29 lutego 2016

Od Phase'a CD Lisolette

Liselotte potrząsnęła łbem, a ja w tym czasie otoczyłem uciekającego zająca ścianami z ziemi. Nasze oczy się spotkały, a ja jak zwykle nie mogłem się napatrzeć na jej piękne tęczówki, dlatego to lisica pierwsza przerwała kontakt.
-Witaj - powiedziała chłodno, prostując się i odwracając wzrok.
-Pochwalony - odparłem wyniośle i całkowicie poważnie. 
Obróciłem się na pięcie, po czym podszedłem do uwięzionego zwierzęcia. Zacisnąłem szczęki na karku ofiary, a następnie szybko ją uśmierciłem, niszcząc przy okazji pułapkę z ziemi. Położyłem zająca przed Liselotte, która obserwowała moje działania z chłodną obojętnością.
-Proszę - podsunąłem jej zwierzynę, odsuwając się parę kroków. 
-Ty go weź - odpowiedziała natychmiast, odstępując od ofiary. 
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Tak się mamy bawić? 
-Przez swoją dumę odrzucasz posiłek, który podstawiają ci pod nos? - prychnąłem, przyjmując maskę obojętności na pysku, jednak wewnątrz byłem mocno zirytowany. 
-Sugerujesz, że sama sobie nie potrafię upolować jedzenia? - zapytała butnie, robiąc krok wprzód. 
-Gdybyś umiała, to nie próbowałabyś upolować MNIE - zakpiłem, nie wytrzymując. 
-Szkoda tylko, że to TY skoczyłeś na MNIE - odparowała, posyłając mi wściekłe spojrzenie.
-Chciałabyś. - Byłem pewny, że moje oczy w tamtym momencie ciskały gromy. - Może powinnaś w końcu zejść na ziemię.
-Tak się składa, że stoję na niej pewniej niż ty.
Uniosłem brwi, a na moim pysku pojawił się kpiący uśmieszek. Przywołałem moc, po chwili pod łapami Liselotte pojawił się mały kopczyk. Lisica straciła równowagę. Zaśmiałem się lekko, widząc ją zrywającą się z powrotem na cztery łapy. To, co zrobiłem było naprawdę wredne i nie w moim stylu, ale Lisa przy każdym spotkaniu wywoływała u mnie silne emocje, których nijak nie potrafiłem opanować. Zaraz jednak gorzko pożałowałem tego, co zrobiłem, kiedy zobaczyłem poniżenie oraz chłód mącące blask w jej oczach. Zraniłem ją, zdawałem sobie z tego sprawę, a nigdy nie było to moim celem. Z przeprosinami wahałem się ułamek sekundy za długo, bo kiedy otwierałem pysk, żeby coś powiedzieć, samica odwróciła się i odeszła. 
Stałem przez chwilę, analizując w myślach całe zajście, uświadamiając sobie, jak wiele błędów popełniłem w ciągu tak krótkiej wymiany zdań. Miałem ochotę się spoliczkować. Zamiast tego spojrzałem ze wstrętem na zająca, jakby to on był wszystkiemu winny, po czym ruszyłem do swojej nory. Jakoś nagle straciłem apetyt oraz ochotę na czyjekolwiek towarzystwo.

~*~


Pomyliłem się. Zostanie sam na sam ze swoimi myślami nie było najlepszym pomysłem, bo za każdym razem myśl o Liselotte przebijała się przez wszystkie inne. Pomijając fakt, że za każdym razem próbowałem odpędzić niechciane wspomnienia, doszedłem do wniosku, że w sumie byłem skłonny uwierzyć lisicy. Gdy mówiła mi o tych swoich bogach, na jej pysku malowało się przekonanie i pewność swojego zdania. Poza tym, nie wkurzyłaby się tak bardzo, gdyby nie była święcie przekonana co do swojej racji. Postanowiłem jak na razie zostawić ten temat, przy okazji wyrzucając Atenę ze swojego łba, więc udałem się w miejsce, gdzie na pewno nic nie będzie mi się z nią kojarzyć. Udałem się na wilcze tereny. 

Wprawdzie było to trochę niebezpieczne, bo pomimo paktu o nieagresji między stadem a watahą oraz mojej jako-takiej znajomości z Alfą, każdy lis wciąż powinien obawiać się wilka. Postanowiłem wybrać się w odwiedziny do Pivota, z którym nie rozmawiałem już naprawdę dawno, wierząc, że znajdzie dla mnie czas i jakieś ciekawe zajęcie. 
Spędziłem z basiorem resztę dnia, z powodzeniem unikając zaprzątania sobie głowy konfliktem z pewną osobą. Było już dawno po zachodzie, kiedy wracałem do nory. Granatowe niebo pokryte było milionami świecących punktów, szczególnie wyraźnie można było podziwiać tej nocy drogę mleczną. Zadarłem łeb w górę, podziwiając mieniące się konstelacje. 
Nagle usłyszałem ciche westchnięcie. Szybko spojrzałem przed siebie, gdzie zauważyłem odznaczającą się na ciemnym tle trawy sylwetkę. Skarciłem się w myślach, bo gdybym nie szedł z głową w chmurach, nie znalazłbym się w pobliżu Liselotte. Miałem jednak szczęście, gdyż lisica zdawała się być nieświadoma mojej obecności. I BUM, szczęście się ode mnie odwróciło, kiedy nadepnąłem na suchy patyk. Samica spojrzała w moją stronę. Gwałtownie uciekłem wzrokiem, udając, że jej nie zauważyłem. Postanowiłem zaczekać na ruch Liselotte.

< Liselotte? Podejdziesz czy nie? :3 >

Od Pivot'a CD Ishani

Kiedy zobaczyłem medyka od razu wróciły złe wspomnienia. Medykiem była moja ciotka. Przez nią wszyscy się ode mnie odwrócili i wyrzucili mnie.
Starałem się nie okazywać złości jak i rozczarowania. Udawałem, że jej nie kojarzę, z resztą wilczyca także wybrała taką taktykę. Patrzyłem na nią z lekką pogardą, ale chyba nikt tego nie zauważył oprócz niej.
Po kilkunastu minutach było po wszystkim i odeszła. Milczeliśmy. Po krótkiej chwili przyszedł do Nera jakiś wilk, powiedział mu coś cicho i razem w pośpiechu wyszli bez słowa. Wydało mi się to podejrzane. Kiedy byłem pewny, że są już na tyle daleko, że mnie nie usłyszą odetchnąłem.
- Nie wydaje Ci się to wszystko... - przerwałem by poszukać odpowiedniego słowa. - podejrzane?
Spojrzała na mnie jakby myślała podobnie.
- Trochę. - odparła.
- Wiesz... Dzięki, że ze mną jesteś... - powiedziałem niepewnie. Poczułem, że ją lubię.

<Ishani?>

Od Ishani CD Pivot'a

Naprawdę nie chciało mi się w to wierzyć. Na świecie ciągle są takie osoby? Zastanawiałam się nad tym w drodze do jaskini. Kiedy do niej dotarliśmy przestałam myśleć o tym i po pierwsze, byłam zadowolona, że według Pivot'a zrobiłam coś odważnego, co ,jakby to byli wrogowie, mogło uratować mu życie. Moja druga myśl to wygląd jaskini. Niby taka przypadkowa, a jednak cudowna! Nigdy nie miałam możliwości mieszkania w takich luksusach. Mogę opisać to mieszkanie jednym słowem: Cudo!
-Wow... -powiedziałam z podziwem. -Tu wszyscy mają takie jaskinie?
-Owszem -odpowiedział dumnie Nero. Byłam zbyt oszołomiona tym cudnym wyglądem, więc nic nie odpowiedziałam. -To ja już idę po medyka, a wy się rozgośćcie.
Kiedy wyszedł zapytałam:
-Gdzie mam spać?
-Gdzie chcesz, na tym łóżku -odpowiedział Pivot.
-O nie, to Ty musisz bardziej wypocząć ode mnie. Ty idziesz na łóżko, a ja na ten kamień, nie przywykłam do takich luksusów -rozkazałam tonem nie do sprzeciwu.
Po chwili doszedł Nero i medyk.

< Pivot? Znów, wena odeszła -_- >

28 lutego 2016

Od Phase'a - Siedliska trolli (event)

Moja łapa z głośnym pluskiem zanurzyła się w kałuży błota. Ze wstrętem i lekkim trudem wyciągnąłem ją z obrzydliwej mazi, po czym strzepnąłem. Udało mi się pozbyć jedynie części brązowego paskudztwa, reszta, która została, przykleiła się do mojego futra. Czeka mnie zdrapywanie zaschniętego błota po powrocie, pomyślałem z przekąsem.
Zobaczyłem przed sobą mały staw, pełen zielonej rzęsy na tafli. Nie wyglądało to zachęcająco, w dodatku woda była mętna oraz miała niepokojący kolor. Rozglądnąłem się. Obejście go zajęłoby znacznie więcej czasu... Wzruszyłem łapami, i tak już śmierdzę. Wszedłem do jeziorka, zimna ciecz sięgała mi do podbrzusza. Zacząłem brnąć w mule, chcąc jak najszybciej przedostać się na drugą stronę.
Byłem pewny, że właśnie tędy wiedzie droga! To niemożliwe, żebyś się zgubił, Phase. Czy aby na pewno..? W miarę, jak zagłębiałem się w półmrok bagna, dopadało mnie coraz więcej wątpliwości. Chciałem tylko wrócić do nory, a oczywiście wyszło jak zwykle. W dodatku nie mogłem użyć swoich mocy do odszukania drogi, bo grunt był za grząski. Zakląłem głośno. Usłyszałem trzepot skrzydeł i jakiś spłoszony ptak wzniósł się w powietrze. Zazdrościłem mu w tamtym momencie, chociaż normalnie wolałem trzymać się ziemi.
Nie mając większego wyboru zacząłem podążać dalej, z, miałem wrażenie złudną, nadzieją na chociażby przypadkowe trafienie do domu. Nagle usłyszałem trzask oraz stłumione przekleństwo. Szybko obróciłem łeb w tamtą stronę, strzygąc uszami. Wyprostowałem się jak struna, wypatrując zagrożenia. Zdawało mi się, że przez gęste bagienne opary dostrzegłem jakąś sylwetkę. Nabrałem co do tego pewności, kiedy trochę się zbliżyłem. Postać była większa ode mnie, nie przypominała zwierzęcia, a bardziej... człowieka. Zastygłem w bezruchu, ale już po chwili zacząłem stawiać ostrożne kroki w tył. Na moje nieszczęście stworzenie zaczęło kierować się w moją stronę. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, znalazło się tuż obok mnie, klnąc szpetnie i głośno. Goblin zauważył mnie dopiero po chwili, po tym, jak skończył wygrzebywać z uszu woskowinę, następnie ją zjadł, po czym popatrzył się na mnie. Jego zniekształconą głowę, przypominającą kształtem krzywe jajko, nie porastał żaden włos, za to mnóstwo brodawek i chyba... grzyb? Wzdrygnąłem się zniesmaczony. Pochylił się w moim kierunku jeszcze bardziej, co tylko uwydatniło garb na jego plecach. Ciało rzeczywiście przypominało sylwetkę człowieka, jednak tylko przypominało. Zdecydowanie za długie ręce oraz wielki, obwisły brzuch. W dodatku jego skóra miała brzydki, groszkowozielony odcień, przywodzący na myśl rozmokłego brokuła. Odsunąłem się nieznacznie, obawiając się spróbować ucieczki.
-Ktoś ty? - zapytał, owiewając mnie niekoniecznie świeżym oddechem.
-Szukam drogi... - zacząłem, ale goblin mi przerwał.
-Drogi? Grumble zna każdą drogę! - ucieszył się stwór i zaklaskał w dłonie, jak dziecko. - Grumble cię zaprowadzi!
Zanim zdążyłem zaprotestować, goblin chwycił mnie swoimi łapskami z długimi, brązowymi pazurami i poniósł gdzieś. Ściskał mnie zdecydowanie za mocno, ale nie odzywałem się na wszelki wypadek.
Nie przypominałem sobie mijanego otoczenia, dlatego przypuszczałem, że jeśli nie niesie mnie właśnie prosto do kotła, to używał nieznanego mi skrótu do dostania się na terytorium stada. Swoją drogą, domyślił się skubany, że do niego należę... Nie było dla mnie mega-dużym zaskoczeniem, iż dotarliśmy na tereny w krótkim czasie. Wydukałem jakieś podziękowanie i wskoczyłem do swojej nory.

Od Liselotte CD Phase'a

Ruszyłam w kierunku głosu, prosto w sięgające ziemi gałęzie drzewa. Naprawdę nie zdarza mi się to często, ale byłam wzruszona tym widokiem, chociaż widziałam go już setki razy.
-To miejsce wiele dla mnie znaczy - wyznałam.
Phase uniósł pytająco brwi, chociaż znów sprawiał wrażenie, jakby pytał jedynie z grzeczności.
-Tutaj objawiła mi się bogini Atena - powiedziałam z rozmarzeniem.
Basior wybuchnął śmiechem.
-Dobrze się czujesz? - parsknął. - Greccy bogowie nie istnieją.
Obruszyłam się. Musiałam teraz wyglądać jak nastroszona kotka.
-A niby kto tak powiedział?
-No... Wszyscy. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale w naszych czasach już nikt nie wierzy w te brednie.
-W moim stadzie wierzono! - zaoponowałam.
Znów zaśmiał się chłodno.
-Jedno stado na cały świat. Rzeczywiście, rewelacyjny wynik.
Popatrzyłam na niego morderczym wzrokiem. Trafił w mój czuły punkt: wierzyłam w bogów greckich z całego serca, a już szczególnie w moją imienniczkę.
-Jesteś niemożliwy! Chłodny, arogancki i bezuczuciowy! - krzyknęłam, "minimalnie" zdenerwowana.
-Jeszcze chwilę temu słyszałem, że jestem idealny. Zdecyduj się, Mądralińska.
Skrzywił się, jakby usiłując sobie przypomnieć, jak się uśmiecha, a gdy mu się to udało, mimo uśmiechu wyglądał jeszcze mniej przyjaźnie.
Przez chwilę panowała złowroga cisza, w której po raz kolejny ledwie panowałam nad sobą, aby się na niego nie rzucić. W końcu wycedziłam, trochę łamiącym się głosem:
-Nigdy wcześniej nikomu tego nie mówiłam i była to chyba słuszna decyzja. Uznałam jednak, że mogę Ci ufać, ale najwyraźniej się myliłam. Wszyscy są tacy sami.
Rzuciłam mu ostatnie lodowate spojrzenie swoimi szarymi niczym sztorm oczami, zanim obróciłam się na pięcie i odmaszerowałam w swoją stronę.
* * *
Większość normalnych samic po kłótni zalałoby się łzami. Może byłoby lepiej. Cóż, niestety nie do końca należę do tych "normalnych".
Zamiast tego byłam chłodna i opryskliwa wobec wszystkiego i wszystkich, nie pomijając nawet zająca, którego zamierzałam upolować.
-Głupia kupo sierści, czy mogłabyś być łaskawa wreszcie ruszyć swoim miniaturowym tyłkiem? - zaczęłam zaklinać nieszczęsne zwierzę.
Gdy wreszcie "ruszyło swoim miniaturowym tyłkiem" skoczyłam na niego. Niestety, okazało się, że ktoś inny miał podobny zamiar. W powietrzu zderzyłam się z nim głową. Poczułam przez chwilę lekki mętlik, ale gdy się opanowałam, spojrzałam w oczy lisa. A któż to mógł być, zważywszy, jakie mam szczęście? No oczywiście nasz Pan Wszystkowiedzący.

<Phase? Pogodzisz nas? :3 >

Od Hopeless CD Enceladusa

Po zniknięciu Dusa długo walczyłam ze sobą zastanawiając się jak powinnam postąpić. Bardzo chciałam go posłuchać, ale całe moje ciało zesztywniało przez przejmujący strach jaki mimowolnie wkradł się do mojego serca. Zawsze myślałam, że nie jestem tchórzem, ale teraz wiedziałam, że strach towarzyszył mi na każdym kroku i nigdy nie byłam odważna. Właśnie przerażenie kazało mi węsząc w poszukiwaniu pozostałości jego zapachu podążyć za nim. Wiedziałam, że będzie na mnie zły ponieważ go nie posłuchałam, jednak nie mogłam zostawić go samego z obcymi lisami. Nie wątpiłam w to, że doskonale poradzi sobie beze mnie, z resztą gdyby doszło do walki w jaki sposób mogłabym pomóc? Ale cokolwiek czekało na mnie gdy już go odnajdę musiałam się znaleźć obok niego, mieć pewność, że nic złego mu się nie stanie. Nie biegłam długo i już po chwili znalazłam się na dużej polanie na środku której paliło się ognisko swymi pomarańczowymi płomieniami rzucające długie cienie na czarne pnie rosnących dookoła drzew. Dostrzegłam Dusa rozmawiającego z dwójką lisów. Pozostali z grupy spali przy ogniu nie świadomi obcego pogrążonego w rozmowie z ich przyjaciółmi. W nieznacznej odległości za Enceladusem, jak ci śpiący leżał duży lis z głębokimi, krwawymi bruzdami na boku. Do puki nie zauważyłam, że jego ciało unosi się w rytm spokojnego oddechu byłam przekonana, że nie żyje. Najciszej jak potrafiłam podkradłam się do rozmawiających.
- Więc myślisz, że odpuścimy ci poranienie naszego kompana? - spytał chudy i drobny lis z pobłażliwym uśmieszkiem zerkający na Dusa.
- Zdaje się, że trochę słabo liczysz. Nas jest wielu ty jesteś sam - parsknął drugi. Miał wyjątkowo duże uszy w których tkwiło dużo srebrnych kolczyków, jak jego oczy połyskujących w świetle księżyca.
- Nie uważam, że mi odpuścicie - prychnął pogardliwie Enceladus nadzwyczaj spokojnie - Twierdzę tylko, że jeśli pragniecie podzielić jego los jestem do waszych usług.
Skłonił się prześmiewczo po czym uśmiechnął wrednie. Byłam już wystarczając blisko by móc dokładnie obserwować całą sytuację jednak pozostać niezauważoną.
- To my z powodzeniem możemy załatwić cię tak piętnie jak ty jego - szczeknął ostrzegawczo chudzielec.
- Chcę tylko żebyście zostawili m o j ą ziemię w pokoju - ton jakiego użył Enceladus był zimniejszy od dmącego coraz mocniej wiatru.
- A jeśli nie mamy na to ochoty? - sarknął ten z kolczykami - Odejdziemy kiedy będziemy chcieli, może być nawet jutro rano jeśli tak ci się spieszy, ale nie w tym momencie.
- Zróbcie to teraz - rozkazał Dus dumnie unosząc głowę. Uśmiechnęłam się pod nosem podziwiając jego odwagę. Chciałam wreszcie podejść bliżej nich, ale zanim zdążyłam zrobić choćby krok za sobą usłyszałam skrzypienie śniegu, a potem czyjaś silna łapa objęła mnie za szyję zaciskając ostre pazury na gardle.
- Mam inną propozycję - niedaleko mojego ucha rozległ się zachrypnięty lecz donośny i wyraźny głos - Wyniesiemy się jutro jeszcze przed wschodem słońca, a jedyną pamiątką po nas zostanie ślad ogniska i do tego czasu zatrzymamy sobie tą lisicę, albo zabiję ją teraz, a potem wszyscy rozprawimy się z tobą. Teraz reszta mojego stada śpi, ale wierz mi mogą być gotowi do walki w przeciągu chwili. Nie zdążysz mrugnąć, a oni staną u mojego boku gotowi by cię zabić. Wybieraj więc. Jeśli lisica nie jest dla ciebie ważna zabiję ją i od razu przejdziemy do rzeczy, jednak jeśli chcesz zachować ją przy życiu lepiej pospiesz się z decyzją.
- Przepraszam Dus - jęknęłam z trudem łapiąc oddech.

Enceladus?

Od Phase'a - Wyspa kamieni (event)

Złapałem za linę i wciągnąłem tratwę na kamienistą plażę. Woda tutaj była czysta, przejrzysta, nie zabrudzał jej muł. Wyspa była dość sporej wielkości, można to było łatwo stwierdzić, bo doskonale widziałem jej przeciwległy kraniec. Wydawała się przy tym kompletnie opustoszała, nie licząc samotnego drzewa na jej środku. Poskręcany pień oraz ciemnoczerwone liście na rozłożystych konarach zdobiły szczyt pagórka niczym diadem z rubinami. Bez wahania ruszyłem w tamtą stronę, gdyż właśnie to było celem mojej wyprawy. Drobne kamyczki wbijały mi się nieprzyjemnie w łapy, na szczęście już po chwili zastąpiły je większe, gładsze. Żadna roślinność nie przebijała się przez warstwę pokruszonych skał, podłoże zaściełały tylko i wyłącznie kamienie. W miarę, jak szedłem wgłąb wyspy, robiły się one coraz większe, aż w końcu skakałem z jednego głazu, na drugi. Zadania nie ułatwiał fakt, że drzewo znajdowało się na górce. Niewielkiej, ale nie było łatwo się tam dostać ze względu na skały, oczywiście.
Byłem już prawie na miejscu, właśnie miałem przeskoczyć jedną z większych szczelin, kiedy usłyszałem głośny, ostrzegawczy skrzek. Tuż przed moim nosem przemknął żółty, rozmazany kształt. Cofnąłem się gwałtownie, zaskoczony. Poderwałem łeb do góry, a na tle powoli ciemniejącego nieba zauważyłem małego ptaszka z kanarkowym brzuszkiem. Przypominał trochę kolibra. Z jego dzióbka ponownie wydostał się charakterystyczny dźwięk, nigdy wcześniej takiego nie słyszałem. Zniżył lot, tak że znajdował się przed moim pyskiem. Zrobiłem krok w prawo, chcąc go wyminąć, ale stworzenie zrobiło to samo. Powtórzyłem czynność, tym razem w drugą stronę, jednak nic to nie dało. Wyglądało na to, że ptaszek nie chce pozwolić mi przejść.
Udałem, że rezygnuję z próby przejścia i zrezygnowany wracam na plażę. W momencie, w którym dziwny ptak odleciał, jak najszybciej pobiegłem w stronę drzewa, dość nieostrożnie przeskakując nad mijanymi przeszkodami w postaci szczelin między głazami. Kiedy znalazłem się niemal przy moim celu, usłyszałem nagle chór okropnych skrzeków. Za mną leciała cała chmura różnokolorowych strażników. Mimo, że ptaszki były małe, ich ostre dzióbki wyglądały przerażająco. Dotarłem do drzewa, za którym od razu się schowałem, chcąc uniknąć wściekłej fali ptasich strażników z morderczymi zamiarami.
Odczekałem chwilę, ale nic się nie działo, więc odważyłem się lekko wychylić. Oddział obronny zatrzymał się parę metrów od miejsca, w którym przebywałem i żaden z ptaszków nie przekraczał wyznaczonej linii. Wyglądało to tak, jakby drzewo wytwarzało jakąś barierę, której nie były w stanie przekroczyć.
Z uśmiechem pełnym wyższości wyszedłem zza pnia, pokazując się małym strażnikom w całej okazałości, po czym skierowałem wzrok na rozłożyste konary. Rozejrzałem się dookoła. Słońce chyliło się już ku zachodowi, dlatego musiałem jak najszybciej wracać... Chociaż zawsze mogłem spędzić noc tutaj, a wyruszyć dopiero rano. Wahałem się nad tą opcją, jednak ostatecznie postanowiłem ułożyć się wygodnie przy drzewie. Momentalnie zmorzył mnie sen.
Obudziłem się, kiedy słońce było już wysoko na niebie. Byłem wypoczęty i zrelaksowany, co było dziwne, bo przecież spałem na gołej skale... Ptasi strażnicy nie przeszkadzali mi w opuszczeniu wyspy, co wprawiło mnie w lekkie zdumienie. Zepchnąłem tratwę do wody, po czym ruszyłem w drogę powrotną.

Od Enceladusa CD Hopeless

Szedłem powoli przy boku lisicy, nie dbając jakoś specjalnie o dostojny krok czy naburmuszoną minę. Była ona więc zamyślona, bowiem w moim umyśle od kilku dni kotłowały się nieprzyjemne myśli. Starałem się również zignorować ukradkowe spojrzenia Hopeless w moją stronę, ale z żalem muszę stwierdzić, że z każdą chwilą przychodziło mi to coraz trudniej. W dodatku wiatr się wzmagał, panosząc wokół przeszywające zimno. Kiedy moje uszy zwróciły się gwałtownie do tyłu, wyłapując gdzieś z niedaleka nieznajome, lisie głosy, serce zamarło mi w piersi.
- Zaczekaj – Powiedziałem półszeptem, ruchem łapy zatrzymując zaskoczoną samicę. Odruchowo zbliżyłem się do niej, wyciągając szyję w posłyszanym kierunku. Nieświadomie uniosłem nieco ogon, jakbym zaraz miał tam skoczyć.
- Czy… coś się stało? – Pisnęła Hope, prawie przylegając do mnie swoim drobnym ciałkiem.
- Słyszysz? – Chciałem się upewnić. Być może przez tych kilka ostatnich dni nabawiłem się paranoi, bo myśl, że coś może grozić stadu pojawiała się w mojej głowie niemal bezustannie. Przeniosłem wyczekujący wzrok na towarzyszkę.
- Co takiego? – Spytała i zebrawszy się na odwagę, również spojrzała mi w oczy.
- Czyjeś głosy – Odparłem nie mogąc nic poradzić na dreszcz, który przeszedł po moich grzbiecie aż po czubek ogona, jak wyładowanie elektryczne. Nasłuchiwała jeszcze kilka sekund manewrując uszami, aż wreszcie kiwnęła głową i to w zupełności wystarczyło, aby popchnąć mnie do działania.
- Biegnij do swojej nory i nic nikomu nie mów. Pewnie jutro zapomnisz, że coś podobnego w ogóle miało miejsce – Mówiąc to ściągnąłem usta. Nie jestem głupi, muszę się tylko zorientować, kim oni są.
- Ale… - Jęknęła, spuszczając ogarnięte lękiem spojrzenie. Jedną łapę położyłem ramieniu lisicy, drugą zaś uniosłem jej podbródek. Zionął ode mnie nieodparty spokój, czułem to, choć nie wiedziałem, co tam zastanę.
- Nic nikomu nie mów – Powtórzyłem stanowczo raz jeszcze i odsunąłem się lekko. Zmrużyłem powieki, dając susa w krzaki, zanim bym się rozkleił i zaczął ją przytulać. Tak jak czułem ziemię pod łapami, tak odbierałem jej cierpienie. Z każdym krokiem w głąb lasu zauważałem, że miejsce traci całą swoją magię. Co oni do diabła robią?! Znaleźć ich plemię było wyjątkowo prosto, gdyż na środku sporej polany rozpalili ognisko, rzucające łunę światła w dzisiejszą bezgwiezdną noc. Płomienie tańczące z popiołem mieniły się w różnych kolorach, począwszy od niebieskiego i purpurowego, tak samo jak trzaskające iskry ulatujące w górę. Coś kazało mi przypuszczać, że to właśnie dzięki ognisku magiczny las płacze. Byli nawet dość liczni, zważywszy na to, że niektórzy pewnie śpią. Chłodno kalkulując swoje szanse, postanowiłem udać się z powrotem do stada, przeczytać stare księgi i wrócić tu z wojskiem, aby zetrzeć tych durni z planety. Ostrożnie stąpając przez splątane zarośla, sunąłem cieniem rzucanym przez spróchniałe drzewa.
- Kim jesteś?! – Usłyszałem warkot za sobą i zatrzymałem się, spoglądając ciekawie na postać sporego, wypłowiałego lisa z żarzącymi się jak dwa węgielki oczami.
- Władcą tych terenów, a ty przekaż swemu panu, że nieszczęśliwie trafił do złego lasu – Uniosłem z dumą pysk. W moim spojrzeniu była czysta pogarda, nic więcej.
- Tak cię załatwię, że zaraz ty będziesz nieszczęśliwy – Zaskrzeczał. Celowo nie ruszałem się z miejsca, chcąc aby ujawnił mi swoje moce. Ten jednak zamiast użyć jakiegokolwiek zaklęcia, wyjął zza siebie tępy sztylecik i począł nim wymachiwać. Nie znają ich?
- Głupiec – Wymamrotałem tylko i użyłem własnej magii, uznawszy, że on do niczego mi się już nie przyda. Zapadłszy natychmiast w głęboki sen, upadł na ziemię z głuchym gruchotem. Przez mój pysk przemknął cierpki uśmiech, kiedy zbliżałem się do jego ciała i zatopiwszy pazury w karku lisa przeciągnąłem je aż po udo. Obudzi się nazajutrz z dziurą w brzuchu, którą będzie wylizywać parę dobrych miesięcy. Nie użyłem jadu, ponieważ ten bałwan ma przeżyć, aby zanieść moją wiadomość.

< Hope? >

Zakończenie eventu - puzzle

Na początku może osoby, od których Dus nie dostał ani jednego elementu:
małgosia2001, Ayavo, tinialka231, Ola od Alby, Czekolad, 200lis, Elza98, luna403, madzia923456, Qunnin, CrazyLittleWitch, Ferishia&Konikowo05

Ładnie to tak? W każdym razie wypisałyśmy was sobie teraz, bo potem będzie to bardzo istotne.


Serdecznie dziękujemy członkom, którzy wzięli udział w evencie, a w szczególności tym, co tak namęczyli się by znaleźć wszystkie puzzelki. Chwała wam za to. O nagrodach dowiecie się później, w kolejnym evencie. Mogę jedynie zdradzić, że nie będzie to następny eliksir. :D

Dziękujemy za zabawę!

Od Phase'a CD Liselotte

Liselotte parsknęła, spoglądając na mnie z gniewnymi iskierkami, które sprawiły, że jej oczy błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle.
-Przynajmniej jakieś mam, a nie udaję wielce pokrzywdzonego przez życie włóczykija, który robi wszystkim łaskę, bo wreszcie postanowił się ustatkować i dołączyć do stada - odgryzła się, odwracając wzrok. Popatrzyłem na nią trochę inaczej, nie odzywając się już więcej. Wbrew pozorom nie chciałem się kłócić z tą lisicą, a wiedziałem, że kobiety potrafią być bardzo uparte. W pewnym stopniu imponowała mi jej zawziętość. W niedużym.
Atena... znaczy Liselotte prowadziła mnie przez tereny z pewną miną i uniesionymi uszami. Chyba cieszyła się ze swojej wygranej. Pozwoliłem jej żyć w słodkiej nieświadomości, zbywając to wzruszeniem łap. Podążałem za samicą do miejsca, które ona uznała za ciekawe. Zastanawiałem się, czy mi również przypadnie do gustu.
Teren zaczął robić się bardziej pochyły, wchodziliśmy po zboczu niewielkiego pagórka. Na jego szczycie rosła samotna wierzba płacząca i, wierzcie lub nie, wyglądała naprawdę smutno. Jej długie gałęzie zamiatały podłoże z cichym szmerem, potrącane łagodnymi podmuchami wiatru. Świst powietrza w uszach przypominał mgliste szepty, opowiadające niezwykłą historię drzewa. To miejsce wydawało się magiczne. Rozejrzałem się dookoła, zapamiętując szczegóły krajobrazu - przed nami, jak okiem sięgnąć roztaczała się trawiasta równina, wyglądająca jak sawanna. Wysokie góry otaczały ją z trzech stron, tworząc coś w rodzaju doliny o szerokim dnie. Gdzieniegdzie wśród morza traw można było zauważyć pasące się, koniopodobne zwierzęta, trzymające się w niedużej odległości od siebie.
Wiatr zawiał mocniej, a wraz z nim do mojego nosa dostał się słodki zapach. Obróciłem łeb w kierunku, z którego dmuchało, powietrze zaczęło szarpać moim futrem. Stała tam chłonąca krajobraz Liselotte, kąciki jej pyska lekko powędrowały w górę, a oczy jak zwykle błyszczały, jakby odbijając refleksy słoneczne. Potrząsnąłem łbem, odwracając się i robiąc parę kroków w stronę wierzby. Wszedłem w kurtynę gałęzi, wkraczając w półmrok. Gruby, powykręcany pień uginał się, jakby ciężar konarów go przytłaczał. Usiadłem, opierając się grzbietem o korę, po czym nie wiedzieć czemu pomyślałem, że jestem wspornikiem chroniącym drzewo przed całkowitym upadkiem.
-Phase? - usłyszałem głos Liselotte.
-Tutaj jestem - odpowiedziałem na wołanie, nie ruszając się z miejsca.

< (Wielka Wyrocznio) Liselotte? :3 >

27 lutego 2016

Od Liselotte CD Phase'a

Wydęłam kąciki ust.
-Dus'owi zdarza się zapominać imiona swoich członków.
Podniósł z niedowierzaniem brwi.
-Pomylił "Atena" z "Liselotte"? Uderzające podobieństwo - mruknął sarkastycznie.
Wzruszyłam ramionami.
-Daruj sobie - polecił. - Jesteś za mądra, aby uwierzyć, że zdołam się nabrać.
Nie potrafiłam powstrzymać kącików moich warg, które nie wiedzieć czemu musiały akurat teraz powędrować w górę. Czy zrobił to przypadkowo, czy specjalnie, Phase właśnie mnie skomplementował.
-No dobra, Panie Wszystkowiedzący -warknęłam. - Atena to moja ksywa.
-Tyle, to zdążyłem się domyślić, Mądralińska.
Rzuciłam mu mordercze spojrzenie.
-Dowiem się wreszcie? - udał znudzony głos, co jeszcze bardziej doprowadziło mnie do szału.
Wyraziłam się jasno jednym słowem, na którego dźwięk moja matka z pewnością zasłoniłaby dłonią usta, a tata kazał mi siedzieć w jaskini przez resztę życia lub ewentualnie rzucić mnie lwom na pożarcie. Takie dwa typowe rodzinne zachowania.
-Ta cecha raczej nie upodabnia Cię do Ateny -zauważył rzeczowo.
-Co masz na myśli, Panie Wszystkowiedzący? - starałam się, aby mój głos nie brzmiał jak lew szykujący się do zatopienia kłów w swojej ofierze, ale chyba nie za bardzo mi się to udało.
-No... Wybuchowość.
Cieszyłam się, że nie znajduję się na konkursie "Najbardziej Czerwony Pomidor Roku", bo z pewnością bym go wygrała.
Najchętniej i najbardziej prymitywnie rzuciłabym się teraz na Phase'a i zatopiłam w nim kły niczym tyranozaur, ale jakaś bardzo odległa cząsteczka mnie podpowiadała mi, że to mogłoby się spotkać z minimalnie nieprzyjaznymi komentarzami.
-Wybacz. Każdy ma jakieś wady - Wzruszyłam ramionami, jakby ta wada w ogóle mnie nie dotknęła.
Phase pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Nigdy nie zrozumiem kobiet.
Wolałam nie wnikać, co ma na myśli. Sama nigdy nie zrozumiem facetów.
-Łatwo Ci mówić, bo Twój charakterek jest idealny - prychnęłam.
W odpowiedzi zaśmiał się tak, że rozejrzałam się wokół, jakby szukając wokół najlepiej strzeżonego psychiatryka.
-Idealny? -powtórzył, nadal się śmiejąc. - Oj, oj, Mądralińska, jeszcze wiele o mnie nie wiesz.
Rzuciłam mu zaciekawione spojrzenie, licząc, że opowie coś więcej. Ale milczał.
-Hmm, na razie wykazałeś obojętność, zdolność zachowania spokoju, złośliwość i arogancję - zaczęłam wymieniać.
Tym razem to on spojrzał na mnie z podziwem.
-Mam się bać? Ty chyba śledzisz każdy mój ruch.
Uśmiechnęłam się.
-Z jakiegoś powodu nazwano mnie Ateną.
-Jak dla mnie bardziej pasuje bóg Widzącywszystko. Chyba, że opowiesz mi o bitwie pod Kircholmem.
-Wybuchła 27 września 1605 roku w trakcie...
-Dobra, skończ. To coś takiego w ogóle istniało?
-Oczywiście. Należało do jednych...
-Koniec. Żałuję, że spytałem. Prędzej bym tu zasnął niż pojął logikę zapamiętywania tego wszystkiego.
-Przecież to bardzo pasjonujące - mruknęłam obruszonym tonem.
Przewrócił oczami i parsknął śmiechem.
-Masz ciekawe zainteresowania, zważywszy, że bardzo zróżnicowane: czasem masz chrapkę na zakatrupienie kogo innego na miejscu, innym razem na poznanie historii bitwy pod Bóg wie czym.

(Phase? c: )

Od Liselotte CD Hopeless

-No, nie wiem - mruknęłam. - Może wtedy przynajmniej nie nazywano by mnie Ateną?
-Nie podoba mi się to przezwisko? Przecież sama go używasz? -zdziwiła się.
Pokręciłam bezradnie głową.
-Sama już nie wiem. Chyba powinnam być z niego dumna, prawda? Bogini mądrości i wojny... To chyba tytuł, na który trzeba zasłużyć. Ale to, co zrobiła z Arachne... Albo jej srogi charakter... No co?
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że Hopeless wpatruje się we mnie z pełnym satysfakcji uśmiechem na mordce.
-Ty chyba masz wykutą wiedzę z wszystkich dziedzin - uznała. - Świetne rozeznanie w terenie. Przedtem gadałaś mi o stratusach nebulocośtam, mogące spowodować preacicośtam. Teraz Mitologia. Nie zdziwię się, jeśli zaraz wyskoczysz mi z dokładnym imieniem, nazwiskiem i latami urzędowania pięćdziesiątego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Skrzywiłam się.
-Po pierwsze, stratus nebulosus. Po drugie, praecipitatio. Po trzecie, nie było pięćdziesiątego, Barack Obama jest czterdziesty czwarty...
-Widzisz! Masz w głowie Encyklopedię, a jeszcze zastanawiasz się, czy nie lepiej mieć pustą czaszkę, tak jak ja.
-To teoretycznie niemożliwe, gdyż wówczas... -Ujrzałam jej spojrzenie w stylu "znowu?!", więc zamilkłam. - Cóż, taka już nasza natura. Ten kto jest mądry, chce być piękny, ten, kto jest piękny, chce być mądry...
-Ty masz i to, i to. - Hope najwyraźniej starała się mnie dowartościować.
-To była przenośnia. -Westchnęłam.
-Tak samo jak to o pustej czaszce! - obruszyła się.
Przez chwilę panowało pełne grozy milczenie, podczas którego mierzyłyśmy się wzrokiem niczym policjant, który od dłuższego czasu nie wypisał żadnego mandatu. W końcu obie, niczym kompletnie nawalone dziwaczki, jednocześnie wybuchnęłyśmy śmiechem. Pewnie każdy, kto jest wystarczająco normalny, teraz uciekłby gdzie pieprz rośnie, a w każdym razie nie rosną zioła, które według niego z pewnością przedawkowałyśmy.
Myślę, że gdyby sama Atena nas teraz zobaczyła, załamałaby się nad tym, jak tępym trzeba być, aby nazwać mnie jej imieniem.
W końcu udało mi się stłumić śmiech, który brzmiał chyba bardziej jak rechot zamkniętej w mikrofalówce żaby.
-Chyba powinnaś przemyśleć swoją teorię o mojej inteligenci - wydusiłam w końcu z siebie.

(Hope? :3 )

Od Enceladusa CD Fortis

Na widok zwijającej się w kłębek lisicy uśmiechnąłem się pod nosem. Przymknęła lekko powieki, więc uznałem, że lepiej będzie nie narzucać jej teraz swojej obecności. Zwykle robiłem to z dziką przyjemnością, ale dziś postanowiłem odpuścić. Moje źrenice zwęziły się lekko, obserwując jak ruda samica zapada w sen, z którego pewnie ciężko ją potem będzie wybudzić. Myśli kotłujące w głowie pobudziły mnie do działania.
- Jutro poszukaj mnie, abym mógł spełnić obietnicę i zapoznać cię z terenami – Rzuciłem na odchodne, mimo wszystko będąc świadomym, iż Fortis tego nie usłyszy. Ciężko było też powiedzieć czy czułem z tego powodu zawód wywołany faktem, że odebrałem to jako zignorowanie mojej osoby, czy raczej radość, ponieważ jeżeli się nie zjawi, będę mógł uciąć sobie dłuższą drzemkę. Chyba wszystko naraz. Za bardzo rozpraszam się rozdrabniając własne emocje. Z frustracją położyłem tylko czarne uszy po sobie i sprężystym krokiem opuściłem korytarz, a tym razem sunący po ziemi, puchaty ogon gonił moją postać znikającą w leśnej gęstwinie. Tymczasem łamałem sobie łeb nad zachowaniem wilczej watahy. Te zapchlone szczury z wesoły półgłówkiem na czele coś kombinowały. Dalsze rozważania przerwałem układając się do odpoczynku w swojej norze. Zanim zasnąłem, w głowie pojawiła mi myśl czy aby nie powinienem wysłać kogoś na przeszpiegi, potem nadciągnęła ciemność.
- Enceladuuuus? – Na dźwięk znajomego głosu dobywającego się gdzieś spod wejścia do środka, niechętnie uchyliłem jedną powiekę. Na moment oślepiły mnie jasne promienie budzącego się słońca. Musiałem znaleźć naprawdę dobre argumenty, których już nie pamiętam, żeby podnieść cztery litery i pofatygować się do lisicy. Przeciągnąłem się jeszcze, umyślnie każąc gościowi czekać. Mlasnąłem parę razy długim jęzorem i nie widząc niczego, co mogłoby opóźnić spotkanie, wyjrzałem z nory.
- Hm? – Mruknąłem niedbale i przeniosłem zaspany wzrok na Fortis, pokazującą kiełki w pogodnym uśmiechu. Codziennie nawiedzają mnie przemiłe lisy. Powstrzymałem się od przewrócenia oczami z irytacją.
- Zjawiłam się, tak jak mówiłeś – Wyjaśniła, bo moja mina raczej nie mówiła jednoznacznie, że wiem dlaczego teraz przede mną stoi. A więc jednak słyszała. Uniosłem kącik ust z rozbawieniem.
- Najpierw śniadanie – Odparłem takim tonem, jakby się z nią droczył.

< Fortis? >

Od Phase'a - Morze topielców (event)

Pociągnąłem trzymany w zębach, spleciony z trawy sznurek, upewniając się, że węzeł jest mocny. Nie uśmiechało mi się płynięcie przez środek morza o własnych siłach w przypadku rozwalenia tratwy, którą to miały trzymać liny. Kiedy już przekonałem się co do wytrzymałości wszystkich wiązań, zepchnąłem swoją łódź na płytką wodę, pozostawiając w piasku ślady. Po chwili po rowkach nie było śladu, ich istnienie zakończyła jedna z wielu fal uderzających o brzeg plaży.
Przepchnąłem tratwę trochę dalej, mocząc kończyny do połowy, po czym wskoczyłem na nią. Platforma zachwiała się dosyć mocno, ale udało mi się złapać równowagę. Silny podmuch wiatru szarpnął moim futrem, przy okazji nadymając przymocowaną do stojącego pala plastikową siatkę i wprawiając prowizoryczną łódź w ruch.
Po pewnym czasie dookoła rozciągało się jedynie bezkresne morze oraz błękitny widnokrąg nieba, po suchym lądzie nie było nigdzie śladu. Kierunek drogi powrotnej wyznaczało mi słońce, dlatego na razie nie obawiałem się zgubienia. Trzeba było tylko zdążyć przed zmierzchem. Mimo, że nie widziałem dookoła niczego oprócz wody, rozglądałem się uważnie. Gdzieś daleko na niebie zebrało się stado ciemnych chmur, a fale szaleńczo miotały się pod czarnymi kłębami, złudnie przypominającymi dym. Przez jakiś czas przyglądałem się sztormowi. Ogromne fale rozchodziły się na wszystkie strony, a im większa była przebyta przez nie odległość, tym mniejsze się stawały, tak, że do mojej tratwy dopływały jako niewielkie wzburzenia, kołysząc nią delikatnie. Z niepokojem obserwowałem, jak słońce coraz bardziej się zniża, jednak zależało mi na dopłynięciu do celu. Dałem sobie jeszcze chwilę i obiecałem, że zaraz będę zawracał.
W końcu wypatrzyłem na horyzoncie ciemny zarys wyspy. Uśmiechnąłem się do siebie i ustawiłem plastikowy żagiel tak, żeby płynąć w jej kierunku. Po jakichś dwudziestu minutach dotarłem nareszcie do brzegu Wyspy kamieni.

Od Phase'a CD Liselotte

Zmierzyłem tego całego Alfę obojętnym spojrzeniem, nie robiąc sobie nic z jego nieprzychylnego wzroku. Z pewnością nie sprawiał przyjaznego wrażenia, a chyba tak właśnie powinna wyglądać osoba, którą potencjalni członkowie stada widzą jako pierwsi. No, ale to w końcu nie moja sprawa, przynajmniej dopóki do wyżej wspomnianej grupy nie należałem. Jeszcze. Byłem tylko ciekawy ile lisów już odstraszył swoją postawą...
-Kto to jest, Liselotte? - odezwał się samiec znudzonym głosem, jednak mojej uwagi nie zwrócił ton, którego użył, a imię, jakim zwrócił się do towarzyszącej mi lisicy. Zastrzygłem uszami, po czym popatrzyłem z lekkim wyrzutem na samicę. Ta tylko uciekła wzrokiem w kierunku Alfy.
-On chce dołączyć, Dus - odpowiedziała prędko, chyba po to, żebym nie zdążył zadać pytania.
-Świetnie. - "Dus" spojrzał na mnie, a następnie skinął łbem. - Jestem Enceladus, twój nowy władca. Które stanowisko wybierasz?
-Phase - przedstawiłem się, spoglądając kątem oka na Liselotte. - Mogę zostać szpiegiem.
-Cudownie - parsknął lis. - Gratuluję, oficjalnie zostałeś przyjęty do stada. Liselotte cię oprowadzi.
Lisica wydała z siebie coś w rodzaju "Hę?", ale Alfa zdążył się już oddalić. Zapadła chwilowa cisza, przerywana porannym śpiewem ptaków gdzieś w oddali.
-To było szybkie - wzruszyłem lekko łapami, ale samicy wydawało się to w ogóle nie ruszać, jakby każde przyjęcie wyglądało dokładnie tak samo. Może i tak było.
-Chodźmy - powiedziała, ruszając przed siebie. Bez wahania podążyłem za nią.
Szliśmy wydeptaną, leśną ścieżką w cieniu drzew. Słońce wznosiło się coraz wyżej, a las wypełniał się nowymi dźwiękami, które już po chwili tworzyły osobliwy, charakterystyczny dla tego miejsca chór. Przestrzeń pomiędzy nami wypełniała luźna rozmowa, z rodzaju tych błahych, zawierających częste przerwy w wypowiedziach. Oprowadzka przypominała bardziej przyjemny spacer po terenach mojego nowego domu.
-Są tu jakieś ciekawe miejsca? - zapytałem po obejrzeniu kolejnej łąki, co prawda pełnej kolorowych kwiatów, ale wciąż mało ekscytującej.
-Jest parę takich - odparła lisica po chwili zastanowienia. - Mogę cię zaprowadzić.
-Dlaczego nie przedstawiłaś się swoim prawdziwym imieniem? - powiedziałem, bo byłem naprawdę ciekawy. Myśl o tym krążyła mi przez całe popołudnie gdzieś z tyłu łba, ale dopiero teraz uznałem moment za odpowiedni na zadanie pytania.

< Liselotte? >

Od Suprise - Szczyty gór (event)

-Jak tu ciemno!-zawołałam sama do siebie, żeby dodać sobie otuchy. Nic nie widziałam. Gdzie byłam? W jakiejś grocie. Jak się tam znalazłam? Słuchajcie uważnie. Wyprawa na Szczyty gór może wydawać się łatwa. Ot, trochę się pomęczyć przy wchodzeniu, zabrać kawałek chmury i zejść. Nic bardziej mylnego. Przynajmniej dla mnie. Mam wrażenie, że gdzie ostatnio pojawi się Suprise, tam pojawiają się też kłopoty. Czy zawsze tak było? A i owszem. Na drugie imię powinnam mieć kłopot. Idealnie! Suprise Kłopot! Wyruszyłam jak tylko śnieg stopniał, żeby nie utrudniał mi drogi. Tak, zadbałam o to. Tak, ja. Było to o świcie. Beznadziejna pora. Lis ziewa co chwilę i walczy z zaśnięciem. Słońce dopiero co wstało i machało do mnie wesoło promykami. Wystawiłam mu język w odpowiedzi. Stanęłam przed górami. Gdzieś w chmurach krył się szczyt. Tam właśnie musiałam dotrzeć. Zaczęłam się wspinać. Im wyżej weszłam, tym mocniej wiał wiatr. Byłam gdzieś w połowie drogi, gdy nagle kamienna półka, na której stałam, postanowiła raz na zawsze odłączyć się od góry i osunęła się ukazując piękną dziurę prowadzącą do jaskini. Ja oczywiście tam wpadłam. Tak się tam właśnie znalazłam. Kontynuuję więc. Po dodaniu sobie otuchy własnym głosem zaczęłam krążyć po grocie po omacku. Mój wzrok zaczął przyzwyczajać się powoli do egipskich ciemności tam panujących. Uniosłam łeb i zobaczyłam otwór, przez który wpadłam. Westchnęłam. Trudno będzie się stąd wydostać. Zaczęłam iść w głąb jaskini. Na ziemi drogę znaczyła mi strużka krwi. Zaschniętej. Nagle dało się słyszeć jakieś pojękiwanie czy postękiwanie z kąta groty. To właśnie do tej istoty należała krew. Był to gryf.
-Eee, cześć.-powiedziałam.
Posłał mi mordercze spojrzenie przepełnione dodatkowo bólem. Na jego skrzydle ziała wielka rana. W mojej głowie powstał pewien plan. Nie pierwszy raz spotkałam gryfa. Już wiem, jakie są te stworzenia. Żadnej litości. Żadnego współczucia. One tylko czekają, żeby was wykorzystać.
-Słuchaj, bo nie będę powtarzać. Wyleczę twoją ranę i nie pozwolę ci tu umrzeć, jeśli pomożesz mi wydostać się z tej groty.-przedstawiłam jasne warunki, prawda?-I zabierzesz mnie na szczyt tej góry.-dorzuciłam.
-Zgadzam się.
-Przysięgnij.
-Przysięgam na moje pióra i szpony.-powiedział. Jeśli gryf przysięga na swoje pióra, to macie gwarancję, że dotrzyma obietnicy, a co dopiero na swoje szpony. Przyjrzałam się uważnie jego ranie i uświadomiłam sobie, że przecież nie mam pojęcia jak to wyleczyć. Uśmiechnęłam się głupkowato.
-Serio?-gryf domyślił się.-No dobra, idź w kąt groty. Tam znajdziesz kilka buteleczek. Weź najmniejszą i wetrzyj jej zawartość w moją ranę.
Poszłam w wskazany kąt. W ciemności wyłoniły się zarysy buteleczek. Wzięłam najmniejszą i spróbowałam odkorkować. Udało mi się to za takim rozmachem, że w jednej chwili odłamki szkła rozprzestrzeniły się po całej jaskini. Płyn z buteleczki dosięgnął mnie i chociaż nic nie poczułam, wiedziałam, że coś jest nie tak. Spuściłam wzrok na swoje łapy i krzyknęłam ze zdziwienia. Moje futro stało się fioletowe. Byłam cała fioletowa.
-Nie ta butelka!-huknął gryf.
Przyjrzałam się jeszcze raz szklanym przedmiotom. Rzeczywiście, nie wzięłam najmniejszej. W końcu jakoś udało mi się wyleczyć ranę i gryf przetransportował mnie na szczyt góry. Podziękowałam nawet nie pytając o kolor futra. Wiedziałam, że mi nie pomoże. Tego nie było w umowie. Zerwałam kawałek chmury i zaczęłam schodzić z góry. Nie minęło dużo czasu, a znalazłam się w mojej norze.

Od Hopeless CD Liselotte

- Każdy jest chociaż trochę szalony - stwierdziłam przeciągając się na przenikliwie zimnym śniegu co jednak nie motywowało nas do podniesienia się - Czasami tylko bardzo stara się to ukryć przed innymi w obawie, że jego szaleństwo zostanie wyśmiane.
- Nie mogłabym się z ciebie śmiać - Lisa pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Gdybyś poznała mnie lepiej zmieniłabyś zdanie - parsknęłam uśmiechając się szeroko - Kiedyś pod postacią człowieka schodziłam po schodach, moja mama zawołała mnie z góry, a ja obróciłam się w jej stronę potykając się o własne nogi i spadając na dół. Albo jako lisica postanowiłam popływać w rzece, ale wybrałam miejsce w którym nurt był zbyt silny i spłynęłam dziesięciometrowym wodospadem do jeziora poniżej.
- To nie jest śmieszne - zaprzeczyła choć na jej pyszczku czaił się ledwo dostrzegalny uśmieszek.
- Nawet jeśli nie, świadczy o mojej wybitnej głupocie - oznajmiłam udając dumnego z siebie liska - Z głupich inni na ogół się śmieją. To przykre, ale prawdziwe.
- Może nie jesteś głupia tylko za bardzo inteligentna? - zgadywała - W brew pozorom te dwie cechy dzieli bardzo krucha granica.
- Teraz ja zaczynam wątpić w twoją inteligencję - zaśmiałam się - To najgłupsze co kiedykolwiek słyszałam, a już wiele abstrakcyjnie idiotycznych głupot wpadło mi w ucho. Może dlatego nie jestem zbyt rozumna.
- Jak dla mnie jesteś wystarczająco mądra - zapewniła mnie Atena z pocieszającym uśmiechem.
- Nawet nie dorównuję ci intelektem - prychnęłam - Jesteś zbyt mądra.
- I może właśnie to jest problemem? - westchnęła ciężko patrząc przed siebie - Inteligentni spotykają się z nierozumieniem, a co za tym idzie potępieniem. Czy nie byłoby lepiej gdybym była głupia?
- Zdecydowanie nie - zapewniłam ją.

Liselotte?

26 lutego 2016

Od Hopeless CD Enceladusa

Wstrzymałam gwałtownie powietrze po czym równie nagle wpuściłam mroźny wiatr do płuc. Ton jego głosu sprawił, że wszystkie moje myśli zaczęły wirować w szaleńczym tempie. Żadnej z nich nie mogłam się uchwycić i czułam, że nie jestem w stanie myśleć trzeźwo.
- Troszeczkę - skłamałam jednak kolejny, jeszcze silniejszy podmuch wiatru popchnął mnie w kierunku Dusa i prawie przewrócił. Gdyby nie on pewnie wylądowałabym pyskiem w śniegu. Zupełnie nagle znaleźliśmy się tak blisko siebie. Poczułam jego ciepło i mocny, przyjemny zapach. Nie byłam w stanie uciszyć mocno kołaczącego serca choć bardzo się starałam. Wiedziałam, że doskonale mógł usłyszeć rytm mojego serca jak również przyśpieszony, głęboki oddech. Zrobiło mi się gorąco i duszno za razem, a mróz dookoła przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Enceladus spojrzał głęboko w moje oczy, a kiedy ja wpatrywałam się w jego dostrzegłam w nich radosne iskierki, które zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Odsunął się pospiesznie, a ja znów poczułam przenikliwe zimno.
- Powinnaś iść już spać - powiedział władczym tonem.
- Jasne - mruknęłam wciąż jeszcze oszołomiona - Odprowadzisz mnie?
Byłam tak zdekoncentrowana, że nawet nie pomyślałam o tym, jak prawdopodobne jest, że odmówi. Jednak Dus ku mojemu głębokiemu zaskoczeniu zgodził się i razem ruszyliśmy do mojej groty.

Enceladus?

Od Enceladusa CD Hopeless

Ścięte mrozem, szepczące dookoła liście nie były w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Już dawno nie miałem tak wybornego wręcz humoru.
- Jesteś doskonałym władcą. Lepiej nie dało się rozwiązać problemu z lochami. Wciśnięcie im tej bajeczki było prostsze, niż odebranie dziecku lizaka – Mruczałem do siebie, idąc wzdłuż zagajnika brzóz. Las zaczął otulać się ciemnością, a po ostatnich promieniach słońca wkrótce nie było już śladu. Zatrzymałem się, bo mojej uwadze nie uszedł cień podążający za mną od paru kroków. Wydawałem się nie zwracać na niego uwagi, tylko moje uszy zwrócone były w stronę przyczajonej wśród zarośli lisiej sylwetki.
- Czego chcesz? – Zapytałem znudzonym głosem, zaszczycając postać dłuższym spojrzeniem. Zimny wiatr, który zaszeptał w konarach drzew, przyniósł mi zapach znajomej samicy. Jako że dookoła nie było słychać niczego prócz grających świerszczy, w tym samym momencie pochwyciłem uchem, jak zbyt gwałtownie wypuściła powietrze. – No dalej, wyjdź, Hopeless – Wycedziłem, przewracając oczami. Ze splątanych krzaków wyjrzała najpierw głowa lisicy, potem cała reszta. Stłumiłem w sobie chęć zapytania co tym razem ją do mnie sprowadza. Zamiast tego zmierzyłem ją zniecierpliwionym i wyczekującym wzrokiem. W końcu sama się odezwie, o ile spostrzeże go w mroku. Miałem wrażenie, że przez moment nie miała odwagi oddychać.
- Ja… ja… chciałam ci podziękować… - Dopadł mnie zduszony, jąkający się głosik. Stała ode mnie w sporej odległości, dlatego mogłem tylko przypuszczać, że opuściła oczy na koniuszki swoich łap.
- Za co? – Uniosłem nieco brwi z cieniem uśmiechu na ustach. Doskonale wiedziałem za co mi dziękuje, ale chciałem się napawać jej uległością. Chyba nigdy się z tego nie wyleczę.
- Za… za… pomoc… to znaczy… skierowanie mnie do Rubena – Odparła cicho.
- Proszę – Odpowiedziałem po prostu, również ściszając głos, co wprawiło ją w lekkie zakłopotanie. Ktoś, nie pamiętam kto, powiedział mi kiedyś, że zachowuję się nieobliczalnie. Nie zgodzę się z nim. – Jak łapa? – Dodałem z rozbawieniem, kiedy tarcza księżyca pojawiła się na nocnym niebie. Zrobiłem krok w stronę Hope, na co ona, jakby w obronnym geście, uniosła ranną kończynę.
- Lepiej – Wyszeptała, rzucając mi niepewne spojrzenie. No tak… mój uśmiech… jakby to powiedzieć? Przypominał trochę uśmiech tego no… nawiedzonego neofity. Opanuj się, Dus, bo cię zamkną w pokoju bez klamek. Wziąłem głębszy oddech, sprawiając, że pysk miałem na nowo na wpół znudzony i roztargniony. W tamtym momencie powiał silniejszy wiatr, mierzwiąc sierść na moim grzbiecie i o mało nie przewracając samicy. Jej łapy zadrżały delikatnie, gdy zbliżyłem się, zmniejszając tym samym dzielącą nas odległość.
- Zimno ci? – Spytałem miękko, patrząc na nią z ukosa.

<Hope? w następnym postaram się bardziej pociągnąć akcję>

25 lutego 2016

Od Liselotte CD Hopeless

Uśmiechnęłam się, patrząc z satysfakcją na samicę.
-Robi wrażenie, co? - spytałam.
-To jest... obłędne - wydusiła, patrząc wokół z zachwytem.
-Rzeczywiście - przyznałam jej rację. - Czasem tu przychodzę, kiedy wszyscy znów zapominają, że także jestem żywą istotą z uczuciami i odwracają się ode mnie.
Ups. Zapomniałam się. Wypsnęło mi się, zanim zdążyłam to powstrzymać. Przez ułamek sekundy liczyłam, że Hope jednak niczego nie usłyszała, zbyt zajęta widokiem, ale ona odwróciła się do mnie w tempie geparda atakującego zdobycz.
-O czym Ty mówisz? -spytała.
Zagryzłam wargi.
-No wiesz... Moja historia nie była zbyt optymistyczna.
-Ale tutaj chyba wszyscy Cię lubią -zauważyła.
Nienawidzę opowiadać o swoich uczuciach, dlatego rozmowa zeszła na nielubiane przeze mnie tematy.
-Wszyscy? - zadałam pytanie retoryczne.
Oczywiście nie mogła się domyślić, że to pytanie bez odpowiedzi. Natychmiast odpowiedziała:
-No... Tak.
Rzuciłam jej spojrzenie szklistych oczu.
-Pannę Wszystko Wiedzącą? Mądralińską? - zaczęłam przywoływać przezwiska, jakimi obdarzono moją osobę.
Pokręciła głową, jakby odganiała od siebie muchę.
-Nie jesteś taka - stwierdziła dobitnie.
Zaśmiałam się smutno.
-Chyba nie miałaś jeszcze okazji dobrze mnie poznać.
Odwróciłam się i zapatrzyłam w krajobraz wokół nas.
-No to jest nas dwie. - Hope przerwała ciszę.
-Co masz na myśli? -spytałam z lekkim rozbawieniem spowodowanym stanowczością w jej głosie.
-Dwie nieudacznice - zaśmiała się.
Mimowolnie jej zawtórowałam.
-Niewielu jest ludzi, którzy potrafią obrócić negatywną sytuację w śmiech -stwierdziłam. - Chyba mam szczęście, bo właśnie taką spotkałam.
Hope zarumieniła się.
-Oj, nie wal mi tu komplementami, bo zacznę wyglądać jak burak! - jęknęła.
-O ile już tak nie wyglądasz - zażartowałam.
-Tego Ci nie daruję! -zaśmiała się.
Chichocząc, zaczęłam uciekać przed Hope. Nie wiem, jak to się stało, ale w końcu obie leżałyśmy na ziemi, zaśmiewając się do łez.
-My jednak jesteśmy szalone - uznałam. - Nie wiedziałam, że to możliwe dla "Ateny".

(Hope? Wybacz, że tak późno...)

Od Liselotte CD Rubena

Wypięłam dumnie pierś, stając przy tym na koniuszkach łap, aby nie odstawać aż tak bardzo wzrostem. No dobra, powiedzmy, że wśród wader byłam raczej nis... to znaczy przeciętna.
-Ostrzegam, że skromnie mówiąc, jestem mistrzynią polowania - spojrzałam na niego z ukosa, dając do zrozumienia, że nie żartuję i nie powinien kwestionować moich słów.
-Czyżby? Zobaczymy, czy tytuł mistrza nie trafi tym razem w inne ręce.
Wymieniliśmy zacięte spojrzenia.
-Jeszcze tego pożałujesz - stwierdziłam ze złośliwym uśmieszkiem na mojej usatysfakcjonowanej gębce.
-Zobaczymy. - Próbował być tajemniczy i stworzyć "nastrój grozy". - Spotkajmy się o zachodzie słońca przy tamtym kamieniu - Wskazał w jakieś miejsce, gdzie spodziewałam się ujrzeć jakiś ogromny głaz, ale zobaczyłam tylko kamień wielkości piłki do koszykówki. Ot, taki sam, jak milion innych.
Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami, zadając nieme pytanie, skąd mam wiedzieć, który to kamień, ale dla niego najwyraźniej było to oczywiste, więc nie odpowiedział. Rozdzieliliśmy się.
Ruszyłam ścieżką, którą zawsze chodziłam na polowania. Jeszcze ani razu się nie zawiodłam i liczyłam, że ten pierwszy nie nadejdzie akurat teraz.
-No, dalej głupi nosie, wąchaj! - warknęłam, gdy po kilku minutach nic się nie znalazło.
Dobra, trochę dziwne było rozkazywanie swojemu własnemu zmysłowi na głos, ale musicie zrozumieć, że bardzo chciałam wygrać i w rezultacie byłam bardzo zdesperowana.
Jeśli myślałam, że byłam zdesperowana po kilku minutach, to jeszcze nie wiedziałam, co to znaczy. Po około półtorej godziny bezowocnych poszukiwań zostawiłam w spokoju swój zmysł i zaczęłam przywoływać zająca. Po kolejnym kwadransie skończyła się taryfa ulgowa i zaczęłam go wyzywać, czym raczej nie przyspieszałam swojej drogi do wygranej.
Wyobraziłam sobie minę Rubena, gdy dowie się, że nie złapałam ani jednego zająca. Już słyszałam w uszach jego kpiny. To mnie tak zmotywowało, że nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam biec.
Słońce już zaczynało zachodzić. Wtedy zobaczyłam zająca. Jak się wtedy czułam? Jakbym dostała wymarzony prezent od świętego Mikołaja, siedząc na grzbiecie jego latającego renifera przed kominkiem. Naprężyłam się do skoku. W tej chwili mój oddech i bijące serce zdawały się być zbyt głośne. Za bardzo bałam się, że zając zdąży uskoczyć, i może właśnie dlatego to zrobił: skoczyłam za szybko, gdy zwierzę było jeszcze zbyt zaniepokojone moim zapachem. I co z tego miałam? Liczba zająców: 0. Liczba guzów po zetknięciu się z pniem drzewa znajdującym się za zającem: 1, wielki i bolesny. Pewnie ciekawi Was, jak się teraz czułam? Wyobraźcie sobie poprzednią sytuację: siedzę na włochatym reniferze przy kominku, a Mikołaj wręcza mi ulubiony prezent. Nagle renifer okazuje się być przerośniętym kucykiem z doczepionymi rogami, kominek grzejnikiem elektrycznym z rysunkiem płomieni, Mikołaj przebranym wujciem Dusem, który jednak uznał, że prezent zatrzyma dla siebie. To tak w skrócie.
A słońce zachodziło. Pewnie Ruben czekał już przy tym głupim kamieniu z pięćdziesięcioma zającami albo łosiem wielkości ciężarówki.
Przez moment przemknął mi przez głowę pomysł, żeby uciec i powiedzieć, że wypadło mi z głowy spotkanie albo pomyliłam pory dnia. W końcu jednak uznał, że będę jak mężczyzna i przyjmę wszystko na klatę.
Tak więc ruszyłam na miejsce spotkania.

(Ruben? A jak sytuacja u Ciebie? Wybacz, że tak późno odpowiadam)

Od Fortis - Wyspa kamieni (event)

Położyłam uszy po sobie i rozejrzałam się. Moje łapy znikały pod warstwą mokrego piachu i wody. Błoto. Nade mną zbierały się granatowe wały chmur. To wyglądało tak, jakby już nigdy nie miało się rozjaśnić. Potrząsnęłam łbem. Nie, to niemożliwe. Tylko.. musiałam się zbierać, jeśli rzeczywiście rozpocznie się burza, będę musiała marznąć na tej wyspie po szyję w wodzie albo tonąć, o ile nie nie zdobędę prędzej tego, po co tu przybyłam.
Przede mną zielona, wyblakła trawa usypana kamykami odlatującymi ze ściany skalnej oraz wypluwanymi i wymywanymi przez morskie fale.
Dalsza część lądu znikała za wznoszącym się na kilka metrów wzgórzem. Na nim, na samej górze rosło drzewo. Wyglądało niczym kwitnąca wiśnia. Małe listeczki ubarwiające je, miały różowawą barwę. Kora, na myśl o tym zwęziłam źrenice. Miała ciemny, lecz połyskujący kolor. Wyglądała nieco tak, jakby miała odpaść. Jednakże patrząc jak kilka albatrosów omija je szerokim łukiem, nabrałam podejrzeń. Co cóż, nie czytałam zbyt wiele o tym miejscu. Nie miałam nawet mglistego pojęcia o historii tegoż drzewa, czy też wyspy.
Zwęziłam źrenice, gdy zerwał się silniejszy wiatr odrzucając mnie do tyłu.
Muszę szybko wziąć tą korę i spadać stąd. Chmury miały coraz mroczniejszą barwę, co było powodem do niepokoju, rzecz jasna.
Wystrzeliłam do łagodnego wzniesienia, które niby ścieżka, oplątywało całe to miejsce. Niestety to nie była krótka i prosta dróżka. Wiatr co rusz zrzucał mnie w dół, a ja - lisię o lekkiej budowie - nie miałam prawa by długo z nim walczyć. Dlatego przy najbliższych okazjach robiłam postoje i parłam naprzód. Niekiedy niewidzialne porywy rzucały mną naprzód i w boki. Łapy rozjeżdżały się, ale ja..
..ja nie mogłam się poddać. Przecież moje życie cały czas dawało mi powód by się poddać, czy zginąć. Gdybym w tamtej chwili zrezygnowała, nie miałabym czego opowiadać lisiętom. No przecież!
Zwiesiłam łeb i puściłam swobodnie ogon. Napięte mięśnie poluzowałam i poprawiłam niewielki plecach przypięty do szelek, które również mocniej zacisnęłam. Wicher jednak dąć nie przestawał. O ile wcześniej dawał mi momenty do szybszego biegu, o tyle w tamtej chwili tylko się nasilał i kołysał mną niczym okrętem na morzu. A ja, biedna ja.. Czy może nie? Pięłam się wyżej i wyżej. I wreszcie dotarłam na szczyt.
Zerknęłam tylko pobieżnie na dół, woda w dalszym ciągu omywała brzeg, lecz jak przypływ, coraz bliżej sięgały fale.
Chwyciłam zębami korę i zaparłam się łapami. Nic. Warknęłam pod nosem i ciągnęłam z całych sił. Byłam na siebie zła, za tę moją głupotę. Kto normalny idzie wyrwać korę jakiegoś dziwnego drzewa? Nie lepiej było wziąć nóż?
Zdesperowana okręciłam się dwa razy. Wreszcie pisnęłam:
- Dasz mi trochę kory? Proszę.. - jednak drzewo, jak kamień nie zechciało mi pomóc. - No przecież nie wrócę z pustymi łapami. A właśnie rozpoczęła się burza. Ja utonę! - rozpaczałam dalej. - Błagam! Miej litość! Tylko małe pasemko. Maleńkie! Tycie! Okruszynę chociaż! Nie bądź takie!
Nagle ujrzałam niewielkiego ptaszka, który z tym swoim rozkosznym zielonym brzuszkiem patrzył się na mnie jak gdyby nigdy nic unosząc się w powietrzu przy drzewie.
Następny miał niebieskie piórka pod dzióbkiem. Kolejny różowe i następny brązowe, i inny bordowe, i pomarańczowe, i łososiowe, i morskie, i czarne, i nawet białe!
Lawirowały między rozłożystymi gałęziami drzewa, aż nagle jakiś spory kawał kory odpadł. Rozszerzyłam ślepia i chwyciłam je. Wysepleniłam ciche dziękuję i czmychnęłam na dół pakując jeszcze jakieś listki. Kto wie? Może się przydadzą?
Wskoczyłam do wody potrząsając z nienawiścią łbem, bo była lodowata i nieprzyjemna. Czułam się, jakby coś miało mnie złapać za kończyny i wciągnąć pod powierzchnię. Wreszcie wskoczyłam do okrętu. Następnie mogłam już podziwiać jak cała wysepka znika pod powierzchnią wody. I gdy otrząsnęłam się, spostrzegłam, iż wcześniej wciągnęłam powietrze i spięłam mięśnie, toteż teraz je wypuściłam nabierając kolejnego oddechu i rozluźniając się. Byłam w miarę bezpieczna, a zakotwiczony statek omijał to niebezpieczne miejsce.

Zimowy event! - puzzle

Niespodziewanie w naszych głowach zrodził się pomysł na nowy event, a że trzeba także sprawdzić waszą obecność połączyłyśmy to w: Biesiadne Puzzle!



Nie przejmujcie się tym, że jeden event się jeszcze nie skończył. Musimy wam przecież zrekompensować walentynki. A więc do roboty!

Codziennie przez 3 dni ( czwartek   piątek   sobota ) gdzieś na ŻwL ukrywać się będą po 3 elementy układanki, a waszym zadaniem będzie znalezienie ich i wysłanie od razu do Dusa, żeby nie było nieporozumień. Gdzie możecie ich szukać? Na stronie głównej, w zakładkach, linkach i postach.
Zwycięzcą będzie każdy, kto uzbiera 9 puzzli. Nagroda jest niespodzianką.

Uważajcie, bo wujcio przyjmuje puzzelki do 24:00 każdego dnia, potem pojawiają się następne i nieznalezione wcześniej przepadają.


Każdy, kto nie weźmie udziału w evencie może zostać uznany za nieaktywnego. To nie jest szantaż, a ostrzeżenie. :D

↑ aby łatwo się połapać, kiedy schowają się nowe elementy, dni tygodnia w nawiasie ( ... ) będą przekreślane, gdy miną

Standardowo Dus zawsze może rozwiać wasze wątpliwości, więc piszcie!


Wesołych Walentynek i Ferii zimowych!

Od Rubena CD Foxyego

Zastygłem w półkroku, kiedy gdzieś z bliska do moich uszu dobiegły czyjeś jęki i mrożące krew wrzaski. Nasłuchiwałem jeszcze przez chwilę, obróciwszy głowę w tamtą stronę. Jako najznamienitszy sługa Alfy musiałem natychmiast sprawdzić, co wydawało te dźwięki. Na palcach dotarłem pod zwyczajną lisią norę, którą wtedy chyba nawiedziły duchy. Nagle prosto z wnętrza wyleciał jakiś ciężki przedmiot i o mało mnie nie uderzył. Co do jasnej…?! Zajrzałem ostrożnie do środka, opuściwszy wpierw niepewnie uszy.
- Halo? – Krzyknąłem w nicość. Wytężając wzrok można było dostrzec niewyraźną sylwetkę lisa.
- Zostawcie mnie! Jestem Owlik! – Głos stał się wyraźniejszy i bardziej niepokojący, choć przysiągłbym, że gdzieś już go wcześniej słyszałem. Zaklęciem zatrzymałem czas. Nie tracąc ani sekundy więcej chwyciłem zmartwiałego lisa za kark i wyciągnąłem go z nory. Gdy magia samoistnie przestała działać, upadł ciężko na ziemię, miotając się na boki jak ryba wyjęta z wody. Potrząsnąłem nim, aby się dobudził. Rudy samiec otworzył powieki, z początku patrząc na mnie nieprzytomnie, potem z lekka nieufnie.
- Czemu ja jestem… tutaj? – Nie dowierzając rozejrzał się na boki, jakby to nie był las a lochy we krwi.
- A gdzie niby miałbyś być? – Zapytałem ironicznie, przewracając oczami. – Lunatykowałeś, drogi lisi kolego – Chcąc nie chcąc wyjaśniłem mu dlaczego się tu znalazł.
- Ja? – Uniósł brwi sądząc, że sobie z niego żartuję.
- Naprawdę nazywasz się Owlik? – Nie przypominam sobie, aby ktoś taki należał do stada, a przecież nikt ostatnio nie dołączał… chyba. Ziemia nie była tak zamarznięta jak w poprzednich dniach, ostatnio w kościach czuło się nadchodzącą wiosnę, więc przysiadłem sobie na niej, by lepiej prowadziło mi się rozmowę.
- Nie, naprawdę Foxy – Pokręcił głową powątpiewająco. Byłem świadomy, że dotąd sceptycznie łypał na mnie okiem.
- Ruben – Podałem mu łapę. Błysk w oku Foxa kazał mi przypuszczać, że skojarzył mnie sobie z czymś.

<Foxy? przerobiłam to na sen, bo w stadzie raczej nie mógłby się dokonać przelew krwi tego typu…>

24 lutego 2016

Od Ławy CD Sally Mi

Uniosłem swoje szaroniebieskie paczałki na brązową waderę. To idiotyczne, ale przez moment czekałem na jej pozwolenie. Skupiłem się ponownie na kawałku zająca leżącego pod moimi łapami, zrozumiawszy, że Sally nie zamierza obdarzyć mnie uwagą. Zanim wbiłem kły w obiad przesunąłem zamyślonym wzrokiem po nierównej linii horyzontu, za którym chowało się już słońce. Moje spojrzenie jednak zatrzymało się na patrzącej na wprost mnie wilczycy. Kolor jej oczu zawirował delikatnie i z bladej szarości wpadł w smutny, nieintensywny błękit. To jakieś magiczne sztuczki? Trzepnąłem kilka razy łbem na boki, zamykając przy tym powieki, ponieważ chciałem się w tym upewnić. Z zaniemówieniem otworzyłem pysk, bo teraz przede mną stała nie Mi, a Greyah w pełnej okazałości. Nawet charakterystyczna złota grzywka mojej towarzyszki tym razem była czarna jak pióro kruka. Poruszała ustami, jakby coś mówiła, ale żadne słowa nie wypływały z jej pyska. Nadal patrząc zgorzkniale, lecz łagodnie podeszła do mnie powoli i nagle… ciosem z liścia powaliła mnie na ziemię.
- To boli – Jęknąłem, głaszcząc się po czerwonym policzku, w miejscu którego odcisnęła się łapa wilczycy.
- Jezu, nic ci nie jest? – Zapytał przestraszony głosik Sally, rzucającej mi się na pomoc. – Przepraszam! Nie chciałam… aż tak mocno! – Dodała skruszona. Już wyglądała jak normalna Sal.
- Czemu to zrobiłaś? – Prychnąłem z żalem, nie przestając gładzić się po skroni. Wadera zawstydzona opuściła wzrok.
- Patrzyłeś się na mnie jakoś tak dziwnie, jakbyś był zahipnotyzowany. Nie tknąłeś jedzenia i mamrotałeś… coś pod nosem. Chyba źle usłyszałam, ale to było: ,,Greyah” – Widziałem błyski frustracji w jej oczach. Wpatrywałem się w nią z miną na wpół roztargnioną, na wpół przygnębioną. W pośpiechu wziąłem za duży kęs zająca i zachłysnąłem się nim.
- Dobrze usłyszałaś – Powiedziałem bardziej do siebie i dźwignąłem się na łapy. Wyprężyłem grzbiet, naśladując zbyt demonstracyjne przeciąganie się. – Nic mi nie jest, serio. Muszę się tylko przespać – Oświadczyłem udając znudzenie.
- No… dobrze. To do zobaczenia – Uniosła leciutko jeden kącik ust.
- Zobaczymy się jutro? – Moje uszy poderwały się raptem do góry.

< Mi? >

23 lutego 2016

Rinkaki - historia

Żyłam w stadzie lisów. Rodzice nie chcieli mieć samiczki dlatego oddali mnie pobliskim szamanom. Przygarnęła mnie Iva- jedna z szamanek. Wychowała mnie jak swoje młode, tak samo jak trojkę innych szczeniąt, była to opiekunka młodych. W wieku 5 miesięcy zaczęłam władać nad piaskiem. Było go tam sporo gdyż osada mieściła się na pustyni. Uczyłam się zaklęć, czarów. Nie byłam najlepsza, ale nie byłam też najgorsza. Im bardziej znałam czary tym robiłam się starsza i starsza. W końcu nadszedł czas próby. Mieliśmy przetrwać dzięki czarom i magi najtrudniejsze zadania. Miałam potem stać się nie młodzikiem a szamanem. Po ukończonym "zadaniu" miałam dostać kryształy jakie noszą szamani. Cóż , gdzie jest wygrana gdzie indziej jest klęska. W moim przypadku było to drugie. Nie udało mi się gdyż jakiś "szczeniak" rzucił na MNIE czar a nie na potwora. Sparaliżowało mnie. Starsi szamani wydostali mnie stamtąd, natomiast Lisek który mnie tak urządził zdobył 1 miejsce! Za takie posunięcie powinien zostać ukarany! Złość nie dawała mi spokoju. Uciekłam z "domu" o ile mogę to tak nazwać. Przy ucieczce zaplątałam się w pióra. Podobno należały do magicznych ptaków czy jakoś tam. W lesie "poprawiłam" pióra tak aby były tam gdzie miały być kryształy. Dawały mi moc. Włócząc się po lesie natknęła się na lisa. Zaproponował mi dołączenie do stada lisów.

13 lutego 2016

Od Pahse'a - Zapomniany ogród (event)

Witaj, Zapomniany ogrodzie.
Zrobiłem jeszcze parę kroków, po czym zatrzymałem się, z uwagą rozglądając dookoła. Nareszcie czułem pod łapami trawę, co było nadzwyczaj miłą odmianą po długiej wędrówce pustynią, do której gorąca nie byłem przyzwyczajony. Nieopodal rosło kilka krzaków, dostrzegłem nawet parę kwiatków, ale domyślałem się, że właściwy ogród ukryty jest za kępą drzew przede mną. Ruszyłem niepewnym krokiem w jej stronę, zachowując ostrożność po ostatnim "ataku" ze strony zielska na Niczyich łąkach. Kiedy minąłem pierwszych liściastych strażników oazy, od razu otoczył mnie przyjemny chłód. Zacieniona polana, nad którą wznosił się wspaniały baldachim zieleni, sprawiała wrażenie odciętej od świata, a już na pewno od prażącego na Pustyni studni słońca. Tuż pod moimi łapami zaczynała się kamienna ścieżka, biegnąca przez sam środek ogrodu, kolejna przecinała ją prostopadle, dzieląc soczyście zielony trawnik na cztery części. Alejki łączyły się w centrum, tworząc niewielkie koło, na którym stała fontanna.
Rozejrzałem się ponownie, a moją uwagę zwróciła grupka wielobarwnych ptaków, przechadzających się swobodnie i dumnie po swoim małym, ukrytym królestwie. Ciszę dookoła przerywał jedynie szum wody, nawet pawie zdawały się umyślnie zachowywać milczenie, żeby nie zmącić magicznego nastroju. Ruszyłem ścieżką w stronę fontanny, a w połowie drogi do celu do moich nozdrzy dotarł niesamowicie słodki zapach. Woń róż unosiła się w powietrzu, czyniąc to miejsce jeszcze bardziej podobnym do jakiejś nierzeczywistej krainy szczęścia. Zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu kwiatów, ale żadnego nie dostrzegłem.
Pochyliłem się nad murkiem fontanny, z zamiarem wypicia paru łyków orzeźwiającej wody, jednak zamarłem na ułamek sekundy, widząc unoszące się po powierzchni czerwone płatki róży. Zaspokoiłem pragnienie, napiłem się nawet na zapas, po czym odsunąłem od źródła, przecierając pysk łapą i siadając na chłodnym kamieniu. Przymknąłem oczy, rozkoszując się spokojem ogrodu. Zrelaksowany przegapiłem moment, w którym powieki całkiem mi się zamknęły, a na ciało spłynęło błogie rozluźnienie.
Obudziłem się po krótkim czasie. Nie wiedziałem dokładnie ile minęło, ale czułem, że niedługo. Ruszyłem w drogę powrotną, z żalem opuszczając ogród. Najprawdopodobniej wkrótce zapomnę, jak do niego trafić. Znów pozostanie sam, cichy, spokojny... zapomniany.

12 lutego 2016

Od Kasandry CD Zero

Zdawało mi się coś do mnie powiedział.
-Co mówiłeś? -Zapytałam
Zerknął na mnie swoim lodowatym spojrzeniem
-Nic nic...-odparł z delikatnym uśmiechem
Wydawało mi się, że zabijanie sprawia mu przyjemność. Był opanowany, ale widać było że coś go trapi.
Spojrzałam i z delikatnym uśmiechem zapytałam
-Coś nie wyglądasz na zadowolonego?
Odrzucił martwą gadzinę i odwrócił się pyskiem prosto w moja stronę. Z jego mordki zniknął malutki uśmiech i zamienił się w ponurą minę.
-Nie twoja sprawa - odparł nieco oschłym i niskim głosem
Wystraszyłam się i cofnęłam o dwa kroki w tył. Basior wydawał się być nieco zdezorientowany choć mogłam się mylić.

<Zero?>

11 lutego 2016

Od Zera CD Kasandry

Spojrzałem na węża, a następnie ukratkiem na waderę. Potem znów na węża. Przycisnąłem go mocniej do ziemi po czym wbiłem w niego swoje pazury. Syczał głośno żeby mnie odstraszyć. Im głośniej syczał tym mocniej wbijałem w niego swoje pazury. Wadera wpatrywała się w to. Kiedy zobaczyłem, że będzie chciał mnie ukąsić złapałem go tuż przy głowie i cisnąłem w pobliskie drzewo.
- Przy mnie Ci nic nie grozi, chyba, że staniesz się moim przeciwnikiem. - oznajmiłem. Odwróciłem się. - Chyba nic nie grozi... - zaśmiałem się cicho.
- Co mówiłeś? - zapytała. Albo to usłyszała, albo myslała, że mówię to do niej. Po jej tonie wnioskuje, że to drugie.

<Kasandra?>

07 lutego 2016

Od Kasandry CD Zera

-Co tutaj robisz? - Zapytałam spokojnie 
-Przechodzam się...
-Jesteś tutaj nowy? -Wypytywałam 
Spojrzał swoimi czerwonymi, przenikliwymi oczami prosto w moje i zapytał -Czemu tak sądzisz? 
-... Ponieważ nie widziałam Cie tu wcześniej...
- Dołączyłem już jakiś czas temu, ale nie jestem tu nowy 
Przyglądałam się potężniej budowie, posturze i czerwonym rzucającym się w oczy akcentami, które wyraźnie widać w kruczo-czarnym gęstym futrem.
-Coś nie tak? -Zapytał zaskoczony moim zachowaniem 
Wzdrygnęłam się gdy usłyszałam jego głos. Kąciki jego ust uniosły i stworzyły delikatny uśmiech.
-Yyy... Nie nie...nic... 
Zaśmiał się cicho pod nosem. Energicznie uderzył z nienacka w ziemię. Wystraszyłam się. 
-...nie bój się - powiedział z przerażającym uśmiechem i dodał -Patrz...
Spojrzałam pod jego ogromną łapę i ujrzałam węża 
-Jadowity - oznajmił 
Byłam zdzwona, ponieważ nie zauważyłam go w tej wysokiej trawie.

<Zero?>

Od Zera CD Kasandry

Szedłem i nagle ujrzałem jakąś waderę pijącą wodę. Chciałem przejść obok niej udając, że jej nie widzę, ale nie mogłem wytrzymać i wepchnąłem ją, niestety kiedy wpadała złapała mnie i wpadłem z nią. Szybko wyskoczył em jak poparzony spod wody. Otrzepałem się i wtedy wadera wyrosła obok mnie z wściekłą miną.
- Czemu to zrobiłeś? - zapytała już trochę uspokojona. Wzruszyłem ramionami. - Odpowiedz. - dodała widząc moją reakcję.
- Po prostu. - odpowiedziałem.
Wilczyca wzięła kilka głębokich wdechów i była już spokojna.
- Jak się nazywasz? - zapytała.
- Zero Blackfire. - odparłem oschle.
- Ją jestem Kasandra. - oznajmiła

<Kasandra?>

06 lutego 2016

Rinkaki - nowa lisica


Imię: Rinkaki
Przezwisko: Rinki, Rin, Rea, Meo
Hierarchia: Alchemik
Rasa: Lis
Żywioł: Ziemia
Moce:
-Potrafi władać nad piaskiem.
-Umie zwiększyć lub zmniejszyć swoją temperaturę, dzięki czemu jest odporna na zimno jak i gorąco,
-Staje się niewidzialna.
Płeć: Samica
Wiek: 3lata
Charakter: Jest to na pewno bardzo tajemnicza lisiczka. Jest odważna i silna. Kocha przygody. Ma w sobie dużo (czytaj -bardzo dużo) energii. Zna się na życiu tak samo jak na swoim żywiole- czyli dobrze. W stosunku do nieznajomych jest podejrzliwa, na szczęście dla przyjaciół może stoczyć bitwę z niedźwiedziem. Na jej pyszczku możesz zauważyć uśmiech. Pomoże, poradzi i pocieszy w trudnych sytuacjach. Zna wiele przydatnych sztuczek np. wchodzenie na drzewo czy zapalanie ogniska bez żywiołu ognia. Dzięki podobnym sztuczkom przetrwała wiele przygód. Często pakuje się w kłopoty, ale jak do tond przetrwała.
Rodzina: Oddali ją szamance.
Partner/ka: Może...
Potomstwo: Heh...
Historia
Właściciel: Melodi889
Inne zdjęcia: x x
Jako człowiek

Bianco Di Angelo - historia

Obudziłam się. Leżałam pod drzewem. Był słoneczny dzień. Nic nie wskazywało na to, że mają się dziać dziwne rzeczy...
Był poniedziałek. Jak zwykle szłam do szkoły. Przez to, że byłam inna nie akceptowano mnie tam. Moja inność polegała na tym, że to MNIE się przytrafiały dziwne rzeczy, takie jak np. Nagle mnie widziano w dwóch miejscach naraz. No i jak zwykle szłam do szkoły. Już, już miałam wejść, ale zagrodziła mi drogę (jak zresztą zwykle) zuchwała, wszechwiedząca i wywyższająca się Clarisse Chase:
- Ojejku! Pani Wieczne Kłopoty idzie do szkoły!
- Zamknij się Clarisse.
- Trochę milszym tonem! Zapomniałaś kogo przed sobą masz?!- krzyknęła Clarisse.
- Yyy. Mam przed sobą zwyczajną dziewczynę, która się wywyższa?- spytałam ironicznie
- CO POWIEDZIAŁAŚ?!- wrzasnęła Clarisse
- Jak zawsze się sprawdza powiedzenie. Głupie pytanie, głupia odpowiedź. Zapomniałaś?- westchnęłam.- A teraz spadaj
- NIE.
- Chcesz dostać?- spytałam
- Prędzej ty dostaniesz.- powiedziała uderzając mnie w twarz.- Chcesz jeszcze?!
Podniosłam się. Nie chciałam walczyć. Nagle jakiś przedmiot przykuł moją uwagę. O dziwo to był...MÓJ posążek magicznego lisa, którego zawsze Clarisse nosi przy sobie. (Po prostu ukradła mi go. Jak to ona...). Skoncentrowałam się wiec na nim. O dziwo podniósł się i przyleciał do moich rąk. Gdy go dotknęłam poczułam przypływ sił. Spojrzałam na Clarisse. Wyglądała na zdenerwowaną. Dziwne to, ale wiedziałam co ona myśli:
"- Oddawaj mojego liska! Bo ci tak pokażę!"
Uśmiechnęłam się do niej. Pomyślałam sobie...:
" - Ach! Jak dobrze byłoby być lisem!"
...I zmieniłam się w lisa! Pobiegłam w stronę lasu. Nadal mając w torbie posążek lisa. Błąkałam się 7 dni i 7 nocy. Gdy poszłam spać słyszałam jak ktoś się do mnie skrada...Był coraz bliżej. Podszedł do mnie i ogłuszył mnie. Potem nie wiem co się stało. Ale gdy się obudziłam czekała na mnie niezbyt miła niespodzianka...
NIE MIAŁAM POSĄŻKU LISA!
A to on daje mi moc!
I tu mam prośbę do wszystkich:
Możecie mi pomóc go odnaleźć? Jest dla mnie bardzo ważny.

03 lutego 2016

Od Pivot'a CD Ishani

Szliśmy powoli. Chodzenie nie zadawało mi już takiego bólu jak przedtem. Po chwili diszliśmy do obozu watahy basiora. Było tam mnóstwo wilków. Wszyscy patrzyli na mnie kątem oka jak na kogoś z innej planety. Położyłem uszy po sobie widząc jak wrogo są do mnie nastawieni. Starałem się nie patrzeć w ich oczy.
- Czemu oni...
- Tak na ciebie patrzą? - przerwał. - Nie lubią nieznajomych. - odpowiedział.
- Znajdźmy jakąś jaskinię. - przerwała Ishani. - A później przy prowadź medyka. - dodała. Nero ucieszył się.
- Tam jest wolna, dokładnie przed nami. - oznajmił po chwili.
Weszliśmy tam. Nero wyszedł poszukać medyka. Spojrzałem na Ishani.
- Czemu tu jesteś? - zapałem.
- O co chodzi? - jakby nie była pewna co ma odpowiedzieć.
- Czemu nie odeszłaś kiedy usłyszałaś wycie? - wyjaśniłem.
- Czemu miałambym tak zarobić?
- Niektórzy by mnie tam zostawili... - odpowiedziałem.
- Nie wierzę.
- To uwierz, bo to prawda.

<Ishani?>

02 lutego 2016

Od Ishani CD Pivot'a

-Jestem Nero, jak zapewne słyszałaś -powiedział uśmiechając się do mnie.
-A ja Ishani -powiedziałam, ale oczywiście ze względu na moją naturę, nie uśmiechnęłam się.
-A gdzie dokładnie leży Twoja wataha, tu już są jej tereny? -zapytał Pivot.
-Tak. Główna siedziba jest zaledwie kilka kroków stąd. Chodźmy.
Nero podparł basiora z jednej strony, a ja z drugiej i jakoś udało nam się ruszyć.
Szczerze mówiąc, niezbyt ufałam Nero. Byłam ciągle czuja i co chwila oglądałam się za siebie.
-A skąd tu przeszedłeś? Z jak daleka? -dopytywałam się.
-50 kilometrów stąd była nasza poprzednia siedziba. Och... jak tam było okropnie... -odpowiedział.
-Nie mogę się nacieszyć Twoim widokiem, Nero! -powiedział uradowany Pivot.
-Ja też, ale chodźmy szybciej, nie mogę się już doczekać pokazania mojego stada.

<Pivot? Wena mnie znowu opuściła... <_> >

Od Pivot'a CD Ishani

Kiedy zobaczyłem waderę od razu mi ulżyło. Jednak nie widziałem z niej kogoś jeszcze. Czyżby wcale nie pobiegła po pomoc? Może wróciła się słysząc, że jestem w tarapatach?
Nagle przypomniałem sobie, że jestem Alfą.
- Stop! Jestem Alfą niedalekiej watahy, według praw między watahowych mogę negocjować z waszym Alfą. - powiedziałem szybko. Wilki spojrzały po sobie.
- Nie okłamuj nas! - warknął jeden. Wilki coraz bardziej zaczęły zaciśniać krąg wokół mnie. Wtedy jakiś basior przepchał się przez tłum i stanął w mojej obronie.
- Mówi prawdę. - oznajmił głośno i wilki cofnęły się. Byłem zdziwiony, bo te prawo właśnie wymyśliłem. Spojrzałem w kierunku Ishani zdziwiony. - Rozejść się. - powiedział do tłumu i po chwili odwrócił się do mnie. Kiedy tłum zniknął Ishani podeszła do nas.
- Jak dawno Cię nie widziałem... Pivot. - powiedział z lekkim uśmiechem. Zdziwiłem się. Skąd zna moje imię?
- C-Co? - zająkałem się z warażenia. Wilk spojrzał na mnie dziwnie i jakby w sekundę wszystko sobue przylomniał.
- No tak... masz prawo mnie nie pamiętać. Jestem tutejszym Alfą i twoim bratem. - oznajmił. - A to nasza rodzinna wataha. Kiedy Alfa zginął jego synowie nie chceli go zastąpić więc wybrano mnie. Od tamtej pory często zmienialiśmy pobyt, a tutaj jesteśmy już na stałe. - dodał. Nie wiedziałem co zrobić w takiej sytuacji. Spojrzałem wgłąb siebie i naprawdę czulem z nim jakąś więź.
- Nero? To ty? - zapytałem. Basior pokiwał głową. - Co z rodzicami? - zapytałem.
- Ojciec... zaginął, a matka... jest z nią dobrze. - powiedział. - A ty może trochę u nas zostaniesz? Po twoim stanie myślę, że nie dasz rady nigdzie iść.
Zastanowiłem się.
- Zostane, jeżeli Ishani też może. - powiedziałem.
- Dobra, nie ma sprawy. - uśmiechnął się. Dziwne, że zawsze myślałem, że moja rodzina mnie nienawidzi, bo w końcu odrzucili mnie...

<Ishani?>

01 lutego 2016

Od Ishani CD Pivot'a

Biegłam jak najszybciej mogłam. Strasznie się martwiłam o Pivot'a. Co będzie jak mu się coś stanie? Nie mogłam go samego tam zostawiać. Czułam do siebie wielkie wyrzuty sumienia. Ale teraz pozostawało mi już tylko biec przed siebie, do watahy. Kiedy miałam już 3/4 drogi za sobą usłyszałam wycie, które było mi obce. Po chwili słychać było drugi głos - ten należał do Alfy mojego stada. Nie wiedziałam co zrobić. Iść do stada po pomoc, czy wrócić się do basiora? Wpadł mi do głowy pewien pomysł - wyczarowałam roślinę, przywiązałam do niej szybko napisany list o proszący o pomoc. Następnie starałam się skupić, żeby roślina rosnąc przekrzywiła się w kierunku watahy. Ja w tym czasie myśląc, żeby kwiat dotarł w odpowiednie miejsce, biegłam do Pivot'a. Byłam prawie w celu, więc przestałam myśleć o roślinie, jeśli w ogóle dotarła do watahy to już kilka minut temu. Stałam się niewidzialna i starałam się biec jak najciszej potrafię. W końcu dotarłam na miejsce. Stała tam gromadka wilków z innej watahy, które otaczały Pivo'a.
<Pivot?> Sorry, ja taż nie mam weny -_- >

Od Fortis CD Enceladus

Zmarszczyłam brwi i dokładniej zbadałam obcego mi lisa. Zresztą, by wszyscy jesteśmy prawie tacy sami, zazwyczaj rude futro. Tak, można by tak sądzić, ale jako wilk, czy nawet człowiek. Byłoby to jednakże dość egoistyczne mniemanie. ,,Wszyscy oprócz naszej rasy są tacy sami i źli". Bez sensu.
Wreszcie westchnęłam i burząc tym samym mur odgradzający mnie od innych, lecz dający pewnego rodzaju bezpieczeństwo. Raz kozie śmierć.
- Jestem Fortis. Przybywam ze wschodu. - skrzywiłam się na dźwięk swojego głosu, zaniedbały i ociekający chrypką. Odchrząknęłam: - Jesteś Alfą.. - zdumiałam się i położyłam uszy po sobie, bardziej w akcie szacunku, niźli strachu, ale wyszło, jak wyszło.
- Wiem. - rzekł pewny siebie i pewnej części zadowolony, że już znalazł kogoś, kto nie ma zamiaru go atakować ani się postawić. Wspaniały dzień, prawda? Od razu słychać lepiej, jak rozkosznie ćwierkają ptaszki i świat piękni się bardziej i bardziej. Nie.
- To.. może ja już sobie pójdę. - cofnęłam się, jednocześnie wpadając tylnymi łapami w strumień. - Niech to szlag.. - zaklęłam pod nosem.
- Władam stadem, jeśli dołączyłabyś, pewnie poznałabyś te tereny znakomicie. - zaczął.
Podkuliłam ogon i wskoczyłam na bardziej stateczne podłoże.
- Jestem tu od tygodnia i powinnam się już orientować co i jak. - mruknęłam pod nosem otrząsając łapy nasiąknięte wodą. - A mogę dołączyć? - spytałam głośniej.
- No nie wiem.. jeśli zasłużysz. - zastanowił się chwilę. Uniosłam lewą brew.
- Zawsze potrzeba chociażby wojownika. - orzekłam.
- Zobaczymy, jeśli się sprawdzisz, zostaniesz przyjęta. Ale wojowników mamy pod dostatkiem.
- Mogę być niańką. - zaproponowałam i przeklęłam się w duchu za moje gadulstwo.
- Niańką? - powtórzył. - Nie sądziłem, że ktoś chciałby niańczyć lisięta, zamiast zdobywać chwałę na polu bitewnym.
- Tak. - parsknęłam. - Ale gdy wojownicy polegną, ktoś będzie musiał uratować mioty młodych i ocalić przy tym gatunek. Mam małe doświadczenie w opiece nad młodymi. Zresztą - machnęłam łapą. - sam zadecydujesz.
- Więc.. - przestąpiłam nerwowo z nogi na nogę. - Postanowiłem przyjąć cię na okres próbny. - udałam, że wypuszczam powietrze z ulgi. Moje umiejętności aktorskie są nikłe.
Skrzywił, ale potem rzekł:
- Chodź za mną. Pokażę ci naszą małą stolicę. - wystrzelił naprzód prostując ogon. Bez zająknięcia dołączyłam do niego. Po kilku minutach zapadania się w mokrym śniegu, znaleźliśmy się na skraju jakiegoś lasu. Wchodząc dalej poczułam setki zapachów, a nos za wibrował. Enceladus parsknął na to i szedł dalej swoim dumnym, sprężystym krokiem. Wreszcie trafiliśmy na jakiegoś skocznego lisa, który zasalutował Alfie i leciał dalej. Wreszcie niedaleko niewielkiego żwirowiska dostrzegłam kilka wejść do nor. Przykrywały je poniekąd korzenie, ale dalej wydawały się zamieszkałe. Dalej było kilka kolejnych norek, a może nawet to awaryjne wyjścia z tamtych? To trzeba by sprawdzić później..
Enceladus z dumą podszedł do okazałego wejścia, pewnie do swego "niewielkiego" królestwa.
- Oto i one. - zmrużył oczy i wsunął się do środka, zrobiłam to samo i otoczyły mnie dość gęste ciemności. Podążałam jednakże mając na uwadze instynkt budowniczego tuneli i dość sprawnie poruszałam się w środku. Wreszcie znalazłam się w miejscu, gdzie miał się znajdować mój pokój. Wyścieła się go mchem i trawą, będzie przytulnie.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się raźno i zwinęłam w kłębek, byłam po prostu zmęczona.
<Enceladus?>