31 stycznia 2016

Od Enceladusa

 Przechadzałem się blisko jeziora w lesie. Woda była zbyt zimna na kąpiel, nawet jak na dzisiejszą pogodę. Śnieg nie padał już od wielu dni, zdążywszy odkryć suche gałęzie drzew i zgniłą zieleń zgniecionej trawy, sycące moje ślepia odstręczającym widokiem. A mimo to wyglądające nieśmiało zza chmur słońce i wesoło plątający się po lisich pagórkach wiosenny wiatr, nadawały temu krajobrazowi czegoś wdzięcznego. Niekiedy przebiśniegi i krokusy zwiedzione temperaturą przebiły się już przez zamarzniętą ziemię. Głupie kwiaty. Umrą, jak tylko nadejdą następne przymrozki. Zauważając odbite na ziemi drobne ślady otoczone kałużą krwi, stanąłem w półkroku. Podszedłem bliżej, wciągając w nozdrza zapach nieznanego lisa. Przysiągłbym, że wcześniej gdzieś go już czułem. Czerwona posoka należała natomiast do pechowego zająca. Śledziłem odbite w błocie ślady przez jakiś czas, autentycznie ciekaw kto taki mógł je zostawić. Nie wiodły przez specjalnie szczególne miejsca, jakby ich właściciel nie do końca wiedział którędy idzie. Przedarłszy się przez kolczaste krzaki jeżyn, spostrzegłem brodzącą w wodzie postać z rudą kitą. Myła łapy w czystym, wartkim biegu górskiego strumyka. Nie miałem w zwyczaju chowania się przed innymi, co często miałoby pewnie fatalne skutki, toteż wyszedłem z ukrycia, starając się, aby krok nadawał mi godnego władcy wyglądu.
- Jak się miewasz? – Tym pytaniem osiągnąłem zamierzony efekt, ponieważ w jednej sekundzie ślepia lisicy zaczęły mi się uważnie przyglądać. Na moim pysku błąkał się zarozumiały uśmiech. – Ach tak! Gdzie moje maniery? Nie przedstawiłem się. Enceladus – Dodałem, zauważywszy uprzednio, iż samica zbyt długo zastanawia się nad odpowiedzią. Musiała skojarzyć mnie ze stanowiskiem, bo otrzepała się i wyszła z potoku, a ja miałem wrażenie, że ostrzegawcza lampka paląca się w jej umyśle zgasła.

< Fortis? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz