Nigdy nie
zrozumiem kobiet, ale nie podejrzewając ją o nieszczere intencje, posłałem jej
uśmiech od ucha do ucha. Napiąłem mięśnie, wyprostowując się przez co wydałem się
jeszcze wyższy, niż zwykle. Moje serdecznie spojrzenie przebiegło po pysku
Liselotte, analizując go z najdrobniejszymi szczegółami.
- Pod
warunkiem, że będziesz mi towarzyszyć – Odparłem, unosząc uszy czekające z
zaciekawieniem na jej reakcję.
- Nie ma
sprawy. Zawsze i wszędzie – Zuchwale uniosła kąciki ust, machając na boki
puszystą kitą. Ruchem głowy wskazałem jej kierunek. Tereny łowieckie znajdowały
się najbliżej nas, w dodatku łatwo tam było o szybką zdobycz. Truchtając,
lisica mająca krótsze łapy od moich, dzielnie dotrzymywała mi kroku.
- Jesteś mi
winna przysługę. Będziesz musiała uratować rycerza z opresji – Powiedziałem w
pewnym momencie, spoglądając na nią na poły chytrze, na poły zaś dobrodusznie,
z charakterystycznym dla mnie zmarszczeniem brwi. Jakby nie patrzeć nadal twierdziłem,
że jednak ją uratowałem. Samica pokręciła z rozbawieniem łepetynką.
- Damie to
nie wypada – Odgryzła się. Nasze ślepia błyszczały od iskierek żartu.
- Cóż to?
Przecież chwilę temu powiedziałaś, że nie jesteś damą – Skręciłem w skrót, aby
szybciej dotrzeć na miejsce, ale oboje musieliśmy siłować się z zaspami uporczywego
śniegu, który nie zdążył stopnieć ostatniej nocy.
- Nic
takiego nie mówiłam – Zaprzeczyła takim tonem, jakby to było oczywiste.
- Możliwe –
Wzruszyłem ramionami, wyprzedziwszy ją nieco, po czym szturchnąłem lekko Lis
niby przypadkiem. W odwecie nadepnęła mi na łapę. Rozmawialiśmy jak dobrzy
przyjaciele, którzy znają się od lat, choć był to zaledwie jeden dzień.
- Co ty na
to, żeby zrobić zakład kto więcej upoluje? – Zapytałem, kiedy po dłuższej, niż
mi się z początku wydawało wędrówce znaleźliśmy się u celu.
<
Liselotte? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz