Nie wiem co zagnało mnie znowu w tego góry. Jakbym nie
uczyła się na błędach! Danka, ty nie uczysz się na błędach. Coś w tym jest, bo
słyszałam teraz dźwięk rozchodzący się
dookoła, a dobywał się spod moich łap. Każdy krok roznosił się głuchym
odchłosem. Cały czas myślałam o tym, jak mnie wtedy Phase uratował. Normalnie
byłabym czerwonym plackiem! Nerwowo manewrowałam spojrzeniem na samą myśl o
tym.
- Spokojnie, Danka. Przecież tu nie ma żadnej zapadni ani
nic z takich… - mruczałam zdenerwowana pod nosem, aż nagle przerwałam, bo
zobaczyłam po swojej lewej stronie urwisko, schodzące stromo ku… wąskim z tej
wysokości pasku rzeki. W sumie nie powinno mnie to dziwić, skoro wdrapałam się
już tak wysoko. Celem mojej wędrówki był kawałek chmury, ale żeby go zdobyć
musiałam wejść jeszcze wyżej, wyżej i wyżej… Od kąd robiło mi się słabo,
zastanawiałam się, czy ja przypadkiem nie mam lęku wysokości, czy coś. Byłam
jednak zdeterminowana aby osiągnąć cel, a ja z reguły nie poddaję się tak
łatwo. Wtedy nade mną pojawił się wielki, ciemny cień, a w uszach zadudnił mi
przerażający skrzek, jakby wielka ropucha potrafiła się unosić nad ziemią.
Smok! Ratuj się kto może! No od każdej reguły są wyjątki, nie? Zrobiłam w tył
zwrot i już chciałam brać łapy za pas, ale w porę uniosłam głowę. W powietrzu
szybował wielki, brązowy ptak. Zatrzymałam się z ciekawością, ale nie
potrafiłam powstrzymać gwałtownych uderzeń serca. Orzeł, jak mogłam
przypuszczać, opadł nagle w dół i z gracją wylądował przede mną na skale.
Ostrym dziobem podrapał się w pierś i uniósł w moją stronę szlachetną głowę.
- Rzadko kto się tu zapuszcza – stwierdził chyba bardziej do
siebie, niż do mnie. Pochyliłam głowę chcąc pokazać, że nie mam złych zamiarów,
choć przypuszczam, że taki jak on powaliłby mnie jednym uderzeniem skrzydła.
- Bo ja… ja… - jąkałam się.
- Jesteś lisem? – zlustrował mnie wzrokiem.
- Tak! – krzyknęłam wdzięczna za to, że nie musiałam siebie
opisywać. – Nazywam się Daenerys i czy wiesz gdzie znajdę chmury? Nie chodzi mi
o takie na niebie… a raczej chodzi, ale tak bardziej, wiesz… Chciałabym wziąć
trochę chmur, bo wiem, że z wysokich szczytów mogłabym… - nakręcałam się, ale
orzeł przerwał mi unosząc szpon.
- Wiem – mruknął tylko i popatrzył się gdzieś w drugą
stronę.
- Zaprowadzisz mnie tam? – spytałam z nadzieją.
- Nie – rzekł tylko.
Rozpostarł skrzydła i wzniósł się w powietrze. Załamana
opuściłam „ramiona”, bo w tej panicznej ucieczce sturlałam się kilka metrów w
dół. Ze spuszoną głową znowu wspinałam się na szczyty, ale musiałam przypadkiem
skręcić trochę w bok, bo w pewnym momencie znalazłam się na skraju przepaści.
Zakręciło mi się w głowie, a przednie łapy same zsunęły w dół. Nie wiem w jaki
sposób, ale chwilę później wisiałam resztkami sił na krawędzi.
- POMOCY! – złudna była nadzieja, że i tym razem pojawi się
Phase.
Zamknęłam oczy, bo ziemia i drobne kamyczki, dzięki których
jeszcze się trzymałam, osunęły się. Gdy już miałam spadać silne szpony ptaka
chwyciły mnie delikatnie za grzbiet. Wydałam z siebie przestraszony pisk, kiedy
leciałam z orłem ponad szczytami. Już drugi raz o włos od śmierci, chyba, że
nagle mój wybawca postanowi rozluźnić ucisk pazurzastych palców. Nic się jednak
takiego nie stało, ptak bezpiecznie odstawił mnie na najwyższy szczyt gór.
Podziękowałam mu pięknie i zaczęłam zbierać chmurki, które zabawnie łaskotały
mnie w łapy. Droga powrotna upłynęła bez niespodziewanych prób samobójstwa z
mojej strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz