-Jak tu ciemno!-zawołałam sama do siebie, żeby dodać sobie otuchy. Nic nie widziałam. Gdzie byłam? W jakiejś grocie. Jak się tam znalazłam? Słuchajcie uważnie. Wyprawa na Szczyty gór może wydawać się łatwa. Ot, trochę się pomęczyć przy wchodzeniu, zabrać kawałek chmury i zejść. Nic bardziej mylnego. Przynajmniej dla mnie. Mam wrażenie, że gdzie ostatnio pojawi się Suprise, tam pojawiają się też kłopoty. Czy zawsze tak było? A i owszem. Na drugie imię powinnam mieć kłopot. Idealnie! Suprise Kłopot! Wyruszyłam jak tylko śnieg stopniał, żeby nie utrudniał mi drogi. Tak, zadbałam o to. Tak, ja. Było to o świcie. Beznadziejna pora. Lis ziewa co chwilę i walczy z zaśnięciem. Słońce dopiero co wstało i machało do mnie wesoło promykami. Wystawiłam mu język w odpowiedzi. Stanęłam przed górami. Gdzieś w chmurach krył się szczyt. Tam właśnie musiałam dotrzeć. Zaczęłam się wspinać. Im wyżej weszłam, tym mocniej wiał wiatr. Byłam gdzieś w połowie drogi, gdy nagle kamienna półka, na której stałam, postanowiła raz na zawsze odłączyć się od góry i osunęła się ukazując piękną dziurę prowadzącą do jaskini. Ja oczywiście tam wpadłam. Tak się tam właśnie znalazłam. Kontynuuję więc. Po dodaniu sobie otuchy własnym głosem zaczęłam krążyć po grocie po omacku. Mój wzrok zaczął przyzwyczajać się powoli do egipskich ciemności tam panujących. Uniosłam łeb i zobaczyłam otwór, przez który wpadłam. Westchnęłam. Trudno będzie się stąd wydostać. Zaczęłam iść w głąb jaskini. Na ziemi drogę znaczyła mi strużka krwi. Zaschniętej. Nagle dało się słyszeć jakieś pojękiwanie czy postękiwanie z kąta groty. To właśnie do tej istoty należała krew. Był to gryf.
-Eee, cześć.-powiedziałam.
Posłał mi mordercze spojrzenie przepełnione dodatkowo bólem. Na jego skrzydle ziała wielka rana. W mojej głowie powstał pewien plan. Nie pierwszy raz spotkałam gryfa. Już wiem, jakie są te stworzenia. Żadnej litości. Żadnego współczucia. One tylko czekają, żeby was wykorzystać.
-Słuchaj, bo nie będę powtarzać. Wyleczę twoją ranę i nie pozwolę ci tu umrzeć, jeśli pomożesz mi wydostać się z tej groty.-przedstawiłam jasne warunki, prawda?-I zabierzesz mnie na szczyt tej góry.-dorzuciłam.
-Zgadzam się.
-Przysięgnij.
-Przysięgam na moje pióra i szpony.-powiedział. Jeśli gryf przysięga na swoje pióra, to macie gwarancję, że dotrzyma obietnicy, a co dopiero na swoje szpony. Przyjrzałam się uważnie jego ranie i uświadomiłam sobie, że przecież nie mam pojęcia jak to wyleczyć. Uśmiechnęłam się głupkowato.
-Serio?-gryf domyślił się.-No dobra, idź w kąt groty. Tam znajdziesz kilka buteleczek. Weź najmniejszą i wetrzyj jej zawartość w moją ranę.
Poszłam w wskazany kąt. W ciemności wyłoniły się zarysy buteleczek. Wzięłam najmniejszą i spróbowałam odkorkować. Udało mi się to za takim rozmachem, że w jednej chwili odłamki szkła rozprzestrzeniły się po całej jaskini. Płyn z buteleczki dosięgnął mnie i chociaż nic nie poczułam, wiedziałam, że coś jest nie tak. Spuściłam wzrok na swoje łapy i krzyknęłam ze zdziwienia. Moje futro stało się fioletowe. Byłam cała fioletowa.
-Nie ta butelka!-huknął gryf.
Przyjrzałam się jeszcze raz szklanym przedmiotom. Rzeczywiście, nie wzięłam najmniejszej. W końcu jakoś udało mi się wyleczyć ranę i gryf przetransportował mnie na szczyt góry. Podziękowałam nawet nie pytając o kolor futra. Wiedziałam, że mi nie pomoże. Tego nie było w umowie. Zerwałam kawałek chmury i zaczęłam schodzić z góry. Nie minęło dużo czasu, a znalazłam się w mojej norze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz