28 lutego 2016

Od Hopeless CD Enceladusa

Po zniknięciu Dusa długo walczyłam ze sobą zastanawiając się jak powinnam postąpić. Bardzo chciałam go posłuchać, ale całe moje ciało zesztywniało przez przejmujący strach jaki mimowolnie wkradł się do mojego serca. Zawsze myślałam, że nie jestem tchórzem, ale teraz wiedziałam, że strach towarzyszył mi na każdym kroku i nigdy nie byłam odważna. Właśnie przerażenie kazało mi węsząc w poszukiwaniu pozostałości jego zapachu podążyć za nim. Wiedziałam, że będzie na mnie zły ponieważ go nie posłuchałam, jednak nie mogłam zostawić go samego z obcymi lisami. Nie wątpiłam w to, że doskonale poradzi sobie beze mnie, z resztą gdyby doszło do walki w jaki sposób mogłabym pomóc? Ale cokolwiek czekało na mnie gdy już go odnajdę musiałam się znaleźć obok niego, mieć pewność, że nic złego mu się nie stanie. Nie biegłam długo i już po chwili znalazłam się na dużej polanie na środku której paliło się ognisko swymi pomarańczowymi płomieniami rzucające długie cienie na czarne pnie rosnących dookoła drzew. Dostrzegłam Dusa rozmawiającego z dwójką lisów. Pozostali z grupy spali przy ogniu nie świadomi obcego pogrążonego w rozmowie z ich przyjaciółmi. W nieznacznej odległości za Enceladusem, jak ci śpiący leżał duży lis z głębokimi, krwawymi bruzdami na boku. Do puki nie zauważyłam, że jego ciało unosi się w rytm spokojnego oddechu byłam przekonana, że nie żyje. Najciszej jak potrafiłam podkradłam się do rozmawiających.
- Więc myślisz, że odpuścimy ci poranienie naszego kompana? - spytał chudy i drobny lis z pobłażliwym uśmieszkiem zerkający na Dusa.
- Zdaje się, że trochę słabo liczysz. Nas jest wielu ty jesteś sam - parsknął drugi. Miał wyjątkowo duże uszy w których tkwiło dużo srebrnych kolczyków, jak jego oczy połyskujących w świetle księżyca.
- Nie uważam, że mi odpuścicie - prychnął pogardliwie Enceladus nadzwyczaj spokojnie - Twierdzę tylko, że jeśli pragniecie podzielić jego los jestem do waszych usług.
Skłonił się prześmiewczo po czym uśmiechnął wrednie. Byłam już wystarczając blisko by móc dokładnie obserwować całą sytuację jednak pozostać niezauważoną.
- To my z powodzeniem możemy załatwić cię tak piętnie jak ty jego - szczeknął ostrzegawczo chudzielec.
- Chcę tylko żebyście zostawili m o j ą ziemię w pokoju - ton jakiego użył Enceladus był zimniejszy od dmącego coraz mocniej wiatru.
- A jeśli nie mamy na to ochoty? - sarknął ten z kolczykami - Odejdziemy kiedy będziemy chcieli, może być nawet jutro rano jeśli tak ci się spieszy, ale nie w tym momencie.
- Zróbcie to teraz - rozkazał Dus dumnie unosząc głowę. Uśmiechnęłam się pod nosem podziwiając jego odwagę. Chciałam wreszcie podejść bliżej nich, ale zanim zdążyłam zrobić choćby krok za sobą usłyszałam skrzypienie śniegu, a potem czyjaś silna łapa objęła mnie za szyję zaciskając ostre pazury na gardle.
- Mam inną propozycję - niedaleko mojego ucha rozległ się zachrypnięty lecz donośny i wyraźny głos - Wyniesiemy się jutro jeszcze przed wschodem słońca, a jedyną pamiątką po nas zostanie ślad ogniska i do tego czasu zatrzymamy sobie tą lisicę, albo zabiję ją teraz, a potem wszyscy rozprawimy się z tobą. Teraz reszta mojego stada śpi, ale wierz mi mogą być gotowi do walki w przeciągu chwili. Nie zdążysz mrugnąć, a oni staną u mojego boku gotowi by cię zabić. Wybieraj więc. Jeśli lisica nie jest dla ciebie ważna zabiję ją i od razu przejdziemy do rzeczy, jednak jeśli chcesz zachować ją przy życiu lepiej pospiesz się z decyzją.
- Przepraszam Dus - jęknęłam z trudem łapiąc oddech.

Enceladus?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz