Ładna, choć pomarszczona wilczyca nachyliła się nademną i ciepłymi ustami złożyła pocałunek na moim czole. Chciałam ją przytulić bardzo, bardzo mocno, ale nie pozwalała na to tradycja watahy. Każdy osobnik, który dorósł w tym roku, tak jak ja zgodnie z obrzędem żegnał się teraz z rodziną, by móc wyruszyć w świat i wreszcie znaleźć swoje miejsce na ziemi. Łzy już jedna za drugą spływały mi po policzkach i tonęły w puchatej sierści. Wadera położyła mi łapę na ramieniu, też powstrzymując się od płaczu. Tyle czasu spędziłyśmy razem, te całe dwa lata teraz wydają się krótką chwilą. Przypomniałam sobie, jak uczyła mnie zajmować się ogrodem, jak chodziłyśmy na polowania. Instynktownie wtuliłam pyszczek w jej sierść. Na chwilę zdrętwiała, lecz zaraz wbrew wszystkiemu i wszystkim odwzajemniła uścisk.
- Dbaj o siebie, Daenerys i znajdź gdzieś wiarę we wszystko, co robisz – powiedziała swoim ciepłym głosem, którego tak mi dziś brakuje i odsunęła się odemnie.
- Żegnaj, mamo – wyszeptałam, kładąc uszy. Tak, wilczyca była moją mamą, ale nie do końca, bo ja jestem prawdziwym lisem, a raczej za takiego uchodzę. Co wieczór kładłyśmy się spać w jaskni, a ja prosiłam ją by opowiedziała mi o tym jak mnie znalazła. Zawsze śmiała się i dziwiła dlaczego nie mam dość tej historii: Pewnego razu w watasze wybuchła epidemia bardzo ciężkiej choroby, którą wyleczyć mogła tylko jedna, rzadka roślina. Wilczyca wyruszyła daleko po jej sadzonki, ale po paru dniach bezcelowych poszukiwań chciała wracać. Nie można było zwlekać, bo wiele wilków było zarażonych i postanowiła znaleźć jakieś inne lekarstwo, które jest dostępne. W drodze powrotnej znalazła konającą lisicę, której wyglądu za dobrze nie pamięta. Lisica ostatnim tchem wskazała jej miejsce, gdzie zostawiła swoje szczenię i błagała by ta się nim zajęła, po czym umarła. Wadera oczywiście ruszyła we wskazanym kierunku, chcąc spełnić ostatnią wolę samicy. Ledwo żywy lisek faktycznie tam był. Leżał na łące pełnej pędów rośliny, która mogła zapobiec strasznej epidemii. Wadera szybko wzięła szczeniaka, zebrała lekarstwo i pobiegła do watahy. Udało jej się wyleczyć wszystkie chore wilki, a sadzonek było tak dużo, że mogła je posadzić i założyć ogród. Zaopiekowała się samiczką i wychowywała ją jak swoje, wilcze dziecko, którego nigdy nie miała.
- Pamiętaj o mnie czasem, malutka – uśmiechnęła się smutno i dała mi odejść. Właściwie musiałam już wyjść z terenu watahy, bo wszyscy tak robili. Gdy odeszłam parę kroków, obejrzałam się na nią ostatni raz. Stała tam gdzie wcześniej i ocierała wielkie jak diamenty łzy. Rozstania są trudne, ale najcięższe są takie, gdy wie się, że już nigdy nie ujrzy się tej osoby. Wbrew wszystkiemu moja podróż nie trwała długo. Dość szybko znalazłam dla siebie przytulny kącik w tym stadzie lisów. Mam nadzieję, że nie będę uchodzić za dziwaka przez to, iż prawie całe życie spędziłam wśród wilków.
***
Szłam przed siebie z lekka ośnieżoną dróżką. Śnieg padał wcześniej, a teraz ustał nawet wiatr, więc spacer był bardzo przyjemny. Zwiedziłam tereny; zamoczyłam łapki w jeziorze w górach, pobiegałam po lesie; obejrzałam wodospad. Teraz poczułam ból w przemęczonych kończynach i postanowiłam chwilkę odsapnąć. Zatrzymałam się w cieniu drzew, siadając na ziemi.
- Ała – usłyszałam za sobą cichy jęk i zerwałam się na równe łapy. Okazało się, że nie zauważyłam drzemiącego obok lisa i usiadłam mu na ogonie. Spłonęłam pąsowym rumieńcem, jak sucha gałąź polana benzyną.
- Najmocniej przepraszam, tak mi głupio… - wydukałam opuszczając spojrzenie na łapy.
(Moonlight, dokończysz?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz