09 stycznia 2016

Od Phase'a- Las pszczół (event)

Wkroczyłem pewnym krokiem do lasu, który wskazał mi Foxy. Wcześniej, kiedy przypadkiem zauważył jakieś przyczepione do mojego futra ziele, od razu porwał je w łapy i zaczął mi wymieniać, jakie mikstury można z tego przyrządzić. Nieźle się Lisiasty nakręcił. Kilka propozycji, które padło z pyska alchemika przyciągnęło moją uwagę, dlatego wypytałem samca o składniki. Obiecał mi pomóc z przyrządzeniem i wysłał po inne ingrediencje. Jak wspomniał gdzieś w czasie swojego słowotoku, miałem już zielony pieprz. Pieprz zielony. Czy jakoś tak. Więc teraz miód i… no tak, świecący muchomor. Ten ostatni wbił mi się w pamięć najbardziej, pobijając wszystkie inne niedorzecznie brzmiące nazwy. Przebijał nawet chmury, których zdobycie wydawało mi się niemożliwe, ale obłoczki już w swoim życiu widziałem… a świecącego grzyba jeszcze nie miałem okazji.
Wszedłem w mrok Lasu pszczół. Chociaż wszędzie dookoła i tak już było ciemno, to tutaj widziałem jeszcze mniej. Światło łatwiej jest zauważyć po zmroku, dlatego logicznym było, żeby wybrać się po muchomora wieczorem, kiedy będzie doskonale widoczny. Problem w tym, że jak na razie żadnego grzyba, kwiatka, czy paprotki nie dostrzegłem. Wszędzie tylko mech, wystające korzenie oraz nienaturalna cisza. Moje łapy zapadały się lekko w miękkim podłożu, które skutecznie uniemożliwiało odczytanie jakichkolwiek tropów lub zapachów.
Przystanąłem na chwilę, wciągając głęboko powietrze. Ku mojemu zaskoczeniu nie wyczułem nic, oprócz wszechobecnej w tym miejscu woni mokrego mchu. Las wydawał się w ogóle niedotknięty panującą dookoła zima. Nieco zdezorientowany brakiem zwierzyny ruszyłem dalej po morzu zieleni. Nie było widać nawet skrawka ziemi.
Nagle, bez jakiegokolwiek „płynnego przejścia”, cisza się urwała, a las zaczął tętnić życiem. Tak po prostu, jakbym przekroczył jakąś niewidzialną barierę dźwięku, wszedł w zasięg czujnika ruchu. Rozglądałem się dookoła, w ułamku sekundy mogąc już zauważyć kilka świetlików oraz wystające z krzaków poroże jelenia. Jakby tamta część lasu była całkowicie opustoszała, podczas gdy całe życie toczyło się tu, w sercu boru. Niemal prosta linia stanowiąca granicę pomiędzy morzem wszechobecnego mchu, a inną, również bujną roślinnością została w tyle. Zrobiłem parę kroków w kierunku cykania jakiegoś owada, po czym zatrzymałem się gwałtownie, strzygąc uszami. Dotarło do mnie ciche bzyczenie, napływające gdzieś z przodu. Ruszyłem jeszcze głębiej w las i byłem przekonany, że zapuściłem się w naprawdę sam jego środek.
Po chwili dostrzegłem to, czego szukałem – nade mną, pod jedną z rozłożystych gałęzi drzewa, wisiało źródło brzęczącego dźwięku, teraz już głośniejszego. Z uwagą powiodłem wzrokiem dookoła, szukając czegoś pomocnego. W końcu moje spojrzenie zatrzymało się na porzuconej nieopodal suchej gałęzi, którą bez problemu udało mi się chwycić w zęby. O ile była na tyle cienka, że dałem radę ją złapać, o tyle była długa i ciężko mi się nią manewrowało. Kiedy wreszcie zahaczyłem końcem kija o pszczele gniazdo, po czym zrzuciłem je na ziemię, czym prędzej porzuciłem gałąź, wskakując w najbliższe krzaki. Od razu użyłem swojej mocy kamuflowania się, bo nie miałem ochoty na spotkanie z żądłem rozwścieczonej pszczoły. Z jakimiś dwudziestoma tysiącami żądeł.
Siedziałem skulony w zaroślach, nie poruszając nawet ogonem. Kiedy nareszcie owady opuściły roztrzaskane gniazdo, ostrożnie podszedłem do szarawych płatów. Wypędziwszy pojedyncze niedobitki, stosunkowo skłonne do odlatywania w pokoju, złapałem zębami za kraniec jednej z części gniazda. Ociekająca miodem skorupa idealnie sprawdzała się jako swego rodzaju miska, więc postanowiłem, że wrócę tu później, kiedy znajdę już pozostałe składniki. Odłożyłem płat, oddalając się kawałek dalej. Starałem się zapamiętać coś charakterystycznego, żeby móc potem znaleźć to miejsce. Zwalona kłoda nadawała się świetnie na punkt orientacyjny.
Wypatrywałem w półmroku jaśniejszych plamek, które naprowadziłyby mnie na trop świecących muchomorów. Już po kilku kolejnych krokach zobaczyłem po prawej parę świetlistych kropek, roztaczających wokół siebie poświatę. Zbliżyłem się do niewielkiego skupiska grzybów, emanujących dziwnym, fioletowawym lub zielonkawym blaskiem. Obejrzałem uważnie jednego z muchomorów, po czym bezceremonialnie zerwałem.
Trafiłem z powrotem do strzaskanego gniazda pszczół, zabierając ze sobą grzyba. Z miodem oraz świecącym muchomorem w pysku, stanąłem skołowany w miejscu, starając się określić stronę, z której przyszedłem. Okazało się to trudniejsze niż myślałem na początku, ale wciąż zachowywałem zimną krew, bo zawsze mogłem skorzystać z małej pomocy. Przymrużyłem oczy. To, do czego zamierzałem użyć swojego żywiołu wymagało ode mnie większej niż zwykle koncentracji. Wbiłem lekko pazury w ziemię, szukając umysłem energii pod nią płynącej. W ten sposób mogłem wyczuć, niemal zobaczyć, każdy nacisk, krok postawiony w promieniu jakichś trzystu metrów ode mnie, teraz i kiedykolwiek wcześniej. Ziemia pamięta, zawsze będzie. Można w niej czytać jak w otwartej księdze, jeśli tylko się potrafi.
Moc w tym, bądź co bądź dziwnym, miejscu sprawiała problemy, z trudem udało mi się odczytać lekko zamazane w mojej głowie ślady swoich łap. Ruszyłem za tropem, wciąż z przymkniętymi powiekami. Nie obawiałem się wpadnięcia na drzewo, to był jeden z plusów „dogadywania” się z ziemią.W końcu znalazłem się ponownie na obrzeżach lasu, wróciwszy dokładnie tą samą drogą, którą przebyłem w przeciwną stronę.
Trzymając w pysku składniki, udałem się do alchemika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz