Zza ośnieżonego krzaku najpierw wyłoniły się moje uszy, w
następnej kolejności reszta ciała. Z początku widok krwi i myśliwskiej pułapki
lekko mnie zemdlił, ale dzielnie stanąłem obok Hopeless. Szepnęła pod nosem
coś, czego nie usłyszałem i popatrzyła na mnie tak, jakbym już jej pomógł.
Pewne było to, że nie mogłem jej tak zostawić. Zaniepokojony przyjrzałem się
konstrukcji sideł, w które wpadła lisica. Wszystko było w nich przemyślane do
tego stopnia, że ofiara nie mogła się za bardzo odwrócić. Podszedłem ostrożnie do
liny i wbiłem w nią ostre, jak igiełki kły. Zadania nie ułatwiał mi śnieg, w
którym tonęły mi łapy. Po okolicy rozniósł się brzdęk żelastwa i zatrzask
puścił w samą porę. Gdzieś w oddali ozwał się wystrzał z broni i ujadanie
myśliwskich psów. Gorączkowo obracając łbem, zastanawiałem się nad alternatywą
ucieczki. Samica była ranna, poza tym zostawiałaby ślady krwi na śniegu, niczym
nić Ariadny, po której psy wytropiłyby nas z łatwością. Polowanie zbliżało się
i należało przypuszczać, że zaraz wpadnie na nasz trop, jeśli już tego nie zrobiło.
- Trzymaj się – Nie myśląc dłużej wziąłem Hope na grzbiet i
ruszyłem biegiem w przeciwną stronę. Nie chodziło tu o to, aby dotrzeć do
stada. Chciałem odciągnąć od niego myśliwych. Jedynym wyjściem pozostawało użycie
magii zwielokrotniania. Moment później przy moim boku biegł mój sobowtór. Przyśpieszyłem,
choć prawie nie czułem łap, aby dotrzeć nad jezioro w lesie. Tam będziemy
bezpieczni. Adrenalina dudniła mi w żyłach. Przystanąłem dopiero na płyciźnie
wody, starając się unormować oddech, co graniczyło z cudem. Pozwoliłem lisicy
zsunąć się z mojego grzbietu, aby obmyła okoloną strużkami krwi ranę. Nie była
głęboka, ale jeszcze parę dni samica będzie mieć problem z chodzeniem. Jakiś
czas później w swojej norze opatrzyłem jej łapę.
- W porządku? – Spytałem starając się, aby głos nie zdradził
mojego zaniepokojenia.
< Hope? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz