31 grudnia 2015

Od Rath'a - Historia

Otworzyłem swoje czerwone oczy. Znajdowałem się gdzieś w kosmosie, na planecie, która miała kolor ciemnoszary, całkiem jak popiół. Rozjerzałem się dokoła. Nic, tylko nierówna powierzchnia planety na której leżałem. Wstałem powoli, ale zaraz się zachwiałem, bo przeszkadzał mi bardzo uciążliwy ból łba. Na przeciwko zobaczyłem inne ciało niebieskie. Coś mi ono przypominało... Jak to się...? Acha, Ziemia. Tak się zwie. W tym momencie zdziwiła mnie jedna rzecz. Nie pamiętałem nic, prócz mego imnienia, no i nazwy tej planety naprzeciwko. Ale jak się tu znalazłem? Nie wiem. Ruszyłem pokracznie do przodu. Z każdym krokiem czułem się odrobinę pewniej. Jednak szybko zacząłem odczuwać zmęczenie. Postanowiłem użyć skrzydeł, których obecność zauważyłem przed chwilą. Wzleciałem lekko do góry, odrywając łapy od podłoża. Wzleciałem trochę wyżej. Nagle, do głowy wpadł mi pomysł, który zdecydowałem się zrealizować. Rozłożyłem szeroko skrzydła i mocno nimi poruszyłem. Zacząłem się przemieszczać w stronę Ziemi. Jeszcze kilka razy odepchnąłem się skrzydłami od nicości, a potem przyłożyłem je do ciała, strając się mieć jak najbardziej opływowy kształt. Kiedy wkroczyłem w ziemską atmosferę, zrozumiałem swój błąd. Starałem się wychamować, ale już się nie dało. Wylądowałem, a raczej spadłem na trawę. Próbowałem nabrać powietrza, ale nie mogłem. Zacząłem się tarzać, jednocześnie próbując wzelcieć w powietrze. Nie traciłem nadzieji. Kątem oka ujrzałem jakąś waderę. Postwiłem uszy i się do niej doczołgałem. Byłem bardzo skrępowany, gdyż moja duma wielce przy tym cierpiała. Kiedy mnie zobaczyła, bez wahania użyła magii. Nie do końca wiem co zrobiła, ale pomogło. Gwałtownie nabrałem powietrza, ciesząc się uczuciem ulgi. Kiedy już wszystko się unormowało, popatrzyłem się na waderę. Miała białe jak śnieg futro, bardzo puszysty ogon i oczy w kolorze fiołków.
- Gdzie ja się znajduję? - Zapytałem trochę oszołomiony. Popatrzyła się na mnie lekko zaintrygowana.
- Na terenach watahy wilków i stada lisów. - Odparła spokojnie.
- Nie pozabijaliście się jeszcze? - Mruknąłem, niezbyt zaciekawiony tematem.
- Nie, my sobie pomagamy. - Odwróciłem się w jej stronę. ,,A to ciekawe...''- pomyślałem.
- Można dołączyć? - Wadera kiwnęła głową na tak.
- Zaprowadzę cię do Alfy, jeżeli chcesz.
- Mhm. - Mruknałem, po czym ruszyłem za waderą. Przeszliśmy przez ogromny las. Widać było, że wadera bardzo dobrze zna te tereny. Wprowadziła mnie do jaskini. Jej wzrok powędrował w prawą stronę, więc mój zrobił to samo. Siedział tam wilk. Mam wrażenie, że był ode mnie kilka centymetrów niższy.
- To jest... - Zaczęła, ale nie wiedziała jak się nazywam, więc przerwała.
- Rath. - Dodałem szybko.
- Chciałby dołączyć. - Sprawy potoczyły się dość szybko. W każdym razie zostałem przyjęty.
- Jak się zwiesz? - Spojrzałem się na wilczycę.
- Kasandra, ale wolałabym, żebyś mówił mi Kas. - Odwróciłem się od niej i otworzyłem portal. Chciałem jeszcze na chwilę uciec od wszystkich. - Czekaj, gdzie idziesz?
Wyraźnie była zaciekawiona.
- Chciałbym chwilę odpocząć... - Zerknąłem na portal, bo wiedziałem, że zaraz się zamknie. - Więc idę w zaciszne miejsce.

<Kas? Co zamierzasz zrobić? ;)>

Od Daenerys - historia

Ładna, choć pomarszczona wilczyca nachyliła się nademną i ciepłymi ustami złożyła pocałunek na moim czole. Chciałam ją przytulić bardzo, bardzo mocno, ale nie pozwalała na to tradycja watahy. Każdy osobnik, który dorósł w tym roku, tak jak ja zgodnie z obrzędem żegnał się teraz z rodziną, by móc wyruszyć w świat i wreszcie znaleźć swoje miejsce na ziemi. Łzy już jedna za drugą spływały mi po policzkach i tonęły w puchatej sierści. Wadera położyła mi łapę na ramieniu, też powstrzymując się od płaczu. Tyle czasu spędziłyśmy razem, te całe dwa lata teraz wydają się krótką chwilą. Przypomniałam sobie, jak uczyła mnie zajmować się ogrodem, jak chodziłyśmy na polowania. Instynktownie wtuliłam pyszczek w jej sierść. Na chwilę zdrętwiała, lecz zaraz wbrew wszystkiemu i wszystkim odwzajemniła uścisk.
- Dbaj o siebie, Daenerys i znajdź gdzieś wiarę we wszystko, co robisz – powiedziała swoim ciepłym głosem, którego tak mi dziś brakuje i odsunęła się odemnie.
- Żegnaj, mamo – wyszeptałam, kładąc uszy. Tak, wilczyca była moją mamą, ale nie do końca, bo ja jestem prawdziwym lisem, a raczej za takiego uchodzę. Co wieczór kładłyśmy się spać w jaskni, a ja prosiłam ją by opowiedziała mi o tym jak mnie znalazła. Zawsze śmiała się i dziwiła dlaczego nie mam dość tej historii: Pewnego razu w watasze wybuchła epidemia bardzo ciężkiej choroby, którą wyleczyć mogła tylko jedna, rzadka roślina. Wilczyca wyruszyła daleko po jej sadzonki, ale po paru dniach bezcelowych poszukiwań chciała wracać. Nie można było zwlekać, bo wiele wilków było zarażonych i postanowiła znaleźć jakieś inne lekarstwo, które jest dostępne. W drodze powrotnej znalazła konającą lisicę, której wyglądu za dobrze nie pamięta. Lisica ostatnim tchem wskazała jej miejsce, gdzie zostawiła swoje szczenię i błagała by ta się nim zajęła, po czym umarła. Wadera oczywiście ruszyła we wskazanym kierunku, chcąc spełnić ostatnią wolę samicy. Ledwo żywy lisek faktycznie tam był. Leżał na łące pełnej pędów rośliny, która mogła zapobiec strasznej epidemii. Wadera szybko wzięła szczeniaka, zebrała lekarstwo i pobiegła do watahy. Udało jej się wyleczyć wszystkie chore wilki, a sadzonek było tak dużo, że mogła je posadzić i założyć ogród. Zaopiekowała się samiczką i wychowywała ją jak swoje, wilcze dziecko, którego nigdy nie miała.
- Pamiętaj o mnie czasem, malutka – uśmiechnęła się smutno i dała mi odejść. Właściwie musiałam już wyjść z terenu watahy, bo wszyscy tak robili. Gdy odeszłam parę kroków, obejrzałam się na nią ostatni raz. Stała tam gdzie wcześniej i ocierała wielkie jak diamenty łzy. Rozstania są trudne, ale najcięższe są takie, gdy wie się, że już nigdy nie ujrzy się tej osoby. Wbrew wszystkiemu moja podróż nie trwała długo. Dość szybko znalazłam dla siebie przytulny kącik w tym stadzie lisów. Mam nadzieję, że nie będę uchodzić za dziwaka przez to, iż prawie całe życie spędziłam wśród wilków.
***
Szłam przed siebie z lekka ośnieżoną dróżką. Śnieg padał wcześniej, a teraz ustał nawet wiatr, więc spacer był bardzo przyjemny. Zwiedziłam tereny; zamoczyłam łapki w jeziorze w górach, pobiegałam po lesie; obejrzałam wodospad. Teraz poczułam ból w przemęczonych kończynach i postanowiłam chwilkę odsapnąć. Zatrzymałam się w cieniu drzew, siadając na ziemi.
- Ała – usłyszałam za sobą cichy jęk i zerwałam się na równe łapy. Okazało się, że nie zauważyłam drzemiącego obok lisa i usiadłam mu na ogonie. Spłonęłam pąsowym rumieńcem, jak sucha gałąź polana benzyną.
- Najmocniej przepraszam, tak mi głupio… - wydukałam opuszczając spojrzenie na łapy.

(Moonlight, dokończysz?)

Daenerys - nowa lisica


Imię: Daenerys
Przezwisko: skrótów jako takich nie ma, ale przecież zawsze się coś znajdzie, a ona nie ma z tym kłopotu.
Hierarchia: Ogrodniczka
Rasa: lis
Żywioł: Ziemia
Moce:
-wiosną w miejsce jej śladów pojawiają się pędy młodych roślin; latem natomiast łodyżki zbóż
-potrafi przywracać do życia naturę, ale może również działać w drugą stronę, siać spustoszenie i sprawić, że rośliny poumierają
-zna język każdego zwierzęcia
Płeć: samica
Wiek: 2 lata z małym haczykiem
Charakter: Kim tak naprawdę jest Daenerys? Ta miniaturowa, jak na lisa, postać jest zwykle cicha i uważnie słucha. Uśmiech rzadko kiedy schodzi jej z pyszczka, choć początki z nią bywają trudne. Na siłę pragnie czyjegoś towarzystwa, ale nie pcha się na pierwszego lepszego z brzegu. Ciężko zdobyć jej zaufanie, ale jeżeli się to już uda, przyczepi się do ciebie jak rzep do psiego ogona. Będzie za tobą wszędzie łazić, dosłownie. Od licznego grona przyjaciół woli kilku zaufanych i sprawdzonych, wobec których ani śni być nielojalna czy niemiła. Tak, Daenerys ponad wszystko ceni sobie wierność. Możesz powierzyć jej każdą tajemnicę, bo najpewniej zabierze ją do grobu. Jest wrażliwa na krzywdę innych, gdyż nie przejdzie obojętnie obok potrzebującego. Już nieraz zdarzyło się, że samica pomogła wrogowi, co często nie kończyło się happy endem. Podsumowując warto ją poznać i przekonać się jaka jest naprawdę.
Rodzina: nie zapadła jej w pamięć…
Partner/ka: Szuka, choć zdaje sobie sprawę, że może nie znaleźć ze względu na to, że większość woli ją jako przyjaciółkę, niżeli partnerkę.
Potomstwo: brak
Historia
Właściciel: zagroda12345

Moonlight - nowy lis


Imię: Moonlight (z ang. Blask Księżyca)
Przezwisko: Moon, Light, Helios (od greckiego boga słońca)
Hierarchia: Zwiadowca
Rasa: Lis
Żywioł: Powietrze
Moce:
-Zmiennokształtność (przemiana w dowolne stworzenie),
-Telepatia,
-Wytwarzanie fal dźwiękowych.
Płeć: Samiec
Wiek: 3 lata
Charakter: Moonlight pod wieloma względami różni się od innych. Na ogół w towarzystwie wiecznie milczy, niezależnie od jego składu. Odzywa się tylko w ostateczności, i zwykle jego wypowiedź składa się z jednego czy dwóch wyrazów. Dlaczego? Uważa, że komuś inteligentnemu wystarczy ten jeden wyraz, a resztę dopowie sobie sam. Z kolei ktoś mniej rozwinięty intelektualnie nie zrozumie nawet pełnych zdań. Moon zwykle budzi w innych respekt: jest wysoki, co w połączeniu z jego tubalnym głosem daje całkiem imponujący efekt. Wbrew pozorom jest dobrym rozmówcą - chociaż sam pewnie się w ogóle nie odezwie, potrafi z powagą wysłuchać odpowiedzi innych. Zwykle jego twarz pozostaje nieprzenikniona, nie zdradza żadnych emocji. Wydawać by się mogło, że to wieczny ponurak, ale w rzeczywistości jest raczej optymistycznie nastawiony do życia. Całe dnie spędza w swojej jaskini i na wolnym powietrzu, dlatego sprawia wrażenie osoby spokojnej, która mogłaby całe życie spędzić w jednym miejscu. No... Trochę w tym prawdy jest: to na ogół spokojny, ale nie "kanapowiec", ale zapalony podróżnik, szczególnie ceniący sobie wspinaczkę po górach.
Rodzina: Cóż... Może jakaś i była, ale Moonlight'owi nie dane było jej poznać.
Partnerka: Może kiedyś Moon znajdzie samicę, którą pokocha... i której nie będzie przeszkadzał jego dziwny sposób odzywania się.
Potomstwo: Czy to nie aby trochę za duża odpowiedzialność jak na włóczęgę...?
Historia
Właściciel: tola288

Od Enceladusa CD Hopeless

Instynktownie zajrzałem jej głębiej w te magnetyczne ślepia o barwie spienionej kawy, ale nie cofnęła się, mimo że jej zdeprymowanie było wręcz namacalne. Niespodziewanie wybuchnąłem przytłumionym rechotem, który w najlepszym wypadku mógłby uchodzić za obłąkańczy. Zdziwiona samica lekko uniosła łeb, tak że nie czułem już jej oddechu na pysku. Spokój, Dus, nie rób wiochy. Podniosłem się powoli z ziemi, więc ona następstwem chwili zsunęła się delikatnie z mojego ciała. W inny sposób bym się jej nie pozbył. A nie ucieknę się do brutalnych środków, choć mógłbym, bo nie chcę uchodzić za wiarołomnego. Uśmiechnąłem zuchwale, odsłaniając kły. Nie chciałem jej przestraszyć, tak jakoś samo wyszło. Czasami nie panuję nad swoimi uśmiechami, sądzę jednak, że czyni mnie to jeszcze bardziej interesującą postacią.
- Bo jeszcze mi się to spodoba - Rzuciłem na odchodne i skoczyłem w najbliższe krzaki. Czując jak niskie gałązki leśnej borówki łaskoczą mnie w brzuch, przemierzałem las eleganckimi ruchami. Łapy stawiałem robiąc duże kroki, które wcale nie były szybkie. Nie zamierzałem się śpieszyć, nie miałem też po co. Brązowa lisica będzie się musiała obejść beze mnie, gdyż zawsze stawiam na swoim. Głowę zaprzątnąłem sobie myślami o hierarchii i znowu powróciło to mdlące uczucie o braku kontroli nad nią. Dwaj nowi samce trochę wyrównują straty, które pierw pokładałem w samicach. Rozmyślanie o tym było nużące, ale należało do obowiązków władcy. Nagle kątem oka zobaczyłem jakiś ruch, poczym z wściekłością zwróciłem łepetynę w tamtą stronę, będąc przeświadczonym, że to znowu ta samica. Nie umiałem wytłumaczyć fali ulgi, a jednocześnie rozczarowania, które zalały moje wnętrze, kiedy spostrzegłem, że to tylko inny rudy lis grzebiący w ściółce. Podszedłem do niego i odchrząknąłem, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Gwałtownie okręcił łeb w okół własnej osi, by wzrok mógł spocząć na mnie i postawił z zaciekawieniem uszy.
- Foxy, tak? - Nie musiałem się pytać, gdyż doskonale znałem każdego ze swych wiernych poddanych, ale trzeba było jakoś zagaić rozmowę, a bez tego ani rusz. Usiadł i przekrzywił głowę, jakby zastanawiając się czy jestem godny jego odpowiedzi. Wstrząsnęło to mną do żywego, lecz nadal stałem przed nim niewzruszony i stałbym tak aż do skończenia świata, gdyby się nie odezwał.
- Alfa? - Zapytał przeciągle bądź co bądź chętniejszy już do rozmowy. - No tak, Foxy jestem - Potwierdził nie czekając na to, czy mam coś do powiedzenia. Nie miałem.
- Byłbyś tak miły i zechciał wybrać sobie stanowisko? - Zamierzałem podejść go na uprzejmość, co nie było moją najmocniejszą stroną.
- Chyba muszę, prawda? - Parsknął zadowolony ze swojego żartu. Ano, musisz, bo inaczej wykorzystam cię jako przynęta na wilki. Wymusiłem uśmiech, który zdecydowanie bardziej podchodził pod krzywy grymas. Lis najwyraźniej tego nie spostrzegł, bo nadal wlepiał we mnie te swoje okrągłe, przyjazne ślepia.
- Jest kilka wolnych potrzebnych stanowisk, które mógłbym ci zaproponować - To nie do końca regulaminowe, ale... samiec już zamienił się w słuch. - Cóż, a więc mógłbyś się sprawdzić jako zwiadowca, ogrodnik lub alchemik - Wymieniłem z pamięci kilka pierwszych lepszych rang.
- Alchemik! Mógłbym zostać alchemikiem? - Odezwał się niemal natychmiast i machnął ogonem na boki.
- Oczywiście, że tak - Mruknąłem szczerze uradowany faktem, że tak szybko się zdecydował. - Muszę cię tylko zapoznać z paroma sprawami. Może nad jeziorem? - Zaproponowałem i jak to miałem w zwyczaju, sam z siebie skierowałem kroki nad leśną wodę, w żadnym wypadku nie czekając na jego zgodę. Już po chwili mój towarzysz zrównał ze mną krok. Na miejsce dotarliśmy prędzej, niż się tego spodziewałem. Krótko po usadzeniu się na trawie moje uszy wyłapały jakiś obcy dźwięk, a następnie wzrok zarejestrował obecność brązowej lisicy. Nim zorientowałem się, co robię już przedstawiałem ich sobie ze złośliwym uśmieszkiem.
- Hopeless to Foxy - Sprawdziłem reakcję samicy, stojącej po mojej lewej stronie. - Foxy oto moja... egh, znajoma, Hopeless - Kontynuowałem niskim głosem, mając radochę z tego, jak rudy lis tonął w niej oczami. - Obowiązki mnie wzywają. A, Foxy, znajdź mnie później to porozmawiamy - Poleciłem mu i oddaliłem się od nich. Nie zamierzałem w to wnikać, ale przynajmniej będę miał chwilę na odpoczynek.

< Hopeless? Foxy? jeszcze mi podziękujecie ^^ >

Od Kasandry CD Oath'a

Niby taki grzeczny i opanowany, a tu proszę niespodzianka potrafi się bawić i nie być ponurym.
-Udał Ci się...- odpowiedziałam tajemniczo i po chwili dodałam z uśmiechem-...lecz twój kędziorek cały czas Cię nie opuszcza
Basior spojrzał się swoim przenikliwym wzrokiem. Zaczęłam się zastanawiać co ja w ogóle robię.
-To gdzie ja w końcu jestem? -zapytałam tak trochę zaniepokojona
Basior po mojej minie coś już wyczuwał.
-Jesteś na terenie gdzie wataha wilków i stado lisów żyje jako sprzymierzeńcy. Nie atakujemy się nawzajem tylko wspieramy -wyjaśnił
-Tak coś przeczuwałam, że jestem na terenie jakiejś watahy -rzuciłam z uśmiechem
-Czyli macie tu jakiegoś Alfę? -dodałam po chwili
-Oczywiście, patrzysz na niego -rzekł z uśmiechem wypychając pierś do przodu, aby wyeksponować swoje walory
-Jakoś Ci nie wierzę...-powiedziałam ze śmiechem w głosie
Oath spojrzał na mnie całkiem poważnie w tamtej chwili zwątpiłam. Jego mina była całkiem poważna lecz oczy mówiły co innego, śmiał się w duszy.
-Zalewasz -powiedziałam
-A co jeśli nie? -odparł opanowany
Zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno to on jest przywódcą lecz po dłuższej chwili mojego zastanawiania się powiedział
-Dałem Ci teraz do myślenia...
Uśmiechnął się. Po mojej minie było widać, że mam mętlik w głowie. Zaśmiał się i powiedział
-Żartowałem
-No wiesz Ty co. Jak mogłeś!? -powiedziałam śmiejąc się
-Tak jakoś wyszło, sama mi się podłożyłaś -powiedział z uśmiechem
Chwilę się jeszcze pośmialiśmy zanim nie zaczęła się dalsza rozmowa.
-Zaprowadzisz mnie do Alfy? -zapytałam i od razu dodałam z uśmiechem -Tej prawdziwej
-No chodźmy -powiedział natychmiast i ruszę w stronę łąki.
Ruszyłam za nim.

< Oath? Pivot? ;3>

Rath - Nowy Wilk!

Imię: Rath
Przezwisko: Key
Hierarchia: Łowca

Od Hopeless CD Liselotte

- Chciałam coś upolować - przyznałam po czym znów zachichotałam - Jak widzisz polowanie nie powiodło się.
Szczerze powiedziawszy od kiedy po raz pierwszy zauważyłam lisicę nie sądziłam, że mogłabym zacząć tak dobrze się z nią dogadywać. Miałam nadzieję, że uda mi się z nią zaprzyjaźnić, jednak znając moje pechowe zachowanie prędzej mnie znienawidzi.
- Dlaczego? - Liselotte udawała, że nie wie o co chodzi z trudem powstrzymując śmiech - Czy zwierzyna ci uciekła?
- Właściwie to nie - parsknęłam - W ostatniej chwili z dorodnego zająca zmieniła się w... ciebie.
- Dorodnego zająca? - uniosła brwi, a gdy gdy skinęłam energicznie na potwierdzenie dodała z lekkim uśmiechem - Może więc upolujemy coś razem. Wiesz mogę w końcu przekonać inne dorodne zające, że tak na prawdę nie planujemy ich śmierci. Powinny mi uwierzyć, w końcu jestem ich rodziną.
- Będą zachwycone - stwierdziłam po czym razem ruszyłyśmy w kierunku Terenów Łowieckich. Przez chwilę szłyśmy w milczeniu rozglądając się za zwierzyną, jednak cisza nie zapadła na długo. Myślę, że nie byłam w stanie wytrzymać dłużej bez odzywania się.
- Jak podoba ci się stado? - zagadnęłam zatrzymując się na chwilę i unosząc głowę żeby zaciągnąć się zapachem lasu. Przechodził tędy duży łoś, ale zapach wydawał mi się być stary. Zapewne było to jakiś czas temu.
- Jest piękne i duże - przyznała uważnie przyglądając się tropom w śniegu - Chyba nie mogłam lepiej trafić.
- Tak, jest cudownie - przyznałam - Do jakiego stada należałaś wcześniej?

(Liselotte? Brak weny mnie napadł...)

30 grudnia 2015

Od Hopeless CD Enceladusa

Zrobiłam parę kroków zastanawiając się czy na pewno postępuje słusznie. Nie chciałam opuszczać lisa, jednak nie mogłam stać bezczynnie i patrzeć jak mnie obraża. To fakt, że jestem ofermą, której łowy często kończą się niepowodzeniem, ale przecież nie ma prawa mnie osądzać nie mówiąc już o tym, że całkowicie bezpodstawnie. Westchnęłam cicho słysząc jak się oddala. Zatrzymałam się czując jak od natłoku myśli boli mnie głowa. Jeśli dogonię go najprawdopodobniej wyśmieje mnie i nie pozwoli polować wraz z sobą, ale jeśli tego nie zrobię zostanę całkowicie sama. Mogłam oczywiście zaprzyjaźnić się z innym lisem w stadzie, w końcu przybywało ich coraz więcej, jednak miałam niejasne przeczucie, że nawet pochłonięta niezmiernie ciekawą rozmową z kimś innym ciągle myślałabym o Alfie. Jęknęłam z rezygnacją i gotowa na upokorzenie odwróciłam się gwałtownie po czym dogoniłam lisa.
- Dus... - zaczęłam przeklinając w myślach mój niepewny głos i fakt, że właśnie użyłam skrótu od imienia Alfy. Zapewne będzie na mnie z tego powodu zły, jednak skoro zaczęłam już mówić musiałam skończyć.
- Ja... Przepraszam cię za to. Nie chciałam odchodzić tylko...
- Tylko co? - powtórzył udając ton mojego głosu z prześmiewczą nutą - Postanowiłaś wybrać się na spacerek w tamtym kierunku? Rozprostować łapki? Czy po prostu odejść bez mojego pozwolenia?
Znów wezbrała we mnie złość, a tym razem zamiast opcji ucieczki w mojej głowie pojawiła się również możliwość wbicia kłów w łopatkę Enceladusa, jednak szybko wykluczyłam taki obrót akcji. Oddałby mi tak, że przez tydzień nie byłabym w stanie się ruszyć, lub co gorsza zachowałby się jak Dante grożąc mi śmiercią.
- Nie - ton jakiego użyłam tym razem świadczył o tym, że bardzo łatwo może przerodzić się w szczekot - Chciałam opuścić towarzystwo lisa, który mnie obraża...
- Kto ci więc broni? - prychnął, a gdy spojrzałam w jego oczy dostrzegłam błysk zdający się mówić "Ciesz się, że jestem tak łaskawy, że pozwalam ci oddychać". Na chwilę zastygłam w bezruchu zatrzymując się po czym bez zastanowienia skoczyłam na lisa. Powaliłam go na grubą warstwę śniegu, która zalegała dookoła i dopiero gdy znalazłam się nad nim do mojej głowy wdarło się wspomnienie Alfy z poprzedniej sfory chcącego pozbawić mnie życia oraz świadomość, że to co za chwilę nastąpi będzie katastrofalne w skutkach. Wiedziałam, że muszę przygotować się na krzyk i bez wątpienia ból, który byłby w stanie zadać mi Enceladus. Chciałabym cofnąć czas i powstrzymać kotłujące się we mnie emocje, lecz było już za późno. Mogłam tylko czekać na reakcję Dusa.

(Enceladus?)

Eternal - historia

Ciemne chmury zaczęły ustępować, pozwalając jednocześnie jesiennemu słońcu, na zdominowanie nieba. Deszcz, który jeszcze przed chwilą ogarniał cały las, ucichł. Również wiatr zmniejszył tempo, poruszając już jedynie w nieznacznym stopniu gałęziami bezlistnych drzew.
Mimo poprawiającej się pogody, nic więcej się zmieniło. Martwe, zakrwawione ciała wciąż leżały w bezruchu na swoich miejscach. Gdzieś w oddali wylądował pojedynczy kruk, zachwycony znalezioną dla siebie padliną. Wystarczył moment, aby chmara skrzydlastych zleciała się w to miejsce, od razu też rozpoczynając swoją ucztę. Patrzyłem przez chwilę na to w osłupieniu. Dopiero słysząc głos swojej zniecierpliwionej siostry, odwróciłem się i ruszyłem w kierunku przeciwnym od lasu.
- I jak? – Wadera o szarej jak popiół sierści od razu do mnie podeszła, wyrównując po chwili ze mną kroku.
- Nie mamy po co tu wracać – stwierdziłem krótko.
- Ale to znaczy… że wszyscy? Co do jednego zostali zabici? – Zadrżał jej głos w połowie i mogłem usłyszeć jak nerwowo przełyka ślinę.
- Czy wszyscy nie jestem pewien. Być może niektórzy zdążyli uciec, ale wtedy już są daleko stąd. Nie mamy po co ich szukać. – Westchnąłem i spojrzałem na nią.
Miała oczy wypełnione łzami, co dawało wspaniałe połączenie z jej błękitnymi tęczówkami. Można było je porównać do spokojnego morza, co jednak całkowicie przeczyło z emocjami, które zapewne ogarniały teraz wilczyce. Skrzywiłem się lekko, po czym przeniosłem znowu wzrok przed siebie i zacząłem iść dalej. Była jeszcze młoda, więc jej reakcja nie była dla mnie zaskoczeniem. Bo co by mogła wiedzieć o świecie roczna wadera? Dla niej wciąż dookoła istniała jedynie dobroć, przyjaźń i ciepło rodzinne. Do teraz oczywiście. Wiedziałem, że będzie jej trudno pogodzić się z tym, co się stało. Potrzebowałem pomocy, nie potrafiłem się teraz nią sam zająć, byłaby zbyt wielki ciężarem u boku. Czy poprawne jest mówienie tak o własnej siostrze? Może i nie, ale wiąże nas jedynie ta sama krew, nic więcej. Nie czułem żadnych większych zobowiązań wobec tej wilczycy. Zapewnienie jej bezpieczeństwa, to jedyne co mogłem teraz dla niej zrobić.
Wystarczyło nam godzina, aby przebyć drogę do pobliskiej, drobnej watahy. Wchodząc na jej teren przyjąłem bardziej wyprostowaną sylwetkę i stałem się bardziej czujny. Z siostrą u boku szedłem w kierunku jaskini Alfy, którą była sześcioletnia zielarka. Znałem ją mniej więcej z dawnych wypraw tu. Dorosła wilczyca na widok mnie, zacisnęła usta w wąską linię, najwidoczniej powstrzymując się od wypowiedzenia niemiłych słów. Dopiero gdy ze świstem wypuściła powietrze, zaczęła rozmowę.
- Rozumiem, że już po wszystkim. – Zerknęła kontem oka na moją siostrę.
- Tak jak wcześniej ustaliliśmy, chciałbym abyś się nią zajęła, jeśli możesz – odparłem niechętnie.
Czułem jak starsza ode mnie wadera, wciąż ma mi za złe, że nie wziąłem udziału w walce, by pomóc swojej watasze. Widziałem to w jej oczach i podenerwowanych gestach.
- Od początku Ci mówiłem, że jesteśmy na przegranej pozycji. Gdyby reszta mnie posłuchała, obyło by się bez jakichkolwiek strat – prychnąłem, przekręcając głowę na bok.
- Ty naprawdę nie wiesz co to jest współpraca? – warknęła na mnie. – Gdybyś tam był, dali by zapewne radę! Jeden sojusznik więcej, może wiele zmienić.
- Nie zmienia to jednak faktu o licznych ofiarach, a nadal nie byłoby stuprocentowej pewności co do wygranej. – Przewróciłem teatralnie oczy.
- Ty parszywy!... – przerwała, znów przenosząc wzrok na drobną wilczycę w wejściu, która teraz posyłała jej przerażone spojrzenie. – Uf… Nieważne, teraz niczego już nie zmienimy.
- W tym się z tobą akurat zgadzam. – Uśmiechnąłem się łobuzersko.
Alfa posłała mi kolejne groźne spojrzenie, ale już się nie odezwała. Zamiast tego podeszła do mojej siostry i zaczęła ją prowadzić gdzieś bardziej w głąb jaskini.
Wiedziałem, że tutaj nie ma dla mnie miejsca. Wszyscy stąd byli zbyt wrogo do mnie nastawieni, z powodu mojej decyzji o nie braniu udziały w walce. Dlatego gdy tylko wilczyce oddaliły się na wystarczającą odległość, wyszedłem ruszając w drogę. Od teraz planowałem samotne życie, do czasu znalezienia nowej watahy.

Od Oath'a CD Kasandry

Uniosłem brew patrząc się na waderę. Nie mogła opanować śmiechu. Dobra, koniec tego śmiechu. Pora bym ja się pośmiał. Podszedłem bliżej wadery.
- Koniec tego śmiechu. Wstań
- powiedziałem ponuro lekko się uśmiechając. Wilczyca wstała nadal nie mogąc opanować śmiechu. Kąciki moich ust lekko się uniosły. Zacząłem biec wokół wadery. W pewnej chwili złapałem jej ogon lekko ciągnąc ją do tyłu. Odwróciła się zdziwiona ale mnie już nie było obok niej.
- Oath... Gdzie ty jesteś? - Spytała trochę przestraszona.
- Tu jestem. - Wyszeptałem stojąc nad jej uchem. Kiedy odwróciła się zdziwiona, ja znów zniknąłem.
- Pokarz się! - krzyknęła.
- Bu! - Skoczyłem stając tuż przed nią. Ta zastygła w miejscu. Ja zacząłem się śmiać. Ta spojrzała na mnie.
- Rewanż udany? - Spytałem z uśmiechem patrząc na Kasandrę.

<Kas? ^.^ >

Od Foxy'ego CD Phase'a

Samiec położył się. Zupełnie zapomniałem jak to jest siedzieć, lub leżeć. Od zawsze stałem, biegałem i uciekłem. Bez zamiaru ciągnięcia dalej tej rozmowy zacząłem odchodzić.
- Muszę iść, nie przywykłem do rozmów. - rzuciłem przez ramię. Phase powiedział coś cicho. Pewnie powiedział "ok", albo coś takiego. Wróciłem do nory zapominając o głodzie. Tak sobie pomyślałem, że mógłbym im bawić szczeniaki, poddałbym się tylko lekkiej naprawie zewnętrznej i już. Środek nie jest ważny, ja się nie psuje. Po dłuższej ciszy nie sądziłem, że bycie lisem jest takie... beznadziejne? Wolę już tam straszyć jak debil biegajac w tą i spowrotem. Szczerze? Chyba prędzej wrócę do reszty niż co kolwiek tu zrobię.
Wciąż stałem w bezruchu w norze. Wtedy usłyszałem szelest. Po chwili z krzaków wychylił się znajomy mi łebek. Był to Phase. Podeszłem do niego.
- Witaj panie robot. - powiedział zauwarzając mnie.
- Ciszej! - szepnąłem głośno. - Nikt o tym ma się nie dowiedzieć, ok? A zwłaszcza Ci ciekawscy. - dodałem.
- Dobra. - powiedział bezinteresownie. Zupełnie tak, jakby nic nie słyszał. Nastała cisza. Lis wyszedł z krzaków i usiadł Przede mną.
- Niedługo idę z lasu. - oznajmiłem.
- Gdzie? - zapytał.
- Do... - zacząłem się, bo nie wiedziałem co mam dalej powiedzieć. - domu. - dodałem.
- Będą tam Ci twoi przyjaciele? - zapytał znów tonem niedowiarka.
- Tak. - odparłem.
- To idę z tobą. - powiedział.
- Lepiej nie, bo muszę iść o takiego niedźwiedzia. - powiedziałem. Śmiać mu się chciało jak mu to powiedziałem. - Jest taki jak ja. Tylko mniej... zniszczony.

<Phase?>

Od Phase'a CD Foxy'ego

Że niby jest więcej takich jak on? Nie chciało mi się wierzyć. W ogóle czym on był? Jakąś roboto-zwierzęcą hybrydą? Wzdrygnąłem się, bo obraz sprzed chwili stanął mi przed oczami. I do tego te dźwięki...
-Jak masz na imię? - odezwał się liso-podobny stwór.
-Nie zjesz mnie jak ci powiem? - parsknąłem.
-Się okaże - odpowiedział sarkastycznie.
-Phase. A ty potworku? - uniosłem brew. Samiec zaserwował mi chłodne spojrzenie w odpowiedzi.
-Foxy - rzucił po chwili.
Nagle od strony nowo poznanego dobiegł moich uszu głośny charkot. Podskoczyłem lekko i stanąłem na ugiętych łapach, gotowy do obrony prze mechanicznym stworzeniem. Ku mojemu zaskoczeniu jednak, przed mną nadal stał lis, w dodatku śmiejący się ze mnie na cały głos. Ponownie usłyszałem warczenie i dobrych kilka sekund zajeło mi zorientowanie się, że to tak naprawdę burczący brzuch Foxy'ego. Z mojego gardła wydobył się krótki śmiech, a po chwili musiałem aż usiąść. Po opanowaniu napadu wesołości, postanowiłem się odezwać:
-Ktoś chyba jest głodny - rzuciłem do lisa. - Idziemy na polowanie?
Foxy zastanawiał się parę sekund, po czym skinął łbem. Ruszyłem między drzewa, wypatując jakichś śladów w miękkiej ziemi. Może uda nam się upolować zająca. Szliśmy przez jakiś czas w milczeniu, aż natrafiliśmy na unoszący się w powietrzu zapach zwierzyny. Obniżyłem łeb i zacząłem podążać za tropem, dopóki nie był całkiem wyraźny. Świeże odciski w błocie utwierdziły mnie w przekonaniu, że zwierzę jest niedaleko. Spojrzałem na mojego towarzysza, a następnie podkradłem się bliżej. Posyłając skradającemu się obok Foxy'emu znak, wyskoczyłem w powietrze, prosto na zająca. Niestety zauważył mnie wcześniej, więc musiałem gonić swój obiad. Na szczęście udało mi się wytworzyć zaraz przed nim niewielki kopiec z ziemi, który jednak skutecznie zdezorientował ofiarę, dając mi czas na chwycenie jej szyi w zęby. Wkrótce po zającu nie było nawet śladu, ponieważ resztki zostały przeze mnie zakopane. Spojrzałem uważnie na siedzącego naprzeciwko Foxy'ego.
-Stary, całkiem się wycofałeś - rzuciłem niby od niechcenia, ale cały czas przyglądałem się lisowi. Mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi, a ja postanowiłem nie drążyć tematu. Może mu stawy zardzewiały, hah. Położyłem łeb na łapach, czekając na następny ruch samca.

< Foxy? >

Od Phase'a CD Pivota

Zmierzyłem go zaciekawionym spojrzeniem. Przywódca Legendarnej Czwórki? Szczerze, to nie wyglądał zbyt poważnie, ale kto go tam wie... Wzruszyłem łapami.
-Powiedzmy, że ci wierzę - powiedziałem chłodno. - Alfa nie przebywa akurat w pobliżu.
-Cóż... W takim razie pokręcę się tutaj.
Chce się pokręcić. Kolejny raz zlustrowałem go wzrokiem. Niby nie wyglądał podejrzanie, ale wolałem mieć go na oku dopóki nie wróci Enceladus. Basior ruszył do przodu, a ja nie czekając zrobiłem to samo. Zorientował się, że idę za nim dopiero po jakiejś minucie. Uniósł pytająco brew, na co ja posłałem mu obojętne spojrzenie.
-No dobra... możemy iść razem - rzucił przyjacielskim tonem, co lekko mnie zdziwiło. Milcząc zrównałem się z nim i próbowałem zgadywać, gdzie się kieruje. Wyglądał jakby nieźle znał lisie tereny. Po chwili zorientowałem się, że idzie nad jezioro. W sumie to lubiłem tam przychodzić, dlatego prawie ochoczo szedłem dalej.
-Jak się nazywasz? - usłyszałem w pewnym momencie po swojej lewej. Popatrzyłem na idącego obok wilka.
-Phase. A ty? - uniosłem pytająco brwi.
-Pivot jestem - wyszczerzył kły w uśmiechu.
Zima w tym roku była na tyle ciepła, żeby żaden śnieg nie utrzymywał się na dłużej, ale z drugiej strony bardzo chłodna. Ogółem beznadziejna. Tak jak się spodziewałem, woda w jeziorze nie zamarzła, za to była cholernie zimna. Nie mając nic do roboty po prostu stanąłem na brzegu i obserwowałem lekkie fale obmywające błotnisty brzeg. Po chwili, która wystarczyła, żebym zaczął się nudzić, rozejrzałem się w poszukiwaniu Pivota. Nigdzie go jednak nie było. Przeszedłem kilka kroków, po czym ponownie omiotłem spojrzeniem okolicę. Wcięło go gdzieś normalnie.
-Pivot! - zawołałem, przeklinając w myślach to absurdalne imię. Jak można nazwać tak młode? - Pivot!
Zacząłem chodzić dookoła jeziora, licząc na to, że basior przestanie stroić sobie żarty. Które w dodatku nie były ani trochę śmieszne. Zastrzygłem uszami słysząc szelest gdzieś za sobą.

< Pivot? >

Ishani - Nowa Wilczyca!

Imię: Ishani (czyt. Iszani)
Przezwisko: Isha
Hierarchia: Dowódca wojowników

Od Foxy'ego

Wczoraj dołączyłem o stada lisów. Nie chcę, a by ktokolwiek dowiedział się o mojej przeszłości i ojej prawdziwej postaci. Muszę, się ukrywać. Z resztą od dawna przywykłem do samotności. W końcu moja dusza ma już 28 lat, a ciało lisa 4. Musze wymyślić jakąś historię którą będę wciskał tym durnowatym stworzeniom... Już wiem! Mój ojciec miał taką moc jak ja, a ja ją po nim odziedziczyłem, a potem uciekłem z domu. Głupi głód, jednak wolę być tą zardzewiałą puszką i gnić w niej! Mam teraz wybór: zmienić się w nią, a jak zmienię się z powrotem w lisa, to prawdopodobnie zdechnę z głodu od razu, albo: pójdę na polowanie. Wybiorę tą drugą opcję, ale z małą zmianą. Pójdę komuś zabrać żarło. Nie minęło dużo czasu, a już natknąłem się na jakiegoś lisa ze świeżo upolowaną myszą polną. Zmieniłem się w tą zardzewiałą puszkę i przestraszyłem lisa, a potem zmieniłem się w lisa i zjadłem jego zdobycz. Kiedy kończyłem jedzenie on wrócił.
- Hej! Co ty robisz! To moje! - zawołał.
- Mam Cię znowu wystraszyć? - zapytałem oschle.
- Już się Ciebie nie boję. - oznajmił.
- Ale ja mam kumpli takich jak ja. Którzy szukają tylko zemsty... i pomogą mi, a zwłaszcza jedna... - próbowałem go nastraszyć.
- Nie wierzę, że to byłeś ty. - powiedział.
- To zaraz się przekonasz. - kiedy to wymówiłem zmieniłem się w zwykłego, zardzewiałego, starego bota. Kiedy chciałem powiedzieć: I co? Teraz mi wierzysz? - z mojego pyska (o ile można to tak nazwać) wydobywały się tylko dźwięki zepsutej maszyny. Lis nie dał się przestraszyć. Zmieniłem się w lisa.
- Ale przyjaciół takich jak ty, to już nie masz. - powiedział pewien siebie.
- Jak chcesz, to możemy kiedyś razem się po nich wybrać. - oznajmiłem. - Co ty na to? - dodałem.
- Spoko. - odpowiedział nie wzruszony. Chyba naprawdę mi nie wierzył.

<Phase?>

Od Rubena CD Liselotte

Wilki stały tyłem do słońca, które z daleko wyglądało jak złota kula. Już zachodziło. Niebo coraz bardziej ciemniało, gdzieniegdzie widać jednak było resztki dnia. Miałem wrażenie, że skurczyłem się pod ich spojrzeniem. Zapach otoczenia, który tak dobrze znałem, sprawiał, że czułem się jeszcze gorzej. Nieświadomie musieliśmy zapuścić się na wilcze terytorium, głupiec ze mnie, że tego wcześniej nie zauważyłem. Tutaj mogli nas bezkarnie obrażać i zdeptać z ziemią. A każde moje odnóże kocha moją głowę i nie chciałoby się z nią rozstawać. Trzeba by dokładniej omówić z naszym Alfą granice stada. Nie obchodziło mnie za co lisica miała na pieńku z watahą, ale trzeba było to powstrzymać w zarodku.
- Wynośmy się stąd - Powtórzyłem rozdrażnionym głosem, pociągając lekko samicę za sobą. Rzuciła mi zdziwione spojrzenie przez ramię, ale nie wyrywała się. Och, cóż za miłe zaskoczenie! Czmychnęliśmy w krzaki, prowadziłem nad jezioro w lesie. Przez chwilę jeszcze towarzyszył nam wilczy rechot, który zostawiliśmy za sobą, lecz i on szybko ucichł. Droga z obu stron porośnięta była starymi, pochylonymi drzewami, wyznaczającymi trasę, pilnując aby nikt nie zszedł na bok. Czekoladowe ślepia wbijałem w ubity śnieg przed sobą, zmierzchało już. Czułem za sobą obecność Lisolette, od czasu do czasu para wydobywająca się z jej pyska łaskotała mnie w skronie. Zatrzymałem się dopiero nad wodą, odwracając się w stronę lisicy z postawionymi uszami. Misja wykonana. Nie dziękujcie mi, że uratowałem damę w opałach.
- Więc o co poszło? - Zapytałem odsłaniając kły w nie całkiem przyjemnym uśmiechu.

< Liselotte? Nie mam głowy do opisów, dziś chyba nawet nie mam głowy do pisania -,- >

Od Kasandry CD Oath'a

Byłam zaskoczona jak szybko ten basior rozprawił się z niedźwiedziem. Był opanowany, czujny lecz za razem bardzo waleczny i agresywny. Obserwowałam jego każdy ruch. Był szybki i jednym ciosem powalił przeciwnika. Po wszystkim odwrócił się spokojnie.
-Zdechł. Już nic Ci nie grozi.- rzekł opanowany jak gdyby nigdy nic
Wyszłam z krzaków, powoli podeszłam do przodu. Na pyszczku Oath'a była krew zwierzęcia.
-Dziękuję -powiedziałam stojąc niedaleko
-Nie ma sprawy i tak miałem ochotę na trochę niedźwiedzia -zaśmiał się
Byłam osłabiona i z ledwością utrzymywałam się na łapach. Basior widział, że coś jest nie tak.
-Co wolisz zjeść zająca czy niedźwiedzia?
Rozejrzałam się i zobaczyłam parę wilków w oddali. Patrząc na teren domyśliłam się, że trafiłam do jakiejś watahy. Po chwili zastanowienia odpowiedziałam
-Zająca...
-Dobrze, to ja zaniosę tego miśka reszcie -powiedział i po chwili dodał -Idź do mojej jaskini. Ja za raz wrócą
Kiwnęłam głową. Basior wziął swojego rywala i zniknął za krzakami. Gdy już go nie widziałam weszłam do jaskini i zaczęłam jeść zająca.
<Po kilku minutach>
Oath szedł powoli. Na jego pyszczku była cały czas krew. Basior wszedł do jaskini.
-Widzę, że już zjadłaś. Smakował?
-Tak, dziękuję -odpowiedziałam patrząc się na niego
-Coś nie tak?-zapytał
-Stój, nie ruszaj się przez chwilę -powiedziałam
Podeszłam do niego i liznęłam go, aby zmyć krew. Basior szybko uciekł, a na jego głowie pojawił się kędzior, kosmyk sierści sterczący jak czub. Zachichotałam.
-Co to miało być? -zapytał zaskoczony
-Miałeś krew ... -odparłam chichocząc się z kosmyka
Gdy basior lekko przekręcił głowę, kosmyk delikatnie się zawinął. Nie mogłam już wytrzymać ze śmiechu
-Hehe... Masz ciekawy kosmyk.. -rzekłam śmiejąc się
Basior podniósł łapę i przyklepał sierść lecz kosmyk był "nieugięty" i cały czas sterczał. Mój śmiech stał się nie do opanowania. Spojrzał się, jego oczy mówiły 'czas na rewanż'

<Oath? ;3>

Od Liselotte CD Rubena

-Jestem Liselotte, Piesiu -przedstawiłam się, wymuszając uśmiech.
Ruben spojrzał na mnie lekko ze zdziwieniem, jakby nie do końca skojarzył, czemu został przeze mnie ochrzczony "Piesiem".
-Miło mi - ukłonił się.
Przewróciłam ostentacyjnie oczami. Spodziewałam się, że zaraz zacznie za mną biec, prosząc o udzielenie odpowiedzi, i nie omyliłam się. Westchnęłam i zacisnęłam zęby, żeby nie wybuchnąć gniewem i potokiem przekleństw, naturalnie pod adresem "mojego nowego przyjaciela dżentelmena".
Myślałam, że będzie ze mną szedł aż do jaskini, upewniając się przy okazji czy nic mi nie jest, ale coś przerwało nam marsz. Raczej nie coś, tylko ktoś.
-Wilki -jęknęłam, na widok sporej grupki zmierzającej w naszą stronę. -Tylko tego nam brakowało.
-Co jest? -Ruben spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. -Chyba nas nie zaatakują, nie?
Zarumieniłam się.
-Powiedzmy, że... Ostatnio nie mam z nimi najlepszych kontaktów. -Uśmiechnęłam się przepraszająco.
-Rozumiem.... -westchnął. - O co poszło?
Nie miałam czasu, by odpowiedzieć, bo jeden z wilków krzyknął:
-Ej, zobaczcie, ktoś wyrzucił mięso armatnie!
Salwa śmiechu. Poczułam, że długo nie wytrzymam tych obelg.
-Oo! Zobaczcie, kto nas zaszczycił? Czyżby to nasza Atenka we własnej osobie? To ty jeszcze żyjesz po naszym ostatnim spotkaniu? -Uśmiechnął się szyderczo.
Warknęłam i zjeżyłam się niczym pantera. Efekt musiał jednak daleko odbiegać od tego szlachetnego zwierzęcia, po wrogie wilki parsknęły śmiechem.
-I to coś nazywają boginią mądrości i wojny? -odezwał się znów.
-Lepiej uważaj bo zaraz pokażę Ci dlaczego! -warknęłam, zaczynając cicho a kończąc niemal krzykiem.
Ruszyłam na wrogie wilki, ale Ruben złapał mnie, mówiąc:
-Odpuść. Nie warto walczyć z przeciwnikami, którzy potrafią tylko rozzłościć.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Nie spodziewałam się po nim takiego głosu rozsądku.

(Ruben? Jak wyszło spotkanie? :3 )

Od Phase'a - historia

Szedłem po zimnej, błotnistej ziemi, myśląc o tym, co tak naprawdę właśnie robię. Szukam stada. Po co mi to? W sumie to znalazłoby się parę powodów, między innymi bezpieczeństwo, wygoda, tak zwany dom. Ale chyba najważniejszą przyczyną było towarzystwo, jakie oferowałaby mi grupa. Nie chciałem się przyznać sam przed sobą, że najzwyczajniej w świecie doskwierała mi samotność. No bo ile można plątać się bez celu samemu po świecie? Nie bez celu, zreflektowałem się. Szukanie zaginionej siostry to ważny cel. Szkoda tylko, że przez te półtora roku poszukiwań nie natknąłem się nawet na ślad po niej. Zapadła się pod ziemię. Wbrew pozorom było to całkiem możliwe zważywszy na to, że tak jak ja, Lydianne władała żywiołem ziemi. Moją uwagę na chwilę pochłonęła inna myśl. Czy gdyby moja matka nie porzuciła miotu, tworzylibyśmy teraz rodzinę? Czy moi bracia i siostry przeżyliby, a Lyddy byłaby ze mną? Potrząsnąłem łbem, odrzucając na bok myśli o bliskich. Co za ironiczna nazwa, przecież oni wszyscy byli daleko… Zatrzymałem się gwałtownie. Odetchnąłem głęboko i postanowiłem do tego nie wracać. Ruszyłem dalej miarowym truchtem, rozglądając się dookoła. Las. To takie… królewskie miejsce. Majestatyczne drzewa, górujące niczym strażnicy po obu stronach wydeptanej ścieżki, którą szedłem. Mówi się, że nocą wszystkie dźwięki zamierają, ale nie jest to prawdą. A przynajmniej na pewno nie w lesie. Po zmroku usłyszeć można chyba nawet więcej odgłosów niż za dnia. Pohukiwanie sowy, piski nietoperzy, wilki wyjące do księżyca czy nawet hałas wywoływany przez moje kroki. Istny koncert. Znieruchomiałem na ugiętych łapach, kiedy szary kształt przebiegł przed moimi łapami. Po chwili kawałek dalej dostrzegłem parę małych ślepek, w których odbijało się światło księżyca. Skoczyłem na mysz, od razu miażdżąc zębami jej kręgosłup. Drobne kostki chrupnęły i ofiara znieruchomiała w moim pyszczku. Położyłem się pod najbliższym drzewem, żeby w spokoju zjeść posiłek. Może noc była dziwną oraz nieodpowiednią na to porą, ale byłem głodny po całym dniu wędrówki. Głodny i zmęczony. Nawet nie zarejestrowałem momentu, w którym oczy mi się zamknęły.

Zerwałem się na równe łapy, słysząc głośny trzask łamanego patyka. Nie spałem długo; prawie pełny księżyc wciąż wisiał nad lasem, przyczepiając drzewom cienie. Szybko rozejrzałem się wokół, starając się dostrzec źródło hałasu. I dostrzegłem – stojącą właściwie na wprost mnie samicę. W mlecznym blasku jej futro wydawało się srebrne. Spojrzenie, którym mnie mierzyła było chłodne.
-Czego? – rzuciłem.
-Co tu robisz? – odpowiedziała dźwięcznym głosem. Naprawdę ładnym głosem.
-Nie mam ochoty na pogaduszki z ciekawską samicą o takiej porze – warknąłem cicho i odwróciłem z zamiarem odejścia.
-Nie jestem ciekawską samicą, wykonuję swoje obowiązki. Po co wszedłeś na tereny stada? Śledziłam cię, wiem, że przyszedłeś zza gór.
Zmierzyłem ją spojrzeniem, zatrzymując wzrok na jej błyszczących oczach.
-To są tereny stada? – upewniłem się.
-Tak, masz problemy ze słuchem? – zimny głos nie pasował do tych iskrzących się oczu.
-Zaprowadź mnie do alfy – powiedziałem, ukrywając ekscytację. Nareszcie udało mi się znaleźć jakieś stado! Jak dobrze pójdzie, to mnie przyjmą.
-Może cię jeszcze zanieść? – parsknęła.
Westchnąłem. Jeśli chciałem trafić do przywódcy, niestety musiałem przekonać stojącą przede mną upartą samicę żeby mnie zaprowadziła. Dobra, Phase, dasz radę. Bądź miły.
-Proszę – powiedziałem krótko, patrząc nieznajomej w oczy.

< Liselotte? >

Phase - nowy lis


Imię: Phase
Przezwisko: Nie widzi potrzeby zwracania się do niego inaczej niż po imieniu, a skrótu jak na razie nikt nie wymyślił.
Hierarchia: Szpieg
Rasa: Lis
Żywioł: Ziemia
Moce:
-Brunatne futro Phase’a samo w sobie zapewnia mu świetny kamuflaż, jednak to jego moc sprawia, że jest nie do wykrycia i doskonale sprawuje się na stanowisku szpiega.
-W jego łapach spoczywa bardzo sprzeczna i kapryśna moc: Phase ma dar zabierania roślinom energii życiowej lub jej dawania. Dlaczego ta moc jest kapryśna? Czasami działa na odwrót, niż samiec przewiduje. Rzadko, ale jednak się zdarza.
-Mocą chyba najbardziej związaną z jego żywiołem jest kontrolowanie ziemi. Wiecie; formowanie kopczyków, kopanie dołków, przenoszenie kamieni, grzebanie kogoś żywcem, takie różne…
Płeć: Samiec
Wiek: 3 lata
Charakter: Phase to lis, który ma poczucie własnej wartości. Nie jest zarozumiały, on po prostu nie przejmuje się krytyką innych. Bierze wszystko na spokojnie, ale lepszym określeniem byłoby chyba obojętnie. Wiele lisów narzeka na jego charakter – że się nie odezwie, nie zainteresuje. Po prostu go to nie obchodzi. Masz problem – twój problem! Zachowuje zimną krew nawet w najbardziej dramatycznych sytuacjach. Nie okazuje otwarcie swoich uczuć, nie potrafi o nich rozmawiać. Potrzeba wiele wysiłku żeby zdobyć jego zaufanie, którym bezgranicznie obdarzał tylko swoją zaginioną siostrę Lydianne. To lis o bardzo silnej psychice – możesz próbować godzinami, a i tak nie zdołasz go złamać. Jeśli już postanowi coś zrobić, będzie próbował do końca. Phase jest bardzo odpowiedzialny, zawsze wypełnia powierzone mu zadania. Złośliwy indywidualista – te słowo opisują go niemal idealnie. Nienawidzi gdy mu się coś narzuca, ignoruje takie zachowania. Dla osób bliskich jego sercu potrafi być czuły, opiekuńczy i bardzo troskliwy. Był taki szczególnie w stosunku do swojej siostry. Ma silny charakter, także powodzenia jeśli chcesz go zmienić.
Rodzina: Jego miot został porzucony przez matkę, do dnia dzisiejszego przeżył tylko Phase i jego siostra – Lydianne. Niestety nie wie co się z nią obecnie dzieje.
Partnerka: Jego kamienne serduszko nieznacznie drgnęło, kiedy pierwszy raz zobaczył Liselotte. Próbuje to jednak ignorować.
Potomstwo: X
Historia
Właściciel: zuzaxxx

Od Oath'a CD Kasandry

Kiedy miałem odpowiedzieć waderze, coś mi przerwało. Dokładniej mówiąc jakieś bądź czyjeś wycie. Natychmiast wyskoczyłem z jaskini dostrzegając przed sobą wielkiego i potężnego niedźwiedzia.
- Znalazł mnie... - usłyszałem cichy szept. Odwrociłem się, obok mnie stała blada ze strachu Kasandra. Widać było po jej minie, że widziała już kiedyś tego niedźwiedzia. Zbliżyłem się nieco bliżej wadery nachylając się nad jej uchem.
- Schowaj się. Ja go załatwie. - szpnąłem zaciskając zęby. Odsunąłem się patrząc na waderę. Po chwili wahania wykonała moje polecenie. Posłusznie skryła się w krzakach z białymi kwiatami. Teraz była niemalże niewidoczna. Miś widząc postać znikającą w krzakach trochę się zdenerwował. Rzucił się w stronę krzaków gdzie była Kasandra. Natychmiast zareagowałem i skoczyłem wprost na przeciwnika odpychając go jak najdalej. Warknąłem pokazując swe białe duże i ostre kły.
- Spróbuj się zbliżyć do tych krzaków, a pożałujesz! - wycedziłem ze złością.
Niedźwiedź odwrócił się patrząc się na mnie swoimi czarnymi, pustymi ślepiami.
- Więc tak Chcesz się bawić... - dodałem. - Może być.
Otwierając szeroko pysk wgryzłem się w szyję niedźwiedzia kiedy tylko podbiegł. Zacisnąłem uścisk wywołując silny krwotok u zwierzęcia. Przypominały mi się dawne dzieje... Kiedy w ten sam sposób zabiłem swego ojca. Nie myślałem o tym długo. Złapałem mocniej jego szyję i rzuciłem nim z całej siły o jakieś głazy. Zwierzę uderzyło w skały z wielką siłą. Zostało z niego tylko pogryzione, poszarpane ciało. Opanowałem się po chwili. Odwrociłem się spokojnie i powiedziałem kierując słowa do wadery:
- Zdechł. Już nic Ci nie grozi.
Odwrociłem się i poszedłem w stronę miśka.

<Kasandra? Może podziękujesz? ;> >

29 grudnia 2015

Od Rubena CD Liselotte

Samica spadła z drzewa jak gruszka. Nie wiem czemu akurat jak gruszka, a nie jak jabłko czy ananas. Reszta z tym. Pochyliłem się nad nią z troską na pysku i zbliżyłem ucho do jej ciała, by sprawdzić czy oddycha, ale w tym momencie jej łapa pacnęła mnie w łeb. Odskoczyłem od niej osłupiały z autentycznym zdziwieniem w oczach, które jednak szybko zblakło. Muszę jej jakoś pomóc, pewno jest oszołomiona po upadku. Spróbowałem podejść do niej ponownie, tym razem ostrożniej i z położonymi uszami. Lisica podniosła się na cztery łapy, po czym utkwiła we mnie niesympatyczne spojrzenie, jakby obwiniając mnie za to, że zleciała z gałęzi. W pewnym sensie sam i bez tego czułem się za to odpowiedzialny.
- Nie złamałaś niczego? - Spytałem badając ją uważnie wzrokiem. - Bo wiesz, zawsze mogę ci pomóc dojść do medyków - Zaoferowałem się, jak prawdziwy dżentelmen. Chyba. Mam nadzieję, że nic jej przeze mnie nie będzie. I mam nadzieję, że to zapamięta, jak trzeba będzie zaświadczyć, że próbowałem jej pomóc.
- Nie trzeba - Zaryzykowała odwrócenie się i odejście, ale nie dam się tak łatwo spławić, dopóki nie dowiem się czy nic sobie nie zrobiła, a przynajmniej dopóki Alfa mi czegoś nie poleci.
- Zaczekaj. Gdzie idziesz? - Zawołałem, podbiegając do niej i o mało nie przewracając się w śnieżnej zaspie. Jej źrenice zwęziły się minimalnie, jakby chciała skoczyć mi do gardła.
- To nie twój interes, o ile mi wiadomo - Parsknęła nawet nie zaszczycając mnie mrugnięciem.
- Ruben - Odparłem szczerząc pogodnie kły. - Jestem Ruben. - Machnąłem ogonem jak zwyczajny, podwórkowy kundel, strzepując z niego sopelki lodu.

< Liselotte? >

Od Antilii CD Rubena

-A ja Antilia. -odpowiedziałam lisowi. -Ale możesz mówić mi Lilly. - dodałam. Ruben delikatnie się uśmiechnął.
-Za prowadzi są mnie na tereny watahy? -spytałam.
-Pewnie! -odparł wesoło. Zauważyłam że Ruben bardzo ucieszył się na moją propozycję... Była troszkę zaskoczona jego zachowaniem... Przez pewien czas wędrowaliśmy. W końcu dotarliśmy do malowniczego lasku. Po drodze opowiedział mi o terenach mojego nowego domu... Słowo "dom" przywołało wiele bolesnych wspomnień. Po policzku przepłynęła maleńka łza. Nie chciałam aby Ruben ją zobaczył więc szybko otarłam policzek.
-W porządku? -zapytał lis.
-Tak, tak... -szybko odpowiedziałam.
Nagle na moją głowę spadła pojedyncza kropla deszczu. Po chwili delikatna mżawka przeistoczyła się w ulewny deszcz. Błoto kleiło mi się do futra, co krępowało moje ruchy. Szybko odnaleźliśmy pustą i przede wszystkim suchą jaskinie. Kiedy otrzepałam się, kawałek błota spadł na pysk Rubena. Zaczęło się od cichego chichotu a skończyło się na donośnym rechocie naszej dwójki.

<Ruben?>

Od Enceladusa CD Hopeless

Spieniona woda spływała kaskadami ze skalnej półki. Niby zwyczajny wodospad, a ciężko było oderwać od niego wzrok. Widok godny mojej osoby. Zamyślony nad swoją wspaniałością, prawie zupełnie zapomniałem o obecności lisicy, która nadal z zachwytem wpatrywała się w pomarszczoną taflę. Ciszę pomiędzy nami przecinał tylko szum przelewającej się wody i odgłosy lasu. Poczułem w brzuchu znajomy, nieprzyjemny ucisk i przypomniałem sobie, że dzisiaj jeszcze niczego nie jadłem. To bez znaczenia czy samica chce dalej wraz ze mną zapuścić się w lisi rewir, ja byłem głodny. A będąc głodnym nie mogę dobrze zebrać myśli i gwałtownie robię się poddenerwowany.
- Zjadłbym coś - Oznajmiłem, odwracając łeb w jej kierunku. Nie wymagałem od niej, że zaraz rzuci się na polowanie. Z pewnością nie jest tego nauczona, nie wiem w końcu do jakich stad należała wcześniej. Doczasu. Organizmy istot żywych są skonstruowane bardzo prosto, działają bowiem na zasadzie przyzwyczajenia. - Zechciałabyś ze mną pójść do lasu? - Przyjrzałem się jej spod uniesionych badawczo brwi, w charakterystycznym dla siebie geście. Widziałem wahanie w jej spojrzeniu, tak jak wtedy, gdy proponowałem jej pokazanie okolicy. Opuściła wzrok na łapy, więc nie mogłem się niczego doczytać z jej oczu. W tym przypadku bardziej zdradzały ją zachowania, niż słowa.
- Dobrze, pójdę - Głosu nie miała przepełnionego entuzjazmem, wręcz przeciwnie czułem się, jakbym ją do tego zmusił siłą. Ta uległość... Podoba mi się. Jeden kącik moich ust uniósł się zawadiacko, co zupełnie do mnie nie pasowało. Na pysk przywróciłem szybko obojętną maskę tak by niczego nie dostrzegła. Zapuściłem się w gęste krzaki z dziwną obawą, że mógłbym zgubić Hopeless gdzieś po drodze. Nieświadomie zerkałem za siebie co parę chwil, by sprawdzić czy cały czas za mną podąża. Nie należałem do przesadnych dżentelmenów i nie zamierzałem pomagać jej, gdy miała lekkie problemy z pokonaniem zwalonych na ziemię pni, ale w żaden logiczny sposób nie potrafiłem wytłumaczyć tej swojej przesadnej ostrożności.
- Następne miejsce, a raczej obszar, który powinnaś znać - Odezwałem się cierpkim głosem i odetchnąłem zirytowany, jakbym robił jej wielką łaskę. Witaj stary dobry Dusie. - Oto przed tobą tereny łowieckie - Dodałem takim tonem, jakim tłumaczy się coś szczeniakom. Uznałem, że im szybciej się jej pozbędę i każdy rozejdzie się we własną stronę, tym lepiej.
- Jakie zwierzęta można tu znaleźć? - Byłem pewny, że nie będzie się już o nic pytać i pozwoli mi odejść, więc nawet się odwróciłem. Postawiłem uszy, szczerze rozbawiony.
- Sarny, dziki, zające, myszy, bażanty, ale ty i tak pewnie będziesz musiała kogoś poprosić o pomoc - Wyszczerzyłem się drwiąco i chciałem się oddalić, ale powstrzymał mnie nagły błysk, który pojawił się w jej oku. Zacisnęła nerwowo te swoje białe kiełki. Myślę, że miała ochotę mnie uderzyć. Myślę, że by mi się to spodobało. I myślę, że na poważnie potrzebowałem pomocy. Część mnie była lekko zawiedziona tym, że się obróciła i odeszła.

< Hopeless? >

Od Kasandry CD Oath'a

Rozejrzałam się. Byłam w jaskini. Nie miałam pojęcia co się dzieje, przecież jeszcze przed chwilą walczyłam z niedźwiedziem, a teraz jestem w jakimś nieznanym miejscu. W wejściu stanął potężny basior.
-Widzę, że się obudziłaś. - powiedział obojętnym tonem wnosząc zająca do jaskini i kładąc go obok mnie - Przedstawisz mi się?
Zerwałam się na równe łapy, rany jakich doznałam dały siwe oznaki lecz ani myślałam okazać słabość.
-Spokojnie, nic Ci nie zrobię... Poza tym gdybym chciał to bym już to zrobił -powiedział niewzruszony
Basior wydawał się być zimny jak lód.
-Nazywam się Kasandra.- odparłam i natychmiast dodałam -Kim jesteś? Gdzie ja jestem?
Widziałam, że basior był trochę niezadowolony z całej tej sytuacji. Cały czas byłam czujna i obserwowałam uważnie jego każdy krok.
-Ja jestem Oath -powiedział niechętnie
-Miło Cię poznać... I dziękuję, że mnie stamtąd zabrałeś -powiedziałam z lekko przekręconym łbem
-Odpowiadając na Twoje drugie pytanie to jesteś... -zaczął lecz wycie przerwało dobiegające z zewnątrz
Basior odwrócił się i wyskoczył z jaskini, a ja za nim zobaczyć co się dzieje.

< Oath? Co się teraz stanie? default smiley :) >

Sara - Nowa Wilczyca!

Imię: Sara
Przezwisko: Po prostu Sara
Hierarchia: opiekun i nauczyciel szczeniąt

Magen - Nowy Wilk!

Imię: Magen
Przezwisko: Mag
Hierarchia: Czarodziej

Sally Mi - Nowa Wilczyca!

Imię: Sally Mi
Przezwisko: Sal, Mi, Susa
Hierarchia: Zwiadowca

Od Foxy'ego - Historia

Dzisiaj był ten dzień. Szedłem na urodziny kolegi do pizzerii. Obsługiwały tam roboty. Ludzie tylko robili jedzenie i pytali się co zjemy. Miałem wtedy 10 lat. Robot, który wyglądał jak niedźwiedź śpiewał, robot wyglądający jak niebieski królik grał na gitarze, a robot wyglądający jak kurczak... nie wiem co robił. Z boku był robot wyglądający jak lis, on śpiewał, ale nie z zespołem. W pewnym momencie podszedł do nas ochroniarz w fioletowym stroju. Niósł on pizzę. Zaufaliśmy mu... i to był nasz największy błąd... Zaprowadził nas do pokoju dla personelu, a tam nas zabił nożem. Nie mogliśmy uciec, bo zamknął drzwi na kucz. Kiedy się obudziłem... nie byłem w łóżku. To stało się naprawdę... Byłem w, a raczej byłem tym lisem. Od teraz nazywałem się Foxy. Reszta to: Golden Freddy, Freddy, Bonnie i Chika. Od tamtej pory musieliśmy robić co wtedy tamte roboty. Jednak w pewnym momencie straciłem nad sobą kontrolę i ugryzłem jedną osobę pracującą w Freddy Fazbears Pizza. Potem Freddy... i w końcu każdy z nas zaczął tracić nad sobą kontrolę. Nie mogliśmy wytrzymać...  Ludzie otworzyli nasze kostiumy i zobaczyli je. Wyjęli i zastąpił nas: Toy Freddy'm, Toy Bonnie'm, Toy Chik'ą i Mangle, a nas samych wrzucił do piwnicy. Służyliśmy teraz jako części zamienne. Nowe animatrony psuły się, a nasze dusze spoczywały teraz na endoszkielettach i kostiumach. Jak jeden się zepsuł zastępowali starą jego część jedną z naszych, która była "opętana" przez nasze zabłąkane dusze. Jedyne czego chcieliśmy to zemsty, a potem spokojnego odejścia. GF (Golden Freddy) i Kukiełka jako jedyni byli inni. Mogli znikać i teleportować się, byli jakby duchami z nowym wyglądem. Kiedy zorientowali się, że z naszymi podróbkami dzieje się coś złego zatrudnili ochroniarza do zamkniętej już pizzerii. Wyglądał jak ten co nas zabił. Próbowaliśmy wejść do jego pokoju, ale się nie udawało. Potem stało się z nami to:
Po tym jak zostaliśmy zniszczeni nasze dusze zagoniły Purple Guy'a (czyli naszego zabójcy) do stroju Golden Bonnie'go. Dach był dziurawy, więc kiedy zabójca się cieszył, że nie możemy nic jemu zrobić strój zacisnął się na nim, a sprężyny będące w środku zmiażdżyły mu kości. Od tamtej pory nazywa się Spring Trap. Pracownika przeniesiono do Domu Strachów Freddy'ego. Straszył tam Spring Trap. Po wszystkim zacząłem chować się po opuszczonych domach i podróżowałem. Po pewnym czasie dotarłem do lasu. Tam też zamieszkałem razem z Freddy'm. W pewnym momencie spotkaliśmy czarnoksiężnika. Zamienił mnie w prawdziwego lisa, a Freddy'ego w prawdziwego niedźwiedzia. Musiałem od niego uciekać, bo instynkt podpowiadał mu, żeby mnie zjeść. Uciekłem do innego lasu i zacząłem po nim wędrować.
Uwaga! Niektóre imiona mogą być źle napisane! Uwaga2! Nie wszystkie wydarzenia ze wszystkich części FNaF'a są tu zawarte, oraz mogą się pojawiać nie w kolejności chronologicznej.

Od Liselotte CD Rubena

Westchnęłam. Zawsze musi mi ktoś przerywać w zwyczajnej drzemce.
-Czego chcesz?! -krzyknęłam do niego z pnia, niezbyt uprzejmym tonem.
Na widok mojego wzroku, który zapewne mógłby przewiercić się przez sporych rozmiarów ciężarówkę, samiec zaindagował:
-O ile mogę spytać, co robiłaś na tym drzewie?
-Hm, zastanówmy się. Co mogłam robić na drzewie? -powiedziałam sarkastycznie. -Czyżby SPAŁAM? -zaakcentowałam czas przeszły, przez co lis lekko drgnął, ale najwyraźniej się nie zraził.
-Gdybyś została tam na noc, mogłabyś zamarznąć -stwierdził.
Jego ton przybrał teraz barwę rycerza codziennie ratującego damy z opresji.
Uniosłam brew, co miało oznaczać coś na kształt "serio?", po czym zaczęłam ostentacyjnie schodzić z drzewa. No dobra, muszę się przyznać, chciałam, aby to wyglądało jak profesjonalizm. I co? No i spadłam. Trochę się z tym schodzeniem pospieszyłam i wylądowałam plackiem na śniegu. Przez chwilę nie mogłam oddychać, co było zapewne skutkiem uderzenia w klatkę piersiową. Usłyszałam szybkie kroki, których dźwięk był dodatkowo wzmacniany przez chrzęszczący śnieg.
-Nic Ci nie jest? -dobiegł do mnie głos.
Ulżyło mi. Sądziłam, że powie coś w stylu "A nie mówiłem, że potrzebujesz pomocy?". Miałam jednak wrażenie, że to pytanie jest podobnym upokorzeniem.

< Ruben? Ciebie również przepraszam za spóźniony ciąg dalszy... >

Od Liselotte CD Hopeless

Przez chwilę patrzyłam na moją towarzyszkę tak wielkimi oczami, że mogłam sprawiać wrażenie niemal wariatki. Samica się chyba zaniepokoiła, bo nie dość, że już przez dobre kilka sekund trwałam w bezruchu, to jeszcze wstrzymałam oddech.
-Liselotte? -szepnęła.
Sprawiała wrażenie, jakby chciała tym sposobem sprawdzić, czy żyję. Otrząsnęłam się ze stanu szoku i spojrzałam na nią wymownym spojrzeniem.
-Co, za królika mnie wzięłaś?! -krzyknęłam.
Hope w odpowiedzi spuściła wzrok.
-Wybacz, ja... ja... -Najwyraźniej nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.
Przewróciłam oczami, choć tak naprawdę tłumiłam śmiech.
-Słucham. -Spojrzałam na nią z przelotnym uśmiechem.
Musiała go chyba zauważyć, bo powiedziała coś trochę wyrwanego z kontekstu:
-Chyba każdemu zdarzało się kiedyś wpaść na członka swojego stada, nie?
No dobra. Tak, tak, udało jej się. Wybuchnęłam śmiechem. Podobnie zresztą jak Lessie, która najwyraźniej zadała pytanie retoryczne, mające na celu jedynie złagodzenie napięcia.
-Szczególnie jak ten członek jest kremowy i ma wielkie uszy, nie? -podsunęłam, nie przestając się uśmiechać.
Hopeless zachichotała.
-OK, a tak na poważnie, co Cię tu sprowadza? -zagadnęłam, postanawiając, że dzisiaj postaram się być jak najbardziej pogodna.
Nie wiem, czy to przez Święta, ale chyba mi odbiło z tą decyzją.

< Hopeless? Wybacz, trochę się spóźniłam z odpowiedzią :3 >

Od Oath'a CD Kasandry

Idąc przez tereny watahy dostrzegłem wilka. Dokładniej wilczycę o białej sierści. Poszedłem bliżej. Była nieprzytomna. Pomyślałem "Czemu kiedy JA przechodzę przez ten teren to ktoś musi potrzebować pomocy?!". Spojrzałem na nią i chwilę potem postanowiłem jej pomóc. Kiedy dzielił mnie od niej zaledwie jeden metr ta ruszyła się i powiedziała cicho:
- Co jest? Gdzie jestem?
Następnie znów zemdlała. Uniosłem brew i trąciłem ją nosem. Cisza. Nawet się nie ruszyła. Podniosłem ją i położyłem na swój grzbiet. Warknąłem lekko niezadowolony i ruszyłem do swojej jaskini.

<<< Na miejscu>>>

Położyłem wilczycę na niewysokiej skale, a sam udałem się na polowanie. Wróciłem po kilku minutach z zabitym dosyć sporym zającem. Położyłem go na trawie przed jaskinią. Spostrzegłem iż mój gość obudził się. Wadera wstała powoli i rozejrzała się po jaskini.
- Widzę, że się obudziłaś. - powiedziałem obojętnym tonem wnosząc zająca do jaskini i kładąc go obok wadery. - Przedstawisz mi się?

< Kasandra?>

Foxy - Nowy Lis!

Imię: Foxy
Przezwisko: Lisiasty, Fox
Hierarchia: Alchemik

Od Oath'a - Historia

Było ciemno, zimno i nieprzyjemnie. Wszędzie wilgoć, a co krok jakieś kości. W mojej poprzedniej watasze nie było czegoś takiego jak litość czy zrozumienie bądź "słabszych się nie bije". Każdy wilk serce miał z kamienia, a duszę lodowatą jak lód. Kiedy nie przypadłeś im do gustu lub nie byłeś kimś ważniejszym w watasze , zostawałeś zabity lub prześladowany. Tylko ci którzy potrafią się obronić byli w stanie przeżyć. Do takich wilków zaliczał się mój ojciec. Ja za to nie byłem taki. Gdy byłem szczeniakiem nie zrozumiałem słów " Każdy dba o siebie". Ciągle przeszkadzałem swemu ojcu w polowaniach, służbach i taki sprawach. Dlatego też byłem niezbyt lubiany w rodzinie. Mój ojciec był zły, że nie urodziłem się z takim charakterem jak on czyli: odważny, nieugięty, niezbyt litościwy itp. Moja matka była jedynym co obchodziło mego tatę. Starał się on jej dogadzać w zamian za wychowanie mnie. Przyznam, że mój tata nie lubił dzieci. To wyjaśnia czemu odpychał mnie, nie karmił, nie uczył, bił, gryzł i poniżał. Zawsze gdy znalazłem się w towarzystwie jego znajomych byłem po prostu deptany. Czak - mój ojciec, odpychał mnie tylną łapą z taką siłą, że niekiedy miałem poważne rany które do dziś się nie zagoiły. Stąd te czerwone ślady na ramieniu i grzbiecie. Po jednym upadku spadłem z wysokiej i stromej góry. Turlałem się obijając się o każdą napotkaną skałę. Ta zostawiała mi wyraźny ślad w postaci blizny i krwi. Me łapy, pysk i ogon mają tyle blizn i zadrapań w jednym miejscu więc na zawsze owinąłem je bandażem. Jedyną osobą która mnie znosiła była jedna z wojowniczek. Alunna (ta wojowniczka) nauczyła mnie samoobrony, najbardziej przydatnych ataków i oczywiście jak być nieugiętym, bez litościwym i kimś o kamiennym, lodowatym sercu. Ucząc się od niej wyrosłem na tego kim dzisiaj jestem. Charakter mój jednak niewiele się zmienił. Dopiero doznał transformacji kiedy przydarzyło mi się to...
Wszędzie ogień, zapach krwi i co chwila jakieś piski. Zza drzew wyglądające na ciebie wygłodniałe stwory i obce wilki. Patrzyły na ciebie czerwonymi oczami. Sam jeden będąc nad jeziorem i rozmyślając nie dostrzegłem tego co się dzieje w watasze. Dopiero gdy tuż przede mną do wody wpadła jakaś postać. Cała we krwi zostawiła na tafli wody wielką czerwoną plamę. Rozszarpane ciało pływało po wodzie. Dostrzegłem, że ta postać to Alunna. W tej chwili coś we mnie pękło. Moje serce zostało przecięte nożem bólu i boleści. Tak bliska mi osoba została zabita. Nie. Nie zostawię tego tak! Wstałem i udałem się do watahy. Wtedy dopiero spostrzegłem co się tam działo. Zacząłem biec, biec przed siebie omijając leżące i martwe ciała innych wilków. Chciałem jak najszybciej dobiec do jaskini i ochronić swą rodzinę ale gdy dobiegłem to spostrzegłem mego ojca jak zabijał jednego ze swych przyjaciół. Wściekły i pełen nienawiści rozrywał mu szyję, łamał czaszkę. Gdy skończył z nim... Spojrzał na mnie. Jego czarne puste ślepia wpatrywały się we mnie. Nagle rzucił się na mnie przewalając mnie na ziemię. Zaczął mnie gryźć po szyi. Szarpał mną, rzucał, a kiedy już ze mną skończył to postanowił powiesić mnie na drzewie. Tuż przy moim bracie. Odszedł na chwilę. Ja miałem wtedy w głowie najróżniejsze myśli; zabije mnie! Nie oszczędzi! Ale ja... Jestem jego synem! Jestem Oath! Syn wielkiego wojownika Czaka. Nie dam się tak. Pomimo ran zadanych mi przez mego ojca, podniosłem się. Moje oczy z niebieskich zmieniły kolor na krwistą czerwień. Warknąłem, a zaraz po ten rzuciłem się na mego ojca. Najpierw wgryzłem mu się w kręgosłup łamiąc mu go na tysiące kawałków. Następnie swymi wielkimi i ostrymi zębami złapałem go za szyję i rozszarpałem mu ją. Krew lała się z niego strumieniami. Z mojego pyska ściekała krew. Podeszłem do niego i powiedziałem:
- To już koniec, tato. Żegnaj.
Złapałem go za naderwany ogon i rzuciłem z całej siły o pobliskie skały zrzucając go tym samym z kanionu. Jego martwe ciało spadało zostawiając za sobą tylko czerwone ślady krwi. W końcu spadło do wrzącej wody. Tam utonęło. Z zimnym sercem przyglądałem się temu. Następnie odwrociłem się w stronę mojej matki. Wycedziłem widząc w jej oczach strach:
- Widzisz Matko. Jestem taki jak chciałaś.
Po wypowiedzeniu tych słów. Zabiłem ją jednym ale potężnym ruchem łapą. Pełen nienawiści spojrzałem na swą łapę z resztą ociekającej krwi. Machnąłem nią, a następnie rzuciłem się do biegu. Po drodze zabijałem jeszcze inne wilki. Łamałem drzewa, a te przewracały się na moich "kolegów". Przed sobą widziałem już tylko drogę usianą krwią, zniszczeniem i śmiercią. Wybiegłem z lasu zostawiając za sobą setki zabitych przeze mnie wilków. Las w którym mieszkałem pogrążył się w rozpaczy. W końcu spłoną, a wraz z nim ciało mojej matki i mego brata. To zdarzenie ukształtowało mój charakter nadal pozostawiając w nim szczyptę wrażliwości z mego dawnego życia. Teraz odmieniony biegłem przez jeszcze wiele innych lasów. W każdym z nich zostawiając ślad w postaci sześcioramiennej gwiazdy podobnej do tych które zostały mi po dzieciństwie na ramieniu i grzbiecie. Po kilku miesiącach niszczenia innych watah i stad postanowiłem znaleźć sobie jedną watahę której nie zniszczę. Wręcz przeciwnie. Spróbuje żyć normalnie. Pomimo iż zostałem przyjęty do watahy... Moje serce nadal pozostawało rozcięte i skute lodem po tym co zrobiłem...

Od Kasandry

Wędrowałam długo przez gęste zagajniki, pola, lasy, góry. W pewnym momencie zauważyłam pewną osadę. To nie była zwykła osada. Wciągnęłam głęboko powietrze i już wiedziałam
-...ludzie...- rzuciłam cicho pod nosem
Czas się stąd zmywać pomyślałam. Zapach zrobiła się intensywny. Odwróciłam się i zaczęłam biec. Wskoczyłam na najbliższy kamień i szybko się rozejrzałam. Zauważyłam troje ludzi. Zaczęłam biec jak najszybciej mogłam. Nie wiedziałam co mogą mi zrobić, są nieobliczalni. Nie miałam zamiaru sprawdzać i ryzykować. Biegłam przez las i nagle...
-Co jest do diabła!? -warknęłam
Zostałam zaplątana w siatkę z drutem. Próbowałam się uwolnić, szarpałam się, a drut ranił z każdym ruchem moje ciało.
-Kurde... i co ja mam teraz zrobić!?-zapytałam sama siebie
-Nikt mi nie pomoże...
Zaczęłam gryźć i drapać siatkę... Po dłuższej chwili udało mi się wydostać lecz moje ciało ucierpiało na tym. Ponownie zaczęłam biec dobre 30 kilometrów dalej zobaczyłam strumyk. Podeszłam się napić. Wzięłam parę łyków i przejrzałam się w tafli. Moje odbicie wyglądało strasznie. Na śnieżno-białym futrze liczne plamy krwi. Poczułam, że ktoś jest w pobliżu. Zapach był intensywny.
-Krew...Świeżo zabita ofiara- powiedziałam sama do siebie
Zapach mnie zaciekawił, aż zaczęło mi burczeć w brzuchu. Szłam za zapachem, ostrożna i czujna. Po paru krokach zauważyłam młodego niedźwiedzia, który delektuje się swoją zdobyczą.
-Gdybym nie była poraniona, osłabiona i zmęczona był byś już martwy -pomyślała
Ostrożnie podchodziła, aby przynajmniej kawałek jego zdobyczy posiąść i zjeść. Nagle w krzakach nieopodal mnie zaczął dobiegać hałas. Niedźwiedź odwrócił się i zobaczył mnie. Od razu bez wąchania chciał się na mnie rzucić
-Dzisiejszy dzień to prawdziwa tragedia... Co się ze mną dzieje- warknęłam sobie w myślach biegnąc po kawałek mięsa
zwinnie ominęłam rozwścieczonego zwierza. Ugryzłam spory kawałek mięsa i zaczęłam szarpać. Niedźwiedź uderzył mnie 2 razy pazurami, dosyć głęboko.Cały czas trzymałam kawałek zdobyczy. Uciekłam w gęsty las. Niedaleko dziwnie wyglądającego drzewa. Położyłam zdobycz i rozejrzałam się ostrzegawczo. Zaczęłam jeść będąc czujną. Nagle zerwałam się, zaczęłam warczeć. Moja czujność mnie jeszcze ani razu nie zawiodła. Zza krzaków wyłonił się ten sam niedźwiedź chcąc odzyskać mięsko, które upolował. Podbiegł gwałtownie z podniesioną łapą gotową do ataku. Nie miałam wyjścia musiałam się bronić, no bo przecież ucieczka nie wchodziła w grę. Rzuciłam się na niego, pazury wbiłam w jego plecy, a kły zatopiłam w szyi. Niedźwiedź nie był wdzięczny więc, aby mnie zrzucić uderzył mną o drzewo. Puściłam się i odskoczyłam. Ból jaki czułam był tragiczny. Zaczęłam się krztusić własną krwią.
-Nie mogę z nim walczyć bo mnie zabije...-westchnęłam
Powoli i ostrożnie wycofałam się za sobą miałam to jakże dziwne drzewo. Obserwowałam uważnie każdy ruch przeciwnika. W jednej chwili wskoczyłam na drzewo, akurat w tej samej co zaatakował. Wbił mi pazury w tylną łapę. Zawyłam z bólu. Zabrałam łapę do góry. Niedźwiedź mnie nie dosięgał. Zrobiło mi się słabo, straciłam równowagę i zaczęłam spadać.
-To nie może być mój koniec...-krzyknęłam w myślach
Nagle upadłam, rozejrzałam się to nie było tamto miejsce. Byłam gdzie indziej...
-Co jest? Gdzie jestem? -zdążyłam tylko tyle powiedzieć zanim zemdlałam

< Ktoś dokończy?>

Od Kasandry - Historia

Urodziłam się w gęstym zagajniku. W pewnej watasze, gdzie żyły normalne wilki. Miałam 4 rodzeństwa. Matka zajmowała się nami do pewnej tragicznej nocy- do momentu odkrycia przez Serafina mocy władania nad ogniem. Tamtej nocy Serafin bawił się z nami. W pewnym momencie podskoczył, aby złapać brata, a na jego łapach pojawiły się płomienie. Uderzył go i przeturlali się kawałek. Gdy wstał Serafin i spojrzał na skomlącego brata przeraził się i odskoczył. Wtem matka nagle wybiegła z jaskimi na dźwięk piszczenia. Rozejrzała się po każdym z nas i zatrzymała wzrok na Serafinie.
-Co się stało? -zawołała rozpaczliwie
Podbiegła do poparzonego szczeniaka, polizała go po pyszczku i zabrała do będącego nieopodal strumyczka. Delikatnie zanurzyła go w zimnej wodzie. Serafin podszedł do matki przerażony,a zarazem zdezorientowany, powiedział wszystko jak było. Ogień znikną. Zaczął płakać i wtulił się w gęste futro matki. Jego łzy były tak gorące, że aż poparzył łapy matki. Ukrywała ból i nie okazywała go. Serafin, gdy spojrzał na jej pyszczek, zobaczył, że coś jest nie tak. Odskoczył gwałtownie. Gęste futro jakie posiadała nasza matka już nie było tak okazałe, pojawiło się trochę krwi. Gdy to ujrzał odsuną jeszcze dalej.
- "Przepraszam.... Przepraszam..." -wykrzyczał ze łzami w oczach.
Obserwowaliśmy go uważnie,matka powoli szła w jego kierunku mówiąc że wszystko się ułoży, cofną się aż do skraju lasu. Pojawił się ogień już nie tylko na jego łapach lecz na całym jego ciele. Odwrócił się i zaczął biec, z każdym jego ogień się rozprzestrzeniał. Matka spojrzała na uciekającego Serafina i na nas. Pobiegła za nim. Rozejrzałam się po rodzeństwie, nie wiedziałam co robić. Ogień szybko pochłaniał las, trawę i całą roślinność. Niebezpiecznie szybko ogień dotarł do wejścia do naszej jaskini. Zaczęliśmy wyć, wszyscy razem. Matka wróciła do nas dosyć szybko. Złapała najpierw mnie i zabrała do pewnej jaskini, gdzie było zimno, mokro.
-Zostań tu ja zaraz wrócę z twoim rodzeństwem- powiedziała szybko i dotknęła mnie łapą
Usnęłam od razu.
Gdy się obudziłam zerwałam się na równe łapy i rozejrzałam się. Było pusto, powoli wychodziłam z jaskini. Światło było tak oślepiające, że gdy wyszłam nic nie widziałam, dopiero po chwili ujrzałam zgliszcza po ogromnym pożarze. Od razu zaczęłam szukać matki. Przebiegłam całe pogorzelisko i nigdzie jej nie było. Podeszłam pod obalone i na pół spalone drzewo, przysiadłam. Spojrzałam na ziemię i kontem oka zauważyłam gęste futro. Poznałam je. Zaczęłam płakać. Po pewnym czasie rozpaczy wzięłam się za siebie.
-Nie mogę się teraz nad sobą użalać... Muszę go znaleźć... Dla niej...Dla mnie...On jest moim jedynym krewnym ....Nie mogę zostać sama-powiedziałam do siebie głośno i wstałam
Od tamtej pory szukam Serafina, aby nie być samą, doświadczyłam wielu przygód i czas pokaże jak długo jeszcze będę musiała walczyć o to, aby nie być samotną.

Kasandra - Nowa Wilczyca!

Imię: Kasandra
Przezwisko: Kas ^.^
Hierarchia: Tropiciel

28 grudnia 2015

Od Ławy

Jezioro zdawało się nie mieć końca. Drugi brzeg ginął nagle w gęstwinie ciemnych drzew. Niebo miało bezbarwny wyraz i przysiągłbym, że gdyby miało twarz, uśmiechałoby się do mnie smutno, jakby zaraz postanowiło się rozpłakać. Wczorajszy śnieg roztopił się nad ranem, pozostawiając na ziemi błotniste kałuże. Spuściłem wzrok na swoje brudne łapy i uśmiechnąłem się pod nosem. Sam z siebie przymknąłem oczy i odpłynąłem… daleko, zahaczyłem o wspomnienia związane z Greyah. Swoją drogą ciekawe co się z nią teraz dzieje. Pamiętam dokładnie zarys jest sylwetki, jakbym ją dziś widział…
- Wiesz może gdzie mogłabym znaleźć Pivota? – Czyjś głos dobywający się zza moich pleców o mało nie przyprawił mnie o zawał serca. Obróciłem łeb tak gwałtownie, że z powodzeniem mógłbym naciągnąć sobie jakiś mięsień szyjny. Przed sobą zobaczyłem sympatycznie wyglądającą waderę, ale zanim zdążyłem jej się przyjrzeć, moje łapy wciągnął na płyciznę grząski, przybrzeżny grunt. Wpadłem do wody na tyle niefortunnie, że ponad jej taflę wystawał tylko mój zaskoczony pysk. Nie wiem czego oczekiwałem, ale woda była okropnie zimna. Gramoląc się na brzeg, sapałem jak lokomotywa. Wreszcie podniosłem się o własnych siłach i otrzepałem jak zwyczajny kundel, rozchlapując kropelki wody dookoła. Zdziwiony spostrzegłem, że wilczyca nadal stała w tym samym miejscu. Nie była zniecierpliwiona, tylko trochę mokrzejsza…
- Alfa? – Przypomniałem sobie jej pytanie, starając się powstrzymać szczękające zęby.
- Tak, widziałeś go? – Powtórzyła przypatrując mi się bystrymi oczami. Położyłem uszy przeszukując zakamarki swojej pamięci.
- Dopiero co tu dołączyłem – Powiedziałem, jakby to miało wyjaśniać fakt, dlaczego tak mało wiem o tym miejscu. – Alfę widziałem niedaleko stąd, ale dość dawno, więc pewnie jest gdzieś indziej – Stwierdziłem z zakłopotaniem.
- Szkoda, bo widzisz, chciałam… - Nagle zauważyłem, że wadera miała skrzydła i była niebieska, i miała mały romb na czole. Była ode mnie niższa jak większość wader, ale czymś zaskarbiła sobie moją sympatię, bo już po chwili szczerzyłem się do niej przyjaźnie. Napotkałem jej pytające spojrzenie. Musiała zadać mi jakieś pytanie, ugh. Zdezorientowany przebiegłem wzrokiem po jej pysku, oczekując, że właśnie tam znajdę odpowiedź.
- Co mówiłaś? – Zapytałem i schyliłem pokornie łeb.
- Pytałam się, czy masz już stanowisko – Kamień spadł mi z serca, gdy okazało się, że była bardziej rozbawiona, niżeli zła. Zwykle w oczach moich rozmówców czai się gniew, czyli oznaka tego, że są na granicy wytrzymałości. Jej ślepia skrzyły się zrozumieniem, co mnie w pewnym sensie uspokajało. Kiedy odchrząknęła, zrozumiałem, iż wciąż jej nie odpowiedziałem.
- Stanowisko – Powtórzyłem, przywołując się do porządku. – Nie, nie mam – Dodałem pośpiesznie i pokręciłem głową.
- W takim razie może oboje pójdziemy do Pivota i się spytamy o hierarchię, hm? – Uśmiechnęła się do mnie zachęcająco. Nie miałem niczego lepszego do roboty, więc się zgodziłem. Przeciskaliśmy się przez leśne zagajniki, każde będące w swoim własnym świecie. A przynajmniej tak mi się zdawało, bo do mojego umysłu dotarły strzępki słów wadery.
- ... Antilia ... ty.
Stwierdziłem po prostu, że to coś błahego albo mówi do siebie, co mi zdarzało się dosyć często, więc nawet nie prosiłem jej o powtórzenie. Nie potrafiłem tylko powiedzieć dlaczego reszta drogi upłynęła nam w tak niemiłej i napiętej atmosferze. Pivot stał stał nieopodal Magicznej Jaskini i rozmawiał z inną parą wilków. Popatrzyłem w ich stronę ciekawie, po czym na nowo utkwiłem spojrzenie w błękitnej wilczycy. Musieliśmy zaczekać na swoją kolei.
- Nazywam się Ława - Zdawało mi się albo na jej ustach przez moment pojawiła się ulga. - A ty? - Spytałem zrozumiawszy, że nie zamierzała wyjawić mi swojego imienia bez pytania.
- Mówiłam ci już - Zachichotała i przekrzywiła głowę.
- Kiedy? - Byłem zbity z pantałyku, bo nie mogłem skojarzyć tej chwili.
- Po drodze - Odparła natychmiast i parsknęła perlistym śmiechem. - Jestem Antilia.
Zmierzający w naszą stronę Alfa, przypuszczam, że nieświadomie uratował mnie przed wstydem, który już powoli ogarniał moje policzki.

< Antilia? >

Od Queen Sea - Historia

Przyszłam na świat w zatoce Olquei. Spędziłam tam większość czasu, lecz nigdy nie dokonałam tam czegoś ,,wielkiego". Chciałam podróżować po świecie, odkrywać nowe rzeczy, a nie tylko leżeć i słuchać opowiadań przyjaciół. Lubiłam patrzeć w gwiazdy i śnić, że latam pośród nich. Miałam jedno marzenie. Zwiedzić świat i odnaleźć siebie. Dużo nie pragnęłam, ale co mogłabym rzec. Nie miałam rodziców, w każdym razie ich nie znałam. Chciałabym się z nimi kiedyś spotkać, lecz to niemożliwe. Nie wiem nawet czy żyją i gdzie są. Kiedyś na pewno ich spotkam, lecz nie dziś i nie jutro. Przyjaciółkom moim w głowach tylko czy dobrze dziś wyglądają, a mnie to nie obchodzi.
Pewnego dnia wyruszyłam na Pacyfik w poszukiwaniu siebie. Chciałam założyć rodzinę, ale nie na lądzie, ani w gwiazdach, tylko tu w wodzie.
Minął rok, a ja nic nowego nie odkryłam, lecz pewnego dnia poznałam Linzena przy rafie koralowej. Widać było, że nie był zbyt odważny żeby ze mną rozmawiać, lecz miał prawdziwe lwie serce. Zamieszkaliśmy razem i żyje nam się dobrze. Dba o mnie i niedługo będę matką, a on ojcem.

Od Lizen'a - Historia

Minął już rok, a oswoiłem się ze swoimi mocami dzięki pomocy ojca. Od dziś nurkuję bez wahania. Tata nauczył mnie jak oddychać pod wodą i z ukrycia polować na ryby. Wiele przez te dwanaście miesięcy się dowiedziałem. Opanowałem swoje umiejętności i poznałem wiele różnych zwierząt. Mój tata mówi, że powinienem ruszyć dalej i odnaleźć swoje przeznaczenie.
Nie wiem tylko dokąd ruszyć. Chcę podróżować po świecie, lecz i znaleźć prawdziwy dom. Może wyruszę na wyprawę po całym Pacyfiku? Od czegoś trzeba zacząć. Nie wiem jak długo mi to zajmie, ale nie chcę się tym teraz przejmować.
Zastanawia mnie tylko jedno, od czasu kiedy opanowałem swoje moce, mój talizman świeci w czasie pełni.
- Ojcze, dziś jeszcze wyruszę - powiedziałem.
- A dokąd się udajesz, basiorku? - spytał.
- Mam zamiar przepłynąć cały Pacyfik - oznajmiłem.
- Ty to masz pomysły - powiedział.
Jak powiedziałem, tak zrobiłem.
Ma podróż po całym Pacyfiku trwała cztery miesiące, lecz w dzień ostatniej wyprawy stało się coś niezwykłego.
Płynąłem w stronę rafy koralowej i wtedy ją ujrzałem. Piękną Queen Sea. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Bałem się do niej podpłynąć, lecz pamiętałem to co powiedział mi kiedyś ojciec. ,,Strach ma wielkie oczy" Podpłynąłem do niej i ze strachu odjęło mi mowę. Ona spojrzała w moje oczy, a ja się zarumieniłem.
- Jestem Lizen - wyjąkałem.
- A ja Queen Sea, mów mi Inflow - powiedziała.
- Miło Cię poznać - zaczerwieniłem się jeszcze bardziej.
- Mi również, mogę w czymś Tobie pomóc? - spytała.
- Ja...ja..ja... - wyjąkałem.
- Tak - oznajmiła.
- Masz piękne oczy - krzyknąłem.
- Dziękuje - zarumieniła się.
Później popłynęliśmy na rafę koralową i długo rozmawialiśmy. Wiedziałem, że to prawdziwa miłość. Postanowiłem przedłużyć swoją wyprawę i zostać tu trochę. Ja i Queen Sea planowaliśmy wspólną przyszłość, lecz nie wiedzieliśmy jeszcze gdzie mamy zamieszkać. Minął miesiąc odkąd byliśmy razem i podjęliśmy decyzje, że wyruszymy w podróż i tam gdzie nam się spodoba tam zamieszkamy. Widać jaką podjęliśmy decyzję, skoro tu jesteśmy.

Od Lizen'a - Historia

Jak powiedziała mi mama. Udałem się na Pustkowie Malenii. Pytałem wiele wilków, lisów i innych zwierząt lasu o drogę. Nazwa Pustkowia Malenii jest myląca, ponieważ nie jest to jakaś pustynia tylko gęsty las, w którym nie wiele zwierząt się zachowało. W końcu dotarłem do czarodzieja koryntu. Był to wielki stary wilk, który mieszkał w ogromnej jaskini.
- Allea ka zai - powiedziałem ze strachem w oczach.
- Coś ty powiedział basiorku? - spytał mnie z zaciekawionym spojrzeniem.
- Allea ka zai! - krzyknąłem.
- Skąd znasz te słowa? - zapytał mnie.
- Ood maatki - powiedziałem, lekko przerażony.
- Jak nazywa się Twa matka? - spytał podejrzliwie.
- Foxi - powiedziałem.
- Foxi, nie, nie, to niemożliwe. Foxana - mruknął pod nosem.
- Allea ka zai - powtórzyłem.
Czarodziej dał mi mapę i wskazał miejsce, gdzie mam iść, potem odszedł w ciemnościach. Gdy wychodziłem z jaskini zauważyłem, że jest już ciemno, a ja nie mam gdzie przenocować, musiałem szybko znaleźć jakieś schronienie.
Schroniłem się w norze, którą przed chwilą wykopałem, nie chciałem już o niczym myśleć i zasnąłem. Rano dopadł mnie wielki głód. Zauważyłem, że niedaleko mnie jest jakieś jezioro, a wiedziałem, że w wodzie są ryby, a ryby to pożywienie. Próbowałem na nie zapolować, ale bałem się wody. Nie wiedziałem wtedy, że woda to mój żywioł. W końcu nauczyłem się polować na te prymitywne stworzenia.
Po śniadaniu wyruszyłem w podróż. Miałem się kierować w stronę doliny Masuai, później przepłynąć przez jezioro Kathan i dotrzeć na polanę Urkhang. Tam spytać się Wielkiego Wilka o mego ojca Flame.
Ma podróż trwała kilka miesięcy, aż w końcu dotarłem na polanę, by spotkać się z Wielkim Wilkiem.
- Witaj Wielki Wilku. Przybywam z daleka. Przyszedłem tu, by odnaleźć mego ojca Flame - powiedziałem.
- Flame, mówisz - powiedział z powagą w oczach Wielki Wilk.
- Tak - potwierdziłem.
- Ja jestem Flame - powiedział Wielki Wilk.

Od Lizen'a - Historia

Przyszyłem na świat daleko, daleko stąd. Było to na terenach gdzie przebywali ludzie!
Moja mama została złapana przez kłusowników i miała zostać sprzedana. Jeszcze gdy nie było mnie na świecie, kupił ją Madren. Był to człowiek wysoki o ciemnej karnacji.
Mama opowiadała mi o wszystkim ze szczegółami. Na początku bała się go i nawet na chwilę nie spuszczała go z oczu. Madren na szczęście nie zabił, ani nie sprzedał mojej matki, ale i tak moja mama mu nie ufała.
Gdy nadszedł ten dzień w którym się urodziłem, Madren zauważył, że ja nie jestem zwykłym wilkiem, a potem domyślił się, że ja i moja mama nie pochodzimy stąd.
Po kilku miesiącach, coś się zmieniło. Moja mama była coraz bardziej słaba, a Madren coraz częściej krzyczał. Nie długo po tym moja mama umarła, lecz przed śmiercią podarowała mi magiczny talizman i kazała uciekać. Powiedziała mi tak:
,,Najpierw kieruj się na Pustkowie Malenii, znajdziesz tam czarodzieja Koryntu, któremu powiesz Allea ka zai, czarodziej będzie wiedział co robić".

Ława - nowy wilk

Imię: Ława
Przezwisko: Ławcio, Ławka, Ławeczka
Hierarchia: Medyk
Rasa: Wilk
Żywioł: Nie jest pewnym czy w ogóle posiada jakikolwiek żywioł.
Moce:
- Zmienianie wszystkiego w białe kruki
- Unoszenie się nad powierzchnią (trochę jak duch)
- Chodzenie po wodzie
Płeć: Basior
Wiek: 6 lat
Charakter: Ława budzi pewne skojarzenia z aniołem. Podejrzewam, że nie tylko przez wygląd, ale i charakter. Często się zamyśla, a rozmowy z nim mogą się okazać trudniejsze niż pojedynek z żubrem. Ma czyste serce, bardzo wrażliwe na cudzą krzywdę. Nie raz i nie dwa został wyprowadzony w pole przez swoją ufność, którą nie wiem jak byśmy tłamsili, to i tak mu zostanie.
Rodzina: Uważa, że sam Stwórca zesłał go na ziemię. Swego czasu znał pewną waderę o imieniu Greyah, która była dla niego jak rodzona siostra.
Partner/ka: Szuka, ale to jest trudniejsze niż mu się z początku wydawało.
Potomstwo: Nie wątpię, że ma idealne geny, ale… no właśnie, ale.
Historia
Właściciel: Cernunnos

Ciąża!

Queen jest w ciąży! Ich ojcem jest Lizen! (Zaszła w nią przed dołączeniem do watahy.)
 
Queen Sea
+
Lizen
=
?/?

Nowa Para!

Mamy nową, jak i pierwszą parę w watasze i na blogu!
Życzymy szczęścia!

Queen Sea
+
Lizen

Lizen - Nowy Wilk!

Imię: Lizen
Przezwisko: Wszyscy wołają na niego Lizen
Hierarchia: Tropiciel

Queen Sea - Nowa Wilczyca!

Imię: Queen Sea
Przezwisko: Queen, znajomi wołają na nią Inflow
Hierarchia: Opiekunka i nauczycielka szczeniąt

Od Pivot'a

Kolejny nudny dzień w watasze... u lisów wciąż się coś dzieje, a u mnie? Nic! Wilki nic nie robią tylko siedzą i obżerają się, a potem tyją! Tylko ja coś próbuje zrobić! Jeszcze trochę, a dołączę do lisów! Ugh...
Idę na polowanie cicho jest... głucho jest... i beznadziejnie jest! Żeby coś zaczęło się dziać wszedłem głęboko w terytorium lisów. Szybko wypatrzył mnie jeden z nich.
- Co tu robisz?! - zapytał.
- Wypatruje lisów, żeby je później zjeść. - zarzartowałem. - Spoko, idę do waszego Alfy. - wyjaśniłem z uśmiechem.
- A kim jesteś? - zapytał podejrzliwie.
- Alfą, czyli przywódcą Legendarnej Czwórki. - oznajmiłem.
- Napewno?
- Zaprowadź mnie do Alfy to Ci powie. - odparłem.

<Ktoś? Lis? Wilk? Ktokolwiek?!>

Od Rubena

Dochodziło południe, kiedy szarpałem się z uciekającym bażantem, po czym zabiłem go szybko i chwyciłem w pysk. Ciężko było cokolwiek znaleźć w zasypanym śniegiem lesie, ale upolowanie tego nieznośnego ptaszyska i tak uważam za mały sukces. Targałem go aż pod jaskinię Alf, przy czym sam niczego dziś nie miałem na języku. Obowiązki ponad wszystko, jak zwykle. Zatrzymałem się przy wejściu zastanawiając się czy wypada sobie od tak wejść na chama do środka. Śnieżynka spadła mi na nos, ale postanowiłem ją zignorować, bo pewnie nie miałbym z nią żadnych szans. Odetchnąłem kilka razy i nieśmiało wetknąłem łeb do groty. Oczekiwałem poklepania po głowie i słów: ,,Dobra robota, można na tobie polegać”, ale mojemu cichemu wpełznięciu do środka towarzyszył jakiś zdenerwowany, głuchy pomruk, którego z całą pewnością nie wydałem ja. Pierwsze gdzieś przede mną zaświeciły się jasne, lisie ślepia, potem z cienia wyłoniło się gniewne oblicze króla.
- Panie, ja… - Zająknąłem się, nie śmiąc patrzeć mu w oczy.
- Zostaw to na ziemi. Obudziłeś mnie, durniu – Jego głos zabrzmiał gruchotliwie wśród nagle ciasnych ścian. Wycofałem się z podkulonym ogonem, bąkając pod nosem jakieś przeprosiny. Niewiele brakowało a odetchnąłbym z ulgą po dopadnięciu wyjścia. Moje źrenice zwęziły się gwałtownie, nie mogę więcej popełnić tego błędu. To dobry przywódca.  Dla mnie za litościwy. Gdybym był na jego miejscu to bym sobie… Oh, nie wygaduj bzdur. Nic byś nie zrobił, gamoniu. Szedłem z opuszczonym pyskiem, a łapy tonęły mi w zaspach śniegu. Dotarłem nad jezioro, ale było za ciepło by móc ujrzeć je skute lodową taflą. Niepewny, który instynkt mi to każe, uniosłem głowę do góry, na bezlistne korony drzew. Na jednym z nich dostrzegłem kremową lisicę pogrążoną prawdopodobnie we śnie. Co jeśli nie potrafiła zejść? Właściwie, gdyby została tam na noc, mogłaby nawet zamarznąć. Pchany naturalną potrzebą ratowania uciśnionych panien z opresji ruszyłem w stronę grubego pnia.
- Hej, nic ci nie jest? – Krzyknąłem, a z mojego pyska wydobyły się kłęby pary. – Pomóc ci? – Spróbowałem jeszcze raz, nie otrzymawszy uprzednio odpowiedzi. Bardzo możliwe, że już coś jej się stało. Ku mojej uldze samica otworzyła zaspane powieki, uniosła delikatnie łepetynkę i popatrzyła na mnie okrągłymi ze zdziwienia oczami.

< Liselotte? >