Basior zaczął rozmowę.
-Co u ciebie słychać? -zapytał.
-Dobrze. Teraz staram się być bardziej ostrożna -przy tym moja twarz lekko się uśmiechnęła, co oznaczało, że się troszkę śmieję. -A jak tam u Ciebie?
-Też dobrze, ale jest pełno pracy... No wiesz parę nowych członków przybyło, więc się trzeba nimi zająć.
-Jak jest coś, w czym mogę Ci pomóc to z chęcią to zrobię -zaproponowałam. -No bo wiesz, w końcu mnie uratowałeś przed śmiercią.
-Jedynie to trzeba zdobyć jedzenie, bo już niedługo nam się skończy -powiedział.
-To co, zapolujemy?
Pivot zgodził się i razem ruszyliśmy na polanę. To miejsce o każdej porze roku wygląda zdumiewająco. Mimo, że wiele roślin było tylko wystającymi patykami, śnieg dodał pięknego wyglądu. Dziwiło mnie tu to, że zawsze można tu znaleźć zwierzynę, nawet w zimę. Polowania oczywiście zakończyły się sukcesem. Mieliśmy właśnie wrócić, żeby odnieść łup, gdy nagle przed nami jakby wyrosło coś ogromnego. Tego "cośa" było kilka. To przecież nie żaden "coś" tylko niedźwiedź. Otoczyły nas zabierając się do ataku. No nie! Czemu zawsze mi się to musi przytrafiać...?! Zawsze coś musi się dziwnego stać, naprawdę, to jest wkurzające. Ale wracając do tematu... Dokładnie niedźwiedzi było 5. Za pierwsze uderzenie wziął się największy. Nie przewidziałam tego (co było lekko oczywiste, że któryś uderzy) i oberwałam ogromną łapą. Upadłam na ziemię. Już kolejny miał zadać mi cios, kiedy Pivot obronił mnie używając swojego żywiołu, ziemi. Wielkie głazy uderzyły dwa niedźwiedzie, ale woleliśmy i tak uciec, bo domyślaliśmy się, że nie mamy zbyt dużej szansy je pokonać. Basior wziął mnie na grzbiet i popędził z zawrotną prędkością. Kiedy uciekliśmy na tyle, że mogliśmy wreszcie odpocząć zapytał:
-Nic ci nie jest?
-Nie, a Tobie? -odpowiedziałam.
-Raczej nie...
Wydałam dość cichy krzyk. Podczas tego, gdy leżałam na ziemi nie zobaczyłam, że zwierz po przeciwnej stronie uderzył Pivot'a. Jego rana była ogromna. Ciekła z niej stróżka krwi.
-Jaka jestem tępa...! Nie mogłam sama się obronić?! Strasznie Cię przepraszam -użalałam się. -Już wiem! Trzeba przecież to lekko obmyć.
Wyczarowałam mały strumyczek, który nakierowałam na ranę basiora. On zawył z bólu, ale nie poddawał się tak łatwo i dalej czekał, aż umyję mu ją dokładnie. Wzięłam potem miękki liść i owinęłam jego łapę.
-Dasz radę iść? -zapytałam.
-Chyba tak -odpowiedział z wymuszonym uśmiechem.
-Coś Ci nie wierzę...
urwałam gałąź i podałam mu ją jako kulę do podtrzymywania się. Drugą łapą mnie objął, jako kolejną kulę.
< Pivot? Nic nie szkodzi, że tak długo ;-) >
-Co u ciebie słychać? -zapytał.
-Dobrze. Teraz staram się być bardziej ostrożna -przy tym moja twarz lekko się uśmiechnęła, co oznaczało, że się troszkę śmieję. -A jak tam u Ciebie?
-Też dobrze, ale jest pełno pracy... No wiesz parę nowych członków przybyło, więc się trzeba nimi zająć.
-Jak jest coś, w czym mogę Ci pomóc to z chęcią to zrobię -zaproponowałam. -No bo wiesz, w końcu mnie uratowałeś przed śmiercią.
-Jedynie to trzeba zdobyć jedzenie, bo już niedługo nam się skończy -powiedział.
-To co, zapolujemy?
Pivot zgodził się i razem ruszyliśmy na polanę. To miejsce o każdej porze roku wygląda zdumiewająco. Mimo, że wiele roślin było tylko wystającymi patykami, śnieg dodał pięknego wyglądu. Dziwiło mnie tu to, że zawsze można tu znaleźć zwierzynę, nawet w zimę. Polowania oczywiście zakończyły się sukcesem. Mieliśmy właśnie wrócić, żeby odnieść łup, gdy nagle przed nami jakby wyrosło coś ogromnego. Tego "cośa" było kilka. To przecież nie żaden "coś" tylko niedźwiedź. Otoczyły nas zabierając się do ataku. No nie! Czemu zawsze mi się to musi przytrafiać...?! Zawsze coś musi się dziwnego stać, naprawdę, to jest wkurzające. Ale wracając do tematu... Dokładnie niedźwiedzi było 5. Za pierwsze uderzenie wziął się największy. Nie przewidziałam tego (co było lekko oczywiste, że któryś uderzy) i oberwałam ogromną łapą. Upadłam na ziemię. Już kolejny miał zadać mi cios, kiedy Pivot obronił mnie używając swojego żywiołu, ziemi. Wielkie głazy uderzyły dwa niedźwiedzie, ale woleliśmy i tak uciec, bo domyślaliśmy się, że nie mamy zbyt dużej szansy je pokonać. Basior wziął mnie na grzbiet i popędził z zawrotną prędkością. Kiedy uciekliśmy na tyle, że mogliśmy wreszcie odpocząć zapytał:
-Nic ci nie jest?
-Nie, a Tobie? -odpowiedziałam.
-Raczej nie...
Wydałam dość cichy krzyk. Podczas tego, gdy leżałam na ziemi nie zobaczyłam, że zwierz po przeciwnej stronie uderzył Pivot'a. Jego rana była ogromna. Ciekła z niej stróżka krwi.
-Jaka jestem tępa...! Nie mogłam sama się obronić?! Strasznie Cię przepraszam -użalałam się. -Już wiem! Trzeba przecież to lekko obmyć.
Wyczarowałam mały strumyczek, który nakierowałam na ranę basiora. On zawył z bólu, ale nie poddawał się tak łatwo i dalej czekał, aż umyję mu ją dokładnie. Wzięłam potem miękki liść i owinęłam jego łapę.
-Dasz radę iść? -zapytałam.
-Chyba tak -odpowiedział z wymuszonym uśmiechem.
-Coś Ci nie wierzę...
urwałam gałąź i podałam mu ją jako kulę do podtrzymywania się. Drugą łapą mnie objął, jako kolejną kulę.
< Pivot? Nic nie szkodzi, że tak długo ;-) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz