29 grudnia 2015

Od Enceladusa CD Hopeless

Spieniona woda spływała kaskadami ze skalnej półki. Niby zwyczajny wodospad, a ciężko było oderwać od niego wzrok. Widok godny mojej osoby. Zamyślony nad swoją wspaniałością, prawie zupełnie zapomniałem o obecności lisicy, która nadal z zachwytem wpatrywała się w pomarszczoną taflę. Ciszę pomiędzy nami przecinał tylko szum przelewającej się wody i odgłosy lasu. Poczułem w brzuchu znajomy, nieprzyjemny ucisk i przypomniałem sobie, że dzisiaj jeszcze niczego nie jadłem. To bez znaczenia czy samica chce dalej wraz ze mną zapuścić się w lisi rewir, ja byłem głodny. A będąc głodnym nie mogę dobrze zebrać myśli i gwałtownie robię się poddenerwowany.
- Zjadłbym coś - Oznajmiłem, odwracając łeb w jej kierunku. Nie wymagałem od niej, że zaraz rzuci się na polowanie. Z pewnością nie jest tego nauczona, nie wiem w końcu do jakich stad należała wcześniej. Doczasu. Organizmy istot żywych są skonstruowane bardzo prosto, działają bowiem na zasadzie przyzwyczajenia. - Zechciałabyś ze mną pójść do lasu? - Przyjrzałem się jej spod uniesionych badawczo brwi, w charakterystycznym dla siebie geście. Widziałem wahanie w jej spojrzeniu, tak jak wtedy, gdy proponowałem jej pokazanie okolicy. Opuściła wzrok na łapy, więc nie mogłem się niczego doczytać z jej oczu. W tym przypadku bardziej zdradzały ją zachowania, niż słowa.
- Dobrze, pójdę - Głosu nie miała przepełnionego entuzjazmem, wręcz przeciwnie czułem się, jakbym ją do tego zmusił siłą. Ta uległość... Podoba mi się. Jeden kącik moich ust uniósł się zawadiacko, co zupełnie do mnie nie pasowało. Na pysk przywróciłem szybko obojętną maskę tak by niczego nie dostrzegła. Zapuściłem się w gęste krzaki z dziwną obawą, że mógłbym zgubić Hopeless gdzieś po drodze. Nieświadomie zerkałem za siebie co parę chwil, by sprawdzić czy cały czas za mną podąża. Nie należałem do przesadnych dżentelmenów i nie zamierzałem pomagać jej, gdy miała lekkie problemy z pokonaniem zwalonych na ziemię pni, ale w żaden logiczny sposób nie potrafiłem wytłumaczyć tej swojej przesadnej ostrożności.
- Następne miejsce, a raczej obszar, który powinnaś znać - Odezwałem się cierpkim głosem i odetchnąłem zirytowany, jakbym robił jej wielką łaskę. Witaj stary dobry Dusie. - Oto przed tobą tereny łowieckie - Dodałem takim tonem, jakim tłumaczy się coś szczeniakom. Uznałem, że im szybciej się jej pozbędę i każdy rozejdzie się we własną stronę, tym lepiej.
- Jakie zwierzęta można tu znaleźć? - Byłem pewny, że nie będzie się już o nic pytać i pozwoli mi odejść, więc nawet się odwróciłem. Postawiłem uszy, szczerze rozbawiony.
- Sarny, dziki, zające, myszy, bażanty, ale ty i tak pewnie będziesz musiała kogoś poprosić o pomoc - Wyszczerzyłem się drwiąco i chciałem się oddalić, ale powstrzymał mnie nagły błysk, który pojawił się w jej oku. Zacisnęła nerwowo te swoje białe kiełki. Myślę, że miała ochotę mnie uderzyć. Myślę, że by mi się to spodobało. I myślę, że na poważnie potrzebowałem pomocy. Część mnie była lekko zawiedziona tym, że się obróciła i odeszła.

< Hopeless? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz