Rozpaczliwie przerzucałem sterty śmieci,
zdając się całym sercem wierzyć, że nie wyrzuciłem nigdzie tej ważnej kartki,
którą dał mi na przechowanie Alfa. Przypomniałem sobie o niej nad ranem, gdy napotkawszy
mnie na porannym obchodzie, wspomniał coś o ustalaniu hierarchii w stadzie,
która jego zdaniem potrzebuje gruntownej renowacji. Zmarnowałem pół dnia na
przekopywanie do góry nogami mojej nory, ale dokument jakby zapadł się pod
ziemię, w skutek czego miałem naprawdę paskudny humor. Z rozmyślań i łamania
głowy nad jego położeniem, wyrwał mnie czyjś dźwięczny głos dochodzący, jak
sądzę, z wejścia do środka.
- Jestem,
jestem! – Odparłem znudzonym głosem, niezbyt zadowolony z tego, że ktoś w tak
nieodpowiednim momencie przyszedł zawracać mi łeb. Bo niewątpliwie nie zjawił
się tu przypadkiem, skoro znał moje imię. Gość nieśmiało zapuścił się do
środka, po czym ciekawie skierował na mnie parę przejrzystych ślepi koloru
płynnego karmelu. Ja również przyjrzałem się mu od stóp aż po czoło z nie mniejszym
zainteresowaniem. A więc w me progi zawitał nie kto inny, jak sama słynna Hopeless.
Nigdy wcześniej jej nie widziałem, ale opis wyglądu samicy, o którym ktoś mi
kiedyś napomknął, kazał mi przypuszczać, że to właśnie ona. Podobno towarzyszyła
królowi na każdym kroku, co mogło być plotką albo nie, ale z pewnością było mi
nie w smak, gdyż to zawsze ja chciałem być ulubieńcem Pana. Co też on w niej
widział? Nie rozumiałem w czym zwyczajna lisica może być lepsza od
najwierniejszego i najpokorniejszego sługi. Bynajmniej przywołałem na pysk
życzliwy uśmiech, nie chcąc w żadnym razie jej do siebie zrazić.
- Jestem… - Niepewnie
zbliżyła się do mnie na odległość wystarczającą, bym ją usłyszał.
- Hopeless,
doskonale o tym wiem – Przerwałem jej, nie mogąc się powstrzymać. Kiedy dotarła
do mnie niekulturalna natura mojego czynu, speszony bąknąłem pod nosem jakieś
przeprosiny. – Słyszałem o tobie – Dodałem, chcąc wyjaśnić wcześniejsze
nietaktowne zachowanie.
- Ach, tak! –
Ciężko było mi określić czy był to jęk, czy zdziwienie. – W każdym razie
przyszłam się spytać, czy byłbyś tak miły i spojrzał na moją łapę? – Uniosła obolałą
kończynę. Rzeczywiście coś nie pasowało mi w jej sposobie chodzenia. Ale
dlaczego akurat ja? Czemu zadała sobie tyle trudu, żeby dotrzeć do mojej nory? Równie
dobrze mogłaby spytać o poradę każdego pierwszego lepszego napotkanego na
drodze lisa. Zmarszczyłem brwi z niechęcią, na którą nic nie mogłem poradzić.
- Spojrzał,
powiadasz? – Mruknąłem ironicznie, próbując bezskutecznie wbić w nią niemiłe
spojrzenie. Nie miałem do tego talentu, choć samica lekko się spięła.
- Jestem tu
z polecenia Enceladusa, ale jeśli nie masz czasu to… - Westchnęła opuszczając łeb,
gotowa właściwie odejść z miejsca. Mi natomiast zaświeciły się oczy.
- Alfy? –
Pewnie nie umknęło jej uwadze moje nagłe podniecenie. Kiwnęła głową na
potwierdzenie, nie bardzo wiedząc, co innego zrobić w takiej sytuacji. – Z miłą
chęcią! – Niemal zaświergotałem i rzuciłem się w jej stronę tak gwałtownie, że
podskoczyła ze strachu. Sięgnąłem po łapę Hope, podniosłem ją i opuściłem, sprawdzając
jej reakcję. Za każdym razem nieznacznie krzywiła się z bólu. Zdjąłem opatrunek
i wlałem w jej organizm rąbek własnej energii, wystarczający aby zagoić rany.
Szramy z zaschniętą krwią napełniły się rażącym światłem, które prędko zgasło,
pozostawiając w swoje miejsce jedynie niegłębokie zadrapanie. Odsunąłem się parę
kroków, żeby znaleźć jedną księgę, a lisica z niedowierzaniem oglądała nadal
lekko napuchniętą, ale całą i zdrową kończynę. Przewracając stronice opasłego
tomu znalazłem papier władcy, który schował się tu jakby nigdy nic. Odłożyłem
go ostrożnie na bok, szukając informacji o pewnym ziole, które miałem na myśli.
- Łapa może
jeszcze trochę pobolewać, ale nie powinna sprawiać ci problemów w chodzeniu czy
polowaniu. To drugorzędna kwestia. Dam ci zioło, z którego zrobisz sobie napar
o gojących właściwościach – Pouczyłem ją, zastanawiając się w międzyczasie
gdzie posiałem ten słoiczek.
- Dziękuję –
Powiedziała cicho, przyglądając się moim poszukiwaniom.
- Jak tam ci
się żyje? – Zagadnąłem nie odrywając wzroku od regału z różnymi słoikami,
suszonymi ziołami i próbówkami. Samica widocznie dobrze przemyślała swoją
odpowiedź, bo musiała minąć chwila, abym ją usłyszał.
- W stadzie
jest bardzo rodzinnie – Szczerze mówiąc spodziewałem się innego epitetu, ale
być może ona tak uważa. Może specjalnie dla niej władca postarał się o rodzinną
atmosferę, kto wie. Coś się kroi. Mruknąłem coś w odpowiedzi, w tym samym
momencie znajdując o czasie szukane zielsko. Odwróciłem się w stronę cierpliwie
czekającej Hopeless, po czym podałem jej lekarstwo. Podziękowała mi pięknie,
obdarzając przy tym szerokim uśmiechem.
- Enceladus
ma dobre serce, zobaczysz – Rzuciłem jeszcze na odchodne i mrugnąłem do niej,
nim zniknąłem w swojej norze.
<
Hopeless? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz