To stało się tak nagle, nie zdążyłem nawet nabrać porządnie powietrza. Czyjś mocny nacisk dłoni na łapy ściągał mnie na szokująco głębokie dno jeziora, jakbym był przywiązany do kamienia. Woda, która dostała się zza moje powieki zaczęła mnie szczypać. W uszach zadudnił mi czyjś wrzask: ,,ŁAWA!", ale odezwał się ponad powierzchnią, a przynajmniej tak mi się wydawało, gdyż w końcu nie wiedziałem gdzie góra a gdzie dół. Nurt nieprzyjemnie smagał moje nieopływowe ciało, a mi powoli zaczynało brakować oddechu. Delikatnie uchyliłem pysk, czego niemal natychmiast pożałowałem, bo woda gwałtownie wlała mi się do jamy ustnej, więc zacząłem się krztusić. Poczułem na sobie znajome łapy, a wędrówka na dno zwolniła, bo Antilia ciągnęła mnie w drugą stronę. Szybko jednak opadła z sił i teraz tajemnicza postać ściągała nas oboje w głębiny. Udusiłbym się oczywiście, gdyby wadera nie utworzyła wokół mojego ciała czegoś, co przypominało wielką bańkę mydlaną z tlenem atmosferycznym wewnątrz. Moje serce uderzało w żebra, wpompowując krew w żyły. Nareszcie mogłem otworzyć załzawione ślepia i rozejrzeć się wokół. Dno, jak się można było spodziewać, było ciemne i niemal bezludne, a drobne promyczki światła, które cudem dotarły tu znad tafli, brutalnie tłamszone przez wodorosty koloru zgniłej zieleni, między którymi teraz płynęliśmy. Przechyliłem łeb, spodziewając się, iż ujrzę twarz porywacza, ale reszta zielonkawej dłoni niknęła w mroku. Wreszcie osiedliśmy na grząskim mule, a postać, której zarysy były coraz wyraźniejsze przywiązała nas cienkimi, choć wytrzymałymi pędami jakiejś podwodnej rośliny. Podejrzewam, że za sprawą zaklęcia tego stwora lub Antilii nie wznosiliśmy się do góry jak balony napełnione azotem. Może to z tą wodą było coś nie tak... Porywacz przykucnął na płaskim kamieniu, umożliwiając nam obejrzenie jego twarzy. Patrzyła na nas kobieta o żabich oczach i skórze koloru najbrzydszego, zielonego trawska na łące, w jej oczach bez powiek czaił się instynkt drapieżnika. Ostrożnie wyciągnęła dłoń w stronę wadery, ale zanim zdążyła dotknąć sparaliżowanej strachem Antilii, zasłoniłem ją własnym ciałem. Nimfa odskoczyła w bok z sykiem i wbiła uważne spojrzenie w mój jaśniejący światłem nimb nad głową. Cofnąłem się o krok, tak że stykałem się z wilczycą ciałami.
- Czego od nas chcesz? - Prychnąłem, gotując się do szarpaniny z tajemniczą kobietą. Ta jednak opuściła pokojowo ramiona, ale jej wzrok zdradzał niezdecydowanie.
- Czczczczego? - Wysyczała, zaplatając ręce na piersi. Nie zląkłem się, widząc jej zwężone źrenice. - Niczczczczego, pomyliłam wasssss zzzz moim ssssnajomym - Dodała przeciągając każdą syczącą literę.
- W takim razie czy możesz nas już wypuścić? - Zacisnąłem zęby, widząc podstępny wyraz jej twarzy. Coś mi podpowiadało, że nie będzie tak łatwo.
- Wypuśśśśśścić? - To zaczynało mnie denerwować. - Niby czczczczczemu? - W ciemności błysnęły białka jej oczu.
- Chcemy już wracać, proszę - Odezwała się błękitna wilczyca i wyjrzała zza mnie przestraszona do żywego. Nimfa wybuchła skrzekliwym śmiechem, który rozniósł się echem po dnie. Bez słowa odpłynęła w kierunku poszarpanych skał, ale nadal słyszeliśmy jej złowrogi chichot. Starałem się wyszarpnąć łapę z wodorostu, ale uparcie ją trzymał. Odwróciłem się do trzęsącej się na całym ciele Ant.
- Możesz użyć magii na te więzy? - Ubolewałem nad tym, że moje moce na nic się zdadzą w takiej sytuacji.
- O to chodzi, że nie... To musi być jakaś pradawna albo bardzo wytrzymała magia - Jęknęła, opuszczając łeb ze zrezygnowaniem.
- Nie martw się, jakoś... - Przerwał mi cień, który rzucił na nas wielki stwór ukrywający się za rośliną z liśćmi w kształcie kolców. Przełknąłem ślinę, gapiąc się wielkimi oczami na wypływające z kryjówki włochate stworzenie.
< Antilia? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz