Każdy krok
naprzód sprawiał, że ciało wilczycy przywierało do mnie mocniej, opierała się
na mnie coraz to ciężej. Nieroztropnie postąpiłem zgadzając się na oddalenie
się od jaskini szpitalnej. Teraz miałem wyrzuty sumienia, czując jak Antilia
drga z bólu. Padający z nieba deszcz był dodatkowym balastem. Z roztargnieniem
rozglądałem się dookoła, szukając spojrzeniem suchego miejsca, gdzie moglibyśmy
się bezpiecznie schronić przed burzą. Woda zaciekle uderzająca o ziemię, prawie
w zupełności zmyła z jej powierzchni ślady śniegu. Mój wzrok padł na pogrążoną w
ciemnościach dziurę wyrytą w skale. Był jeszcze dzień, kiedy zapuściliśmy się w
głąb niej, chcąc przeczekać tańczącą na dworze ulewę. Resztki energii, które
udało mi się zachować, zużyłem na podreperowanie stanu zdrowia błękitnej
wadery. Ona usiadła w kącie z na wpół przymkniętymi powiekami, walcząc ze
zmęczeniem.
- Jak się
czujesz? – Podszedłem do niej, nie kryjąc się z troską, której nie sposób było
nie ujawnić. Uśmiechnęła się słabo w odpowiedzi, co lekko podreperowało mnie na
duchu. Po jej kręgosłupie przeszły ciarki, spowodowane pewnie przeciągiem w grocie
lub gorączką. Znałem się trochę na naparach, więc gdyby nie zapadający zmierzch
i dudniący o rozmokły grunt deszcz, wyszedłbym i poszukał jakiegoś zioła, które
mogłoby jej pomóc. W tym wypadku wolałem jednak zostać przy wilczycy i jej
przypilnować.
- Czemu tu
jest tak zimno? – Wyszeptała pod nosem i zwinęła się w kulkę, nakrywając pysk
ogonem. Dno jaskini ginęło gdzieś w czeluściach mroku. Gdzieś tam musiało być
drugie wyjście, na tyle oddalone, że nic stąd nie było słychać, na tyle duże,
że zimny powiew dolatywał stamtąd aż tu. Nie zastanawiając się nad tym więcej,
sprawdziłem temperaturę Antilii. Z ulgą stwierdziłem, że nie miała gorączki,
więc nie dziwiłem się, gdy po chwili zapadła w spokojny sen. Jutro powinna być
wypoczęta. Ułożyłem się przy drugiej ścianie, lecz nie mogąc zasnąć,
przewracałem się z boku na bok. Wreszcie ze zrezygnowaniem, modląc się, aby nie
obudzić mojej towarzyszki, powłóczyłem łapami w jej kierunku i położyłem się,
okrywając błękitny grzbiet swoim ciałem. Z westchnieniem zadowolenia odpłynąłem
do krainy snu. Zwykle z przyzwyczajenia budziłem się o świcie i wszystko
wskazywało na to, że teraz było podobnie, ale wnętrze groty było zasnute czarną
żaluzją. Wstałem ostrożnie, by wilczyca mogła się wyspać i udałem się w
kierunku, w którym zdawało się znajdować wyjście. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił
się do nieprzeniknionych ciemności, dostrzegłem straszną prawdę.
- Ruben? –
Usłyszałem za sobą zaspany głos Antilii. – Jesteś tam? – Dodała, szurając
łapami i na oślep podążając w moją stronę. – Co się stało? – Zapytała zlękniona,
ujrzawszy przerażenie malujące się na moim pysku.
- Woda
musiała obmyć ziemię, w skutek czego kamienie znajdujące się nad sklepieniem
zasypały otwór – Przełknąłem ślinę i odwróciłem się w jej kierunku, z trudem
lekceważąc chęć wtulenia się w jej ramiona. Wadera otworzyła pyszczek.
- Jak to:
zasypały? – Jej głos załamał się pod wpływem emocji, a w oczach zauważyłem
czające się łzy. – Co teraz zrobimy?
- Ta
jaskinia jest głębsza, niż nam się wydaje. Pójdziemy w głąb i… się okaże –
Oznajmiłem, starając się, aby mój ton brzmiał fachowo. W rzeczywistości nie
wiedziałem co zrobimy, jeśli moja teoria zawiedzie, ale byłem gotów poświęcić
własne życie, byleby tylko ratować Antilię.
- Przecież
możemy się zgubić – Zaoponowała, wypuszczając powietrze z nozdrzy na tyle
głośno, że i ja to usłyszałem.
- To jedyne
rozwiązanie. Musimy się trzymać blisko siebie – Westchnąłem, a uszy przylgnęły
niemal płasko do mojej czaszki. Skupiłem się, używając pewnej magii. Przed nami
pojawiła się kula wody czystej jak dno oceanu, jarzącej się słabym światełkiem.
Zawsze to coś. Wilczyca również wykorzystała swój żywioł, sprawiając, że
latarnia rozbłysła nieco jaśniej. Zapuściliśmy się dalej do wnętrza tajemniczej
pieczary, uważnie kontrolując aby dzieląca nas odległość nie powiększała się. Droga
wiodła w dół, jakby pod ziemię.
<
Antilia? może opiszesz co działo się w tym ,,podziemnym labiryncie”? :-) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz