28 grudnia 2015

Od Rubena

Dochodziło południe, kiedy szarpałem się z uciekającym bażantem, po czym zabiłem go szybko i chwyciłem w pysk. Ciężko było cokolwiek znaleźć w zasypanym śniegiem lesie, ale upolowanie tego nieznośnego ptaszyska i tak uważam za mały sukces. Targałem go aż pod jaskinię Alf, przy czym sam niczego dziś nie miałem na języku. Obowiązki ponad wszystko, jak zwykle. Zatrzymałem się przy wejściu zastanawiając się czy wypada sobie od tak wejść na chama do środka. Śnieżynka spadła mi na nos, ale postanowiłem ją zignorować, bo pewnie nie miałbym z nią żadnych szans. Odetchnąłem kilka razy i nieśmiało wetknąłem łeb do groty. Oczekiwałem poklepania po głowie i słów: ,,Dobra robota, można na tobie polegać”, ale mojemu cichemu wpełznięciu do środka towarzyszył jakiś zdenerwowany, głuchy pomruk, którego z całą pewnością nie wydałem ja. Pierwsze gdzieś przede mną zaświeciły się jasne, lisie ślepia, potem z cienia wyłoniło się gniewne oblicze króla.
- Panie, ja… - Zająknąłem się, nie śmiąc patrzeć mu w oczy.
- Zostaw to na ziemi. Obudziłeś mnie, durniu – Jego głos zabrzmiał gruchotliwie wśród nagle ciasnych ścian. Wycofałem się z podkulonym ogonem, bąkając pod nosem jakieś przeprosiny. Niewiele brakowało a odetchnąłbym z ulgą po dopadnięciu wyjścia. Moje źrenice zwęziły się gwałtownie, nie mogę więcej popełnić tego błędu. To dobry przywódca.  Dla mnie za litościwy. Gdybym był na jego miejscu to bym sobie… Oh, nie wygaduj bzdur. Nic byś nie zrobił, gamoniu. Szedłem z opuszczonym pyskiem, a łapy tonęły mi w zaspach śniegu. Dotarłem nad jezioro, ale było za ciepło by móc ujrzeć je skute lodową taflą. Niepewny, który instynkt mi to każe, uniosłem głowę do góry, na bezlistne korony drzew. Na jednym z nich dostrzegłem kremową lisicę pogrążoną prawdopodobnie we śnie. Co jeśli nie potrafiła zejść? Właściwie, gdyby została tam na noc, mogłaby nawet zamarznąć. Pchany naturalną potrzebą ratowania uciśnionych panien z opresji ruszyłem w stronę grubego pnia.
- Hej, nic ci nie jest? – Krzyknąłem, a z mojego pyska wydobyły się kłęby pary. – Pomóc ci? – Spróbowałem jeszcze raz, nie otrzymawszy uprzednio odpowiedzi. Bardzo możliwe, że już coś jej się stało. Ku mojej uldze samica otworzyła zaspane powieki, uniosła delikatnie łepetynkę i popatrzyła na mnie okrągłymi ze zdziwienia oczami.

< Liselotte? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz