25 lutego 2016

Od Fortis - Wyspa kamieni (event)

Położyłam uszy po sobie i rozejrzałam się. Moje łapy znikały pod warstwą mokrego piachu i wody. Błoto. Nade mną zbierały się granatowe wały chmur. To wyglądało tak, jakby już nigdy nie miało się rozjaśnić. Potrząsnęłam łbem. Nie, to niemożliwe. Tylko.. musiałam się zbierać, jeśli rzeczywiście rozpocznie się burza, będę musiała marznąć na tej wyspie po szyję w wodzie albo tonąć, o ile nie nie zdobędę prędzej tego, po co tu przybyłam.
Przede mną zielona, wyblakła trawa usypana kamykami odlatującymi ze ściany skalnej oraz wypluwanymi i wymywanymi przez morskie fale.
Dalsza część lądu znikała za wznoszącym się na kilka metrów wzgórzem. Na nim, na samej górze rosło drzewo. Wyglądało niczym kwitnąca wiśnia. Małe listeczki ubarwiające je, miały różowawą barwę. Kora, na myśl o tym zwęziłam źrenice. Miała ciemny, lecz połyskujący kolor. Wyglądała nieco tak, jakby miała odpaść. Jednakże patrząc jak kilka albatrosów omija je szerokim łukiem, nabrałam podejrzeń. Co cóż, nie czytałam zbyt wiele o tym miejscu. Nie miałam nawet mglistego pojęcia o historii tegoż drzewa, czy też wyspy.
Zwęziłam źrenice, gdy zerwał się silniejszy wiatr odrzucając mnie do tyłu.
Muszę szybko wziąć tą korę i spadać stąd. Chmury miały coraz mroczniejszą barwę, co było powodem do niepokoju, rzecz jasna.
Wystrzeliłam do łagodnego wzniesienia, które niby ścieżka, oplątywało całe to miejsce. Niestety to nie była krótka i prosta dróżka. Wiatr co rusz zrzucał mnie w dół, a ja - lisię o lekkiej budowie - nie miałam prawa by długo z nim walczyć. Dlatego przy najbliższych okazjach robiłam postoje i parłam naprzód. Niekiedy niewidzialne porywy rzucały mną naprzód i w boki. Łapy rozjeżdżały się, ale ja..
..ja nie mogłam się poddać. Przecież moje życie cały czas dawało mi powód by się poddać, czy zginąć. Gdybym w tamtej chwili zrezygnowała, nie miałabym czego opowiadać lisiętom. No przecież!
Zwiesiłam łeb i puściłam swobodnie ogon. Napięte mięśnie poluzowałam i poprawiłam niewielki plecach przypięty do szelek, które również mocniej zacisnęłam. Wicher jednak dąć nie przestawał. O ile wcześniej dawał mi momenty do szybszego biegu, o tyle w tamtej chwili tylko się nasilał i kołysał mną niczym okrętem na morzu. A ja, biedna ja.. Czy może nie? Pięłam się wyżej i wyżej. I wreszcie dotarłam na szczyt.
Zerknęłam tylko pobieżnie na dół, woda w dalszym ciągu omywała brzeg, lecz jak przypływ, coraz bliżej sięgały fale.
Chwyciłam zębami korę i zaparłam się łapami. Nic. Warknęłam pod nosem i ciągnęłam z całych sił. Byłam na siebie zła, za tę moją głupotę. Kto normalny idzie wyrwać korę jakiegoś dziwnego drzewa? Nie lepiej było wziąć nóż?
Zdesperowana okręciłam się dwa razy. Wreszcie pisnęłam:
- Dasz mi trochę kory? Proszę.. - jednak drzewo, jak kamień nie zechciało mi pomóc. - No przecież nie wrócę z pustymi łapami. A właśnie rozpoczęła się burza. Ja utonę! - rozpaczałam dalej. - Błagam! Miej litość! Tylko małe pasemko. Maleńkie! Tycie! Okruszynę chociaż! Nie bądź takie!
Nagle ujrzałam niewielkiego ptaszka, który z tym swoim rozkosznym zielonym brzuszkiem patrzył się na mnie jak gdyby nigdy nic unosząc się w powietrzu przy drzewie.
Następny miał niebieskie piórka pod dzióbkiem. Kolejny różowe i następny brązowe, i inny bordowe, i pomarańczowe, i łososiowe, i morskie, i czarne, i nawet białe!
Lawirowały między rozłożystymi gałęziami drzewa, aż nagle jakiś spory kawał kory odpadł. Rozszerzyłam ślepia i chwyciłam je. Wysepleniłam ciche dziękuję i czmychnęłam na dół pakując jeszcze jakieś listki. Kto wie? Może się przydadzą?
Wskoczyłam do wody potrząsając z nienawiścią łbem, bo była lodowata i nieprzyjemna. Czułam się, jakby coś miało mnie złapać za kończyny i wciągnąć pod powierzchnię. Wreszcie wskoczyłam do okrętu. Następnie mogłam już podziwiać jak cała wysepka znika pod powierzchnią wody. I gdy otrząsnęłam się, spostrzegłam, iż wcześniej wciągnęłam powietrze i spięłam mięśnie, toteż teraz je wypuściłam nabierając kolejnego oddechu i rozluźniając się. Byłam w miarę bezpieczna, a zakotwiczony statek omijał to niebezpieczne miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz