Gdy wreszcie odzyskałam przytomność, a straciłam ją przez wędrówkę po pustyni, ale to inna historia, myślałam tylko o tym, że chce mi się pić. Wielka więc była moja radość, gdy moim oczom ukazała się wielka fontanna. Zanurzyłam nos w wodzie i zaspokoiłam pragnienie. Dopiero teraz mogłam rozejrzeć się po okolicy. Zapomniany ogród był wielki. Wszędzie rosły różne rośliny, ale najwięcej było róż. Pomiędzy kwiatami wznosiły się rzeźby o różnych kształtach i wielkościach. Jednak nigdzie nie widziałam wanilii. Uniosłam wzrok i zorientowałam się, że jestem w jednej części ogrodu, a przede mną rozciąga się druga, znacznie większa. Przeszłam przez wejście wycięte w żywopłocie. W tej części rosło o wiele więcej roślin. Był to wręcz niewyobrażalny gąszcz. Nic do siebie nie pasowało. Wszystko rosło jak chciało i gdzie chciało.
-I jak ja tu znajdę laskę wanilii?-zapytałam sama siebie.
-Zapewne zapytasz mnie.-z tyłu rozległ się gruby, męski głos. Odwróciłam się i zobaczyłam niskiego, grubego mężczyznę w okularach, który był... pomnikiem. Uśmiech malował się na jego kamiennych ustach.
-Kim jesteś?-spytałam.
-Nazywam się albo raczej nazywałem się Juliusz Wściekły, dopóki nie zostałem zamieniony w kamień.
-Co? Jak to? Ktoś cię zamienił w kamień?-posłałam mu masę pytających spojrzeń.
-A, długa historia. Pewnie nic nie zrozumiesz. Nie musisz się obawiać, to coś, co zamienia w kamień już tu nie mieszka i nie zamierza wrócić.
Posąg zdawał się być w porządku. Powiedział mi, gdzie szukać wanilii. jak to było? Na początku w lewo, później w prawo obok wielkiego dębu, który miał chyba nawet jakieś imię (te posągi naprawdę nie mają co robić), potem prosto aż do małego źródełka (nie, źródełko nie miało imienia) i obok łąki tulipanów powinien rosnąć mój składnik. Podziękowałam i poszłam zgodnie z wskazówkami. Dąb (chyba Heniek) był serio wielki, ale najdziwniejsze było to, że był z kamienia. W końcu dotarłam do źródełka. Płynęła w nim krystalicznie czysta woda. Obok rosły tulipany najróżniejszych kolorów. Widzieliście kiedyś czarnego tulipana? Jeśli nie, to koniecznie musicie odwiedzić Zapomniany ogród. Tylko musicie uważać. Na co? Zaraz powiem. Z prawej strony kwiatów rosła wanilia. Wzięłam składnik i zadowolona już miałam opuścić ogród, gdy nagle gdzieś z tyłu rozległo się warknięcie. Odwróciłam się i oczy prawie wyszły mi z orbit. Przede mną stał ogromny niedźwiedź z wilkiem po prawej i lwem po lewej. Nie dziwne, że były z kamienia, nie? Miały dwukrotnie większe rozmiary niż gdyby były prawdziwym miśkiem, wilkiem i lwem. Nie zgadniecie kto nimi dowodził. Juliusz Wściekły, oczywiście! Słuchajcie, nigdy nie zadawajcie się z posągami, a zwłaszcza z takimi, co mają na nazwisko Wściekły. To są po prostu oszuści! Najpierw wskazują ci drogę, a potem nasyłają bandę swoich zwierzątek! Z gardła miśka wydobył się groźny pomruk.
-Do ataku!-zawołał Juliusz Wściekły, a zwierzęta rzuciły się w pogoń za mną.
Przestraszona wpadłam w kępkę róż i cała się pokaleczyłam. Wiecie co? Moje atramentowe futro świetnie komponuje się z czerwienią róż. Ale do rzeczy. Uciekałam ile sił w łapach. Szybko opuściłam Zapomniany ogród. Pustynia studni? Nie. Musiałam wybrać coś innego. Jakiś teren, gdzie mogłabym zgubić wrogów. Uznałam, że Siedliska trolli się nadadzą. Laska wanilii przekrzywiła się w moim pyszczku z zamiarem jego opuszczenia. Zagryzłam zęby. W ostatniej chwili udało mi się wbiec między drzewa. Lew rzucił się na mnie i drasnął mnie w łapę. Na szczęście nic więcej nie mógł zrobić. Posągi nie mogły zmieścić się między drzewami. Gdy odbiegałam zdążyłam jeszcze usłyszeć żałosne wycie wilka. Udało mi się. Zgubiłam ich. Łapa bolała mnie i kulałam. Uniosłam wzrok. Przede mną rozciągały się bagna. Miałam jakieś wyjście? Zaczęłam ostrożnie kuśtykać w kierunku domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz