30 stycznia 2016

Od Rubena CD Hopeless

 Rozpaczliwie przerzucałem sterty śmieci, zdając się całym sercem wierzyć, że nie wyrzuciłem nigdzie tej ważnej kartki, którą dał mi na przechowanie Alfa. Przypomniałem sobie o niej nad ranem, gdy napotkawszy mnie na porannym obchodzie, wspomniał coś o ustalaniu hierarchii w stadzie, która jego zdaniem potrzebuje gruntownej renowacji. Zmarnowałem pół dnia na przekopywanie do góry nogami mojej nory, ale dokument jakby zapadł się pod ziemię, w skutek czego miałem naprawdę paskudny humor. Z rozmyślań i łamania głowy nad jego położeniem, wyrwał mnie czyjś dźwięczny głos dochodzący, jak sądzę, z wejścia do środka.
- Jestem, jestem! – Odparłem znudzonym głosem, niezbyt zadowolony z tego, że ktoś w tak nieodpowiednim momencie przyszedł zawracać mi łeb. Bo niewątpliwie nie zjawił się tu przypadkiem, skoro znał moje imię. Gość nieśmiało zapuścił się do środka, po czym ciekawie skierował na mnie parę przejrzystych ślepi koloru płynnego karmelu. Ja również przyjrzałem się mu od stóp aż po czoło z nie mniejszym zainteresowaniem. A więc w me progi zawitał nie kto inny, jak sama słynna Hopeless. Nigdy wcześniej jej nie widziałem, ale opis wyglądu samicy, o którym ktoś mi kiedyś napomknął, kazał mi przypuszczać, że to właśnie ona. Podobno towarzyszyła królowi na każdym kroku, co mogło być plotką albo nie, ale z pewnością było mi nie w smak, gdyż to zawsze ja chciałem być ulubieńcem Pana. Co też on w niej widział? Nie rozumiałem w czym zwyczajna lisica może być lepsza od najwierniejszego i najpokorniejszego sługi. Bynajmniej przywołałem na pysk życzliwy uśmiech, nie chcąc w żadnym razie jej do siebie zrazić.
- Jestem… - Niepewnie zbliżyła się do mnie na odległość wystarczającą, bym ją usłyszał.
- Hopeless, doskonale o tym wiem – Przerwałem jej, nie mogąc się powstrzymać. Kiedy dotarła do mnie niekulturalna natura mojego czynu, speszony bąknąłem pod nosem jakieś przeprosiny. – Słyszałem o tobie – Dodałem, chcąc wyjaśnić wcześniejsze nietaktowne zachowanie.
- Ach, tak! – Ciężko było mi określić czy był to jęk, czy zdziwienie. – W każdym razie przyszłam się spytać, czy byłbyś tak miły i spojrzał na moją łapę? – Uniosła obolałą kończynę. Rzeczywiście coś nie pasowało mi w jej sposobie chodzenia. Ale dlaczego akurat ja? Czemu zadała sobie tyle trudu, żeby dotrzeć do mojej nory? Równie dobrze mogłaby spytać o poradę każdego pierwszego lepszego napotkanego na drodze lisa. Zmarszczyłem brwi z niechęcią, na którą nic nie mogłem poradzić.
- Spojrzał, powiadasz? – Mruknąłem ironicznie, próbując bezskutecznie wbić w nią niemiłe spojrzenie. Nie miałem do tego talentu, choć samica lekko się spięła.
- Jestem tu z polecenia Enceladusa, ale jeśli nie masz czasu to… - Westchnęła opuszczając łeb, gotowa właściwie odejść z miejsca. Mi natomiast zaświeciły się oczy.
- Alfy? – Pewnie nie umknęło jej uwadze moje nagłe podniecenie. Kiwnęła głową na potwierdzenie, nie bardzo wiedząc, co innego zrobić w takiej sytuacji. – Z miłą chęcią! – Niemal zaświergotałem i rzuciłem się w jej stronę tak gwałtownie, że podskoczyła ze strachu. Sięgnąłem po łapę Hope, podniosłem ją i opuściłem, sprawdzając jej reakcję. Za każdym razem nieznacznie krzywiła się z bólu. Zdjąłem opatrunek i wlałem w jej organizm rąbek własnej energii, wystarczający aby zagoić rany. Szramy z zaschniętą krwią napełniły się rażącym światłem, które prędko zgasło, pozostawiając w swoje miejsce jedynie niegłębokie zadrapanie. Odsunąłem się parę kroków, żeby znaleźć jedną księgę, a lisica z niedowierzaniem oglądała nadal lekko napuchniętą, ale całą i zdrową kończynę. Przewracając stronice opasłego tomu znalazłem papier władcy, który schował się tu jakby nigdy nic. Odłożyłem go ostrożnie na bok, szukając informacji o pewnym ziole, które miałem na myśli.
- Łapa może jeszcze trochę pobolewać, ale nie powinna sprawiać ci problemów w chodzeniu czy polowaniu. To drugorzędna kwestia. Dam ci zioło, z którego zrobisz sobie napar o gojących właściwościach – Pouczyłem ją, zastanawiając się w międzyczasie gdzie posiałem ten słoiczek.
- Dziękuję – Powiedziała cicho, przyglądając się moim poszukiwaniom.
- Jak tam ci się żyje? – Zagadnąłem nie odrywając wzroku od regału z różnymi słoikami, suszonymi ziołami i próbówkami. Samica widocznie dobrze przemyślała swoją odpowiedź, bo musiała minąć chwila, abym ją usłyszał.
- W stadzie jest bardzo rodzinnie – Szczerze mówiąc spodziewałem się innego epitetu, ale być może ona tak uważa. Może specjalnie dla niej władca postarał się o rodzinną atmosferę, kto wie. Coś się kroi. Mruknąłem coś w odpowiedzi, w tym samym momencie znajdując o czasie szukane zielsko. Odwróciłem się w stronę cierpliwie czekającej Hopeless, po czym podałem jej lekarstwo. Podziękowała mi pięknie, obdarzając przy tym szerokim uśmiechem.
- Enceladus ma dobre serce, zobaczysz – Rzuciłem jeszcze na odchodne i mrugnąłem do niej, nim zniknąłem w swojej norze.

< Hopeless? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz