31 stycznia 2016

Bianca Di Angelo - nowa lisica


Imię: Bianca Di Angelo
Przezwisko: po prostu "Bianka"
Hierarchia: Alchemik
Rasa: lis
Żywioł: Ogień
Moce:
- Czytanie w myślach
- Teleportacja
- Zmiana własnej postaci
Płeć: samica
Wiek: 2,5 lat
Charakter:
Normalnie:
Bianka jest miła, pomocna i spokojna. Jest także zwinna, mądra i lojalna. Mogłaby oddać swoje życie za przyjaciół i rodzinę. Jak się obrazi to jest arogancka, wyniosła i denerwująca
Podczas walki:
W walce Bianka jest nieustraszona i bardzo, ale to bardzo dzielna i zwinna. Walczy do ostatniego tchu, mino, że jest ranna. Potrafi skutecznie zmylić wroga np. "Hej ty tam! Za tobą jest lis z naszego stada! Ale jesteś ślepy!" Wtedy wróg biegnie za siebie, co daje Biance możliwość ucieczki.
Rodzina: Długa historia...
Partner/ka: Ukrywa uczucie jakie żywi do Rubena. Wie, że nigdy jej nie pokocha, ale nadal o tym marzy.
Potomstwo: nie ma
Historia
Właściciel: Konikkowo05 (HW)
Inne zdjęcia: Jako człowiek

Od Enceladusa

 Przechadzałem się blisko jeziora w lesie. Woda była zbyt zimna na kąpiel, nawet jak na dzisiejszą pogodę. Śnieg nie padał już od wielu dni, zdążywszy odkryć suche gałęzie drzew i zgniłą zieleń zgniecionej trawy, sycące moje ślepia odstręczającym widokiem. A mimo to wyglądające nieśmiało zza chmur słońce i wesoło plątający się po lisich pagórkach wiosenny wiatr, nadawały temu krajobrazowi czegoś wdzięcznego. Niekiedy przebiśniegi i krokusy zwiedzione temperaturą przebiły się już przez zamarzniętą ziemię. Głupie kwiaty. Umrą, jak tylko nadejdą następne przymrozki. Zauważając odbite na ziemi drobne ślady otoczone kałużą krwi, stanąłem w półkroku. Podszedłem bliżej, wciągając w nozdrza zapach nieznanego lisa. Przysiągłbym, że wcześniej gdzieś go już czułem. Czerwona posoka należała natomiast do pechowego zająca. Śledziłem odbite w błocie ślady przez jakiś czas, autentycznie ciekaw kto taki mógł je zostawić. Nie wiodły przez specjalnie szczególne miejsca, jakby ich właściciel nie do końca wiedział którędy idzie. Przedarłszy się przez kolczaste krzaki jeżyn, spostrzegłem brodzącą w wodzie postać z rudą kitą. Myła łapy w czystym, wartkim biegu górskiego strumyka. Nie miałem w zwyczaju chowania się przed innymi, co często miałoby pewnie fatalne skutki, toteż wyszedłem z ukrycia, starając się, aby krok nadawał mi godnego władcy wyglądu.
- Jak się miewasz? – Tym pytaniem osiągnąłem zamierzony efekt, ponieważ w jednej sekundzie ślepia lisicy zaczęły mi się uważnie przyglądać. Na moim pysku błąkał się zarozumiały uśmiech. – Ach tak! Gdzie moje maniery? Nie przedstawiłem się. Enceladus – Dodałem, zauważywszy uprzednio, iż samica zbyt długo zastanawia się nad odpowiedzią. Musiała skojarzyć mnie ze stanowiskiem, bo otrzepała się i wyszła z potoku, a ja miałem wrażenie, że ostrzegawcza lampka paląca się w jej umyśle zgasła.

< Fortis? >

Od Enceladusa CD Suprise

Teraz wiem jak to jest paść ofiarą czyjegoś niezbyt udanego żartu. Swoją drogą gdy tylko znajdę źródło energii, które zasypało otwór, poddam je nowym technikom tortur. Zamknąłem dźwigające cały dzień powieki, ale nie na długo. Dobrze wiedziałem, że nie zasnę, bo nie przywykłem do dzielenia z kimś własnej nory. W przeciwnym kącie wnętrza usłyszałem ruch i sapnięcie, co kazało mi przypuszczać, iż Suprise także nie mogła zapaść w sen. Przewróciłem oczami w geście dezaprobaty, przyciskając się mocniej do skalnej ściany, aby zagłuszyć jej obecność własnymi myślami. Przez moją głowę nie przemknął tuzin zdań, kiedy zmorzyło mnie zmęczenie. Otwarłszy ślepia nad ranem, rozejrzałem się po jaskini, starając się zgromadzić sensowne spostrzeżenia. Mimo tego, że pomieszczenie było prawie zupełnie odcięte od głównego wywierzyska światła, przez szpary w ścianach przedostawały się nieśmiałe promyki wschodzącego słońca. Ułatwiało to dużo wydostanie się z pułapki. Podniosłem się z podłogi, tak by nie zasłaniać ,,latarenek”, ale wtedy z ciemności wyjrzała na mnie para błyszczących oczu. To trochę pogarszało moją sytuację, gdyż zapomniałem, że nie byłem tu sam.
- Czyli jesteśmy tu uwięzieni? – Jej zmartwiony głos przeciął mrok, tak że poczułem się nieswojo. Nie mogłem zobaczyć wyrazu jej pyska, ale pewnie perspektywa zostania tu ze mną dłużej cieszyła lisicę tak samo jak mnie. Ona również nie mogła ujrzeć paskudnego grymasu, który pojawił się na moich ustach. Ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła, moja droga. Zignorowałem pytanie, przechodząc obok niej i starając się dokładnie określić, w którym miejscu stoję. Zirytowany swoim położeniem, stworzyłem nad sobą płomień ognia, jakby świecy.
- Gdzieś tu powinno być… - Mruczałem pod nosem bardziej do siebie, niż do niej, macając łapami puste regały na książki. Zlewając się w jedno z tłem, atramentowa lisica przyglądała się mi w milczeniu. – mam! – Ucieszyłem się odszukawszy kamienne pokrętło, które zaraz potem przycisnąłem aż do oporu. Lita skała, tworząca jeszcze chwilę temu jedną z pionowych powierzchni wnętrza, odsunęła się z ponurym dźwiękiem tarcia kamieni, ukazując nam ziejący pustką otwór. Zbyt manierycznym ruchem odwróciłem się w stronę osłupiałej samicy.
- Panie przodem – Nic nie mogłem poradzić na to, że na mój pysk wstąpił szelmowski uśmiech. Suprise zawahała się zanim zrobiła krok do przodu.
- Gdzie to prowadzi? – Zapytała jak zwykle chuchając na zimno. Chyba nie podejrzewała mnie o to, że mógłbym ją tam wepchnąć, zostawić i skazać na śmierć głodową. Kuszące.
- Korytarz jest krótki, ale niestety dawno nieużywany, więc ciężko przewidzieć. Teoretycznie powinien stanowić wyjście ewakuacyjne – Wyjaśniłem kładąc nacisk na niektóre słowa. Do moich uszu dotarło pełne rezygnacji westchnienie, skapitulowała i weszła w nieprzeniknioną ciemność. Gdy tylko ruszyłem w jej ślady, wejście zatrzasnęło się za nami, jakby za wypowiedzeniem zaklęcia. Płomień nad moim łbem rzucał ciepłe światło na ciasną, wijącą się pod ziemią wnękę. Szedłem nieco przodem, odszukując w pamięci właściwą drogę. Moje oczy musiały być już przekrwione od wytężania wzroku. Nie potrafię określić ile tak maszerowaliśmy, gdy w pewnej chwili nie poczułem podłoża pod przednimi łapami. Chciałem się wycofać na krawędź, ale było już za późno i grawitacja ściągnęła mnie w duł głębokiego rowu. Upadłem boleśnie na ubitą ziemię, na domiar złego usłyszałem na górze przeraźliwy pisk, po czym ciało Suprise upadło plackiem prosto na mnie. Jęknąłem, nie próbując się nawet spod niej wydostać. Panika pojawiła się w ślepiach lisicy, gdy zdała sobie sprawę z tego, że na mnie leży. Odskoczyła prędko w bok, unikając mojego spojrzenia. Dźwignąłem się z trudem na łapy, sprawdzając czy niczego sobie nie złamałem.
- Spokojnie, i tak już razem spaliśmy, więc… - Przerwałem, bo zza najbliższego zakrętu wyglądało nie ulega wątpliwości, że dzienne światło. Paroma susami znalazłem się u wyjścia. Nareszcie byliśmy wolni.

< Suprise? >

Od Hopeless CD Rubena

Zioło schowane w małej szklanej butelce, które trzymałam w pyszczku wylądowało w śniegu pod czas gdy mój mózg zajęty był przetwarzaniem słów Rubena. Co do dobroci serca Dusa nie miałam najmniejszych wątpliwości mimo, że tak skrzętnie to skrywał, jednak w życiu nie przyszło mi do głowy, że mógłby pozwolić mi się o tym przekonać. Może Rubenowi chodziło o to, że ja i Alfa spędzamy ze sobą dużo czasu lecz nie wiedział jak nasza relacja wygląda na prawdę. Gdybym tak niemal obsesyjnie nie starała się nie opuszczać Enceladusa ten z przyjemnością by mnie zostawił. Wyobrażałam sobie, że znosi mnie bardziej z konieczności niż z jakichkolwiek innych powodów. Często wyobrażałam sobie, że jest inaczej, że Enceladus odrzuca maskę władczego i obojętnego lisa specjalnie dla mnie. Marzyłam, że jestem dla niego ważna, jednak nie byłam w stanie ignorować rzeczywistości, która malowała się dokładnie odwrotnie niż moje marzenia.
Niezgrabnie podniosłam butelkę z ziołami i testując wyleczoną łapę pobiegłam do mojej jaskini. Wciąż jeszcze nieco sztywno poruszałam zranioną kończyną jednak bieg nie sprawiał mi już najmniejszego bólu. Postawiłam lek obok mojego posłania upominając samą siebie, żeby przed snem nie zapomnieć go zażyć, jak polecił mi Ruben. Dopiero widząc pomarańczowe promienie chylącego się ku zachodowi słońca zdałam sobie sprawę jak późno się zrobiło. Postanowiłam jeszcze przed zapadnięciem zmroku odnaleźć Enceladusa. Wybiegłam z małej groty i pognałam przez ośnieżony las niepewna gdzie powinnam rozpocząć poszukiwania. Kora wysokich i smukłych sosen odbijała słoneczne promienie sprawiając, że cały las wyglądał niemal magicznie. Odetchnęłam z ulgą kiedy zobaczyłam przechadzającego się między drzewami Alfę. Jego krok był pewny, a lis w samym tym ruchu oddawał swoją władczość pokazując, że ziemia po której stąpa należy do niego. Potruchtałam bliżej zastanawiając się jak wytłumaczę Dusowi fakt, że znów go nawiedzam. Czy nie będzie miał mnie już dość? Wiedziałam, że narzucając mu wciąż i wciąż swoje towarzystwo w końcu sprawię, że mnie odrzuci dając wreszcie do zrozumienia, że nie może ze mną dłużej wytrzymać, ale mimo to nie mogłam się powstrzymać od ciągłego pragnienia spędzania z nim czasu. Nawet jeśli nasze wspólne chwile miały niebawem się skończyć ryzyko jakie wkładałam w ciągłe narzucanie się lisowi było tego warte.

Enceladus?

30 stycznia 2016

Od Hopeless CD Liselotte

Nie mogłam powstrzymać głupawego rechotu będącego reakcją na propozycję lisicy. Widząc jej zaskoczone spojrzenie powstrzymałam się pospiesznie.
- Pewnie już zauważyłaś, że nie jestem perfekcjonistką. Wręcz przeciwnie zupełnie nic mi nie wychodzi - zaczęłam moje wyjaśnienia - Mówię zwykle coś niewłaściwego, psuję moje relacje z... kimkolwiek. Przez własne błędy prawie zginęłam co może byłoby lepszym rozwiązaniem, jednak żyję i śpiewanie idzie mi równie źle, jak wszystko inne. Wiem, że to brzmi jakbym się użalała, ale tak nie jest. Mój życiowy pech nie sprawia, że tracę nadzieję na poprawę, a przynajmniej na razie tak jest.
Liselotte wyglądała jakby miała ochotę coś powiedzieć, ale nie pozwoliłam jej dojść do słowa. Moja nadmierna gadatliwość dawała się we znaki.
- A tak w ogóle to naprawdę ładnie śpiewasz i nie wiem kto naopowiadał ci bzdur o tym, że brzydko śpiewasz - uśmiechnęłam się - I nie mówię tego żebyś poczuła się lepiej. To prawda.
Przez chwilę moja towarzyszka wyprawy górskiej milczała bez wyrazu wpatrując się przed siebie. Pospiesznie przebierałam łapami starając się dotrzymać jej długiego, wyniosłego kroku. 
- Wiesz trudno jest w ciągu jednej chwili zmienić zdanie - stwierdziła w końcu - Kiedy przez całe dotychczasowe życie coś ci wmawiano. Można też wmawiać coś sobie samemu. Być może właśnie tak robiłaś to ty. Przecież nie jest z tobą tak źle jak twierdzisz. Gdybyś próbowała zmienić zdanie na swój temat, może cała sytuacja nabrałaby innego światła?
- Nie mówiłabyś tak gdybyś spędzała ze mną cały dzień - parsknęłam - Wtedy zobaczyłabyś, że mój pech nie jest kwestią wymysłu.
Lia znów zamilkła, a ja nie byłam pewna czy nie chce się ze mną kłócić i dalej uważa tak samo czy może zmieniła zdanie. Już chciałam zacząć nowy temat kiedy przed nami rozciągnął się widok na góry w pełnej ich okazałości. Widok lśniącego w pełnym słońcu śniegu na stromych skałach sprawił, że moje serce zatrzymało się na chwilę po czym zaczęło wybijać szybszy rytm. To było piękne.

Liselotte?

Od Rubena CD Hopeless

 Rozpaczliwie przerzucałem sterty śmieci, zdając się całym sercem wierzyć, że nie wyrzuciłem nigdzie tej ważnej kartki, którą dał mi na przechowanie Alfa. Przypomniałem sobie o niej nad ranem, gdy napotkawszy mnie na porannym obchodzie, wspomniał coś o ustalaniu hierarchii w stadzie, która jego zdaniem potrzebuje gruntownej renowacji. Zmarnowałem pół dnia na przekopywanie do góry nogami mojej nory, ale dokument jakby zapadł się pod ziemię, w skutek czego miałem naprawdę paskudny humor. Z rozmyślań i łamania głowy nad jego położeniem, wyrwał mnie czyjś dźwięczny głos dochodzący, jak sądzę, z wejścia do środka.
- Jestem, jestem! – Odparłem znudzonym głosem, niezbyt zadowolony z tego, że ktoś w tak nieodpowiednim momencie przyszedł zawracać mi łeb. Bo niewątpliwie nie zjawił się tu przypadkiem, skoro znał moje imię. Gość nieśmiało zapuścił się do środka, po czym ciekawie skierował na mnie parę przejrzystych ślepi koloru płynnego karmelu. Ja również przyjrzałem się mu od stóp aż po czoło z nie mniejszym zainteresowaniem. A więc w me progi zawitał nie kto inny, jak sama słynna Hopeless. Nigdy wcześniej jej nie widziałem, ale opis wyglądu samicy, o którym ktoś mi kiedyś napomknął, kazał mi przypuszczać, że to właśnie ona. Podobno towarzyszyła królowi na każdym kroku, co mogło być plotką albo nie, ale z pewnością było mi nie w smak, gdyż to zawsze ja chciałem być ulubieńcem Pana. Co też on w niej widział? Nie rozumiałem w czym zwyczajna lisica może być lepsza od najwierniejszego i najpokorniejszego sługi. Bynajmniej przywołałem na pysk życzliwy uśmiech, nie chcąc w żadnym razie jej do siebie zrazić.
- Jestem… - Niepewnie zbliżyła się do mnie na odległość wystarczającą, bym ją usłyszał.
- Hopeless, doskonale o tym wiem – Przerwałem jej, nie mogąc się powstrzymać. Kiedy dotarła do mnie niekulturalna natura mojego czynu, speszony bąknąłem pod nosem jakieś przeprosiny. – Słyszałem o tobie – Dodałem, chcąc wyjaśnić wcześniejsze nietaktowne zachowanie.
- Ach, tak! – Ciężko było mi określić czy był to jęk, czy zdziwienie. – W każdym razie przyszłam się spytać, czy byłbyś tak miły i spojrzał na moją łapę? – Uniosła obolałą kończynę. Rzeczywiście coś nie pasowało mi w jej sposobie chodzenia. Ale dlaczego akurat ja? Czemu zadała sobie tyle trudu, żeby dotrzeć do mojej nory? Równie dobrze mogłaby spytać o poradę każdego pierwszego lepszego napotkanego na drodze lisa. Zmarszczyłem brwi z niechęcią, na którą nic nie mogłem poradzić.
- Spojrzał, powiadasz? – Mruknąłem ironicznie, próbując bezskutecznie wbić w nią niemiłe spojrzenie. Nie miałem do tego talentu, choć samica lekko się spięła.
- Jestem tu z polecenia Enceladusa, ale jeśli nie masz czasu to… - Westchnęła opuszczając łeb, gotowa właściwie odejść z miejsca. Mi natomiast zaświeciły się oczy.
- Alfy? – Pewnie nie umknęło jej uwadze moje nagłe podniecenie. Kiwnęła głową na potwierdzenie, nie bardzo wiedząc, co innego zrobić w takiej sytuacji. – Z miłą chęcią! – Niemal zaświergotałem i rzuciłem się w jej stronę tak gwałtownie, że podskoczyła ze strachu. Sięgnąłem po łapę Hope, podniosłem ją i opuściłem, sprawdzając jej reakcję. Za każdym razem nieznacznie krzywiła się z bólu. Zdjąłem opatrunek i wlałem w jej organizm rąbek własnej energii, wystarczający aby zagoić rany. Szramy z zaschniętą krwią napełniły się rażącym światłem, które prędko zgasło, pozostawiając w swoje miejsce jedynie niegłębokie zadrapanie. Odsunąłem się parę kroków, żeby znaleźć jedną księgę, a lisica z niedowierzaniem oglądała nadal lekko napuchniętą, ale całą i zdrową kończynę. Przewracając stronice opasłego tomu znalazłem papier władcy, który schował się tu jakby nigdy nic. Odłożyłem go ostrożnie na bok, szukając informacji o pewnym ziole, które miałem na myśli.
- Łapa może jeszcze trochę pobolewać, ale nie powinna sprawiać ci problemów w chodzeniu czy polowaniu. To drugorzędna kwestia. Dam ci zioło, z którego zrobisz sobie napar o gojących właściwościach – Pouczyłem ją, zastanawiając się w międzyczasie gdzie posiałem ten słoiczek.
- Dziękuję – Powiedziała cicho, przyglądając się moim poszukiwaniom.
- Jak tam ci się żyje? – Zagadnąłem nie odrywając wzroku od regału z różnymi słoikami, suszonymi ziołami i próbówkami. Samica widocznie dobrze przemyślała swoją odpowiedź, bo musiała minąć chwila, abym ją usłyszał.
- W stadzie jest bardzo rodzinnie – Szczerze mówiąc spodziewałem się innego epitetu, ale być może ona tak uważa. Może specjalnie dla niej władca postarał się o rodzinną atmosferę, kto wie. Coś się kroi. Mruknąłem coś w odpowiedzi, w tym samym momencie znajdując o czasie szukane zielsko. Odwróciłem się w stronę cierpliwie czekającej Hopeless, po czym podałem jej lekarstwo. Podziękowała mi pięknie, obdarzając przy tym szerokim uśmiechem.
- Enceladus ma dobre serce, zobaczysz – Rzuciłem jeszcze na odchodne i mrugnąłem do niej, nim zniknąłem w swojej norze.

< Hopeless? >

Od Rubena CD Liselotte

Nigdy nie zrozumiem kobiet, ale nie podejrzewając ją o nieszczere intencje, posłałem jej uśmiech od ucha do ucha. Napiąłem mięśnie, wyprostowując się przez co wydałem się jeszcze wyższy, niż zwykle. Moje serdecznie spojrzenie przebiegło po pysku Liselotte, analizując go z najdrobniejszymi szczegółami.
- Pod warunkiem, że będziesz mi towarzyszyć – Odparłem, unosząc uszy czekające z zaciekawieniem na jej reakcję.
- Nie ma sprawy. Zawsze i wszędzie – Zuchwale uniosła kąciki ust, machając na boki puszystą kitą. Ruchem głowy wskazałem jej kierunek. Tereny łowieckie znajdowały się najbliżej nas, w dodatku łatwo tam było o szybką zdobycz. Truchtając, lisica mająca krótsze łapy od moich, dzielnie dotrzymywała mi kroku.
- Jesteś mi winna przysługę. Będziesz musiała uratować rycerza z opresji – Powiedziałem w pewnym momencie, spoglądając na nią na poły chytrze, na poły zaś dobrodusznie, z charakterystycznym dla mnie zmarszczeniem brwi. Jakby nie patrzeć nadal twierdziłem, że jednak ją uratowałem. Samica pokręciła z rozbawieniem łepetynką.
- Damie to nie wypada – Odgryzła się. Nasze ślepia błyszczały od iskierek żartu.
- Cóż to? Przecież chwilę temu powiedziałaś, że nie jesteś damą – Skręciłem w skrót, aby szybciej dotrzeć na miejsce, ale oboje musieliśmy siłować się z zaspami uporczywego śniegu, który nie zdążył stopnieć ostatniej nocy.
- Nic takiego nie mówiłam – Zaprzeczyła takim tonem, jakby to było oczywiste.
- Możliwe – Wzruszyłem ramionami, wyprzedziwszy ją nieco, po czym szturchnąłem lekko Lis niby przypadkiem. W odwecie nadepnęła mi na łapę. Rozmawialiśmy jak dobrzy przyjaciele, którzy znają się od lat, choć był to zaledwie jeden dzień.
- Co ty na to, żeby zrobić zakład kto więcej upoluje? – Zapytałem, kiedy po dłuższej, niż mi się z początku wydawało wędrówce znaleźliśmy się u celu.

< Liselotte? > 

Od Rubena CD Antilii

Każdy krok naprzód sprawiał, że ciało wilczycy przywierało do mnie mocniej, opierała się na mnie coraz to ciężej. Nieroztropnie postąpiłem zgadzając się na oddalenie się od jaskini szpitalnej. Teraz miałem wyrzuty sumienia, czując jak Antilia drga z bólu. Padający z nieba deszcz był dodatkowym balastem. Z roztargnieniem rozglądałem się dookoła, szukając spojrzeniem suchego miejsca, gdzie moglibyśmy się bezpiecznie schronić przed burzą. Woda zaciekle uderzająca o ziemię, prawie w zupełności zmyła z jej powierzchni ślady śniegu. Mój wzrok padł na pogrążoną w ciemnościach dziurę wyrytą w skale. Był jeszcze dzień, kiedy zapuściliśmy się w głąb niej, chcąc przeczekać tańczącą na dworze ulewę. Resztki energii, które udało mi się zachować, zużyłem na podreperowanie stanu zdrowia błękitnej wadery. Ona usiadła w kącie z na wpół przymkniętymi powiekami, walcząc ze zmęczeniem.
- Jak się czujesz? – Podszedłem do niej, nie kryjąc się z troską, której nie sposób było nie ujawnić. Uśmiechnęła się słabo w odpowiedzi, co lekko podreperowało mnie na duchu. Po jej kręgosłupie przeszły ciarki, spowodowane pewnie przeciągiem w grocie lub gorączką. Znałem się trochę na naparach, więc gdyby nie zapadający zmierzch i dudniący o rozmokły grunt deszcz, wyszedłbym i poszukał jakiegoś zioła, które mogłoby jej pomóc. W tym wypadku wolałem jednak zostać przy wilczycy i jej przypilnować.
- Czemu tu jest tak zimno? – Wyszeptała pod nosem i zwinęła się w kulkę, nakrywając pysk ogonem. Dno jaskini ginęło gdzieś w czeluściach mroku. Gdzieś tam musiało być drugie wyjście, na tyle oddalone, że nic stąd nie było słychać, na tyle duże, że zimny powiew dolatywał stamtąd aż tu. Nie zastanawiając się nad tym więcej, sprawdziłem temperaturę Antilii. Z ulgą stwierdziłem, że nie miała gorączki, więc nie dziwiłem się, gdy po chwili zapadła w spokojny sen. Jutro powinna być wypoczęta. Ułożyłem się przy drugiej ścianie, lecz nie mogąc zasnąć, przewracałem się z boku na bok. Wreszcie ze zrezygnowaniem, modląc się, aby nie obudzić mojej towarzyszki, powłóczyłem łapami w jej kierunku i położyłem się, okrywając błękitny grzbiet swoim ciałem. Z westchnieniem zadowolenia odpłynąłem do krainy snu. Zwykle z przyzwyczajenia budziłem się o świcie i wszystko wskazywało na to, że teraz było podobnie, ale wnętrze groty było zasnute czarną żaluzją. Wstałem ostrożnie, by wilczyca mogła się wyspać i udałem się w kierunku, w którym zdawało się znajdować wyjście. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do nieprzeniknionych ciemności, dostrzegłem straszną prawdę.
- Ruben? – Usłyszałem za sobą zaspany głos Antilii. – Jesteś tam? – Dodała, szurając łapami i na oślep podążając w moją stronę. – Co się stało? – Zapytała zlękniona, ujrzawszy przerażenie malujące się na moim pysku.
- Woda musiała obmyć ziemię, w skutek czego kamienie znajdujące się nad sklepieniem zasypały otwór – Przełknąłem ślinę i odwróciłem się w jej kierunku, z trudem lekceważąc chęć wtulenia się w jej ramiona. Wadera otworzyła pyszczek.
- Jak to: zasypały? – Jej głos załamał się pod wpływem emocji, a w oczach zauważyłem czające się łzy. – Co teraz zrobimy?
- Ta jaskinia jest głębsza, niż nam się wydaje. Pójdziemy w głąb i… się okaże – Oznajmiłem, starając się, aby mój ton brzmiał fachowo. W rzeczywistości nie wiedziałem co zrobimy, jeśli moja teoria zawiedzie, ale byłem gotów poświęcić własne życie, byleby tylko ratować Antilię.
- Przecież możemy się zgubić – Zaoponowała, wypuszczając powietrze z nozdrzy na tyle głośno, że i ja to usłyszałem.
- To jedyne rozwiązanie. Musimy się trzymać blisko siebie – Westchnąłem, a uszy przylgnęły niemal płasko do mojej czaszki. Skupiłem się, używając pewnej magii. Przed nami pojawiła się kula wody czystej jak dno oceanu, jarzącej się słabym światełkiem. Zawsze to coś. Wilczyca również wykorzystała swój żywioł, sprawiając, że latarnia rozbłysła nieco jaśniej. Zapuściliśmy się dalej do wnętrza tajemniczej pieczary, uważnie kontrolując aby dzieląca nas odległość nie powiększała się. Droga wiodła w dół, jakby pod ziemię.

< Antilia? może opiszesz co działo się w tym ,,podziemnym labiryncie”? :-) >

Od Foxy'ego

Po ciężkim dniu pełnym polowań wróciłem do jaskini. Położyłem się na podłodze i wlepiłem swój wzrok w szaro-brązową ścianę nory. Po dłuższej chwili zasnąłem. Obudziłem się z wielkim bólem głowy. Nie wiedziałem gdzie jestem. Czy to był sen, czy może rzeczywistość. Rozejrzałem się. Po chwili przyszły do mnie dwa lisy. Rozmawiały coś między sobą. Mówiły  coś, że jestem obrzydliwy itd. Spojrzałem na siebie. To niestety była prawda. Byłem cały we krwi. Rozejrzałem się. Wokół mnie były inne lisy, niektóre bardziej ranne, niektóre nieprzytomne, a inne... martwe...  Zrobiło mi się niedobrze. Spojrzałem w prawo. Leżał tam lis, z tego samego stada co ja. Był nieprzytomny.
Dwa wcześniej wspomniane przeze mnie lisy otworzyły drzwi i zaczęli mnie gdzieś prowadzić. Po drodze robili wszystko, próbowali mnie przewrócić, gryźli i wiele innych. Miałem dość, a było tam za mało miejsca, aby ich zaatakować i zabić. Zaprowadzili mnie do jakiejś sali. Przypięli do czegoś i wszedł następny lis.
- Co robiłeś na terenie naszego stada? - zapytał poważnie.
- Chłopie, ja nie wiem o co chodzi. - odpowiedziałem nie zwracając na niego uwagi. Lis był ode mnie większy, ale szybko się denerwował.
- Nie udawaj! - zawołał. Policzył do trzech i wziął głęboki oddech, a potem wolno wypuścił powietrze pyskiem. - Dobra, zacznijmy od prostego pytania: Jak się nazywasz?
- Nie pamiętam. - odpowiedziałem. Chciałem się trochę z nim pobawić.
- Nie kłam! Wiem, że robisz mnie w konia! - zawołał wściekły.
- Dobra nazywam się Owlik. - odpowiedziałem z lekkim chichotem.
- Uwierz mi - zaczął. - nie chcesz mnie zdenerwować... - powiedział dosyć spokojnie, ale w jego oczach i tak widziałem furię. Zaczął chodzić w tą i z powrotem. Tak wyglądało całe przesłuchanie. W końcu lis, który widocznie był wyżej w hierarchii niż tamci kazał im mnie pobić. Dałem im to zrobić, tylko po to, żeby zaczęli obchodzić się ze mną trochę delikatniej i uśpić ich czujność. Znów wrzucili mnie do tej klatki. Lis, który był po mojej prawej stronie obudził się.
- Co ci jest?! - zawołał z przerażeniem.
- Znamy się? - zapytałem jakby nigdy nic lis.
- Tak, przecież jesteśmy w tym samym stadzie. - odpowiedział. Wtedy mi się przypomniało.

<Jakiś lis?>

Od Ławy CD Antilii

Wynurzyliśmy się raptem z jeziora, dławiąc się powietrzem na powierzchni. Wykasłując resztki wody z płuc, widziałem, że Antilia z wyczerpania ledwo się unosi. Musiało ją to kosztować wiele energii. Pomimo zmęczenia, dotykającego każdy najdalszy element mojego ciała, przyciągnąłem ją do siebie i dopłynąłem z nią do brzegu. Położyłem ją na części piaszczystej ziemi nie pokrytej śniegiem. Błękitna pierś unosiła się powoli i jakby ociężale, ale wilczyca żyła. Sam z siebie, nie wiele myśląc, runąłem na grunt, odpływając w sen. Znalazłem się w całkiem innym miejscu. Słońce prażyło gorący piasek, a w odległości dwustu kroków niczego nie było widać. W dodatku ciepło nieznośnie szczypało mnie w oczy. Nie wiem czy uległem fatamorganie, czy ona tam po prostu stała. Piękna, szara wilczyca z posępnym wzrokiem utkwionym we mnie, tak jak ją zapamiętałem. Moje serce wykonało kilka obrotów. Po tylu latach znowu mogłem ją ujrzeć! Chciałem krzyknąć, ale kiedy otworzyłem pysk, wysypały się z niego miliardy ziarenek piasku. Zachłysnąłem się nimi, jak z rozbitej klepsydry. Otaczająca mnie pustynia zaczęła się zwężać, tak że po chwili stała się ciasnym więzieniem, napełniającym się piachem aż po sam sufit, będąc przy tym śmiertelną pułapką. Kiedy czułem, że brakuje mi powietrza, a moje narządy pracują jakby nikt ich nie naoliwiał, gotowałem się na śmierć. Tylko że otwarłszy oczy nie znalazłem się na pustyni ani w pomieszczeniu wypełniającym się piaskiem, nade mną stała niebieska wilczyca. Nie dowierzając zamrugałem powiekami i z sykiem podniosłem się z chłodnej ziemi. Kamienny wyraz pyska Antilii nie zdradzał niczego. Ja zamiast zapytać czy nic jej nie jest, rozejrzałem się dookoła, szukając wzrokiem pewnej… postaci. Źle ze mną. Bardzo źle.
- Czego szukasz? – Zadane pytanie sprawiło, że zbyt gwałtownie skierowałem spojrzenie na waderę, przez moment przyglądając się jej przenikliwie.
Greyah.
- Niczego – Odpowiedziałem zamiast tego, chyba za szybko, bo ona przekrzywiła łeb. Jej oczy mówiły same za siebie. – Powinniśmy odpocząć. Te przeżycia były dość – Zagryzłem wewnętrzną stronę policzka, szukając odpowiedniego słowa. – traumatyczne.

< Antilia? >

Od Sally CD Ławy

Wstałam i ustałam obok wilka gotowa do spaceru. Za nim jednak wyruszyliśmy otrzepałam grzywkę ze śniegu i ułożyłam ją na nowo. Uśmiechnęłam się i ruszyłam przodem. Spacer spacerem - można iść gdzie popadnie. Nieważne, że nie znam terenów, aż tak dobrze, ale jakby co to potem będziemy się martwić o powrót. Szłam truchtem, a Ława wlókł się za mną patrząc co wyprawiam. Rozglądałam się dookoła co chwila depcząc resztkę śniegu na ziemi. Raz nawet wpadłam na świerk i zrzuciłam na siebie dużą warstwę śniegu. Basior wtedy tylko stał i śmiał się ze mnie. Rzuciłam mu złośliwe spojrzenie gdy dotarliśmy do lasu.
- Co masz na myśli? - spytał lekko sie niepokojąc o to co tym razem przyjdzie mi na myśl.
- A nic takieego - przeciągnęłam ostatnie słowo przewracając oczami. - Chodź!
Pobiegłam w głąb lasu, a basior za mną. Mijaliśmy co chwila ośnieżone drzewa. Raz małe raz duże. W pewnej chwili stanęłam w miejscu. Wilk o mało na mnie nie wpadł zatrzymując się. Posłał mi pytające spojrzenie. Nie zwróciłam na to większej uwagi i zaczęłam węszyć. Niedaleko nas była nora z zajączkami. Wyczułam kilka młodych i dorosłego osobnika. Wolnym krokiem, łapa za łapą zbliżałam się do nory. Zniżyłam łeb i przymrużyłam oczy. Niemal się czołgałam chcąc pozostać niezauważona. Ława stał i przyglądał mi się. Jego strata. Byłam zaledwie 2 metry od nory schowana za krzakiem z dużą ilością śniegu na korze. Pozwoliło mi się ukryć. Jakiś zając właśnie wbiegł do nory - mój obiad. Skoczyłam szybko i złapałam zająca wbijając mu moje pazury w grzbiet by go unieruchomić. Ofiara była dużym zającem. Złapałam martwe zwierze w zęby i zaniosłam w stronę Ławy.
- Ala Sally - powiedziałam kładąc zwierze.
- Nieźle - odparł.
- Smacznego - oderwałam mu trochę zająca i odłożyłam.
- Dziękuję - mruknął.
Zaczęłam jeść.

<Ława?>

Od Disterioza - Historia

Szczenięce lata na zawsze utkwiły mi w pamięci. Mimo, że nigdy nie należeliśmy do żadnej watahy. Polowania z braćmi, moja jaskinia w której sypiałem, kolekcja kamieni szlachetnych znalezionych w rzece... Tego wszystkiego nie dało się zapomnieć. Aż do chwili, gdy zaginęli wszyscy.
Obudziłem się któregoś ranka. Jak zwykle w ciemnej jaskini, na posłaniu z mchu. Ale mimo wszystko czułem, że coś jest nie tak. Wypełzłem na dwór z myślą, że bracia i rodzice czekają na mnie przy wielkim drzewie, niedaleko naszej siedziby. Pobiegłem tam ile sił w łapach. Gdy niedługo potem stanąłem pod drzewem, nikogo nie zastałem. Leżał tam tylko obłamany, wilczy kieł. Nic więcej. Żadnych śladów walki, czy nawet znajomego zapachu. Załamałem się. Nagle niebo zasnuły czarne chmury. Niebo rozciął rażący piorun. Pisnąłem i położyłem uszy po sobie. Wtem tuż przed moim pyskiem uderzył piorun, wypalając w trawie symbol smoczego ślepia - zły omen. Następny piorum uderzył w drzewo. W moich oczach zebrały się łzy. Najważniejsze drzewo w moim życiu, pamiątka młodości... Teraz stało w płomieniach, a ogień pożerał je w całości. Ze łzami w ślepiach, odwróciłem się od płonącej kroniki lat spędzonych w rodzinie i zacząłem biec w głąb lasu. Pioruny zdawały się mnie gonić, gdyż cały czas słyszałem ich trzaski, a moją drogę oświetlały płonące drzewa. W końcu zostały tylko czarne jak noc, gęste chmury. Schroniłem się w niewielkiej norze, do której mógł się wcisnąć taki szczeniak jak ja.
Następnego ranka obudziły mnie promienie słońca. Uchyliłem ślepia i dostrzegłem kompletnie spalony las. Wyczołgałem się z nory. Nade mną stał wielki, szary basior.
- Pamięć... - Szepnąłem do niego. - Wyczyść mi wspomnienia...
Wilk skinął łbem i przyłożył swoją łapę do mojego pyska. Momentalnie zapomniałem o rodzinie, pamiątkach, czyszczeniu wspomnień... Jedynie straszna burza nie chciała zniknąć. Cóż - pogodziłem się z tym. Półtorej roku później odnalazłem Pivota, który zaproponował dołączenie do jego watahy. Zgodziłem się, ale nic nie zmieniło faktu, że burze z piorunami niemiłosiernie mnie dręczyły, paląc po kolei wszystkie lasy w jakich się znalazłem...

Od Disteriozo CD Sally

Teraz to się dopiero nieźle wkurzyłem. Ja? Nie przeskoczyłbym?! Ona mnie chyba nie docenia!. Cofnąłem się kawałek, rozpędziłem się i...
- Dise, nie! - Krzyknęła. Ja jednak uniosłem się wysoko nad szczeliną. Oczywiście krzaki próbowały mnie złapać. Ale mnie to nie obchodziło - wylądowałem bezpiecznie po drugiej stronie szczeliny i odwróciłem się do Sally.
- Nie doceniasz mnie. Widzisz?! - Warknąłem i pospiesznie oddaliłem się od wadery. Nie jestem wcale taki słaby.
- Wracaj! - Krzyknęła za mną, ale ja ją zignorowałem. Nic mnie nie obchodziło co mówi Sally.
-"Jestem odważny. Ona mnie nie docenia!" - Taka myśl dodała mi pewności siebie. Przyspieszyłem kroku. Chwilę później nie słyszałem już nawoływań wadery. Zamyśliłem się, a pogrążony w zadumie - nie zauważyłem niskopołożonego konara. Cóż, nic nie mogłem zrobić. Rozpędzony, z impetem walnąłem łbem w gruby konar. Upadłem na ziemię. Gałąź nie wytrzymała siły z jaką w nią uderzyłem i obłamała się. Teraz, przygnieciony przez gruby konar, zaskowyczałem z bólu.

<Sally?> nie specjalnie mam wenę :<

29 stycznia 2016

Od Ławy CD Sally Mi

Wrażliwsze na zimno, niepokryte futrem poduszki łap zaczęły mnie lekko szczypać, więc unosiłem je i opuszczałem. Dopiero kiedy usiadłem, poczułem jak naprawdę jest mroźnie. Wprawdzie wiatru jako takiego nie było, ale nieprzyjemny chłód wisiał nad okolicą wilczej watahy. Posadziłem tyłek na śniegu i niemal natychmiast tego pożałowałem, bo wgryzał się w niego piekący ból, spowodowany zbyt intymnym spotkaniem z lodem. Skrzywiłem się, cierpiętniczy wyraz pyska szybko ukrywając za głupkowatym uśmiechem. Tortura odeszła tak niespodziewanie, jak się pojawiła, więc z ulgą przechyliłem łeb, przyglądając się nabierającej głębokich oddechów Sally. Zastanawiałem się, czy przypadkiem zimowe powietrze nie kuje jej w płuca.
- Odpoczęłaś? – Zagadnąłem miękkim głosem, unosząc nieśmiało kąciki ust. Emanująca z niej radość chyba także się mnie uczepiła. Zwykle jestem na poły poważny i wesoły, jeżeli to może iść w parze. Teraz druga cecha wypierała pierwszą.
- Troszeczkę – Uniosła na mnie błyszczące oczy, odwzajemniając uśmiech. Wyprostowała się, kładąc delikatnie uszy, jakby nie chciała przerywać panującej miedzy nami ciszy. Całkiem niedaleko nas, dokładnie na krzewie za waderą, usiadł drobny ptaszek z czerwonym brzuszkiem, który nadymał się jak płuca u żaby. Zapatrzyłem się na to małe stworzonko z gracją skaczące z gałązki na gałązkę.
- Ława? – Gdy usłyszałem natarczywszy głos, skierowałem wzrok na Mi, przewracającą ze zrezygnowaniem oczami. – Pewnie nie wiesz, co przed chwilą powiedziałam, prawda? – Oczywistym było, że zadała  pytanie retoryczne. Nie musiałem odpowiadać.
- Chcesz się przejść? – Zmieniłem temat, kiedy uznałem, że wilczyca nie chce powtórzyć swoich słów.
- Dlaczego? – Wcześniej opuszczone uszy Sally, podniosły się chętnie nasłuchując.
- Słyszałem, że spacer relaksuje – Podniosłem się z ośnieżonego gruntu i otrzepałem, strącając ze swojej sierści sopelki lodu.
- Co to ma do rzeczy? – Musiała unieść pysk, żeby ponownie spojrzeć mi w oczy.
- Relaksując się odpoczywamy – Wyjaśniłem, szczerząc serdecznie białe kły. Widziałem w jej ślepiach zgodę. Podałem jej łapę, ale nie przyjęła mojej pomocy i wstała o własnych siłach.

< Mi? >

Od Suprise - Siedliska trolli (event)

Wiecie co? Spacerowanie po Siedliskach trolli z zranioną łapą to zły pomysł. Tym bardziej, jeśli nie wiecie, w którą stronę iść. Na tych bagnach można się łatwo zgubić. Głównym moim celem było dotarcie do mojej nory i opatrzenie rany, ale pomyślałam sobie, że jak już jestem na tych bagnach to zbiorę składniki potrzebne do różnych eliksirów. Co to było? Włos trolla, żabi śluz i pęd magicznej fasoli. Najpierw postanowiłam poszukać trolla i wyrwać mu włos z głowy. Miałam nadzieję, że trolle są lepsze niż gobliny albo krasnoludy. Jeśli myślicie, że trudno zdobyć włos trolla, to mylicie się. Te włosy są wszędzie. Na serio. Występują w wszystkich kolorach, w jakich mogą występować włosy, a nawet więcej. Było dużo blondu, trochę mniej ciemnego i jasnego brązu, czarnego i rudego. Natknęłam się nawet na czerwone i fioletowe. Wzięłam po jednym włosie z każdego koloru. Nie wiadomo, jakie mogą się przydać. Później postanowiłam zyskać żabi śluz. Nie wiedziałam, czy mam zabić żabę, czy zrobić z nią coś innego, aby mieć składnik. Zaczęłam więc szukać pędu magicznej fasoli. Najtrudniej jest znaleźć właśnie ten pęd. Ja znalazłam go w jaskini jednego trolla. Miał on włosy koloru blondu, był wielki i zielony, cuchnęło od niego zgniłym mięsem. I nie był niefajny. Z tego, co zrozumiałam (nie umiem mówić po trollińsku) miał on na imię Ble Błe Ble. Ok, nie wnikam. Niech się trolle nazywają jak chcą, nic mi do tego. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zapytać tego trolla, czy nie ma przypadkiem pędu magicznej fasoli.
-Ej, słuchaj.-powiedziałam po tym, jak się sobie przedstawiliśmy (nie chcesz znać szczegółów, serio)-Mam już zranioną łapę i naprawdę kiepski humor, więc nie rób mi krzywdy, proszę.
-Łłe, eee, be.-odpowiedział, ale mnie nie zaatakował, więc uznałam, że zrozumiał, o co mi chodziło.
-Nie widziałeś gdzieś tutaj pędu magicznej fasoli?-spytałam, na co troll pokiwał energicznie głową i zaprowadził mnie w głąb jaskini. Tam, na warstwie mchu, w specjalnie nasłonecznionym miejscu, rósł mój składnik. Widocznie ta roślina jest dla trolli bardzo cenna, bo traktują ją z wielkim szacunkiem. Głaszczą i mówią do niej. Nawet ogradzają specjalnym płotkiem, żeby nikt nie mógł się do niej dostać. Głupio było mi zapytać, czy Ble Błe Ble mi ją da, a jeszcze głupiej ukraść. Musiałam się na coś zdecydować. Mój dylemat rozwiązała żaba. Tak po prostu akurat zjawiła się w jaskini i zachciało jej się zeżreć fasolę. Z łatwością przeskoczyła przez płotek i już miała wbić w nią zęby, gdy wrzasnęłam przeraźliwie, by zwrócić uwagę Ble Błe Ble na zaistniałą sytuację. Przerażony troll rzucił się na żabę, ale ta miała dobry refleks. W końcu patrzyłam na szaleńczą gonitwę żaby i trolla. Przewracali półki z różnymi rzeczami, od eliksirów, kiszonych ogórków, przez gałki oczne (ciekawe czyje), kolekcję sztucznych szczęk, po książki i ubrania. Postanowiłam przerwać gonitwę. Zaczaiłam się i skoczyłam na żabę wbijając w nią zęby. Po chwili była już nieżywa. Pożyczyłam od trolla słoiczek i wsadziłam do niego śluz. Troll był tak uradowany, że fasola nie została zjedzona, że postanowił mi ją dać.
-Dziękuję.-podziękowałam jak trzeba, na co troll uśmiechnął się bezzębnym uśmiechem w odpowiedzi. Pożegnałam się. Obiecałam, że wrócę. I zamierzam wrócić. Trolle są spoko. Wzięłam wszystko i poszłam do domu. Jakoś udało mi się trafić. Padłam wyczerpana na moje posłanie.

Od Liselotte - Wyspa kamieni (event)

Z samego rana, gdy tylko spakowałam odpowiednie rzeczy, poszłam po Moonlight'a. Byłam trochę zła na niego, że uwziął się, aby mi towarzyszyć. Co gorsza, Dus poparł ten pomysł. Podejrzewałam, że chciał po prostu zrobić mi na złość. Cóż, jeśli tak było, to rzeczywiście mu się to udało. Byłam z natury samotniczką, więc nie potrzebowałam towarzystwa nikogo. A już tym bardziej faceta.
Gdy dotarłam w umówione miejsce spotkania, Moon'a jeszcze nie było. Westchnęłam ostentacyjnie. Po piętnastu minutach pojawił się obok, z promiennym uśmiechem na twarzy.
-Już? -zagadnął wesoło.
-Tak. Od kwadransa - powiedziałam z wymuszonym uśmiechem, patrząc na niego ostro.
Spojrzał na mnie ze zdumieniem, po czym wskazał na zegarek. Jak zwykle się nie odzywał, co jeszcze bardziej doprowadzało mnie do szału. Zerknęłam na wskazówki: 6:05.
-No co? - mruknęłam.
-Jeszcze trzydzieści minut -zauważył.
-Dwadzieścia pięć -poprawiłam, jak zwykle będąc perfekcjonistką. - Ale do wyjazdu. To chyba oczywiste, że należy przychodzić wcześniej.
Przewrócił oczami i uśmiechnął się z powątpiewaniem. Warknęłam cicho, ale postanowiłam nie drążyć tematu.
-Cóż, pora ruszać na tą całą Wyspę Kamieni. Chcę mieć to już wreszcie z głowy.
Po tych słowach ruszyliśmy nad wodę. Czekała już na nas łódka Moonlight'a, którą rzekomo własnoręcznie wykonał. Popłynęliśmy nią przez wodę, zostawiając w tyle ląd.
Droga przeminęła nam nadzwyczaj szybko. Oczywiście, bez słów. Moon nigdy się nie odzywa, a ja byłam zbyt zła na cały świat, aby cokolwiek powiedzieć.
Gdy dopłynęliśmy na Wyspę Kamieni, uśmiechnęłam się z satysfakcją. Była malutka, drzewo wydawało się być na wyciągnięcie ręki. Pestka. Szybko weźmiemy potrzebne składniki, wrócimy do stada i zaczniemy robić, co chcemy.
Nie czekając na towarzysza podróży, pobiegłam do drzewa i natychmiast poczułam ukłucia w kilku miejscach.
-Ał! -jęknęłam. -Co to?!
-Ptaszki -odpowiedział spokojnie Moonlight'a.
-Jakie, do cholery, ptaszki?! -krzyknęłam, próbując się odgonić od setek małych dzióbków.
-Jedyni mieszkańcy tej wyspy -powiedział z uśmiechem.
Przed oczami migały mi różnobarwny brzuszki małych ptaków. No tak, zapomniałam o nich. Uznałam, że takie coś nie jest godne uwagi, ale teraz, kiedy spadła na mnie ta śmieszna kaskada piór zaczynałam żałować, że nie przeczytałam o nich więcej.
-Zrób coś! -ryknęłam, próbując walnąć łapą w któregokolwiek ptaszka. Jak na złość żaden mi się nie nasunął, chociaż było ich tyle, ile komarów w ciepły wieczór, w pobliżu jeziora.
-Musisz mieć coś srebrnego -stwierdził w zamyśleniu Moonlight, najzwyczajniej stojąc sobie przy łódce, jakby ataki małych ptaszków były czymś zwykłym. -Wyrzuć to.
-Co?! Nie! -ryknęłam, zaczynając już panikować przez mnogość małych działek i ich ostrych brzuszków.
-Spokojnie, Lia, one nie lubią srebra. Denerwuje je. Jak się tego pozbędziesz, odczepią się.
-Nie pozbędę się! -krzyknęłam zdesperowana.
Samiec westchnął. Nie widziałam go, ale poczułam, że minął mnie i pobiegł do drzewa. Ptaszki go zignorowały.
Po chwili złapał mnie za łapę i pociągnął do łódki. W chwili, w której opuściłam granicę wyspy, ptaki opuściły mnie i odfrunęły, jak gdyby nigdy nic.
Usiadłam w łódce. Moonlight zaczął wiosłować, tak jak przedtem zmieniając się w człowieka. Także się zmieniłam. Setka malutki zadrapań po dzióbkach piekła mnie okropnie. Samiec przyglądał mi się z niepokojem.
-Nie wyglądasz najlepiej - zauważył.
-Dzięki -warknęłam.
-Nie to miałem na myśli. No, wiesz... krwawisz - powiedział, starając się być delikatnym. -Dlaczego nie chciałaś wyrzucić tego czegoś?
-To naszyjnik. Dostałam go od... mamy - szepnęłam.
-Słyszałem, że nie była dla Ciebie zbyt dobra - stwierdził.
-Tak, ale... Rodzina to rodzina.
Reszta drogi upłynęła w milczeniu.

Moonlight - historia

Przemykam między szczytami ośnieżonych gór. Wdycham świeże, czyste powietrze. Uśmiecham się. Tak, rzeczywiście o tym marzę. Wolność. Wolność i nic ponadto.
Zostawiłem rodzinne strony gorącej Teneryfy za sobą, a wraz z nią całe swoje dzieciństwo. Zostałem tylko ja. I moje nowa przyjaciółka, Wolność, za którą tak tęskniłem, gdy byłem otoczony z każdej strony przez Ocean Atlantycki. Teraz byłem daleko od wody. Jak się z tym czułem? Dobrze. Nadzwyczajnie dobrze.
Tęskniłem za rodzinnymi stronami, ale gdybym ich nie opuścił, tęskniłbym jeszcze bardziej za Wolnością. Właściwie... za czym tęskniłem? Nie miałem rodziny. Urodziłem się samotnie, jakbym już przed urodzeniem przebył pierwszą wędrówkę, oddalając się od bliskich. Tęsknić mogłem tylko za ciepłem i różnorodnością roślin.
Rozglądam się wokół. Nie, chłód mi nie przeszkadza. Roślin właściwie prawie nie widać - są zakopane pod metrową warstwą śniegu. Ale... wolę zimę, niż wieczne lato.
Omijam zdradliwe wierzchołki skał, wystające spod śniegu, i zaczynam wędrówkę w dół. Dlaczego idę szczytami gór, zamiast obok nich? Nie lubię iść na łatwiznę. Z pozoru łatwiejsze ścieżki są często bardziej mylące, niż te trudne. Poza tym, kieruję się żelazną zasadą, że wybieranie łatwiejszej drogi jest niczym innym niż oznaką czystej słabości.
Wybrałem taką drogę życia. Wieczna tułaczka, wędrówka, jaką jest życie. Przecież, jak powiedział Jean Paul, ,,Tylko podróż jest prawdziwym życiem, jak i prawdziwe życie jest podróżą. "
Co jest moim celem? Nie wiem. Gdybym wiedział, nie błądziłbym między tyloma krajami. Jestem podróżnikiem, nie myślicielem. Sens życia zostawiam filozofom. Życie jest zbyt krótkie, aby zastanawiać się nad takimi błahostkami. Sens przyjdzie sam. Staram się po prostu robić to, co kocham, i nie myśleć o przyszłości. Przecież i tak nadejdzie, a misterne plany zniszczyć może nawet błahostka, zwykły przypadek.
Na drodze wielokrotnie spotykałem różne przeciwności, ale starałem się z nimi radzić. Każdej nie miałem jak przewidzieć. Teraz także idę naprzód, bez mapy i konkretnego celu. Taki już jestem. Nikt tego nie zmieni.
Brodzę w zaspach już wiele godzin, a nade mną widnieje rozgwieżdżone niebo. Chyba powinienem znaleźć schronienie, myślę. Wszędzie nie widzę jednak nic innego, prócz śnieżnych zasp. Nagle słyszę dziwny dźwięk, przypominający spadanie tysiąca prześcieradeł. Hałas nasila się. Odwracam się, zaniepokojony. Lawina śnieżna. A ja nie mam się gdzie schronić.

Biegnę, ile sił w łapach. Potykam się na kamieniach wystających spod śniegu. Biały kłąb śniegu przypominający dym jest coraz bliżej. Nie zdążę uciec. Przyłapuję się na cichej modlitwie. Chwilę później przed oczami zamigotał mi biały śnieg, przywalający mnie całkowicie. Zemdlałem.
* * *
Budzę się w jakiejś jaskini, obok ciepłego ogniska. Klęka nade mną smukła samica z opaską przedstawiającą czerwony krzyż, na przedniej łapie - znak ratowniczki.

-Miałeś wiele szczęścia - mówi.
Spróbowałem się podnieść, ale poczułem palący ból w okolicach piersi. Zakręciło mi się w głowie, więc szybko opadłem z powrotem na posłanie ze skóry jelenia.
-Masz złamane żebra - poinformowała mnie spokojnym, choć ostrym tonem.
-Że co? -spytałem, nie do końca przytomnym tonem.
Ignoruje to.
-Oficjalnie nie powinnam była Cię ratować. Moja organizacja pomaga tylko naszej rasie.
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że nie jest lisem, a wilkiem.
-...ale uznałam, że nie będę aż tak okrutna i nie zostawię Cię w śniegu.
Trochę zirytowało mnie, że wadera mówi to tak, jakby była najważniejszą osobą na kuli ziemskiej, ale ponieważ mnie uratowała, wycedzam krótkie "dzięki". Wzrusza ramionami.
-Znalazłam już stado lisów, do którego Cię wyślę, abyś mógł zregenerować siły.
-Nie należę do stad - powiedziałem.
-W tym stanie nie możesz wędrować - stwierdziła, jakby odgadując moje myśli.
-Skąd wiesz, że jestem podróżnikiem?
Wzrusza ramionami, a ja zdałem sobie sprawę, że mówię zaskakująco dużo, jak na mnie.
-To widać. Podróżowałeś samotnie w samym środku olbrzymiego pasma gór. Wystarczy być tylko dobrym obserwatorem -mruga.
* * *
Kilka dni później zostałem wysłany tutaj, i tak jakoś wyszło, że... zostałem tu na zawsze.

Od Liselotte CD Hopeless

Uśmiechnęłam się tajemniczo.
-Oczywiście, że tak -przyznałam.
Samica obrzuciła mnie przynaglającym spojrzeniem.
-Góry - zauważyłam krótko. - Świetny widok na większość terenów, nawet wilków.
-Góry? Pewnie wspinaczka zajmie nam całą wieczność -westchnęła znudzonym tonem.
-Nie, nie jest tak źle -mrugnęłam. -Trochę stromo, ale szybko pójdzie.
Nadal nie wyglądała na zachęconą.
-Mamy czas -stwierdziłam, uśmiechając się szeroko.
-No... dobra -mruknęła. -Ja zaproponowałam, więc teraz nie mogę się nie zgodzić.
Zachichotała cicho.
-Co będzie nam potrzebne do wspinaczki? -zagadnęła, już raźniejszym tonem.
-Właściwie nic. Zbocze nie jest aż tak strome, damy radę.
-Świetnie. Prowadzisz?
Kiwnęłam głową i ruszyłam naprzód, nucąc wesoło pod nosem.
,,Chodzą ulicami ludzie
Maj przechodzą lipiec grudzień
Zagubieni wśród ulic bram
Przemarznięte grzeją dłonie
Dokądś pędzą za czymś gonią
I budują wciąż domki z kart"
Po pierwszej zwrotce obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Dobra... Nie wnikam, dlaczego zaczęłaś śpiewać piosenkę turystyczną - zażartowała Hope.
-Wybacz, czasem mam takie fazy... głupawki.
Znów się zaśmiałyśmy.
-Ale głos masz ładny - zauważyła.
Uznałam, że mówi tak tylko po to, aby mi się podlizać, bo gdy śpiewałam jako szczenię, wszyscy mówili, że brzmię jak pazur kota na tablicy. Więc skończyłam ze sztuką tego rodzaju.
-Dobra, koniec tych żartów -mruknęłam.
-Żartów? Mówiłam poważnie.
Przewróciłam oczami.
-Przyzwyczaiłam się, że pieję jak kogut. Ale może chociaż jedna z nas umie śpiewać. Zanucisz coś? - spytałam, uznając, że to całkiem niezła zabawa.

(Hope? I kto tu ma opóźnienia... Wybacz :c )

Od Moonlight'a CD Daenerys

Przez jakiś czas staliśmy spokojnie w jednym miejscu, jakby delektując się ciszą. Najwyraźniej ani mi, ani poznanej niedawno samicy, nie leżało to w naturze (pomimo mojego zwykłego milczenia wolałem słuchać, niż trwać w milczeniu), więc poczułem ulgę, gdy Daenerys się odezwała:
-Całkiem tu ładnie. Nie?
Kiwnąłem głową. Sam przebywałem tu raczej rzadko, ale to tylko pogłębiło moje przekonanie, że to miejsce jest jakieś takie... niezwykłe. Wiem, jestem dziwny - przecież to tylko tereny łowieckie. No cóż... Rzekomo tylko wariaci są coś warci.
-Czujesz coś? -szepnęła samica, najwyraźniej uważając, że zwierzę czai się gdzieś w pobliżu, i dlatego nie może go spłoszyć, mówiąc głośno. Właściwie też tak uważałem.
Pokręciłem głową i dałem znak łapą, aby ruszała za mną.
Zaczęliśmy się skradać, chowając za drzewami i innymi napotkanymi kryjówkami. Śnieg chrzęścił pod naszymi łapami, a mróz szczypał każdy skrawek ciała, ale nie przejmowaliśmy się tym. Lubiłem zimę. Uśmiechnąłem się.
-Co jest? -zagadnęła, widząc moją minę.
-Nic. Zima -odparłem swoim zwykłym tonem, ograniczającym się zwykle do kilku słów.
Daenerys przez chwilę patrzyła na mnie w niemym zdziwieniu. Po chwili dotarł do niej przekaz, bo powiedziała:
-Ach, lubisz zimę, prawda?
Kiwnąłem głową.
-Ja też -rozmarzyła się. - Jest wtedy tak pięknie wokół!
Znów kiwnąłem głową.
-Ty chyba nie mówisz zbyt wiele, co? -zaśmiała się.
Pokręciłem gwałtownie pyskiem.
-Nie przeszkadza mi to.
Posłała mi promienny uśmiech, a ja zdałem sobie sprawę, że naprawdę ją polubiłem.

(Daenerys? Wybacz, że tyle musiałaś czekać :c )

Od Sally Mi CD Ławy

Spojrzałam na basiora lekko unosząc brew. Może i ma rację? może jak spróbuję z pazurami to uda mi się nie upaść. Odsunęłam się lekko od basiora ale nadal będąc blisko by jakby co wpaść na niego. Wbiłam pazury w taflę lodu z myślą "Okej... Z pazurami pójdzie mi prościej...". Lekko odepchnęłam się z pomocą pazurów. Szybko jednak zamknęłam oczy, kiedy jednak poczułam, wiatr rozwiewając moją grzywkę, otworzyłam lekko jedno oko. Jechałam. Ja naprawdę jeszcze się nie wywaliłam ja nie mogę, to cud! Uśmiechnęłam się i dalej próbowałam utrzymać równowagę.
- Hej Ławuś! Ja jadę! - krzyknęłam w stronę basiora.
- Widzę - odparł dołączając do mnie.
- Super co? Hah, dzięki za radę - zaśmiałam się i odepchnęłam się jeszcze raz. Tym razem trochę za mocno. Jechałam tak z dosyć dużą prędkością. Mknęłam wprost na dużą ZASPĘ. W odpowiedniej chwili krzyknęłam "Ziemia!". Tupnęłam w taflę lodu, a tuż przede mną wyrosła stąd znikąd wielka ściana z ziemi. Wpadłam na nią zatrzymując się. Spojrzałam na nią miała ok. 3 metry wysokości i wyglądała jakby wyrosła spod lodu. Z samego dna tego jeziora czy tam sadzawki. Bardzo to dziwne ale pomocne. Odwróciłam się do wilka który po chwili również oparł się o ściankę.
- Sprytny sposób na zatrzymanie się - powiedział mierząc ścianę wzrokiem.
- Nie licząc uderzenia w nos - odparłam głaszcząc się po nosie. - Możemy zrobić przerwę?
- Jasne - powiedział obojętnym tonem odpychając się w stronę gruntu. Podążyłam za nim. po chwili mając ziemię pod łapami normalnie padłam i odetchnęłam z ulgą.
- Aż tak się zmęczyłaś? - spytał siadając obok.
- Chyba - zakryłam pyszczek łapkami i wdychając mroźne powietrze.

<Ława?>

Od Sally CD Disteriozo

Biegłam obok basiora po cichu. Na jego pyszczku nadal malował się wyraz obojętności. Uśmiechnęłam się pod nosem. Przyspieszyłam tak żeby zagrodzić mu drogę. W pewnym momencie wskoczyłam przed niego. Ten zatrzymał się gwałtownie. Teraz miał na pyszczku wyraz złości.
- Czemu to zrobiłaś?! - krzyknął oburzony.
- Spójrz - odsunęłam się. Za mną była spora szczelina, a ze środka wyrastały krzaki róż.- Wypadłbyś na to
- Nie - mruknął.
- Ta jasne - przewróciłam oczami.
- Jak możesz być pewna?- uniósł brew.
- To proste. Biegnąc ciągle patrzyłeś się przed siebie wiec pewnie byś przeskoczył. Jednak nie wyszłoby ci - odparłam.
- Dlaczego? - przekrzywił łeb.
- Zobacz - wzięłam gałązkę i rzuciłam nad krzewami. Natychmiast ożyły i złapały swymi pnączami gałąź. - Z tobą byłoby tak samo
Wilk spojrzał na mnie z poirytowaniem. Cierpliwie czekałam na jakąś odpowiedź.

<Dis?>

Od Disteriozo CD Sally

- Nie. - Wyraziłem się krótko. Przemawiała przeze mnie obojętność. Spojrzałem na Sally. Zdziwił mnie jej nieposkromiony entuzjazm, o ile można to tak nazwać.
- O co chodzi? - Zapytała. Patrzyłem na nią niezmiennym, kamiennym wzrokiem. Wydawała się zdziwona.
- Nieważne... - Mruknąłem. Podniosłem się z ziemi i potruchtałem w głąb lasu.
Biegłem powoli, nie słychać było moich kroków. Jednak Sally dogoniła mnie. Nie wiedziałem czy mam być wściekły, czy zadowolony, więc zwyczajnie ją zignorowałem i biegłem dalej. Muszę przyznać, że denerwowała mnie obecność wadery. Czemu? To już sprawa mojego charakteru... Jak ciężko czasem zapomnieć o wydarzeniach z przed lat...
-" Czemu nie pamiętam rodziny?" - Pomyślałem nagle. Nie dałem poznać po sobie przygnębienia, na moim pyszczku panoszyła się niezmienna obojętność.

< Sally? >

Od Pivot'a CD Ishani

Każdy oddech sprawiał mi ból, a co dopiero stanie czy nawet chodzenie! Po pierwszym kroku zrobiłem grymas, ale starałem się nie dawać za wygraną. Byłem zmęczony i obolały. Szybko się męczyłem i po dziesięciu piekielnie bolących krokach zatrzymałem się i powoli starałem się położyć.
- Nie dam rady... Idź beze mnie. - oznajmiłem wlepiając swój wzrok w pobliski kamień.
- Nie zostawię Cię tu, przecież wataha bez ciebie przestanie istnieć, co jak coś Ci się stanie? - zapytała.
- Bądź spokojna. - odparłem cicho. Cała radość jaka zazwyczaj mnie przepełniała zniknęła w jednym momencie. Jakby ktoś przebił balonik w którym była.
- Zaraz wrócę. - powiedziała i pobiegła w kierunku watahy.
Po kilku minutach usłyszałem wycie nieznanych wilków. Po chwili zobaczyłem całą watahę.

<Ishani?> brak weny ;<

Jack - Nowy Wilk!

Imię: Jack (czyt. Dżek)
Przezwisko: Posiada wyłącznie przezwiska, których wprost nie cierpi, a jest to Nielot, Spadający Kardynał Szkarłatny (lub spadający Kardynał, aczkolwiek to jedno słowo ma co najmniej dwa znaczenia: ptak i najwyższa po papieżu godność kościelna w Kościele katolickim, ale chyba nie muszę tłumaczyć, które mam na myśli...), a także coś w stylu kaleki ptak itd.
Hierarchia: Tropiciel

Od Sally cd Disteriozo

Nowy dzień w watasze. Resztkami śniegu to się chyba nie pobawię. Rozejrzałam się dookoła. W zasięgu mojego wzroku utkwił jakiś wilk. Basior. Całe jego futro bylo koloru śniegu. Podeszłam z uśmiechem i zaczełam rozmowę:
- Cześć! Jesteś tu nowy?
Wilk spojrzał się na mnie. Na jego pyszczku widniał obojętny wyraz twarzy.
- Jestem Sally - kontynuowałam. - A ty?
- Disteriozo - mruknął.
- Miło mi - nie dawałam za wygraną. - Oprowadzić cię?
Wilk spojrzał się na mnie z uniesioną brwią. Skrzywiłam się lekko.
- No co? - wtrąciłam przerywając ciszę.- Oprowadzić cię?
Wilk jednak prychnął i odwrócił wzrok patrząc w odległe tereny watahy.
- Tam są tereny łowieckie, możemy iść na polowanie. Chcesz?

< Dis? >

Freya - Nowa Wilczyca!

Imię: Freya
Przezwisko: ----
Hierarchia: Czarodziej


Od Kasandry CD Oath'a

Gdy przed moim nosem pojawiła się zdobycz basiora spojrzałam na niego.
-Jedz, jesteś blada -powiedział gdy odchodził w stronę swojej jaskini.
Nawet nie spojrzał, a ja nie zdążyłam się odezwać.
-Dziękuję....ale nie jestem głodna -krzyknęłam w stronę basiora z nadzieją że usłyszy
Zatrzymał się i skierował swój wzrok prosto na mnie.
-A tak poza tym to twoja zdobycz
Jego mina wyrażała wszystko. Widać było, że jest zaskoczony i nieco zdezorientowany bo nic nie odpowiedział.
-.... - Milczał i patrzył jakby coś przykóło jego uwagę.
Położyłam łeb na łapach, pyrchnął. Podmuch wiatru rozwiał moje futro tak że nic nie widziałam. Zaczęłam starannie poprawiać grzywę. Oath stał jakby przykleił się do podłoża.
-Zjedz ją i nie marudź - powiedział lekko zirytowany
-Nie dzięki nie mam ochoty... I tak wogóle to ja nie marudzę tylko wyrażam swoje zdanie - powiedziałam głośniej
-Co Cię dziś napadło zachowujesz się bardzo dziwnie? -Zapytał z nutą obojętność i nerwów w głosie
Odwróciłam łeb by na niego spojrzeć.
-... *mruknąłam cicho pod nosem* Szczerze mówiąc to nie zachowuje się aż tak dziwnie... Tak?-Stwierdziłam i zapytałam w nadzieji, że odpowie to co chce lecz wzrok samca mówił że coś ukrywam, jego mina wyrażała niezadowolenie, a głos brzmiał tak obojętnie
Pod wpływem jego sposobu patrzenia się doszłam do wniosku, że mu powiem szczerze co wpłynęło na moje zachowanie i co przeczuwam.
- No bo wiesz...-zaczęłam
Basior powoli zbliżył się i usiadł nieopodal jego zachowanie było dosyć obojętne choć mogłam się mylić, ponieważ jest bardzo tajemniczy i skryty.
-... Mam złe przeczucie, że coś złego się stanie niedługo w watasze... To przez to czuję się nieswojo...-dodałam
Spojrzał na mnie swoim przenikliwym wzrokiem i rzekł.

<Oath? Co odpowiedziałeś? default smiley ;) >

28 stycznia 2016

Od Oath'a CD Kasandry

Szedłem za waderą widząc, że jest z nią coś nie tak. Stawiałem krok za krokiem. Cały czas patrzyłem przed siebie. Kasandra wydawała się roztrzęsiona. W końcu stanęła w miejscu i spojrzała się w niebo. Usiadła nadal będąc niezbyt obecną.
- Coś nie tak? - rzuciłem w jej stronę ponurym tonem.
- N-nie - odparła cicho.
- Skoro tak mówisz - uniosłem brew i poszedłem na polowanie. Skoro ona czuje się dobrze to nie ma co gadać. Poszedłem na miejsce i upolowałem łanie. Złapałem ją w zęby i ruszyłem przed siebie. Mijałem właśnie Kasandrę. Leżała na ziemi, była blada. Zbliżyłem się i rzuciłem obok niej upolowane zwierzę.
- Jedz, jesteś blada - powiedziałem obojętnym tonem. Ruszyłem przed siebie kierując się do swojej jaskini.

<Kas? >

Disteriozo - Nowy Wilk!

Imię: Disteriozo
 Przezwisko: Dise, Dimaz, Destroy
Hierarchia: Szpieg

Od Kasandry

Obudziłam się było bardzo wcześnie, słońce dopiero wstawało. Rozejrzałam się spokojnie mgła i rosa przykrywały delikatnie trawę. Wstałam i otrzepałam się z ziemi. Wzięłam głęboki oddech, powietrze było zimne lecz orzeźwiające. Wyszłam i wolnym krokiem przemierzałam tereny. Od paru dni nic się nie działo ani w watasze, ani w stadzie lisów. Westchnęłam z nudów. Z mojego brzuszka dobiegły dźwięki burczenia. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Czas na śniadanko...
Pobiegłam do lasu, gdzie było pełno zwierzyny. Mój czuły węch podpowiadał mi, że w pobliżu są sarny, dziki, zające oraz w głęboki gaju skryty w krzakach skunks.
-Dziś zając...
Ruszylam szybko i w jednej chwili wpadł mi w zęby. Kłami przerwałam tętnice. Zwierz był już martwy. Poszłam na polanke i w ciszy zjadłam zdobycz. Położyłam z 20 minut i ruszyłam w stronę jeziora, ponieważ poczułam spragnienie. Wokół nikogo nie było, ani jednej oznaki życia. Zaczęłam pić chłodną wodę. Nagle nie wiadomo skąd znalazłam się pod wodą. Ktoś mnie pochłonął. Sama nie wpadłam zaciągnęłam żartownisia razem ze mną. Gdy wypłynęliśmy ujrzałam...

(Kto był takim żartownisiem?)

24 stycznia 2016

Od Oath'a CD Antilii

 Wadera rzuciła mi dziwne spojrzenie. Warknąłem cicho po czym odparłem z ironią:
- Radzę, nie rób tak więcej.
- Czego? - uniosła brew. Prychnąłem po czym odwrociłem wzrok. Jeśli ona się nie domyśla o co mi konkretnie chodzi to jej pokaże.
- Chcesz poznać moje imie, tak? - spojrzałem na nią groźnym spojrzeniem. Między innymi dlatego, że chciałem się odegrać.
- Tak - Uśmiechnęła się.
- Więc - rzuciłem jej paraliżujące spojrzenie. - Jestem Oat i nie życzę sobie takich spojrzeń. Bardzo mnie irytują.
- Do prawdy?
- Tak, a teraz żegnaj- odwrociłem się i odeszłem parę kroków oczekując reakcji wilczycy.

< Antilia? Nie zrób czegoś głupiego >

Od Porty

Szłam przez las. Wiatr delikatnie muskał moją sierść. Byłam taka szczęśliwa! Wreszcie znalazłam watahę! Teraz należało poszukać sobie znajomych. Na razie jednak nikogo nie spotkałam. Trudno się mówi! Nagle poczułam zapach wilka. Chwila... Czułam go gdzieś na górze. Odruchowo podniosłam głowę. Po niebie latał jakiś wilk.
- Rath! - krzyknęłam.
Basior spojrzał w dół. Zleciał szybko na ziemię.
- Skąd ty znasz moje imię? - zapytał.
- Słodka tajemnica - odpowiedziałam z łobuzerskim uśmieszkiem na pysku.
Oczywiście była to sprawka mojej niezwykłej mocy. Zwykle wilki reagowały właśnie w ten sposób.
- No dobra! To może ty zdradzisz mi swoje imię? - spytał.
- Porta - odpowiedziałam.

< Rath?>

23 stycznia 2016

Od Fortis CD Eternala

Wstałam skoro świt, a słońce odprowadzało mnie świetlistymi promieniami wzdłuż skraju lasu. Westchnęłam cicho i obejrzałam się za siebie. Miałam tam nieskazitelnie biały śnieg błyszczący jak tysiąc malutkich kropelek rosy na pajęczynie, czy też małe diamenciki lśniące w świetle poranka. Wiatr delikatnie muskał moje rude futro i szczypał mróz. Pod łapami czułam chłód, chodź nie miało to i tak większego znaczenia. Śnieg po roztopieniu stawał się wodą, a woda była moim żywiołem i nie miałoby to sensu, gdybym przed nią uciekała.
Wydałam z siebie gardłowy pomruk i dalej brnęłam w śniegu zakrywając swe ślady puszystym ogonem pokrytym szronem. Wreszcie westchnęłam i złapałam powietrze w płuca. Nagle moje skupienie przerwała malutka stróżka zapachu, prawie niewidoczna. Słaba i niewyraźna, ale świeża. Wilcza. Syknęłam i szybkim susem doskoczyłam prosto w większe kłębowisko owego zapachu. Zniżyłam nos ku ziemi i wtargnęłam prosto do lasu. W dalszym ciągu był dość daleko ode mnie, ale zapach był mocniejszy i mogłam na spokojnie wyśledzić miejsce, w którym się znajduje.
Po jakimś czasie nastroszyłam futro i zerknęłam na czarnego wilka z pewnym rodzajem uśmiechu na ustach.
- Dzień dobry. - rozluźniłam mięśnie, lecz nadal przygotowana byłam na atak, lub cokolwiek w tymże rodzaju.
- Witaj. - odparł pewny siebie.
- No to ten.. co tu robisz? - zagadnęłam szorstko.
<Eternal? xD>

Od Antilii CD Ławy

Nagle ni z stąd, ni z owąt pojawiła się przerażająca kobieta.
-Jesteś, słonko. Już się marwiłam... -nimfa skrzeczała swoim głosem tak, jakby chciała nas już zabić.
-Smacznego! -rzuciła nifma i rozpłyneła się w odmętach jeziora. Już czułam co się kroi...
Potwór był bardzo włochaty o kolorze gorzym niż pannienka obok. Jednak miał coś, co przyciągnęło moją uwagę. Duże jak spodki czarne oczy patrzyły wprost na mnie. Czułam się taka wolna... W jednej chwili cały zapał oddawany w próbie ucieczki uleciał jak powietrze z przekłutego balonika. Nie miałam ochoty niczego robić jak oddać się w ręce czy też macki nowo poznanego koleżki.
"Antilia, co ty robisz?" Usłyszałam cichutko głosik... Znałam go...
"Walcz! Przecież nigdy się nie poddajesz!" Mówił głos, podobny do...
"Tata? Mama?" Przeszło mi przez myśl. Przez tą cenną chwile udało mi się uwolnić od spojrzenia bestii. Ponownie powróciła do mnie chęć do walki. Zamykając oczy, spuściłam głowę w dól, aby przypatrzeć się wodrostą, które nas więziły. Magia na nic się nie sprzyda, wię trzeba tu sprytu. Delikatnie machając ogonem odnalazłam niewielki kamyk. Miałam tylko nadzieje że mój plan wypali.
Szybkim ruchem ogona cisnełam kamykiem w strone stwora. Ten zaryczał donośnie. Na szczęście, tak jak przypuszczałam, zielska puściły nas i dały szanse na ucieczkę. Chwyciłam szybko basiora, który nadal patrzył w strone bestii jak zahipnotyzowany. Podczas drogi na powierzchnie, cały czas czuwałam czy znowu coś nas nie ściągnie w podwodną krainę czarów. Dopiero na powierzchni Ława był Ławą.

(Ława? Jak się czujesz?)

Od Antilii CD Oatha

Podczas przesiadywania w swojej jaskini, czułam jak nuda mnie przytłacza. Miałam dosyć. Zerwałam się na równe nogi. Nie ważne dokąd, ważne że nie będe czekała na zbawienie.
Podczas przechadzki poczułam czyjąś obecność. Był to wilk, a konkretnie basior. Nie zawauważalnie podniosłam wzrok. Zatrzymałam się i udając że naiwnie rozglądam się po lesie, kątem oka dostrzegłam że nieznajomy delikatnie się uśmiechnął. Postanowiłam mu zrobić mały żarcik. Niepozornie poszłam dalej. Tak jak przypuszczałam, wilk mnie obserwował. Nie zauważył jednak jak za pomocą moich skrzydeł podlatuje do gałęzi na której się znajdował.
-Hejka! -rzuciłam wesoło. Wilk tak się wystraszył że aż spadł z gałęzi. Nie mogąc się powstrzymać, wybuchnełam śmiechem.
-Ubaw po pachy! -rzucił szorsko basior.
-Nie bądź taki! Jestem Antilia. A ty... -spytałam, rzucając mu spojrzenie.

(Oath? ^^)

22 stycznia 2016

Od Antilii CD Rubena

Delikatnie kiwnełam głową na znak potwiedzenia zadanego pytania. Nagle zakręciło mi się w głowie i zachwiałam się, o mało nie upadając na ziemie. Ruben zaniepokojony podeszedł szybko, by pomóc stanąć mi na równe łapy. Nadal czułam się źle...
-W porządku? -głos Rubena zdawał się być za gęstą mgłą. Ponownie kiwnełam głową, nie mają sił nawet na wypowiedzenie jednego "tak". Kiedy zrobiłam jeden krok poczułam parażilujący ból, lecz mimo to zacisnęłam zęby. Lis niestety to zauważył bo po moim pysku popłynała strużka czerwonej krwi. Widziałam w jego oczach niepokój i troskę o mnie. Ja jednak nie miałam ochoty wracaćdo jaskini medyków. Posłałam mu spojrzenie, prosząca ,ba błagąca by mnie tam nie zaniósł. Nie miałam ochoty tam wracać. Spojrzałam ku górze. Po kręgosłupie przeszedł zimny dreszcz. Wiedziałam że szykuje się burza, znacznie potężniejsza od poprzedniej.
-Chodźmy stąd. -poprosiłam słabo. Samiec zgodził się. Jednak byłam zbyt słaba na samodzielne stawianie kroków. Ruben to zauważy i postanowił mi pomóc. Jego obecność dodawała mi otuchy, dzięki czemu delikatnie się uśmiechnęłam. Za pomocą lewego skrzydła opadłam się na Rubenie. Chwile później na moim czole rozprysła maleńka kropla deszczu.
-Pośpieszmy się, zanim zacznie mocniej padać. -szepnęłam cicho. Z każdą chwilą padało coraz mocniej. W końcu udało nam się odnaleść suchą jaskinie. Kiedy jednak znaleźliśmy się w jaskini, czułam się coraz gorzej. Z każdym oddechem, płuca odmawiały mi posłuszeństwa.

(Ruben?)

Od Zera CD Anuriti

Starałem się wytropić jakieś zwierze, a tu nagle jakaś wadera uderza w mój bok. Zaczęła coś ględzić, a następnie zapytała się mnie jak się nazywam.
- Co cię to? - zapytałem oschle. Uspokoiła się i ustała przede mną. Spojrzała na mnie dziwnie.
- Ja się przestawiłam. - odparła.
- Blackfire Zero. - odpowiedziałem delikatnie rozdrażniony już waderą. Obejrzała mnie jakby chciała zapamiętać dokładnie wszystkie szczegóły mojego wyglądu.
- Nie jesteś w naszej Watasze. - oznajmiła.
- Nie i nie zamierzam dołączyć. - odpowiedziałem.
- To lepiej odejdź, bo inni będą chcieli Cię wygnać lub zabić. - powiedziała. Spojrzałem na nią pewien siebie.
- Nie boję się jakiejś bandy wilczków. - powiedziałem. Wadera jakby poczuła się urażona. Zacząłem odchodzić, wtedy usłyszałem trzask z tyłu i odwróciłem się. Wilk skoczył na mnie, szybko go z siebie zrzuciłem i uderzyłem w brzuch.
- Asaki? - zapytała wilka który rzucił się na mnie. Nieznajomy wilk kopnął mnie i uderzyłem w pobliskie drzewo plecami. Szybko się podniosłem i ruszyłem do walki.

<Anuriti?> jak potoczy się walka? :]

21 stycznia 2016

Fortis - historia

Działo się to kilka lat temu, gdy Fortis nie było na świecie. Jeden z jej najstarszych braci - Lerone przyszedł na świat. Za nim Lathair i jeszcze jeden lis,którego imienia nie pamięta. Następny miot był bardziej obfity. Był to Lorence, Lonnie i lisica - Laisa, kolejny lis oraz Fortis. Była najmniejszym z wszystkich, lecz również najzwinniejszym i miała to coś. Jej błękitne oczy wyróżniały jej spośród brązowookich lisiąt. Jej rodzice - Naingr i Nerfiel byli dość zdziwieni tym faktem, jednakże uznali, że co jakiś czas pewnie rodzi się ów odmieniec i dali spokój. Oczywiście tak się tylko niektórym zdawało. Coraz baczniej przyglądali się jej, a za niektóre cechy - mianowali ją imieniem Fortis, które znaczyło odwagę. Miało jej dopomóc w przyszłym życiu i odstraszać nieprzyjaciół.
Rok dobrobytu i spokoju później - wszystko się zmieniło.
Wszystkie cztery żywioły zaatakowały naraz, najpierw tunele od nor zaczęły się zawalać, potem gdy wyszli - zostały zalane, a następnie wiatr niemal zmiótł ich z powierzchni ziemi. Trafili prosto do lasu, ten zajął się ogniem. Dziwnym sposobem, Fortis ogień omijał, niestety Lorence i Laisa spłonęli żywcem wraz z Naingr oraz Nerfielem. Lerone i Lathair oraz kolejny z rodzeństwa odeszli już dawno. Przeżyli więc i oni, a wraz z nimi Lonnie i nieznajomy z imienia lisek. Ci wyruszyli z siostrą, lecz uprzednio pochowali rodziców i rodzeństwo. Następnie rozstali się w pewnym miejscu by już nigdy się nie odnaleźć. Fortis błąkała się długo, ludzie mówili nawet, że jest człowiekiem zaklętym w zwierzę za swe grzechy, co doprowadziło ją do tego, że zaczęła się ich bać. Wreszcie trafiła do dziwnego, tajemniczego lasu. I właśnie tam przyjęli ją do stada. Zobaczymy, jaki scenariusz dokończy jej los.

Od Zera - Historia

Walka między dwoma największymi w krainie watahami. Tylko to pamięta każdy wilk, którego poznał tam Zero, on sam pamięta tylko to z dzieciństwa. Był trenowany na wojownika. Szło mu najlepiej ze wszystkich. Swoimi umiejętnościami prześcigał nawet niektórych z wojowników. Kiedy był u kresu szkolenia jego ojciec zaczął próbować mu wmówić, że go nie doceniają i nie chcą, żeby stał się wojownikiem, bo boją się, że kiedyś będzie silniejszy od nich. Przekonany, że nie będą chcieli, aby został wojownikiem zdradził watahę i przeszedł do jej największego wroga. Między innymi to właśnie dzięki Blackfire'owi jego nowa wataha wygrała. Był prawą ręką przywódcy. Ale wtedy nastąpił dzień kiedy zmierzył się ze swoim ojcem. Wygrał, ale przeciwnik zdążył uciec. Był coraz bardziej przepełniony złością i chęcią zemsty. Jednak napotkał na swojej drodze waderę, która jako jedyna dostrzegła w nim iskierkę dobra. Dzięki niej nie jest taki jak wcześniej, nie ma tak wielkiej żądzy zemsty i potrafi się opanować. Odszedł z watahy. Nie mógł już się więcej pojawić na terytorium obydwóch watah. Nie potrafił w wrócić do swojego prawdziwego ja, jednakże nie tęskni za swoją pierwszą watahą, bardziej związał się z drugą watahą.

Od Eternal'a CD Pivot'a

Sympatyczne nastawienie basiora, jak i to, że wataha dopiero się rozwijała - wystarczyło, aby mnie przekonać do dołączenia. Nigdy nie przepadałem za wielkimi watahami, dlatego propozycja Pivot'a była dla mnie świetną okazją.
Dopiero po kilku dniach zaczęły pojawiać się nowe osoby. Zarówno wilków, jak i lisów było co raz więcej. Po paru tygodniach, znanie ich wszystkich, było nie lada wyczynem.
Bez problemu mogłem stwierdzić, że mimo mojego wczesnego dołączenia do watahy i tak stałem bardziej w cieniu, będąc mało rozpoznawalnym dla innych. Jednak nie narzekałem, bo było to korzystne dla mnie. Jedynie czasami odczuwałem potrzebę porozmawiania z kimś, czego nie mogłem zrobić, widząc wszędzie obce twarze. Również z Pivot'em nie udało mi się lepiej poznać.
Dopiero po wielu namysłach, mentalnie zmusiłem się, aby wyjść ze swojej jaskini i nawiązać kontakt z otoczeniem. Kojarzyłem tylko parę terytoriów watahy, dlatego nie wiedziałem, w którą stronę iść, aby kogoś spotkać. Kierując się w stronę pobliskiego lasu, wyczuwałem parę mniejszych stworzeń, ale nigdzie nie było śladu wilka czy lisa. Zagłębiając się dalej, między drzewami, wpadłem dopiero na jakiś świeży zapach.

<Kto chętny na opowiadanie? ;D>

Od Anuriti

Basior oprowadził mnie po terenie watahy, jednak po jakimś czasie musiał odejść. Miał jakieś pilne sprawy czy coś na głowie.
- Do zobaczenia. jak coś nie bój się pytać. - powiedział i odbiegł. Zaczęłam się rozglądać chodząc przed siebie. Po chwili zwyczajnie się zgubiłam, a nikogo nie było w pobliżu. Zaczęłam więc biec przed siebie, nie myśląc czy coś mi się stanie. Zamknęłam oczy, a po chwili na kogoś wpadłam. Spojrzałam na stojącego przede mną basiora. Wyczuwałem, że panuje nad ogniem, a w dodatku był w nim jakiś mrok.
- Przypominasz mojego brata. - powiedziałam, bez myślenia. - Jestem An, a ty? - spytałam skacząc dookoła niego.

< Zero? >

20 stycznia 2016

Od Suprise - Zapomniany ogród (event)

Gdy wreszcie odzyskałam przytomność, a straciłam ją przez wędrówkę po pustyni, ale to inna historia, myślałam tylko o tym, że chce mi się pić. Wielka więc była moja radość, gdy moim oczom ukazała się wielka fontanna. Zanurzyłam nos w wodzie i zaspokoiłam pragnienie. Dopiero teraz mogłam rozejrzeć się po okolicy. Zapomniany ogród był wielki. Wszędzie rosły różne rośliny, ale najwięcej było róż. Pomiędzy kwiatami wznosiły się rzeźby o różnych kształtach i wielkościach. Jednak nigdzie nie widziałam wanilii. Uniosłam wzrok i zorientowałam się, że jestem w jednej części ogrodu, a przede mną rozciąga się druga, znacznie większa. Przeszłam przez wejście wycięte w żywopłocie. W tej części rosło o wiele więcej roślin. Był to wręcz niewyobrażalny gąszcz. Nic do siebie nie pasowało. Wszystko rosło jak chciało i gdzie chciało.
-I jak ja tu znajdę laskę wanilii?-zapytałam sama siebie.
-Zapewne zapytasz mnie.-z tyłu rozległ się gruby, męski głos. Odwróciłam się i zobaczyłam niskiego, grubego mężczyznę w okularach, który był... pomnikiem. Uśmiech malował się na jego kamiennych ustach.
-Kim jesteś?-spytałam.
-Nazywam się albo raczej nazywałem się Juliusz Wściekły, dopóki nie zostałem zamieniony w kamień.
-Co? Jak to? Ktoś cię zamienił w kamień?-posłałam mu masę pytających spojrzeń.
-A, długa historia. Pewnie nic nie zrozumiesz. Nie musisz się obawiać, to coś, co zamienia w kamień już tu nie mieszka i nie zamierza wrócić.
Posąg zdawał się być w porządku. Powiedział mi, gdzie szukać wanilii. jak to było? Na początku w lewo, później w prawo obok wielkiego dębu, który miał chyba nawet jakieś imię (te posągi naprawdę nie mają co robić), potem prosto aż do małego źródełka (nie, źródełko nie miało imienia) i obok łąki tulipanów powinien rosnąć mój składnik. Podziękowałam i poszłam zgodnie z wskazówkami. Dąb (chyba Heniek) był serio wielki, ale najdziwniejsze było to, że był z kamienia. W końcu dotarłam do źródełka. Płynęła w nim krystalicznie czysta woda. Obok rosły tulipany najróżniejszych kolorów. Widzieliście kiedyś czarnego tulipana? Jeśli nie, to koniecznie musicie odwiedzić Zapomniany ogród. Tylko musicie uważać. Na co? Zaraz powiem. Z prawej strony kwiatów rosła wanilia. Wzięłam składnik i zadowolona już miałam opuścić ogród, gdy nagle gdzieś z tyłu rozległo się warknięcie. Odwróciłam się i oczy prawie wyszły mi z orbit. Przede mną stał ogromny niedźwiedź z wilkiem po prawej i lwem po lewej. Nie dziwne, że były z kamienia, nie? Miały dwukrotnie większe rozmiary niż gdyby były prawdziwym miśkiem, wilkiem i lwem. Nie zgadniecie kto nimi dowodził. Juliusz Wściekły, oczywiście! Słuchajcie, nigdy nie zadawajcie się z posągami, a zwłaszcza z takimi, co mają na nazwisko Wściekły. To są po prostu oszuści! Najpierw wskazują ci drogę, a potem nasyłają bandę swoich zwierzątek! Z gardła miśka wydobył się groźny pomruk.
-Do ataku!-zawołał Juliusz Wściekły, a zwierzęta rzuciły się w pogoń za mną.
Przestraszona wpadłam w kępkę róż i cała się pokaleczyłam. Wiecie co? Moje atramentowe futro świetnie komponuje się z czerwienią róż. Ale do rzeczy. Uciekałam ile sił w łapach. Szybko opuściłam Zapomniany ogród. Pustynia studni? Nie. Musiałam wybrać coś innego. Jakiś teren, gdzie mogłabym zgubić wrogów. Uznałam, że Siedliska trolli się nadadzą. Laska wanilii przekrzywiła się w moim pyszczku z zamiarem jego opuszczenia. Zagryzłam zęby. W ostatniej chwili udało mi się wbiec między drzewa. Lew rzucił się na mnie i drasnął mnie w łapę. Na szczęście nic więcej nie mógł zrobić. Posągi nie mogły zmieścić się między drzewami. Gdy odbiegałam zdążyłam jeszcze usłyszeć żałosne wycie wilka. Udało mi się. Zgubiłam ich. Łapa bolała mnie i kulałam. Uniosłam wzrok. Przede mną rozciągały się bagna. Miałam jakieś wyjście? Zaczęłam ostrożnie kuśtykać w kierunku domu.

Fortis - nowa lisica


Imię: Oto Fortis
Przezwisko: For oraz Tis, inaczej nie.
Hierarchia: Opiekunka lisiąt
Rasa: Lis
Żywioł: Woda
Moce:
- znika niezauważona,
- ma opanowany charakter,
- ma bardzo dobry węch, niezwykły,
Płeć: Samica
Wiek: 2 lata
Charakter: Oto lis, który zwie się Fortis. Nie jest jakąś ciekawą postacią. Nie ma żadnych szalonych pomysłów, ale nie jest także wiecznie smutna i oschła. Jej charakter wiąże się z dniem w roku, ale to nie jest zbytnio ciekawe. Jest wesoła i miła, ale czasem może nastąpić odwrotność tychże dwóch cech. Tajemnicza? Zależy od sytuacji. Odważna? Również. Stara się przeżyć to życie jak najlepiej, bo przecież nie wiadomo, czy zdarzy się kiedykolwiek druga taka szansa. Jest także samodzielna i nie pozwoli, by ktoś zrobił za nią to, co jest jej obowiązkiem. Nie wypowiada się często, woli obserwować. Ma wspaniałe zmysły, jest prędka i zwinna. Raz jest tu, a raz tu. Uparta także. Postawi na swoim, jeśli będzie tego warte. Nie szuka miłości, bo i tak jej nie znajdzie. Co najwyżej, przyjaciół. Albo jednego przyjaciela. Wiernego, jak powinien i najlepiej odważnego oraz bezpośredniego z ogromnym humorem, bo zawsze się on przyda. Ach.. co by tu jeszcze dodać. Może to, że nie jest tchórzem i będzie walczyć o swoich. Dla niej kosztowności nie są potrzebne. Złoto, diamenty. Po co? Skoro szczęśliwszym będzie się przy tych, dla których jest się ważnym. Jest również spokojną osobą, bo ciężko ją rozwścieczyć. Emocje nie biorą nad nią góry. Jest delikatną i dobrą lisicą z honorem. Jeśli jeszcze o nią chodzi, to właśnie nie jest bezpośrednia, dlatego często nęka ją to sumienie. Powiedzieć, czy nie powiedzieć? Myśli aż za dużo i chciałaby kiedyś zapomnieć o wszystkich błędach które popełniła, żeby się więcej nie zadręczać. Jest bardzo skromna, nie lubi się przechwalać, choć najlepszy przyjaciel, to dla niej też powiernik, któremu opowiedziałaby całą historię, prawdziwą wersję zdarzeń. Ale, czy taki przyjaciel się znajdzie?
Rodzina:
✽ Matka: Naingr (odeszła za tęczowy most)
✽ Ojciec: Nerfiel (odszedł za tęczowy most)
✽ Rodzeństwo:
✼ Lorence (odszedł za tęczowy most)
✼ Laisa (odeszła za tęczowy most)
✼ Lonnie (poszedł swoją drogą)
✼ Lathair (poszedł swoją drogą)
✼ Lerone (poszedł swoją drogą)
✼ nieznane imię (dalsze losy niewiadome)
✼ nieznane imię (dalsze losy niewiadome)
Partner/ka: Nie wierzy, by ktokolwiek zaakceptował ją taką, jaka jest.
Potomstwo: Nie posiada.
Historia: Niebawem.
Właściciel: paulinka20012001

17 stycznia 2016

Zero Blackfire - Nowy Wilk!

Imię: Zero Blackfire (Nie używa)
Przezwisko: Zero (najczęściej używane), Black, Fire, Dynamo
Hierarchia: Wojownik

Od Pivot'a CD Anuriti

Chodziłem po terytorium wataszy w nadzwyczaj złym humorze. Nie wiem czemu, ale dziś nie byłem tak wesoły jak zawsze, jakby cały smutek zgromadzony przez te wszystkie lata teraz wylał się na mnie. Wtedy zobaczyłem jakąś waderę w oddali. Widziałem ją pierwszy raz, więc nie należała do mojej watahy. Postanowiłem do niej podejść.
- Hej. - zacząłem. - Jak się nazywasz? - dodałem z lekkim uśmiechem. Wilczyca spojrzała na mnie zdziwiona.
- Ty mnie widzisz? - zapytała w końcu.
- A czemu miałbym nie widzieć wilka?
- To ja nie jestem duchem? - powiedziała jeszcze bardziej zdziwiona. Początkowo pomyślałem, że to jakaś wariatka, albo coś w tym rodzaju. Dałem jej chwilę, żeby to przetrawić.
- No nie, a czemu miałabyś nim być?
- Zawsze myślałam, że nim jestem... - oznajmiła jakby lekko zawiedziona, że żyła w błędzie. Pomyślałem, które z trzech pytań zadać: "Czemu tak myślałaś?", "Jak się nazywasz?", "Czego tutaj szukasz?". W końcu zdecydowałem się na to drugie, a na resztę kiedyś przyjdzie czas. Zapytałem ją o to.
- Jestem Anuriti. - oznajmiła.
- Ja nazywam się Pivot i jestem Alfą tutejszej watahy, może chciałabyś dołączyć? - zapytałem.
- Wataha? Daj mi to przemyśleć... - odpowiedziała. W oczekiwaniu na odpowiedź usiadłem. - W sumie... To... tak. - oznajmiła w końcu.

<Anuriti?>

Asaki - Nowy Wilk!

Imię: Asaki
Przezwisko: As, Demon,
Hierarchia: Wojownik

Od Ishani CD Pivot'a

Basior zaczął rozmowę.
-Co u ciebie słychać? -zapytał.
-Dobrze. Teraz staram się być bardziej ostrożna -przy tym moja twarz lekko się uśmiechnęła, co oznaczało, że się troszkę śmieję. -A jak tam u Ciebie?
-Też dobrze, ale jest pełno pracy... No wiesz parę nowych członków przybyło, więc się trzeba nimi zająć.
-Jak jest coś, w czym mogę Ci pomóc to z chęcią to zrobię -zaproponowałam. -No bo wiesz, w końcu mnie uratowałeś przed śmiercią.
-Jedynie to trzeba zdobyć jedzenie, bo już niedługo nam się skończy -powiedział.
-To co, zapolujemy?
Pivot zgodził się i razem ruszyliśmy na polanę. To miejsce o każdej porze roku wygląda zdumiewająco. Mimo, że wiele roślin było tylko wystającymi patykami, śnieg dodał pięknego wyglądu. Dziwiło mnie tu to, że zawsze można tu znaleźć zwierzynę, nawet w zimę. Polowania oczywiście zakończyły się sukcesem. Mieliśmy właśnie wrócić, żeby odnieść łup, gdy nagle przed nami jakby wyrosło coś ogromnego. Tego "cośa" było kilka. To przecież nie żaden "coś" tylko niedźwiedź. Otoczyły nas zabierając się do ataku. No nie! Czemu zawsze mi się to musi przytrafiać...?! Zawsze coś musi się dziwnego stać, naprawdę, to jest wkurzające. Ale wracając do tematu... Dokładnie niedźwiedzi było 5. Za pierwsze uderzenie wziął się największy. Nie przewidziałam tego (co było lekko oczywiste, że któryś uderzy) i oberwałam ogromną łapą. Upadłam na ziemię. Już kolejny miał zadać mi cios, kiedy Pivot obronił mnie używając swojego żywiołu, ziemi. Wielkie głazy uderzyły dwa niedźwiedzie, ale woleliśmy i tak uciec, bo domyślaliśmy się, że nie mamy zbyt dużej szansy je pokonać. Basior wziął mnie na grzbiet i popędził z zawrotną prędkością. Kiedy uciekliśmy na tyle, że mogliśmy wreszcie odpocząć zapytał:
-Nic ci nie jest?
-Nie, a Tobie? -odpowiedziałam.
-Raczej nie...
Wydałam dość cichy krzyk. Podczas tego, gdy leżałam na ziemi nie zobaczyłam, że zwierz po przeciwnej stronie uderzył Pivot'a. Jego rana była ogromna. Ciekła z niej stróżka krwi.
-Jaka jestem tępa...! Nie mogłam sama się obronić?! Strasznie Cię przepraszam -użalałam się. -Już wiem! Trzeba przecież to lekko obmyć.
Wyczarowałam mały strumyczek, który nakierowałam na ranę basiora. On zawył z bólu, ale nie poddawał się tak łatwo i dalej czekał, aż umyję mu ją dokładnie. Wzięłam potem miękki liść i owinęłam jego łapę.
-Dasz radę iść? -zapytałam.
-Chyba tak -odpowiedział z wymuszonym uśmiechem.
-Coś Ci nie wierzę...
urwałam gałąź i podałam mu ją jako kulę do podtrzymywania się. Drugą łapą mnie objął, jako kolejną kulę.

< Pivot? Nic nie szkodzi, że tak długo ;-) >

Od Kasandry CD Oath'a

 -Nie...Nie... odejdź -krzyknęłam i wzdrygnęłam się
Koszmar dobiegł końca, gdy gwałtownie otworzyłam oczy. Było jasno i wokół jaskini spokojnie tak jak zawsze. Miałam wrażenie że coś na mnie czyha tuż za rogiem. Słońce padało wprost na mój przerażony pyszczek. Podniosłam się i otrząsnęłam z ziemi. Rozejrzałam się po jaskini. Była pusta i jak dla mnie samej za duża. Wyszłam z jaskini myśląc o strasznym śnie.
~Serafin...jak możesz być, aż taki zły...za co? Dlaczego akurat na mnie się skupiłeś?... -moje myśli krążyły wokół zaginionego brata i tego co się stało w koszmarze. To nie był 1 raz gdy mi się przyśnił.
~Dlaczego zawsze mi grozisz i próbujesz zrobić mi krzywdę!?- myśli zaprzątały mi głowę
Nie wiedziałam dokąd zmierzam, ani po co. Szłam bezmyślnie przed siebie. Moja czujność i spostrzegawczość nie funkcjonowała. Krążyłam wokół drzewa strasznie zamyślona i zaniepokojona.Byłam kłębkiem nerwów. Nagle nie wiadomo skąd coś na mnie skoczyło, a raczej ktoś. Wystraszyłam się, aż serce mi stanęło.
-Hej...Wszystko ok? -zapytał
Okazało się, że to Oath postanowił na mnie skoczyć i na śmierć wystraszyć. Odepchnęłam go od siebie i próbowałam się uspokoić. Dzisiejszego dnia wszystko potrafiłoby mnie przestraszyć.
-Kas... dobrze się czujesz? -zapytał zaskoczony moim zachowaniem
-Tak, wręcz doskonale się czuje -powiedziałam prawie opanowanym głosem
-Coś mi się nie wydaje... -zaczął i po chwili dokończył -Zachowujesz się dzisiaj jakoś dziwnie...
Starałam się pozbierać myśli i zapomnieć o koszmarze.
-Wydaje Ci się... -powiedziałam i odchodziłam -Wybacz muszę lecieć
Zmyłam się tak szybko jak się pojawiłam. Poszłam na polanę. Zorientowałam się, że idzie za mną Oath.

<Oath?>

Od Hopeless CD Enceladusa

- Przecież moja łapa jest już opatrzona - nie udało mi się ukryć irytacji - Ruben nie musi jej już oglądać.
- Pójdziesz tam i już - warknął sprawiając, że przestraszona cofnęłam się o krok - Nigdy więcej nie próbuj podważać mojego autorytetu!
- Nie próbowałam... - zaczęłam cicho, ale nie pozwolił mi skończyć.
- Po prostu zrób to co ci każę - westchnął jakby zmęczony moim zachowaniem - I nie kłuć się ze mną więcej.
Skinęłam szukając w myślach powodu dla którego mogłabym jeszcze chwilę zostać przy Enceladusie. Nie chciałam go opuszczać nawet na chwilę i chodź moje przywiązanie do tego lisa było nienormalne nie potrafiłam przestać bać się chwili w której mnie odtrąci, a jej nadejście zdawało się być nieuniknione.
- Może chciałbyś pomóc mi w polowaniu? - spytałam nieśmiało patrząc mu w oczy - Jak na razie całkiem nieźle nam idzie.
W odpowiedzi usłyszałam jego pełne pogardy parsknięcie.
- Porozmawiamy o tym później - uciął rozmowę odwracając się i odbiegając. Gdy tylko zniknął między drzewami szarzejącymi powoli we wczesnym o tej porze roku zachodzie słońca poczułam się bardzo samotna. Rozmyślając o tym jak bardzo pokręcona jestem ruszyłam w stronę nory Rubena. Nigdy z nim nie rozmawiałam, ale widziałam raz jak wchodzi do swojej nory, stąd wiedziałam gdzie mogę go znaleźć. Szłam powoli, a nieustanne skrzypienie śniegu pod moimi łapami skierowało moje myśli w niechcianym kierunku. Przez moją głowę przemykały obrazy z przeszłości wprawiając w przygnębienie każdą komórkę ciała. Jęknęłam cicho po raz setny oczami wyobraźni obserwując pysk mojego poprzedniego Alfy wykrzywiony w szaleńczym uśmiechu. Wiele razy myślałam co by się stało gdyby mnie wtedy zabił. Na pewno jednym machnięciem łapy uzbrojonej w ostre pazury oszczędziłby mi wiele kłopotów jakich później sama sobie przysporzyłam, jednak los chciał, że to ktoś zabił jego. Zawsze myślałam, że ojcu nie zależy na niechcianym dziecku jakim byłam, a mimo to właśnie jemu zawdzięczałam uratowanie z łap Dantego. Moje narodziny były przypadkowe i ani on, ani moja matka nie byli z powodu mojego pojawienia się zachwyceni. To ona zajmowała się mną myśląc, że tata odszedł. Tak też się stało, jednak po siedmiu latach wrócił. Mama powiedziała, że wyglądał zupełnie tak samo jak wtedy gdy nas opuszczał. Kiedy zabrał mnie na pierwszy wspólny spacer po lesie dowiedziałam się, że czas ludzi płynie inaczej niż ten lisi. Ponieważ spędził całe siedem ludzkich lat pod postacią lisa prawie w ogóle się nie zmienił ponieważ dla lisów minął zaledwie rok. Zaprowadził mnie do stada i zaczął uczyć przetrwania jako lis. Nie był dobrym nauczycielem, ani ja przykładną uczennicą i może z tego właśnie powodu Dante chciał mnie zabić gdy doszło między nami do konfrontacji.
Zatrzymałam się przed wejściem do nory Rubena otrząsając się z otępiającego zamyślenia.
- Ruben? - spytałam zaglądając do środka w poszukiwaniu medyka.

Ruben?

Od Foxy'ego CD Phase'a

Szedłem pierwszy. Tunel zaczął iść coraz niżej. W końcu ledwo mogłem ustać. Spojrzałem do góry i szedłem dalej. Tunel nagle zrobił się poziomy. Przyśpieszyłem, ale po chwili straciłem oparcie na jednej z łap na której teraz bym stał. Spadłem kilka metrów niżej. Bolała mnie łapa. Jęknąłem z bólu i zawyłem. Szybko położyłem łeb na ziemi.
- Foxy? Nic Ci nie jest? - zawołał Phase patrząc w dół w ciemność.
- Nie mogę wstać. - odpowiedziałem jakbym umierał.
Ciężko oddychałem.
- Czekaj tu, zaraz pójdę po pomoc! - zawołał. Aniby jak ja miał iść skoro wstać nie mogę? Usłyszałem jak w pośpiechu odchodzi. Chwilę coraz bardziej się dłużyły. Patrzyłem w ciemność jakby nigdy nic. Jestem do tego przyzwyczajony. Nagle zobaczyłem światło. Zbliżało się coraz bardziej. Z tegi też nic sobie nie robiłem. Liedy było na tyle blisko, abym się zorientował, że to ta sama zjawa przeraziłem się i starałem uciekać w drugą stronę.
- Co się stało? - zapytała. Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Twój los będzie taki jak mój... - oznajmiła i wskazała w prawą stronę. Spojrzałem tam. Leżały tam zwłoki lisa. Te same co widziałem wcześniej.
- Czego ode mnie chcesz?! - zawołałem. Wtedy usłyszałem kroki z góry. Spojrzałem w tamtym kierunku. Był to Phase i inni. Zobaczyli ducha.

<Phase?>

Od Rubena CD Antilii

Po przespanej nocy moje siły zregenerowały się wystarczająco, abym mógł zużyć je wylizanie swoich ran. Musiałem tłumaczyć zdenerwowanemu władcy, dlaczego tak długo mnie nie było i co mnie tak sponiewierało. Nie czułbym się w porządku, gdybym nie powiedział mu prawdy, ale w rezultacie dał mi wspaniałomyślnie dzień wolny. Usiadłem przed swoją jaskinią i uniosłem łeb na pogodne niebo, przetaczając raz jeszcze moją wczorajszą rozmowę z Antilią.
,,- Dlaczego to zrobiłeś?
- Co takiego?
- Dlaczego mnie uratowałeś?
- Ponieważ się przyjaźnimy.”
Zacisnąłem kły, z napięciem zastanawiając się, czy to co powiedziałem było rzeczywiście prawdą. Umysł śpiewnie przytakiwał, ale szybciej bijące w piersi serce na samą myśl o błękitnej wilczycy, zdawało się podważać wszystko, o czym do tej pory miałem pojęcie. Odruchowo zaakceptowałem myśl, że powinienem sprawdzić jak się czuje i zamiast iść na polowanie, byłem już w drodze do centrum watahy. Widziałem ptaki na gałęziach, przybrane w cieplejsze, kolorowe piórka, do celu prowadził mnie delikatny podmuch wiatru, który bawił się moim futrem. Leżący po obu stronach wydeptanej dróżki śnieg, przypominał jej strażników kłaniających się w pas każdemu przechodniowi. Nagle zacząłem dostrzegać rzeczy, na które normalnie nie zwróciłbym uwagi. To jakiś znak? Nie znalazłem jednak Antilii w pustej jaskini medyków, a natknąłem się na nią dalej.
- Witaj – Mój głos lekko zadrżał.
- Ruben! – Uśmiechnęła się promiennie na mój widok i podeszła bliżej, choć widać było, że jest słaba.
- Przyjęli cię do watahy? – Zapytałem, unosząc z zaciekawieniem długie uszy. Po prawdzie chyba nie musiałem się pytać, bo jej mina mówiła sama za siebie.

< Antilia? >