Westchnęłam. Zawsze musi mi ktoś przerywać w zwyczajnej drzemce.
-Czego chcesz?! -krzyknęłam do niego z pnia, niezbyt uprzejmym tonem.
Na widok mojego wzroku, który zapewne mógłby przewiercić się przez sporych rozmiarów ciężarówkę, samiec zaindagował:
-O ile mogę spytać, co robiłaś na tym drzewie?
-Hm, zastanówmy się. Co mogłam robić na drzewie? -powiedziałam sarkastycznie. -Czyżby SPAŁAM? -zaakcentowałam czas przeszły, przez co lis lekko drgnął, ale najwyraźniej się nie zraził.
-Gdybyś została tam na noc, mogłabyś zamarznąć -stwierdził.
Jego ton przybrał teraz barwę rycerza codziennie ratującego damy z opresji.
Uniosłam brew, co miało oznaczać coś na kształt "serio?", po czym zaczęłam ostentacyjnie schodzić z drzewa. No dobra, muszę się przyznać, chciałam, aby to wyglądało jak profesjonalizm. I co? No i spadłam. Trochę się z tym schodzeniem pospieszyłam i wylądowałam plackiem na śniegu. Przez chwilę nie mogłam oddychać, co było zapewne skutkiem uderzenia w klatkę piersiową. Usłyszałam szybkie kroki, których dźwięk był dodatkowo wzmacniany przez chrzęszczący śnieg.
-Nic Ci nie jest? -dobiegł do mnie głos.
Ulżyło mi. Sądziłam, że powie coś w stylu "A nie mówiłem, że potrzebujesz pomocy?". Miałam jednak wrażenie, że to pytanie jest podobnym upokorzeniem.
< Ruben? Ciebie również przepraszam za spóźniony ciąg dalszy... >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz