13 stycznia 2016
Od Suprise- Kamienne olbrzymy (event)
Gdy tylko Foxy, nasz alchemik, dowiedział się, że odwiedził mnie Wilczy Strażnik Równości (tak, tak, był u mnie) i dał mi eliksir, który pozwala mi zajść w ciążę bez partnera, (tak, dał mi taki właśnie eliksir) od razu sprzedał mi przepis na eliksir matki. Jakbym w ogóle chciała zachodzić w tę ciążę. Może kiedyś, teraz jestem za młoda. Ale rzeczywiście, w jednym miał rację. Gdybym już zaszła w tą ciążę, to skrócenie jej, dzięki takiemu eliksirowi, byłoby jak najbardziej na miejscu. Więc przyjęłam do wiadomości przepis na przyszłość i przy okazji kilka innych: na eliksir odmłodzenia, miłości i dorosłości. No i matki, oczywiście. Żeby stworzyć takie coś potrzebowałam pieprz zielony, liść z krzewu jałowego i laskę wanilii. Wiedziałam, że liść z krzewu jałowego rośnie w miejscu, które zwie się Kamiennymi olbrzymami i postanowiłam najpierw udać się właśnie tam. Przyznaję, fajna przygoda z takim zbieraniem składników. Słyszałam, że w Kamiennych olbrzymach żyją krasnoludy i gobliny, te ostatnie niekoniecznie przyjaźnie nastawione, krasnoludy też, ale tylko, jeśli je zezłościsz. Ja nie zamierzałam ich spotkać, serio. Chciałam tylko zobaczyć jednorożce. Oj, wiem, że jest mało prawdopodobne, że je zobaczę, ale i tak miałam nadzieję. Któregoś ranka ruszyłam więc i w końcu dotarłam do tego miejsca. Zrozumiałam, dlaczego nazywa się to Kamiennymi olbrzymami. Z wody wystawały olbrzymie skały przybierające różne, różniste kształty. Cały teren to była wielka, hm, jakby płaska góra i woda z skalnymi olbrzymami. Na szczęście nie musiałam się na nie wdrapywać, żeby znaleźć krzew jałowca. Rósł sobie na tej wielkiej, płaskiej górze przy małej skale. Zerwałam kilka listków, kto wie, może więcej niż jeden będzie mi kiedyś potrzebny? Przez przypadek kawałek skały się ukruszył. Zauważyłam, że jest to wapienna skała, a jej odłamek może być mi kiedyś potrzebny, i postanowiłam go wziąć. Składniki już miałam, więc mogłam śmiało wracać do domu. Jednak ja chciałam zobaczyć jednorożce. Nagle coś wychyliło się zza wielkiego dębu. Myślałam, że to jednorożec, w końcu było różowe, a jednorożce są różowe, nie? Okazało się, że to goblin. Tak, różowy goblin. Wrzasnął coś na mnie po swoim języku i opluł mnie przy tym. Wpadłam prosto w jego pułapkę. Miałam zostać kolacją jakiegoś różowego goblina? O, co to, to nie! Tak naprawdę sama się nie uwolniłam, zrobiły to krasnoludy, w dodatku przez przypadek... Ale nie zostałam kolacją, i to się liczy, no nie? Przyszły więc krasnoludy i myśląc, że jestem jednym z nich (co za obciach!) uwolniły mnie. Ale były potem wkurzone! Uciekałam, gdzie pieprz rośnie! Zielony pieprz, następny składnik. Ale o tym opowiem później...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz