Dzień w watasze. Dzień z użeraniem się z innymi. Prychnąłem i wyszedłem z jaskini. Słońce mimo mrozu spuszczało na ziemię swe jasne promienie. Spojrzałem na niebo, ale zaraz po tym spuściłem wzrok. Powolnym krokiem szedłem przed siebie. Właściwie nie miałem określonego celu. Łapa za łapą coraz bardziej oddalając się od mojej jaskini. Wzrok skierowałem w ziemię ignorując wszystko dookoła. Kroczyłem przed siebie, ale w pewnej chwili zatrzymałem się. Bowiem do moich nozdrzy dobiegł zapach krwi. Podniosłem łeb. Kilka metrów ode mnie jakiś jeleń próbował wstać. Musiał być po walce, ponieważ był całe krwi. Co chwila nogi mu się załamywały i upadał. Pomyślałem "Po co ma się męczyć?". Podbiegłem i jednym ruchem łapy dobiłem go. Padł nieżywy. Pomyślałem " Nie może się zmarnować...". Zacząłem konsumpcję jelenia po czym wstałam i zacząłem rozglądać się za jakimś zbiornikiem. Mógłbym chociaż zmyć resztki z pyska i moc dalej chodzić bez celu. Niczego jednak nie dostrzegłem. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem przed siebie. Każdy mój krok zostawiał ślad w śniegu, co prawda nie było co aaz tak dużo ale coś tam leżało na trawie. Ponownie skierowałem wzrok w ziemię. Nadal idąc tam gdzie mnie łapy poniosą. Szłem, szłem, szłem, szłem, szłem i szłem. Zanim się w ogóle zatrzymałem minęło chyba ok. 4 godzin. Rozejrzałem się. Niedaleko mnie na jakimś porośniętym terenie dostrzegłem zbiornik z wodą. W miarę czystą aby zmyć krew i resztki tego jelenia. Uśmiechnąłem się przebiegle i poszedłem w kierunku jeziorka. Dzieliło mnie od niego zaledwie kilkanaście metrów. Tym razem patrząc przed siebie, zmierzałem w kierunku wody. Ustałem w końcu. Spostrzegłem iż stoję na granicy watahy. Pomyślałem "Nic się nie stanie jak na chwilę wyjde po za granice". Jak pomyślałem tak też zrobiłem. Przekroczyłem granicę nie zważając na to co mnie czeka na tym terenie. Chciałem tylko dojść do jeziorka i wrócić. Po kilku minutach marszu doszedłem do celu. Stałem właśnie przed nieduży jeziorem z czystą i lśniąca wodą. Zmyłem szybko krew z pyska, a przy okazji napiłem się. Wtem usłyszałem za sobą szelest liści. Pomimo, że w watasze panowała zima to tu jakoś nie specjalnie było tego śniegu. Nie przerywając picia wsłuchiwałem się w odgłosy tej puszczy. Wokół mnie znajdowało się mnóstwo drzew porośniętych ljanami i mchem. I znów do moich uszu dobiegł szelest liści i łamanych gałęzi. Warknąłem cicho odrrywając się od wodopoju. Rozejrzałem się czujnym okiem nie podnosząc łba. Wtem stąd znikąd ktoś na mnie skoczył. Zakrył mi oczy łapą. Po siłę z jaką przygniótł mnie mogłem określić gatunek. Wydawało mi się, że był to troll. Warknąłem i wgryzłem się w jego łapę. Z dużą siłą zrzuciłem go z siebie. Przewrócił się na plecy. Ustałem w pozycji bojowej warcząc. Ten jednak podniósł się i wycofał.
- Co jest? - warknąłem.
Troll pokręcił głową i odwrócił się. Po chwili jednak odwrócił się z zawrotną prędkością wymierzając mi cios z pięści. Szybko jednak odskoczyłem i wdrapałem się na drzewo, po czym wskoczyłem na potwora gryząc go w ramię. Zawył z bólu. Podniósł wielką łapę i złapał mnie za kark. Następnie wziął rozmach i rzucił mną wprost w stronę granicy. Wylądowałem na zbitym pysku tuż przed granicą. Nie zamierzałem jednak odejść nie zostawiając potworowi pamiątki. Podbiegłem i z użyciem swoich mocy sparzyłem go w pierś przykrytą jakąś szmatką. Odskoczyłem i prychnąłem. Odwrociłem się i poszedłem w stronę watahy.
- A chciałem tylko trochę wody - mruknąłem sam do siebie.
Wyszedłem z tych porąbanych terenów. Zanim jednak doszedłem, odwrociłem się w ich stronę. Trolla nie było. Wzruszyłem ramionami i skierowałem się w tą samą stronę którą tu przeszedłem. Wracając do jaskini napotkałem tego jelenia, do połowy zjedzonego przez ptaki. W końcu dotarłem do swojej jaskini. Akurat bo się zaczęło sciemniać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz