Samica spadła z drzewa jak gruszka. Nie wiem czemu akurat jak gruszka, a nie jak jabłko czy ananas. Reszta z tym. Pochyliłem się nad nią z troską na pysku i zbliżyłem ucho do jej ciała, by sprawdzić czy oddycha, ale w tym momencie jej łapa pacnęła mnie w łeb. Odskoczyłem od niej osłupiały z autentycznym zdziwieniem w oczach, które jednak szybko zblakło. Muszę jej jakoś pomóc, pewno jest oszołomiona po upadku. Spróbowałem podejść do niej ponownie, tym razem ostrożniej i z położonymi uszami. Lisica podniosła się na cztery łapy, po czym utkwiła we mnie niesympatyczne spojrzenie, jakby obwiniając mnie za to, że zleciała z gałęzi. W pewnym sensie sam i bez tego czułem się za to odpowiedzialny.
- Nie złamałaś niczego? - Spytałem badając ją uważnie wzrokiem. - Bo wiesz, zawsze mogę ci pomóc dojść do medyków - Zaoferowałem się, jak prawdziwy dżentelmen. Chyba. Mam nadzieję, że nic jej przeze mnie nie będzie. I mam nadzieję, że to zapamięta, jak trzeba będzie zaświadczyć, że próbowałem jej pomóc.
- Nie trzeba - Zaryzykowała odwrócenie się i odejście, ale nie dam się tak łatwo spławić, dopóki nie dowiem się czy nic sobie nie zrobiła, a przynajmniej dopóki Alfa mi czegoś nie poleci.
- Zaczekaj. Gdzie idziesz? - Zawołałem, podbiegając do niej i o mało nie przewracając się w śnieżnej zaspie. Jej źrenice zwęziły się minimalnie, jakby chciała skoczyć mi do gardła.
- To nie twój interes, o ile mi wiadomo - Parsknęła nawet nie zaszczycając mnie mrugnięciem.
- Ruben - Odparłem szczerząc pogodnie kły. - Jestem Ruben. - Machnąłem ogonem jak zwyczajny, podwórkowy kundel, strzepując z niego sopelki lodu.
< Liselotte? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz