Liselotte parsknęła, spoglądając na mnie z gniewnymi iskierkami, które sprawiły, że jej oczy błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle.
-Przynajmniej jakieś mam, a nie udaję wielce pokrzywdzonego przez życie włóczykija, który robi wszystkim łaskę, bo wreszcie postanowił się ustatkować i dołączyć do stada - odgryzła się, odwracając wzrok. Popatrzyłem na nią trochę inaczej, nie odzywając się już więcej. Wbrew pozorom nie chciałem się kłócić z tą lisicą, a wiedziałem, że kobiety potrafią być bardzo uparte. W pewnym stopniu imponowała mi jej zawziętość. W niedużym.
Atena... znaczy Liselotte prowadziła mnie przez tereny z pewną miną i uniesionymi uszami. Chyba cieszyła się ze swojej wygranej. Pozwoliłem jej żyć w słodkiej nieświadomości, zbywając to wzruszeniem łap. Podążałem za samicą do miejsca, które ona uznała za ciekawe. Zastanawiałem się, czy mi również przypadnie do gustu.
Teren zaczął robić się bardziej pochyły, wchodziliśmy po zboczu niewielkiego pagórka. Na jego szczycie rosła samotna wierzba płacząca i, wierzcie lub nie, wyglądała naprawdę smutno. Jej długie gałęzie zamiatały podłoże z cichym szmerem, potrącane łagodnymi podmuchami wiatru. Świst powietrza w uszach przypominał mgliste szepty, opowiadające niezwykłą historię drzewa. To miejsce wydawało się magiczne. Rozejrzałem się dookoła, zapamiętując szczegóły krajobrazu - przed nami, jak okiem sięgnąć roztaczała się trawiasta równina, wyglądająca jak sawanna. Wysokie góry otaczały ją z trzech stron, tworząc coś w rodzaju doliny o szerokim dnie. Gdzieniegdzie wśród morza traw można było zauważyć pasące się, koniopodobne zwierzęta, trzymające się w niedużej odległości od siebie.
Wiatr zawiał mocniej, a wraz z nim do mojego nosa dostał się słodki zapach. Obróciłem łeb w kierunku, z którego dmuchało, powietrze zaczęło szarpać moim futrem. Stała tam chłonąca krajobraz Liselotte, kąciki jej pyska lekko powędrowały w górę, a oczy jak zwykle błyszczały, jakby odbijając refleksy słoneczne. Potrząsnąłem łbem, odwracając się i robiąc parę kroków w stronę wierzby. Wszedłem w kurtynę gałęzi, wkraczając w półmrok. Gruby, powykręcany pień uginał się, jakby ciężar konarów go przytłaczał. Usiadłem, opierając się grzbietem o korę, po czym nie wiedzieć czemu pomyślałem, że jestem wspornikiem chroniącym drzewo przed całkowitym upadkiem.
-Phase? - usłyszałem głos Liselotte.
-Tutaj jestem - odpowiedziałem na wołanie, nie ruszając się z miejsca.
< (Wielka Wyrocznio) Liselotte? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz