Szłam błotnistą drogą. Czaiłam się od kilku minut na królika. W końcu zapach był na tyle mocny ,że mogłam z nim iść nawet z zamkniętymi oczami. Zauważyłam go. Jadł sobie w spokoju młodą trawkę nie wiedząc ,że za moment zginie. Zrobiłam szybki skok i zaczęłam dusić rzucającego się na wszystkie strony królika. Jego ruchy z czasem traciły swą moc aż w końcu zastygł jak kamień. Zjadłam go, i ruszyłam dalej. Sama nie wiedziałam gdzie i dokąd idę. Nagle na swej drodze spotkałam drugiego lisa.
-Hej!- powiedziałam, a wręcz krzyknęłam, dlatego że lis był dosyć daleko. Lis zaczął się rozglądać- Tutaj!-powiedziałam a lis odwrócił wzrok w moją stronę.
-Kim jesteś?
-Lisem nie widać? A! Chodzi o imię! Jestem Rinkaki.- Czułam się trochę głupio, mówiąc trzy pierwsze słowa ale co się powiedziała to się już nie odpowie. -A ty?
-Nazywam się Flame. Miło Cię poznać.
-Ciebie również, powiedz czy wiesz gdzie jesteśmy? Jestem nowa i nie za bardzo znam się na tutejszych terenach .
< Flame? >
04 kwietnia 2016
30 marca 2016
Od Fortis CD Phase'a
Liznęłam po raz ostatni futerko przygładzając szorstkim językiem odstający kłębek sierści i wyjrzałam z norki. Zamrugałam parokrotnie chcąc przyzwyczaić się do nieprzyjemnego świecenia mi słońcem prosto w oczy. Potem wciągnęłam powietrze poruszając noskiem niczym zając i wystawiłam ostrożnie prawą łapę, a potem lewą, prawą, lewą. Przeszłam tak kilka metrów, rozejrzałam się czujnie i zamiotłam za sobą puszystym ogonem, a następnie już pomaszerowałam naprzód. Poczułam nieprzyjemne uczucie pustego miejsca w żołądku, zresztą jak co dzień, więc postanowiłam złapać cokolwiek. Gdy wiatr zawiał silniej niosąc ze sobą przymrożone powietrze, wzdrygnęłam się, czułam je na nieosłoniętych futrem częściach ciała. Jak na przykład wnętrze uszu, czy też delikatny nos. Koniuszek mej kity zadrżał z niezadowolenia. ,,Naprzód!" - pomyślałam wreszcie chcąc się nieco ponaglić. - ,,Nie mam całego dnia przecież." - dodałam i jak najciszej stąpając po zamarzniętej ziemi starałam się nie spłoszyć niczego, a także wyniuchać jakiegoś roślejszego roślinożercę. Postawiłam więc pionowo uszy, które niczym radary wyszukiwały dźwięków.
Powoli przypadłam do ziemi i zamarłam w bezruchu. Ujrzałam bowiem dwie sarny. Kozę i nieostrożne młode. Westchnęłam w myśli ze zrezygnowaniem. Przecież nie zabiję dziecka! Nagle, wiatr zawiał mocniej, a coś poruszyło się w odległości kilkuset metrów. Ze zdziwieniem ujrzałam rudawobrązową postać ze skupieniem wpatrującą się w małą sarenkę. Pokręciłam w wyobraźni głową z niedowierzaniem. ,,Jak tak można?"
Przez chwilę zatrzymałam oddech, gdy mój lisi brat już miał uśmiercić niewinną dziecinkę. Wystartowałam odpychając się najpierw tylnymi łapami o konar drzewa, co dało mi szybszy start. Jakimś cudem moment potem wbiłam się moim zgrabnym pyszczkiem, a także piersią w tegoż lisa. Ten natomiast nie był z tego zadowolony.
- Co ty robisz? - powiedział z poirytowaniem.
- Niewinne dziecko nie zasługuje na śmierć dla zapełnienia czyjegoś żołądka. - odparłam z urazą.
- Ja też nie zasługuję na śmierć głodową z powodu jakiejś broniącej uciśnionych lisicy. - odciął mi drogę.
- Oczywiście, ale chyba lis z takimi umiejętnościami potrafi sobie złowić chociażby norkę? - powiedziałam unosząc lekko kąciki pyska.
- Nie próbuj słodzić. Ty wypędziłaś mi śniadanie, ty upolujesz mi drugie. - powiedział ze spokojem.
- Tak?
- Tak.
- Dobrze. - kiwnęłam głową. - Ale nie próbuj łapać drugi raz niedorosłej sarny, bo na to nie pozwolę. Nigdy. I na małe zajączki też. - wskoczyłam w zarośla i poszłam ścieżką prowadzącą do małego jeziorka w lesie. Wydeptaną przez mieszkańców lasu, oczywiście. Podążyłam truchtem z nosem przy ziemi. Za mną kroczył ów lis.
- A jak mam się do ciebie zwracać? Ja - Fortis. - odwróciłam głowę doń idąc również wolniej.
- Phase. - odparł. - Rób swoje. - przez jego pysk przemknął przebiegły uśmieszek.
Pognałam prędzej, bo wyczułam jakiś zapach. Zawsze warto iść do wodopoju.
< Phase? Mam nadzieję, że nie napisałam niczego niezgodo dnie z charakterem Phase’a..>
Powoli przypadłam do ziemi i zamarłam w bezruchu. Ujrzałam bowiem dwie sarny. Kozę i nieostrożne młode. Westchnęłam w myśli ze zrezygnowaniem. Przecież nie zabiję dziecka! Nagle, wiatr zawiał mocniej, a coś poruszyło się w odległości kilkuset metrów. Ze zdziwieniem ujrzałam rudawobrązową postać ze skupieniem wpatrującą się w małą sarenkę. Pokręciłam w wyobraźni głową z niedowierzaniem. ,,Jak tak można?"
Przez chwilę zatrzymałam oddech, gdy mój lisi brat już miał uśmiercić niewinną dziecinkę. Wystartowałam odpychając się najpierw tylnymi łapami o konar drzewa, co dało mi szybszy start. Jakimś cudem moment potem wbiłam się moim zgrabnym pyszczkiem, a także piersią w tegoż lisa. Ten natomiast nie był z tego zadowolony.
- Co ty robisz? - powiedział z poirytowaniem.
- Niewinne dziecko nie zasługuje na śmierć dla zapełnienia czyjegoś żołądka. - odparłam z urazą.
- Ja też nie zasługuję na śmierć głodową z powodu jakiejś broniącej uciśnionych lisicy. - odciął mi drogę.
- Oczywiście, ale chyba lis z takimi umiejętnościami potrafi sobie złowić chociażby norkę? - powiedziałam unosząc lekko kąciki pyska.
- Nie próbuj słodzić. Ty wypędziłaś mi śniadanie, ty upolujesz mi drugie. - powiedział ze spokojem.
- Tak?
- Tak.
- Dobrze. - kiwnęłam głową. - Ale nie próbuj łapać drugi raz niedorosłej sarny, bo na to nie pozwolę. Nigdy. I na małe zajączki też. - wskoczyłam w zarośla i poszłam ścieżką prowadzącą do małego jeziorka w lesie. Wydeptaną przez mieszkańców lasu, oczywiście. Podążyłam truchtem z nosem przy ziemi. Za mną kroczył ów lis.
- A jak mam się do ciebie zwracać? Ja - Fortis. - odwróciłam głowę doń idąc również wolniej.
- Phase. - odparł. - Rób swoje. - przez jego pysk przemknął przebiegły uśmieszek.
Pognałam prędzej, bo wyczułam jakiś zapach. Zawsze warto iść do wodopoju.
< Phase? Mam nadzieję, że nie napisałam niczego niezgodo dnie z charakterem Phase’a..>
28 marca 2016
Od Antilii CD Rubena
Nie mieliśmy wyjścia... Kula światła jażyła się jasno, jednak czułam iż moja magia jest bardzo słaba więc musimy się wydostać się jak najszybciej.
Spojrzałam na ścianę. Coś wewnątrz mnie mówiło mi że to nie był przypadek. Ten kto to zrobił- dopiął celu. Ale mieliśmy szanse na wydostanie się, więc nie wolno ją zmarnować.
Ruben ruszył przodem, kierując się w stronę kierunku przeciągu. Czuć było że w labiryncie albo znajdziemy wyjście do domu, albo zostaniemy na zawsze. Wpadłam na pewien pomysł.
-Co robisz? -zapytał Rub.
-Zaznaczm skąd przyszliśmy, by tam nie wrócić i się zgubić. -odparłam po wyskrobaniu widocznego śladu pazurów.
Ruben uśmiechnął się.
-Masz rację. -rzekł samiec. Ruszył do przodu, a ja dołączyłam chwile później. Poczółam silny ból głowy ale zignorowałam go- dla Ruba, dla niego... Szliśmy minuty, godziny, może i dnie... Straciłam poczucie czasu. Wyszliśmy zza zakrętu i coś zauważyłam...
-Rub? -
-Tak? -
-Chyba tu byliśmy... - szepnęłam, wskazując ślad naskrobany na ściane labiryntu.
Rub otworzył szeroko oczy, a potem uderzył łapą w granitową posadzkę. Ogarnełam mnie senność. Łapy mnie bolały, byłam głodna i przemarznięta. Nie chciałam martwić lisa, gdyż i tak byliśmy w wielkich tarapatach.
-Antilia? -zapytał zaniepokojony Ruben.
-Muszę... Się... Zdrzemnąć... -wysapałam. Nie miałam sił i ochoty walczyć z sennością.
Przyśnił mi się koszmar... Szłam po ciemnym lesie, po zmierzmu a mimo to było bardzo ciemno. Spojrzałam na księżyc, którego kochałam za niebiański, śnieżnobiały blask. Jednak gdy go ujrzałam, przeraziłam się. Tarcza srebnego globu była pokryta krwią. Cofnęłam się o kilka kroków. Przy czwartym poczułam coś. Coś mokrego... Kiedy się odwóciłam zobaczyłam mnóstwo ciał- jedne wilki miały niewiele śladów, inni poszarpane wnętrzności i morze krwi poległych. Nagle jedna samiczka poruszyła się. Podbiegłam do niej. Była umierająca. Na oko miała około roku.
-Co się tu stało? -zapytałam łamiącym się głosem.
-Dlaczego... -szepnęła. -Dlaczego to zrobiłaś? -
-Co? -zapytałam, odsuwając się w tył.
-Dlaczego ich zabiłaś- szlochała, patrząc w strone martwych ciał.
-T-t-t to nie ja... -wyjąkałam.
-Tak ty... -syknęła wadera, zmieniając się w istotę zbudowaną z cienia. Odwróciłam się i ruszyłam biegiem. Niestety, potwór był szybszy.
-Nie uciekniesz od przeznaczenia... -wycharczał demon. Rzucił się na mnie wraz z swoim ciemnym płaszczem.
-Nie! -krzyknęłam.
Obudził mnie mój krzyk. To był tylko sen..., powtarzałam sobie. Wstałam powoli. Ruben leżał niedaleko mnie. Majączył coś pod nosem.
-Rub? -szepnęłam. Nie budził się. Był spocony i cały czas się przewracał z jednego boku na drugi. To ta jaskinia..., pomyślałam. To prze tą jaskinie mamy koszmary!, doszłam do wniosku. Nie wiedziałam jednak ile mój przyjaciel będzie śnił swój koszmar. Nie chciałam by czuł cierpienie. Wysiliłam resztki sił i utworzyłam maleńką bańkę wody. Krzywoąc się z bólu, wypuściłam ją. Spadła wprost na twarz Rubena.
-Co do...?! -wołał. Było mi słabo i źle się czułam. Nie miałam w ogóle sił- ani do walki czy do woli życia.
-Antilia! -zawołał Rub i podszedł do mnie. Pomógł mi wstać.
-Dziękuje.- powiedział lis.
-Wynośmy się z stąd. -wyszeptałam.
-Dobrze. -odparł samiec.
(Rub? Sorki że tak długo...)
Spojrzałam na ścianę. Coś wewnątrz mnie mówiło mi że to nie był przypadek. Ten kto to zrobił- dopiął celu. Ale mieliśmy szanse na wydostanie się, więc nie wolno ją zmarnować.
Ruben ruszył przodem, kierując się w stronę kierunku przeciągu. Czuć było że w labiryncie albo znajdziemy wyjście do domu, albo zostaniemy na zawsze. Wpadłam na pewien pomysł.
-Co robisz? -zapytał Rub.
-Zaznaczm skąd przyszliśmy, by tam nie wrócić i się zgubić. -odparłam po wyskrobaniu widocznego śladu pazurów.
Ruben uśmiechnął się.
-Masz rację. -rzekł samiec. Ruszył do przodu, a ja dołączyłam chwile później. Poczółam silny ból głowy ale zignorowałam go- dla Ruba, dla niego... Szliśmy minuty, godziny, może i dnie... Straciłam poczucie czasu. Wyszliśmy zza zakrętu i coś zauważyłam...
-Rub? -
-Tak? -
-Chyba tu byliśmy... - szepnęłam, wskazując ślad naskrobany na ściane labiryntu.
Rub otworzył szeroko oczy, a potem uderzył łapą w granitową posadzkę. Ogarnełam mnie senność. Łapy mnie bolały, byłam głodna i przemarznięta. Nie chciałam martwić lisa, gdyż i tak byliśmy w wielkich tarapatach.
-Antilia? -zapytał zaniepokojony Ruben.
-Muszę... Się... Zdrzemnąć... -wysapałam. Nie miałam sił i ochoty walczyć z sennością.
Przyśnił mi się koszmar... Szłam po ciemnym lesie, po zmierzmu a mimo to było bardzo ciemno. Spojrzałam na księżyc, którego kochałam za niebiański, śnieżnobiały blask. Jednak gdy go ujrzałam, przeraziłam się. Tarcza srebnego globu była pokryta krwią. Cofnęłam się o kilka kroków. Przy czwartym poczułam coś. Coś mokrego... Kiedy się odwóciłam zobaczyłam mnóstwo ciał- jedne wilki miały niewiele śladów, inni poszarpane wnętrzności i morze krwi poległych. Nagle jedna samiczka poruszyła się. Podbiegłam do niej. Była umierająca. Na oko miała około roku.
-Co się tu stało? -zapytałam łamiącym się głosem.
-Dlaczego... -szepnęła. -Dlaczego to zrobiłaś? -
-Co? -zapytałam, odsuwając się w tył.
-Dlaczego ich zabiłaś- szlochała, patrząc w strone martwych ciał.
-T-t-t to nie ja... -wyjąkałam.
-Tak ty... -syknęła wadera, zmieniając się w istotę zbudowaną z cienia. Odwróciłam się i ruszyłam biegiem. Niestety, potwór był szybszy.
-Nie uciekniesz od przeznaczenia... -wycharczał demon. Rzucił się na mnie wraz z swoim ciemnym płaszczem.
-Nie! -krzyknęłam.
Obudził mnie mój krzyk. To był tylko sen..., powtarzałam sobie. Wstałam powoli. Ruben leżał niedaleko mnie. Majączył coś pod nosem.
-Rub? -szepnęłam. Nie budził się. Był spocony i cały czas się przewracał z jednego boku na drugi. To ta jaskinia..., pomyślałam. To prze tą jaskinie mamy koszmary!, doszłam do wniosku. Nie wiedziałam jednak ile mój przyjaciel będzie śnił swój koszmar. Nie chciałam by czuł cierpienie. Wysiliłam resztki sił i utworzyłam maleńką bańkę wody. Krzywoąc się z bólu, wypuściłam ją. Spadła wprost na twarz Rubena.
-Co do...?! -wołał. Było mi słabo i źle się czułam. Nie miałam w ogóle sił- ani do walki czy do woli życia.
-Antilia! -zawołał Rub i podszedł do mnie. Pomógł mi wstać.
-Dziękuje.- powiedział lis.
-Wynośmy się z stąd. -wyszeptałam.
-Dobrze. -odparł samiec.
(Rub? Sorki że tak długo...)
Zakończenie eventu - Misje
Dziś sucho i bez uprzejmości. :)
Misje zakańczamy nie 4.03 a 28.03. Wbrew pozorom to nie tak duża różnica. Jeżeli chcielibyście przeczytać, oto wasze prace: archiwum. Opublikujemy również stany waszych ekwipunków:
Macie jeszcze (nie wiem jak długo) szansę wykonać życiodajne mikstury stąd. Pytania, prośby etc. kierujcie do Pivota i Phase'a, który, jeśli się dobrze orientuję, jest już adminem.
Taki bonus ode mnie:
Działanie: Pozwala wskrzesić maksymalnie 1 postać, która umarła podczas czegokolwiek, z woli właściciela bądź nie. Taka uwaga, że nie musi być ona nasza.
Składniki: płatek róży, ametystowy kamyczek, pęd magicznej fasoli (nie, nie chmiel)
Kolor: ???
+ gratulacje dla Suprise za zajęcie 1 miejsca w sondzie! Możecie już przysyłać (również do powyższych adminów) propozycje na cytat miesiąca.
Misje zakańczamy nie 4.03 a 28.03. Wbrew pozorom to nie tak duża różnica. Jeżeli chcielibyście przeczytać, oto wasze prace: archiwum. Opublikujemy również stany waszych ekwipunków:
Kasandra
|
kora z drzewa snu, listek
herbaty, pieprz zielony,
złocista pszenica |
Phase
|
pieprz zielony, złocista
pszenic, świecący muchomor,
miód, liść mięty, złoty piasek, laska wanilii, płatki róż, perła z dna morskiego, sól morska, ametystowy kamyczek, kora z drzewa snu, listek herbaty, włos trolla, żabi śluz, pęd magicznej fasoli |
Annarita / Shi To Sei
|
włos trolla, żabi śluz, pęd
magicznej fasoli
|
Suprise
|
liść z krzewu jałowego, odłamek
wapiennej skały,
pieprz zielony, złocista pszenica, złoty piasek, laska wanilii, płatek róży, włos trolla, żabi śluz, pęd magicznej fasoli, chmury, kora z drzewa snu, listek herbaty |
Daenerys
|
pieprz zielony, złocista
pszenica, chmura
|
Oath/ Sally Mi
|
włos trolla, żabi śluz, pęd
magicznej fasoli
|
Liselotte/ Moonlight
|
kora z drzewa snu, listek
herbaty
|
Fortis
|
kora z drzewa snu, listek
herbaty
|
Macie jeszcze (nie wiem jak długo) szansę wykonać życiodajne mikstury stąd. Pytania, prośby etc. kierujcie do Pivota i Phase'a, który, jeśli się dobrze orientuję, jest już adminem.
Taki bonus ode mnie:
Eliksir wskrzeszenia |
Działanie: Pozwala wskrzesić maksymalnie 1 postać, która umarła podczas czegokolwiek, z woli właściciela bądź nie. Taka uwaga, że nie musi być ona nasza.
Składniki: płatek róży, ametystowy kamyczek, pęd magicznej fasoli (nie, nie chmiel)
Kolor: ???
+ gratulacje dla Suprise za zajęcie 1 miejsca w sondzie! Możecie już przysyłać (również do powyższych adminów) propozycje na cytat miesiąca.
Dziękujemy za wzięcie udziału w zabawie!
Zapomniałam o czymś?
Od Phase'a CD Liselotte
-C-co? - chwilę otwierałem i zamykałem pysk, zanim w ogóle udało mi się zadać to pytanie.
-Słyszałeś - odpowiedziała Liselotte, mrużąc delikatnie swoje piękne oczy. - Pocałuj mnie.
Trzeci raz nie trzeba mi było powtarzać. Nasze pyski się zetknęły, jednak po chwili oboje lekko się cofnęliśmy. Popatrzyłem zamglonym wzrokiem na lisicę.
-To było przyjemne - powiedziałem, uśmiechając się do Lisy.
Samica ponownie złączyła nasze wargi, tym razem na dłużej i nie powiem, że mi się to nie podobało. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, usiadłem obok Liselotte, która oparła na mnie swój ciężar ciała. Na moim pysku samoistnie pojawił się wyszczerz, gdy delikatnie się o mnie otarła.
Przez dłuższą chwilę w przyjemnej ciszy spoglądaliśmy na nocne niebo, a księżyc oświetlał nasze sylwetki.
-Gwiazdy wydają się teraz piękniejsze. - Lia zdecydowała się przerwać milczenie, chociaż nie należało ono do uciążliwych.
Przytaknąłem, wciąż wpatrując się w miliony migoczących punkcików rozsypanych po aksamitnej czerni. Spojrzałem w dół, na inny piękny widok, który miałem tuż obok i nie mogąc się powstrzymać, cmoknąłem Lisę w czoło. Ta popatrzyła się na mnie z uniesionymi kącikami pyska.
Nie chciałem psuć nastroju, ale gdzieś w mojej podświadomości cały czas nasuwało się pytanie, co dalej? Ja byłem pewny, że darzę siedzącą przy mnie lisicę głębszym uczuciem, ale czy ona czuła to samo? Bałem się zapytać.
-Poznajmy się lepiej - postanowiłem się odezwać, chociaż nie poruszyłem wspomnianej wyżej kwestii.
-Ty zaczynasz - zaśmiała się samica, przenosząc na mnie spojrzenie.
-W takim razie... urodziłem się daleko stąd, nie pamiętam dokładnie nazwy tego miejsca, ale wiem, że było ono piękne. Moja matka porzuciła miot, dlatego z całego mojego rodzeństwa do tego czasu udało się przeżyć jedynie mnie i mojej siostrze Lydianne... a przynajmniej mam nadzieję, że do tego czasu, bo nie wiem, gdzie w tej chwili znajduje się Lyddy. Rozdzieliliśmy się prawie dwa lata temu, a ostatnie półtora roku poświęciłem na szukanie jej. Niestety bezowocnie. Byliśmy z siostrą bardzo zżyci i naprawdę mi zależy na jej znalezieniu, ale po takim czasie... To chyba niemożliwe, skoro dotąd nie udało mi się trafić na żaden ślad. W każdym razie zawędrowałem aż tutaj, a resztę historii już znasz - na zakończenie uśmiechnąłem się lekko w jej stronę.
Dzisiejszej nocy uśmiechałem się więcej niż w całym swoim życiu.
-Na pewno jeszcze się spotkacie. - Dobiegł mnie głos Liselotte. Skinąłem krótko łbem. Na moment zapanowało milczenie. - Wiesz co? Zrobiłam się głodna.
Popatrzyłem na samicę z niedowierzaniem.
-Mówisz serio?
-Serio serio - odpowiedziała, posyłając mi zadziorny uśmieszek. - Chodźmy zapolować!
-No dobrze - zgodziłem się, wstając w ślad za Lisą. - Na co chcesz polować?
-Najpierw zobaczmy, co mamy do wyboru - powiedziała, ruszając wgłąb lasu.
Skradaliśmy się między smukłymi pniami sosen, a Lia chichotała za każdym razem, kiedy nieopatrznie nadeptywałem na jakiś suchy patyk, który pękał z trzaskiem, albo kamień, powodujący ból w łapie i nie wiadomo co jeszcze. Na szczęście oprócz takich drobnych pułapek, leśna ściółka świetnie tłumiła nasze kroki, dlatego przemieszczanie się przez las bezszelestnie było niemal dziecinnie proste. Niemal, pomyślałem, kiedy kolejna gałązka pękła pod moim ciężarem. Syknąłem cicho z irytacji, a Liselotte zatkała pysk łapą, powstrzymując się od śmiechu.
Gdy wreszcie się uspokoiła, gestem nakazała ciszę, po czym ruszyła dalej, strzygąc uszami. Czyżby miała już jakiś cel? Oczywiście pytanie się w tamtym momencie byłoby niewyobrażalnie głupie, więc po prostu bez słowa podążyłem za nią. Nagle do głowy wpadł mi pomysł.
-Lisa - zawołałem cicho, na co lisica się zatrzymała. Machnąłem łbem, pokazując, żeby do mnie podeszła.
W miejscu, w którym przed chwilą stała, za pomocą mocy zlikwidowałem zieleń, pozostawiając jedynie gołą ziemię, następnie na obszarze prostokąta rozsypałem ziarna trawy, wcześniej wyciągnięte z gleby. Nakazałem milczenie i ugiąłem łapy, przygotowując się do skoku.
Po niedługim czasie usłyszeliśmy szelest, a z zarośli wybiegło małe stworzonko. Chwilę potem do myszy dołączyły kolejne, od razu rzucając się na ziarna. Nie zauważyły ani mnie, używającego swojej mocy kamuflażu, ani stojącej w bezruchu lisicy. Kiedy zwierzątek zebrała się piątka, ogrodziłem prostokąt ściankami z ziemi i skoczyłem. Moment później dołączyła do mnie Lia, a parę sekund potem kolacja była gotowa.
Trzymając w pyskach myszy za ogony, wróciliśmy do poprzedniego miejsca, gdzie usiedliśmy z zamiarem zjedzenia zdobyczy.
-Teraz ty powiedz coś o sobie - odezwałem się, kiedy połowy posiłku już nie było.
< Lisa? ^^ >
-To było przyjemne - powiedziałem, uśmiechając się do Lisy.
Samica ponownie złączyła nasze wargi, tym razem na dłużej i nie powiem, że mi się to nie podobało. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, usiadłem obok Liselotte, która oparła na mnie swój ciężar ciała. Na moim pysku samoistnie pojawił się wyszczerz, gdy delikatnie się o mnie otarła.
Przez dłuższą chwilę w przyjemnej ciszy spoglądaliśmy na nocne niebo, a księżyc oświetlał nasze sylwetki.
-Gwiazdy wydają się teraz piękniejsze. - Lia zdecydowała się przerwać milczenie, chociaż nie należało ono do uciążliwych.
Przytaknąłem, wciąż wpatrując się w miliony migoczących punkcików rozsypanych po aksamitnej czerni. Spojrzałem w dół, na inny piękny widok, który miałem tuż obok i nie mogąc się powstrzymać, cmoknąłem Lisę w czoło. Ta popatrzyła się na mnie z uniesionymi kącikami pyska.
Nie chciałem psuć nastroju, ale gdzieś w mojej podświadomości cały czas nasuwało się pytanie, co dalej? Ja byłem pewny, że darzę siedzącą przy mnie lisicę głębszym uczuciem, ale czy ona czuła to samo? Bałem się zapytać.
-Poznajmy się lepiej - postanowiłem się odezwać, chociaż nie poruszyłem wspomnianej wyżej kwestii.
-Ty zaczynasz - zaśmiała się samica, przenosząc na mnie spojrzenie.
-W takim razie... urodziłem się daleko stąd, nie pamiętam dokładnie nazwy tego miejsca, ale wiem, że było ono piękne. Moja matka porzuciła miot, dlatego z całego mojego rodzeństwa do tego czasu udało się przeżyć jedynie mnie i mojej siostrze Lydianne... a przynajmniej mam nadzieję, że do tego czasu, bo nie wiem, gdzie w tej chwili znajduje się Lyddy. Rozdzieliliśmy się prawie dwa lata temu, a ostatnie półtora roku poświęciłem na szukanie jej. Niestety bezowocnie. Byliśmy z siostrą bardzo zżyci i naprawdę mi zależy na jej znalezieniu, ale po takim czasie... To chyba niemożliwe, skoro dotąd nie udało mi się trafić na żaden ślad. W każdym razie zawędrowałem aż tutaj, a resztę historii już znasz - na zakończenie uśmiechnąłem się lekko w jej stronę.
Dzisiejszej nocy uśmiechałem się więcej niż w całym swoim życiu.
-Na pewno jeszcze się spotkacie. - Dobiegł mnie głos Liselotte. Skinąłem krótko łbem. Na moment zapanowało milczenie. - Wiesz co? Zrobiłam się głodna.
Popatrzyłem na samicę z niedowierzaniem.
-Mówisz serio?
-Serio serio - odpowiedziała, posyłając mi zadziorny uśmieszek. - Chodźmy zapolować!
-No dobrze - zgodziłem się, wstając w ślad za Lisą. - Na co chcesz polować?
-Najpierw zobaczmy, co mamy do wyboru - powiedziała, ruszając wgłąb lasu.
Skradaliśmy się między smukłymi pniami sosen, a Lia chichotała za każdym razem, kiedy nieopatrznie nadeptywałem na jakiś suchy patyk, który pękał z trzaskiem, albo kamień, powodujący ból w łapie i nie wiadomo co jeszcze. Na szczęście oprócz takich drobnych pułapek, leśna ściółka świetnie tłumiła nasze kroki, dlatego przemieszczanie się przez las bezszelestnie było niemal dziecinnie proste. Niemal, pomyślałem, kiedy kolejna gałązka pękła pod moim ciężarem. Syknąłem cicho z irytacji, a Liselotte zatkała pysk łapą, powstrzymując się od śmiechu.
Gdy wreszcie się uspokoiła, gestem nakazała ciszę, po czym ruszyła dalej, strzygąc uszami. Czyżby miała już jakiś cel? Oczywiście pytanie się w tamtym momencie byłoby niewyobrażalnie głupie, więc po prostu bez słowa podążyłem za nią. Nagle do głowy wpadł mi pomysł.
-Lisa - zawołałem cicho, na co lisica się zatrzymała. Machnąłem łbem, pokazując, żeby do mnie podeszła.
W miejscu, w którym przed chwilą stała, za pomocą mocy zlikwidowałem zieleń, pozostawiając jedynie gołą ziemię, następnie na obszarze prostokąta rozsypałem ziarna trawy, wcześniej wyciągnięte z gleby. Nakazałem milczenie i ugiąłem łapy, przygotowując się do skoku.
Po niedługim czasie usłyszeliśmy szelest, a z zarośli wybiegło małe stworzonko. Chwilę potem do myszy dołączyły kolejne, od razu rzucając się na ziarna. Nie zauważyły ani mnie, używającego swojej mocy kamuflażu, ani stojącej w bezruchu lisicy. Kiedy zwierzątek zebrała się piątka, ogrodziłem prostokąt ściankami z ziemi i skoczyłem. Moment później dołączyła do mnie Lia, a parę sekund potem kolacja była gotowa.
Trzymając w pyskach myszy za ogony, wróciliśmy do poprzedniego miejsca, gdzie usiedliśmy z zamiarem zjedzenia zdobyczy.
-Teraz ty powiedz coś o sobie - odezwałem się, kiedy połowy posiłku już nie było.
< Lisa? ^^ >
26 marca 2016
Od Liselotte CD Phase'a
-Co jest? - zapytałam z ogromną podkówką na pysku.
-Jak to co? - zdziwił się.
-Wyglądasz, jakbyś siedział przez godzinę podwodą.
Zachichotałam. Phase uśmiechnął się nonszalancko.
-Masz na myśli to, że jestem tak niezwykle tajemniczy i pełen wdzięku jak podwodą? No cóż, trudno jest mi zaprzeczyć.
Parsknęłam śmiechem.
-Raczej że zrobiłeś się cały czerwony od wstrzymywania oddechu, królu piękności.
-Czyli przyznajesz, że jestem przystojniakiem? - zażartował, ukazując biel swoich zębów. W jego oczach zatańczyły wesołe iskierki, a ja przyłapałam się na tym, że wgapiam się w nie od początku tej rozmowy. Jak dla mnie wygląd był członem epizodycznym, ale... Czy to źle, że mu go nie brakowało?
Och, Liselotte, chyba rzeczywiście ten stwór pomieszał ci w głowie!
-Moooże - mruknęłam, czując, że kąciki ust mimowolnie pną mi się w górę, przywołując na mój pysk głupawy uśmieszek flirciary. Chyba powinnam pójść z tym do psychologa.
Phase wybuchnął śmiechem.
-Widzę, że druga połowa ciebie ma raczej ochotę porównać mnie z jakimś karaluchem albo starym butem.
-Skąd Ci to przyszło do głowy? - spytałam, udając urażony ton, choć częściowo miał rację: jedna część mnie wciąż miała ochotę bawić się z nim w kotka i myszkę. Byłam pewna, że nigdy z tym nie przestaniemy, ale... lubiłam to.
-Znam się na wilkach. -Mrugnął. - A już w każdym razie na tej tutaj egoistycznej waderze z wiecznie zadartym noskiem i uniesioną głową. -Zachichotał, a ja mu zawtórowałam.
Spojrzałam na niebo nad nami. Ani jednej chmurki. Cała konstelacja naszej półkuli była świetnie widoczna. Księżyc jaśniał niczym latarka, jakby promieniował własnym światłem, tworząc romantyczny klimat.
I wtedy to do mnie dotarło: jesteśmy tu tylko we dwoje. Zupełnie sami. Wcześniej w ogóle o tym nie myślałam; ot, tylko takie spotkanie kumpla z kumplem. Teraz jednak poczułam w sobie chęć zrobienia czegoś zupełnie spontanicznego, choć liczyłam na to już od dawna. Nie zastanawiając się nad tym, co może pójść nie tak (co było nietypowe dla mojej natury), powiedziałam, udając żądanie:
-Pocałuj mnie, głuptasie.
<Phase? Jaka reakcja? :3 >
-Jak to co? - zdziwił się.
-Wyglądasz, jakbyś siedział przez godzinę podwodą.
Zachichotałam. Phase uśmiechnął się nonszalancko.
-Masz na myśli to, że jestem tak niezwykle tajemniczy i pełen wdzięku jak podwodą? No cóż, trudno jest mi zaprzeczyć.
Parsknęłam śmiechem.
-Raczej że zrobiłeś się cały czerwony od wstrzymywania oddechu, królu piękności.
-Czyli przyznajesz, że jestem przystojniakiem? - zażartował, ukazując biel swoich zębów. W jego oczach zatańczyły wesołe iskierki, a ja przyłapałam się na tym, że wgapiam się w nie od początku tej rozmowy. Jak dla mnie wygląd był członem epizodycznym, ale... Czy to źle, że mu go nie brakowało?
Och, Liselotte, chyba rzeczywiście ten stwór pomieszał ci w głowie!
-Moooże - mruknęłam, czując, że kąciki ust mimowolnie pną mi się w górę, przywołując na mój pysk głupawy uśmieszek flirciary. Chyba powinnam pójść z tym do psychologa.
Phase wybuchnął śmiechem.
-Widzę, że druga połowa ciebie ma raczej ochotę porównać mnie z jakimś karaluchem albo starym butem.
-Skąd Ci to przyszło do głowy? - spytałam, udając urażony ton, choć częściowo miał rację: jedna część mnie wciąż miała ochotę bawić się z nim w kotka i myszkę. Byłam pewna, że nigdy z tym nie przestaniemy, ale... lubiłam to.
-Znam się na wilkach. -Mrugnął. - A już w każdym razie na tej tutaj egoistycznej waderze z wiecznie zadartym noskiem i uniesioną głową. -Zachichotał, a ja mu zawtórowałam.
Spojrzałam na niebo nad nami. Ani jednej chmurki. Cała konstelacja naszej półkuli była świetnie widoczna. Księżyc jaśniał niczym latarka, jakby promieniował własnym światłem, tworząc romantyczny klimat.
I wtedy to do mnie dotarło: jesteśmy tu tylko we dwoje. Zupełnie sami. Wcześniej w ogóle o tym nie myślałam; ot, tylko takie spotkanie kumpla z kumplem. Teraz jednak poczułam w sobie chęć zrobienia czegoś zupełnie spontanicznego, choć liczyłam na to już od dawna. Nie zastanawiając się nad tym, co może pójść nie tak (co było nietypowe dla mojej natury), powiedziałam, udając żądanie:
-Pocałuj mnie, głuptasie.
<Phase? Jaka reakcja? :3 >
Od Phase'a
Pierwszy raz od niemal dwóch dni wyściubiłem nos ze swojej nory, narażając lekko już odzwyczajone od światła oczy na działanie promieni słonecznych. Zastrzygłem uszami, uważnie rozglądając się po okolicy. Nie zauważywszy niczego podejrzanego, zgrabnie wydostałem się na zewnątrz, ziewając przy tym głośno. Zmuszony ssaniem w pustym żołądku, ruszyłem przed siebie w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do zjedzenia. Naprawdę nie pogardziłbym w tamtej chwili nawet marchewką, chociaż zwykle wolałem tych, którzy tą marchewkę spożywają. No cóż, nie wolno wybrzydzać, kiedy kiszki marsza grają.
Przyspieszyłem do lekkiego truchtu, gdy po dwudziestu minutach nie udało mi się trafić na ani jeden trop. Zupełnie, jakby las nagle opustoszał. Głośne burczenie brzucha przywołało moje rozbiegane myśli do porządku, pozwalając skupić się całkowicie na zadaniu.
Zatrzymałem się wpół kroku, kiedy do moich nozdrzy dotarł niewyraźny zapach. Maksymalnie wyostrzając zmysły, podążyłem za nim, aż do niewielkiego, leśnego jeziorka. Będąc niemal przy jego brzegu zacząłem poruszać się ze szczególną ostrożnością, na ugiętych łapach. Do moich nadstawionych uszu dobiegł szelest, a po chwili zobaczyłem, co go wywołało. Przez parę sekund kontemplowałem niezaprzeczalne piękno łani, jednak równocześnie krzywiłem się z zawodem.
Byłem naprawdę głodny, zresztą powinienem być po niejedzeniu przez prawie dwa dni i liczyłem na wytropienie posiłku. Pech chciał, że musiała tutaj żerować akurat sarna, która, jak wiadomo, była za duża dla lisa. Co innego młode... Zza samicy wychylił się mały łebek, zwierzę niewinnie zastrzygło uszami. Może jednak uda mi się najeść...
Jak najciszej zacząłem zbliżać się do jeleni, aż w końcu udało mi się, dzięki moim mocom, podejść na odległość kilku susów. Nie czekając na nic więcej, wyskoczyłem z zarośli, jednocześnie tworząc między matką a młodym niską ściankę z ziemi. Zadziałało i łania odbiegła w inną stronę, niż maluch, którego zacząłem gonić.
Po utworzeniu na jego drodze ucieczki paru przeszkód przy użyciu moich magicznych umiejętności, dość szybko udało mi się go dopaść. Rzuciłem się, żeby zatopić moje ostre kiełki w jego szyi, gdy nagle coś uderzyło we mnie z impetem.
Podniosłem się, po czym potrząsnąłem łbem. Kiedy obraz na powrót się wyostrzył, zarejestrowałem popychającą jelonka w krzaki rudą lisicę.
-Co ty robisz? - zawołałem z oburzeniem, bo właśnie pozbawiła mnie posiłku.
-Niewinne dziecko nie zasługuje na śmierć dla zapełnienia czyjegoś żołądka - powiedziała nieznajoma i chyba szykowała się do odejścia.
-Ja też nie zasługuję na śmierć głodową z powodu jakiejś broniącej uciśnionych lisicy - odparowałem, zastępując jej drogę. Niech teraz pomoże mi upolować coś innego!
< Fortis? Szczerze mówiąc, to nie wiem, czy to zachowanie jest zgodne z twoim charakterem. Mogę zmienić, jeśli coś jest nie tak xd >
Od Hopeless
Z głuchym jęknięciem opadłam na wilgotne liście nad którymi unosiła się leniwie poranna mgła. Już po raz trzeci poślizgnęłam się na zdradliwym wczesnowiosennym podłożu pozwalając uciec mojemu śniadaniu. Polowanie o tej porze roku było dość skomplikowane, a lis ze sprawnością fizyczną i zdolnościami łowczymi na moim poziomie nie miał szans na upolowanie choćby głupiego królika. Zrezygnowana zadowoliłam się znalezioną gdzieś myszą polną w której więcej było kości niż mięsa. Po jakże skromnym śniadaniu ruszyłam przez las w poszukiwaniu Enceladusa. Nie widziałam się z nim od dawna i teraz zżerała mnie tęsknota za nim. Chociaż chłodny wiatr dął mocno rozwiewając moje ciągle jeszcze zimowe futro nawet nie pomyślałam o przytulnej grocie w której mogłabym się teraz schować. Uniosłam głowę patrząc w poprzecinane bezlistnymi gałązkami szare niebo. Ciężkie chmury zwieszały się nisko grożąc pierwszą wiosenną burzą. Odetchnęłam głęboko znów skupiając się na leśnej ścieżce i przyśpieszając. Potykając się kolejnych parę razy obeszłam prawie całe lisie tereny, a Dusa nigdzie nie było. Zatrzymałam się po środku żółtawo zielonych pól przypominających teraz raczej bagno. Na skarpie za którą paręnaście metrów niżej rozciągała się rwąca rzeka dostrzegłam ciemny kształt mocno zarysowany na tle mlecznej mgły.
- Enceladus? - mój głos był bardziej strachliwy niżbym tego chciała więc odchrząknęłam i zmierzając w kierunku tego kogoś spróbowałam ponownie - Dus? To ty?
Odwrócił się w moją stronę, ale ciągle milczał. Dopiero kiedy znalazłam się tuż przy nim zdałam sobie sprawę, że bynajmniej nie jest to Dus. To był jakiś wilk z którym nigdy nie zamieniłam nawet słowa. Stanęłam obok niego i popatrzyłam w dół. Urwisko stromo opadało ku rzece, która podsycona przez topniejące śniegi pędziła w szaleńczym tempie swoim korytem.
- Zastanawiałeś się kiedyś nad skokiem? - spytałam nie zwracając uwagi na jego zaskoczone spojrzenie. Wcale mu się nie dziwiłam. Nawet nie znaliśmy swoich imion, a ja zaczęłam rozmowę jak gdybyśmy byli starymi przyjaciółmi.
- No wiesz... Tam w dół - sprostowałam - Jeden ruch i po wszystkim.
- Chłodne poranki budzą we mnie taki nastrój, ale nigdy nie myślałem o tym żeby ze sobą skończyć - stwierdził. Byłam mile zaskoczona słysząc jego szczerość. Choć nie zdawałam sobie z tego sprawy bardzo potrzebowałam teraz rozmowy.
- Zwykle mam podobnie, ale ten poranek jest wyjątkowo paskudny - westchnęłam siadając po czym podnosząc się natychmiast. Mokra trawa była chłodniejsza niż sądziłam. Zerknęłam na wilka nie wiedząc dlaczego akurat wobec niego zebrało mi się na wyznania, ale w końcu mruknęłam cicho - Jestem beznadziejnie zakochana.
Nie wiem czy nie usłyszał czy tylko postanowił zignorować moje słowa czy też szukał w głowie dobrej odpowiedzi.
- Mam na imię Hopeless, ale wolę jak mówią na mnie Hope - oznajmiłam uśmiechając się lekko.
- Eternal - przedstawił się patrząc gdzieś daleko na ciągle białe szczyty gór przed nami - I wolę kiedy w ogóle się do mnie nie odzywają.
< Eternal? Mam nadzieję, że dobrze oddałam Twój charakter ;) >
- Enceladus? - mój głos był bardziej strachliwy niżbym tego chciała więc odchrząknęłam i zmierzając w kierunku tego kogoś spróbowałam ponownie - Dus? To ty?
Odwrócił się w moją stronę, ale ciągle milczał. Dopiero kiedy znalazłam się tuż przy nim zdałam sobie sprawę, że bynajmniej nie jest to Dus. To był jakiś wilk z którym nigdy nie zamieniłam nawet słowa. Stanęłam obok niego i popatrzyłam w dół. Urwisko stromo opadało ku rzece, która podsycona przez topniejące śniegi pędziła w szaleńczym tempie swoim korytem.
- Zastanawiałeś się kiedyś nad skokiem? - spytałam nie zwracając uwagi na jego zaskoczone spojrzenie. Wcale mu się nie dziwiłam. Nawet nie znaliśmy swoich imion, a ja zaczęłam rozmowę jak gdybyśmy byli starymi przyjaciółmi.
- No wiesz... Tam w dół - sprostowałam - Jeden ruch i po wszystkim.
- Chłodne poranki budzą we mnie taki nastrój, ale nigdy nie myślałem o tym żeby ze sobą skończyć - stwierdził. Byłam mile zaskoczona słysząc jego szczerość. Choć nie zdawałam sobie z tego sprawy bardzo potrzebowałam teraz rozmowy.
- Zwykle mam podobnie, ale ten poranek jest wyjątkowo paskudny - westchnęłam siadając po czym podnosząc się natychmiast. Mokra trawa była chłodniejsza niż sądziłam. Zerknęłam na wilka nie wiedząc dlaczego akurat wobec niego zebrało mi się na wyznania, ale w końcu mruknęłam cicho - Jestem beznadziejnie zakochana.
Nie wiem czy nie usłyszał czy tylko postanowił zignorować moje słowa czy też szukał w głowie dobrej odpowiedzi.
- Mam na imię Hopeless, ale wolę jak mówią na mnie Hope - oznajmiłam uśmiechając się lekko.
- Eternal - przedstawił się patrząc gdzieś daleko na ciągle białe szczyty gór przed nami - I wolę kiedy w ogóle się do mnie nie odzywają.
< Eternal? Mam nadzieję, że dobrze oddałam Twój charakter ;) >
Od Kasandry CD Pivot'a
Krzyki bardzo mnie zainteresowały i zaniepokoiły po chwili zaspana szybko ruszyłam. Ujrzałam Pivot'a i podbigłam do niego. Widok który rozciągnał się przed nami straszny. Rozszarpane wilcze ciało, wszędzie krew i sierść. Powędrowałam wzrokiem na basiora stojącego obok i w jednej sekundzie na sprawcę tego czynu.
- Musisz się stąd wynieść! - warknął Pivot
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom i uszom.
-... Zero coś ty tu zrobił!? Pogięło Cię do reszty... - krzyknęłam zdenerwowana
Na jego opanowanym pyszczku nagle pojawił się szyderczy i złowrogi uśmieszek
-No co się tak wściekliście to tylko trochę mięsa -zaśmiał się Zero
~Jak on mógł nazwać naszego "brata" członka watahy tylko mięsem!? Przecież nie był taki gdy się którego dnia razem spotkaliśmy...~ pomyślałam
-Zamknij się i wynoś się stąd teraz to nie jest twój dom -ryknął Alfa
Zero nic sobie z tego nie robił tylko się szyderczo uśmiechał.
-Dlaczego odpuściłeś się takiego czynu? Przecież nic nie zrobił! -Powiedziałam
Zero wstał jego sierść cała splamiona krwią ofiary.
-Zadawał mi tak samo głupie i denerwujące pytania jak Ty- rzekł i rzucił się prosto na mnie
<Pivot? Ratuj ;) >
- Musisz się stąd wynieść! - warknął Pivot
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom i uszom.
-... Zero coś ty tu zrobił!? Pogięło Cię do reszty... - krzyknęłam zdenerwowana
Na jego opanowanym pyszczku nagle pojawił się szyderczy i złowrogi uśmieszek
-No co się tak wściekliście to tylko trochę mięsa -zaśmiał się Zero
~Jak on mógł nazwać naszego "brata" członka watahy tylko mięsem!? Przecież nie był taki gdy się którego dnia razem spotkaliśmy...~ pomyślałam
-Zamknij się i wynoś się stąd teraz to nie jest twój dom -ryknął Alfa
Zero nic sobie z tego nie robił tylko się szyderczo uśmiechał.
-Dlaczego odpuściłeś się takiego czynu? Przecież nic nie zrobił! -Powiedziałam
Zero wstał jego sierść cała splamiona krwią ofiary.
-Zadawał mi tak samo głupie i denerwujące pytania jak Ty- rzekł i rzucił się prosto na mnie
<Pivot? Ratuj ;) >
Od Pivot'a CD Kasandry
Ostatnio jakby wataha opustoszała. Jakby wszyscy nagle się wynieśli i zostałem sam. Choć dni były coraz piękniejsze i cieplejsze, życie wokół mnie jakby stawało się coraz bardziej ponure. Każdy by chyba tak powiedział. Zdawało mi się, że nawet Enceladus zniknął, ale to było nie możliwe, bo czasami widziałem w oddali kilka lisów z jego stada.
Wtem z moich zamyśleń wyrwał mnie krzyk. Wilczy krzyk. Rozpoznałem go... to Disteriozo! Szybko się zerwałem i długimi susami ruszyłem w kierunku z którego dobiegał. Przybyłem jednak za późno. Zobaczyłem go martwego, a wokół było mnóstwo krwi. Zobaczyłem ślady łap biegnące od ciała. Poszedł za nimi i po chwili zobaczyłem Zera. Czy to on to zrobił? Ślady krwi na jego sierści i pysku wszystko wyjaśniały. Wilk spokojnie leżał wpatrując się we mnie. Był zadowolony. Z tego, że zabił członka, czy z tego, że o tym wiem?
- Musisz się stąd wynieść! - warknąłem. Po chwili obok mnie pojawiła się Kasandra.
<Kasandra?>
Wtem z moich zamyśleń wyrwał mnie krzyk. Wilczy krzyk. Rozpoznałem go... to Disteriozo! Szybko się zerwałem i długimi susami ruszyłem w kierunku z którego dobiegał. Przybyłem jednak za późno. Zobaczyłem go martwego, a wokół było mnóstwo krwi. Zobaczyłem ślady łap biegnące od ciała. Poszedł za nimi i po chwili zobaczyłem Zera. Czy to on to zrobił? Ślady krwi na jego sierści i pysku wszystko wyjaśniały. Wilk spokojnie leżał wpatrując się we mnie. Był zadowolony. Z tego, że zabił członka, czy z tego, że o tym wiem?
- Musisz się stąd wynieść! - warknąłem. Po chwili obok mnie pojawiła się Kasandra.
<Kasandra?>
25 marca 2016
Od Kasandry
Obudziłam się wcześnie rano. Słoneczko budziło się powoli, jego promienie pięknie rozświetlały kołderkę z mgły. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
~Dawno się nie pokazywałam... Ciekawe czy mnie jeszcze pamiętają? ~ pomyślałam.
Wstałam i otrzepałam się z drobinek piasku. Wyszłam ze swojej ciemnej jaskini wprost w oślepiające promyki. Przez chwilę nie wiedziałam co się ze mną dzieje, oślepłam. Po paru sekundach zaczęłam coś widzieć. Zrobiłam parę kroków, chwiałam się lekko na boki. Powietrze było zimne, lecz orzeźwiające. Wiatr leciutko rozwiewał moje gęste futro.
~Idź rzesz normalnie...~ zirytowałam się sama na siebie.
Po jakimś czasie całkowicie się przyzwyczaiłam. Kroczyłam dumnie lecz powoli po terenach watahy.
*Jakiś czas później - około 2 godziny*
Nikogo nigdzie nie było, jakby wszyscy wyparowali albo wynieśli się. Westchnęłam smutno. Nudziło mi się. Pogoda z dnia na dzień się poprawiła i robiła cieplejsza. Wdrapałam się na najwyższą i dosyć grubą gałąź buku. Miałam nadzieję że kogoś ujrzę, lecz się trochę przeliczyłam. Położyłam się i zasnęłam.
*Około 30 minut później *
Spałam może 30 minut gdy nagle ktoś krzyknął. Leżałam i nic specjalnego nie robiłam. Byłam zbyt zaspana, aby zwrócić uwagę kto krzyczy.
<Ktoś? Przerwij proszę tę nudę ;) >
~Dawno się nie pokazywałam... Ciekawe czy mnie jeszcze pamiętają? ~ pomyślałam.
Wstałam i otrzepałam się z drobinek piasku. Wyszłam ze swojej ciemnej jaskini wprost w oślepiające promyki. Przez chwilę nie wiedziałam co się ze mną dzieje, oślepłam. Po paru sekundach zaczęłam coś widzieć. Zrobiłam parę kroków, chwiałam się lekko na boki. Powietrze było zimne, lecz orzeźwiające. Wiatr leciutko rozwiewał moje gęste futro.
~Idź rzesz normalnie...~ zirytowałam się sama na siebie.
Po jakimś czasie całkowicie się przyzwyczaiłam. Kroczyłam dumnie lecz powoli po terenach watahy.
*Jakiś czas później - około 2 godziny*
Nikogo nigdzie nie było, jakby wszyscy wyparowali albo wynieśli się. Westchnęłam smutno. Nudziło mi się. Pogoda z dnia na dzień się poprawiła i robiła cieplejsza. Wdrapałam się na najwyższą i dosyć grubą gałąź buku. Miałam nadzieję że kogoś ujrzę, lecz się trochę przeliczyłam. Położyłam się i zasnęłam.
*Około 30 minut później *
Spałam może 30 minut gdy nagle ktoś krzyknął. Leżałam i nic specjalnego nie robiłam. Byłam zbyt zaspana, aby zwrócić uwagę kto krzyczy.
<Ktoś? Przerwij proszę tę nudę ;) >
24 marca 2016
Od Phase'a CD Liselotte
Niepewnie objąłem lisicę łapami, pozwalając jej moczyć moje futro słonymi łzami. Chciałem jej pomóc, zrobić coś, żeby przestała płakać, ale zdobyłem się jedynie na przyciśnięcie jej mocniej do klatki piersiowej.
Po chwili moment załamania Liselotte minął i odsunęła się lekko, pociągając głośno nosem. Dopiero, kiedy położyła swoje łapy na moich, zorientowałem się, że cały czas ją obejmowałem. Szybko się poprawiłem, spoglądając na nią z uwagą. Starła z pyska zaschnięte już łzy, po czym wyprostowała się, wciąż z widoczną niepewnością.
-Jestem pewny, że wszystko z tobą w porządku - powiedziałem cicho, a samica drgnęła, spoglądając na mnie, jakby wcześniej zapomniała, że stałem tuż obok.
-Widziałeś, co się ze mną dzieje - odpowiedziała lekko przybita. Biorąc pod uwagę jej stan sprzed minuty, opanowała się zadziwiająco szybko.
-Każdy czasami widzi to, co chciałby widzieć. - Uniosłem kąciki pyska.
-Nie rozumiem, o czym mówisz.
-Mam na myśli to, że może podświadomie wyobraziłaś sobie niebezpieczeństwo, żeby mnie przytulić. - Poruszyłem brwiami, poszerzając swój uśmiech. Lisa zaśmiała się.
-Chciałbyś - odparła, na powrót poważniejąc. - To nie zmienia faktu, że coś jest ze mną nie tak.
-Jak to? Tak jak wszyscy inni reagujesz śmiechem na moje wybitne poczucie humoru, wszystko z tobą w porządku. - Usiadłem na trawie, a lisica zrobiła to samo. - Po prostu się nie martw, dobrze? - dodałem po chwili.
W odpowiedzi otrzymałem skinienie łebkiem, na co uśmiechnąłem się lekko. Liselotte również wyszczerzyła swoje zęby, spoglądając w górę, gdzie rozciągało się nocne niebo. Podążyłem spojrzeniem w tą samą stronę, napotykając okrągłe oblicze księżyca. Zmrużyłem nieco oczy, oślepiony jego blaskiem, ale po chwili znów chłonąłem każdy szczegół, tym razem jednak patrząc się na siedzącą obok samicę. Przyłapany na obserwowaniu odwróciłem szybko wzrok. Usłyszałem chichot.
-Pooglądamy gwiazdy? Noc jest wyjątkowo ciepła - usłyszałem propozycję, na którą ochoczo przystałem. Kto przepuściłby okazję do spędzenia nocy, nie ważne na czym, z osobą, w której się zakochał?
Ta myśl przemknęła przez mój łeb tak szybko, że w pierwszej chwili w ogóle nie zarejestrowałem jej znaczenia. Brzmiała tak naturalnie, jakby jej obecność w tamtym momencie była oczywista. Potem jednak dotarł do mnie jej sens i aż zapowietrzyłem się z wrażenia.
Szlag.
< Liselotte? :3 >
Po chwili moment załamania Liselotte minął i odsunęła się lekko, pociągając głośno nosem. Dopiero, kiedy położyła swoje łapy na moich, zorientowałem się, że cały czas ją obejmowałem. Szybko się poprawiłem, spoglądając na nią z uwagą. Starła z pyska zaschnięte już łzy, po czym wyprostowała się, wciąż z widoczną niepewnością.
-Jestem pewny, że wszystko z tobą w porządku - powiedziałem cicho, a samica drgnęła, spoglądając na mnie, jakby wcześniej zapomniała, że stałem tuż obok.
-Widziałeś, co się ze mną dzieje - odpowiedziała lekko przybita. Biorąc pod uwagę jej stan sprzed minuty, opanowała się zadziwiająco szybko.
-Każdy czasami widzi to, co chciałby widzieć. - Uniosłem kąciki pyska.
-Nie rozumiem, o czym mówisz.
-Mam na myśli to, że może podświadomie wyobraziłaś sobie niebezpieczeństwo, żeby mnie przytulić. - Poruszyłem brwiami, poszerzając swój uśmiech. Lisa zaśmiała się.
-Chciałbyś - odparła, na powrót poważniejąc. - To nie zmienia faktu, że coś jest ze mną nie tak.
-Jak to? Tak jak wszyscy inni reagujesz śmiechem na moje wybitne poczucie humoru, wszystko z tobą w porządku. - Usiadłem na trawie, a lisica zrobiła to samo. - Po prostu się nie martw, dobrze? - dodałem po chwili.
W odpowiedzi otrzymałem skinienie łebkiem, na co uśmiechnąłem się lekko. Liselotte również wyszczerzyła swoje zęby, spoglądając w górę, gdzie rozciągało się nocne niebo. Podążyłem spojrzeniem w tą samą stronę, napotykając okrągłe oblicze księżyca. Zmrużyłem nieco oczy, oślepiony jego blaskiem, ale po chwili znów chłonąłem każdy szczegół, tym razem jednak patrząc się na siedzącą obok samicę. Przyłapany na obserwowaniu odwróciłem szybko wzrok. Usłyszałem chichot.
-Pooglądamy gwiazdy? Noc jest wyjątkowo ciepła - usłyszałem propozycję, na którą ochoczo przystałem. Kto przepuściłby okazję do spędzenia nocy, nie ważne na czym, z osobą, w której się zakochał?
Ta myśl przemknęła przez mój łeb tak szybko, że w pierwszej chwili w ogóle nie zarejestrowałem jej znaczenia. Brzmiała tak naturalnie, jakby jej obecność w tamtym momencie była oczywista. Potem jednak dotarł do mnie jej sens i aż zapowietrzyłem się z wrażenia.
Szlag.
< Liselotte? :3 >
19 marca 2016
Od Liselotte CD Phase'a
-Widziałam - rzuciłam w jego stronę.
Basior nadal udawał, że nic się nie stało. Odwrócił się do mnie niechętnie, jakbym przerwała mu w śnie zimowym, i udał niezbyt przyjemne zaskoczenie na mój widok.
-Widziałaś co? - mruknął zaspanym tonem.
Przewróciłam oczami. Skoro on zgrywa niedostępnego, nie widzę powodu, abym to JA miała go przeprosić. Po moim trupie.
Nagle zobaczyłam tajemniczą postać, sunącą w pobliżu. Zbliżała się do Phase'a, najwyraźniej go nie zauważając. Nic dziwnego: miała z siedem metrów wysokości. Poruszała się nieco melancholijnie, ale może tylko sprawiała takie wrażenie przez swoje rozmiary. Zdawała się emanować delikatną poświatą, a ja miałam wrażenie, jakby od samego patrzenia piekły mnie oczy.
-Phase, uważaj! - krzyknęłam, gdy wilk był już kilka metrów (a dla postaci nawet mniej niż krok) od niego.
Basior błyskawicznie się odwrócił i spojrzał dokładnie przez nogę stworzenia. Następnie odwrócił się do mnie, nadal stojąc w tym samym miejscu, co jak dla mnie było dziwne: rozumiem być obrażonym, ale moja rada przy stworzeniu, które pewnie nawet nie zauważyłoby, kiedy go zmiażdży, jest chyba dość przydatna.
-Ha, ha, ha, ale się uśmiałem - mruknął. - Daruj sobie głupie numery.
Spojrzałam na niego, nic nie rozumiejąc. Olbrzymia łapa stanęła tuż przed nim.
-Phase! - krzyknęłam. -Nic Ci nie jest?!
Chodzące stworzenie wywołało taki hałas, że porównywałabym to z trzęsieniem ziemi.
Kiedy łapa się odsunęła, samiec stał w tym samym miejscu. Patrząc na mnie, puknął się w czoło, co miało zapewne oznaczać, że jestem głupia. Ale oryginalne.
-Przecież prawie Cię zmiażdżył! - próbowałam interweniować.
-Co mnie zmiażdżyło? Wiesz, nie mam czasu na głupią zabawę...
Odwrócił się i zaczął odchodzić, ale dobiegłam do niego i zatrzymałam.
Musiałam wyglądać na nieźle zdesperowaną, może nawet szaloną. No wiecie: rozczochrana sierść, obłęd w oczach, butelka po Tyskie w kieszeni. Dobra, tego ostatniego nie przeczytaliście.
-Ten... Ten stwór! Naprawdę nic nie widziałeś?
Pokręcił głową, marszcząc czoło. Nie wiem, czy nie uznał mnie za wariatkę, ale w każdym razie poznał, że zobaczyłam coś, co z całą pewnością nie będzie dobrym świadkiem na ślubie.
-Och, Phase, czy ja wariuję? - jęknęłam, nagle zapominając, że jestem bardzo obrażona i "niedostępna". - W poprzednim stadzie także widziałam coś jak to stworzenie, którego nikt inny nie dostrzegał.
Następnie się rozpłakałam i przytuliłam lisa. No co? Przecież jestem samicą i mam prawo do nagłych zmian nastroju. Tym bardziej, że zaczynałam wpadać w obłęd. No już, nie patrzcie tak na mnie.
<Phase? Ta historia zaczyna się robić coraz dziwniejsza o.O >
Basior nadal udawał, że nic się nie stało. Odwrócił się do mnie niechętnie, jakbym przerwała mu w śnie zimowym, i udał niezbyt przyjemne zaskoczenie na mój widok.
-Widziałaś co? - mruknął zaspanym tonem.
Przewróciłam oczami. Skoro on zgrywa niedostępnego, nie widzę powodu, abym to JA miała go przeprosić. Po moim trupie.
Nagle zobaczyłam tajemniczą postać, sunącą w pobliżu. Zbliżała się do Phase'a, najwyraźniej go nie zauważając. Nic dziwnego: miała z siedem metrów wysokości. Poruszała się nieco melancholijnie, ale może tylko sprawiała takie wrażenie przez swoje rozmiary. Zdawała się emanować delikatną poświatą, a ja miałam wrażenie, jakby od samego patrzenia piekły mnie oczy.
-Phase, uważaj! - krzyknęłam, gdy wilk był już kilka metrów (a dla postaci nawet mniej niż krok) od niego.
Basior błyskawicznie się odwrócił i spojrzał dokładnie przez nogę stworzenia. Następnie odwrócił się do mnie, nadal stojąc w tym samym miejscu, co jak dla mnie było dziwne: rozumiem być obrażonym, ale moja rada przy stworzeniu, które pewnie nawet nie zauważyłoby, kiedy go zmiażdży, jest chyba dość przydatna.
-Ha, ha, ha, ale się uśmiałem - mruknął. - Daruj sobie głupie numery.
Spojrzałam na niego, nic nie rozumiejąc. Olbrzymia łapa stanęła tuż przed nim.
-Phase! - krzyknęłam. -Nic Ci nie jest?!
Chodzące stworzenie wywołało taki hałas, że porównywałabym to z trzęsieniem ziemi.
Kiedy łapa się odsunęła, samiec stał w tym samym miejscu. Patrząc na mnie, puknął się w czoło, co miało zapewne oznaczać, że jestem głupia. Ale oryginalne.
-Przecież prawie Cię zmiażdżył! - próbowałam interweniować.
-Co mnie zmiażdżyło? Wiesz, nie mam czasu na głupią zabawę...
Odwrócił się i zaczął odchodzić, ale dobiegłam do niego i zatrzymałam.
Musiałam wyglądać na nieźle zdesperowaną, może nawet szaloną. No wiecie: rozczochrana sierść, obłęd w oczach, butelka po Tyskie w kieszeni. Dobra, tego ostatniego nie przeczytaliście.
-Ten... Ten stwór! Naprawdę nic nie widziałeś?
Pokręcił głową, marszcząc czoło. Nie wiem, czy nie uznał mnie za wariatkę, ale w każdym razie poznał, że zobaczyłam coś, co z całą pewnością nie będzie dobrym świadkiem na ślubie.
-Och, Phase, czy ja wariuję? - jęknęłam, nagle zapominając, że jestem bardzo obrażona i "niedostępna". - W poprzednim stadzie także widziałam coś jak to stworzenie, którego nikt inny nie dostrzegał.
Następnie się rozpłakałam i przytuliłam lisa. No co? Przecież jestem samicą i mam prawo do nagłych zmian nastroju. Tym bardziej, że zaczynałam wpadać w obłęd. No już, nie patrzcie tak na mnie.
<Phase? Ta historia zaczyna się robić coraz dziwniejsza o.O >
07 marca 2016
Od Fortis CD Enceladus'a
Wypuściłam powoli powietrze. Bo skoro śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, to czemu mamy je przegapić? I po co ja wstawałam? Sądziłam, że czeka mnie jakaś.. sama nie wiem czego oczekiwałam. Fanfar z okazji mojego przybycia? Niekoniecznie.
A może właśnie śniadanie? Może to właśnie to, o czym marzyłam przez całe swoje życie? By zjeść śniadanie w obecności moich braci i sióstr lisów.
Niech jakiś "lisi brat" trzepnie mnie w mózg. Przydałby się restart. A tak właściwie, hm.. Jestem nieco głodna.. Ale.. Czy właśnie nie mówiłam o śniadaniu? Nie pamiętam..
- Tak, jasne. Owszem. Oczywiście. - wymamrotałam z roztargnieniem i podążyłam za wyciągającym się sennie lisem, którego wąsiki drgały jeszcze nieco z rozbawienia.
Tak, śmiej się śmiej. Ale to nie ty masz problemy z pamięcią!
Dotarliśmy na rozległą polanką, gdzie znajdował się ogrom lisków zajadających się swoimi ofiarami.
- Tak wypadło, że pożywiamy się tutaj. Ale musisz sama sobie cokolwiek upolować. W lesie powinna znaleźć się jakaś drobna zwierzyna. - nie ważne, że widział we mnie mistrza w dziedzinie łowów. Ważne, żebym sama dla siebie mogła wynaleźć jakieś zwierzątko. Nieważne, po co ja o tym myślę? Zając sam się nie zje. I nie upoluje. Zresztą, jeden wystarczy. Po co się tak męczyć na dwa! A może nawet komu innemu dałoby się podkraść.. A może lepiej nie.. A jak już, to dyskretnie!
Nagle dało się dosłyszeć jakiś cichy dźwięk, skierowałam uszy w tamtą stronę i wciągnęłam powietrze, poczułam jak wąsiki zadrżały przy tym ruchu.
Maleńkie ciałko zająca skubało pobieżnie trawę. Uszy miało nastawione, nosek wibrował także. Na szczęście byłam sporawą odległość odeń, no i lekki wietrzyk wiał w moją stronę. Ależ nierozważne to zajęcze istnienie, prawda? Szkoda, że muszę je uśmiercić..
Postawiłam delikatnie łapę na miękkim runie leśnym odsuwając przedtem z tamtego miejsca kruchą gałązkę. Przeniosłam ciężar na trzy łapy i wyczułam kolejne miejsce na ustawienie łapki. Rozsunęłam niesłyszalnie gałązki jakiegoś krzewu składającego się na bujne zarośla. Byłam na małym wzniesieniu, co znaczniej ułatwiało skok. Ofiara niefortunnie ustawiła się tyłem do mnie. Tylko to wykorzystać!
Spięłam mięśnie i przysunęłam się do ziemi przygotowując się do skoku.
Uprzedził mnie Enceladus (zapamiętałam imię!), który pochwycił ofiarę i załatwił ją szybkim gryzem. Rzuciłam mu pełne wyrzutów spojrzenie.
- Nie widziałaś mnie? - udawał zdziwienie. - Stałem tuż obok. Patrzę, a ty chcesz mi zabrać śniadanie. I teraz wyszło na odwrót. Dziwne, nie?
Zmarszczyłam brwi i posłałam mu nienawistne zerknięcie. Potem po raz kolejny wystartowałam po zająca. Pasł się spokojnie, ale gdy ujrzał cień szybującego lisa, zwiał.
Zostawił mnie bez śniadania! Bydlak, a nie zając!
A Enceladus z zadowoleniem ogryzał kości swojej ofiary. Podczas gdy mi burczało w brzuchu. Teraz to nawet myszy nie złowię, bo wszystkie uciekną! - pomyślałam ze smutkiem.
<Enceladus? XD>
A może właśnie śniadanie? Może to właśnie to, o czym marzyłam przez całe swoje życie? By zjeść śniadanie w obecności moich braci i sióstr lisów.
Niech jakiś "lisi brat" trzepnie mnie w mózg. Przydałby się restart. A tak właściwie, hm.. Jestem nieco głodna.. Ale.. Czy właśnie nie mówiłam o śniadaniu? Nie pamiętam..
- Tak, jasne. Owszem. Oczywiście. - wymamrotałam z roztargnieniem i podążyłam za wyciągającym się sennie lisem, którego wąsiki drgały jeszcze nieco z rozbawienia.
Tak, śmiej się śmiej. Ale to nie ty masz problemy z pamięcią!
Dotarliśmy na rozległą polanką, gdzie znajdował się ogrom lisków zajadających się swoimi ofiarami.
- Tak wypadło, że pożywiamy się tutaj. Ale musisz sama sobie cokolwiek upolować. W lesie powinna znaleźć się jakaś drobna zwierzyna. - nie ważne, że widział we mnie mistrza w dziedzinie łowów. Ważne, żebym sama dla siebie mogła wynaleźć jakieś zwierzątko. Nieważne, po co ja o tym myślę? Zając sam się nie zje. I nie upoluje. Zresztą, jeden wystarczy. Po co się tak męczyć na dwa! A może nawet komu innemu dałoby się podkraść.. A może lepiej nie.. A jak już, to dyskretnie!
Nagle dało się dosłyszeć jakiś cichy dźwięk, skierowałam uszy w tamtą stronę i wciągnęłam powietrze, poczułam jak wąsiki zadrżały przy tym ruchu.
Maleńkie ciałko zająca skubało pobieżnie trawę. Uszy miało nastawione, nosek wibrował także. Na szczęście byłam sporawą odległość odeń, no i lekki wietrzyk wiał w moją stronę. Ależ nierozważne to zajęcze istnienie, prawda? Szkoda, że muszę je uśmiercić..
Postawiłam delikatnie łapę na miękkim runie leśnym odsuwając przedtem z tamtego miejsca kruchą gałązkę. Przeniosłam ciężar na trzy łapy i wyczułam kolejne miejsce na ustawienie łapki. Rozsunęłam niesłyszalnie gałązki jakiegoś krzewu składającego się na bujne zarośla. Byłam na małym wzniesieniu, co znaczniej ułatwiało skok. Ofiara niefortunnie ustawiła się tyłem do mnie. Tylko to wykorzystać!
Spięłam mięśnie i przysunęłam się do ziemi przygotowując się do skoku.
Uprzedził mnie Enceladus (zapamiętałam imię!), który pochwycił ofiarę i załatwił ją szybkim gryzem. Rzuciłam mu pełne wyrzutów spojrzenie.
- Nie widziałaś mnie? - udawał zdziwienie. - Stałem tuż obok. Patrzę, a ty chcesz mi zabrać śniadanie. I teraz wyszło na odwrót. Dziwne, nie?
Zmarszczyłam brwi i posłałam mu nienawistne zerknięcie. Potem po raz kolejny wystartowałam po zająca. Pasł się spokojnie, ale gdy ujrzał cień szybującego lisa, zwiał.
Zostawił mnie bez śniadania! Bydlak, a nie zając!
A Enceladus z zadowoleniem ogryzał kości swojej ofiary. Podczas gdy mi burczało w brzuchu. Teraz to nawet myszy nie złowię, bo wszystkie uciekną! - pomyślałam ze smutkiem.
<Enceladus? XD>
01 marca 2016
Od Suprise - Wyspa Kamieni (event)
Woda obmyła moje łapy. Wzdrygnęłam się. Była lodowata. Nie da rady płynąć. W takim razie jak dostać się na Wyspę Kamieni? Można popłynąć jakąś tratwą czy żaglówką, ale ja nie mam. Musiałam więc spróbować czegoś innego. Użyłam mojej mocy i przede mną wyrósł most z ziemi, ciągnący się aż do drugiego brzegu. Uśmiechnęłam się. Cóż, przydatne. Weszłam na most i zaczęłam iść. Konstrukcja wyglądała tak, jakby była zbudowana z kamienia. Nic tylko nie skrzypiało, a powinno, jak idzie się po mostach. Szybko znalazłam się po drugiej stronie wody. Uniosłam wzrok i nagle zrozumiałam, dlaczego ta wyspa to Wyspa Kamieni. Wszędzie były kamienie. Duże i małe, płaskie i podłużne, ładne i brzydkie. Kilka nawet chciałam wziąć ze sobą, ale nie dało rady. Szukałam Drzewa Snu. W okolicy nie było żadnych drzew, więc uznałam, że będzie łatwo. Słuchajcie, nic bardziej mylnego. Obeszłam całą wyspę i nic. Żadnego drzewa czy choćby nawet listka, a co dopiero Drzewa Snu. Wcięło jak Bolka trampki. Zrezygnowana westchnęłam i już miałam wracać, gdy nagle coś szturchnęło mnie w brzuch. Był to mały, uroczy czarny ptaszek z różowym brzuszkiem. Nie ukrywam, ładne połączenie, ptaszek ma szczęście. Wszystko wskazywało na to, że nie chce mi zrobić krzywdy (No co? Ok, niby był mały, ale ostry dzióbek to on miał). Chciał mnie gdzieś zaprowadzić. Tak, Suprise zaklinaczka małych ptaszków. Idealnie. Nie, nie wiem, skąd wiedziałam, że chciał mnie gdzieś zaprowadzić. Po prostu wiedziałam i już. Pobiegłam za nim. Doprowadził mnie do groty w skale. Tam kłębiło się więcej takich ptaszków. Wszystkie były czarne, tylko brzuszki miały inne. A do czarnego każdy kolor pasuje, więc był to widok cieszący oczy. Weszłam do jaskini. W miarę jak szłam, pierzastych było coraz mniej. W końcu doszłam do końca groty. Rosło tam wielkie drzewo. Drzewo Snu. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, zapadłam w głęboki sen. Śniło mi się, że jestem w jakimś domu z mamą, tatą i siostrą. Miałam siostrę?! Byłam małym lisiątkiem. Bawiłam się z rodziną. I tyle. Obudziłam się gwałtownie, mając przed sobą gałęzie Drzewa Snu. Wzięłam trochę kory i wyszłam z jaskini. Pożegnałam ptaszki, przeszłam przez most, zburzyłam go i wróciłam do swojej nory. Tego dnia nie miałam już żadnego snu. Szkoda...
29 lutego 2016
Od Phase'a CD Lisolette
Liselotte potrząsnęła łbem, a ja w tym czasie otoczyłem uciekającego zająca ścianami z ziemi. Nasze oczy się spotkały, a ja jak zwykle nie mogłem się napatrzeć na jej piękne tęczówki, dlatego to lisica pierwsza przerwała kontakt.
-Witaj - powiedziała chłodno, prostując się i odwracając wzrok.
-Pochwalony - odparłem wyniośle i całkowicie poważnie.
Obróciłem się na pięcie, po czym podszedłem do uwięzionego zwierzęcia. Zacisnąłem szczęki na karku ofiary, a następnie szybko ją uśmierciłem, niszcząc przy okazji pułapkę z ziemi. Położyłem zająca przed Liselotte, która obserwowała moje działania z chłodną obojętnością.
-Proszę - podsunąłem jej zwierzynę, odsuwając się parę kroków.
-Ty go weź - odpowiedziała natychmiast, odstępując od ofiary.
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Tak się mamy bawić?
-Przez swoją dumę odrzucasz posiłek, który podstawiają ci pod nos? - prychnąłem, przyjmując maskę obojętności na pysku, jednak wewnątrz byłem mocno zirytowany.
-Sugerujesz, że sama sobie nie potrafię upolować jedzenia? - zapytała butnie, robiąc krok wprzód.
-Gdybyś umiała, to nie próbowałabyś upolować MNIE - zakpiłem, nie wytrzymując.
-Szkoda tylko, że to TY skoczyłeś na MNIE - odparowała, posyłając mi wściekłe spojrzenie.
-Chciałabyś. - Byłem pewny, że moje oczy w tamtym momencie ciskały gromy. - Może powinnaś w końcu zejść na ziemię.
-Tak się składa, że stoję na niej pewniej niż ty.
Uniosłem brwi, a na moim pysku pojawił się kpiący uśmieszek. Przywołałem moc, po chwili pod łapami Liselotte pojawił się mały kopczyk. Lisica straciła równowagę. Zaśmiałem się lekko, widząc ją zrywającą się z powrotem na cztery łapy. To, co zrobiłem było naprawdę wredne i nie w moim stylu, ale Lisa przy każdym spotkaniu wywoływała u mnie silne emocje, których nijak nie potrafiłem opanować. Zaraz jednak gorzko pożałowałem tego, co zrobiłem, kiedy zobaczyłem poniżenie oraz chłód mącące blask w jej oczach. Zraniłem ją, zdawałem sobie z tego sprawę, a nigdy nie było to moim celem. Z przeprosinami wahałem się ułamek sekundy za długo, bo kiedy otwierałem pysk, żeby coś powiedzieć, samica odwróciła się i odeszła.
Stałem przez chwilę, analizując w myślach całe zajście, uświadamiając sobie, jak wiele błędów popełniłem w ciągu tak krótkiej wymiany zdań. Miałem ochotę się spoliczkować. Zamiast tego spojrzałem ze wstrętem na zająca, jakby to on był wszystkiemu winny, po czym ruszyłem do swojej nory. Jakoś nagle straciłem apetyt oraz ochotę na czyjekolwiek towarzystwo.
~*~
Pomyliłem się. Zostanie sam na sam ze swoimi myślami nie było najlepszym pomysłem, bo za każdym razem myśl o Liselotte przebijała się przez wszystkie inne. Pomijając fakt, że za każdym razem próbowałem odpędzić niechciane wspomnienia, doszedłem do wniosku, że w sumie byłem skłonny uwierzyć lisicy. Gdy mówiła mi o tych swoich bogach, na jej pysku malowało się przekonanie i pewność swojego zdania. Poza tym, nie wkurzyłaby się tak bardzo, gdyby nie była święcie przekonana co do swojej racji. Postanowiłem jak na razie zostawić ten temat, przy okazji wyrzucając Atenę ze swojego łba, więc udałem się w miejsce, gdzie na pewno nic nie będzie mi się z nią kojarzyć. Udałem się na wilcze tereny.
Wprawdzie było to trochę niebezpieczne, bo pomimo paktu o nieagresji między stadem a watahą oraz mojej jako-takiej znajomości z Alfą, każdy lis wciąż powinien obawiać się wilka. Postanowiłem wybrać się w odwiedziny do Pivota, z którym nie rozmawiałem już naprawdę dawno, wierząc, że znajdzie dla mnie czas i jakieś ciekawe zajęcie.
Spędziłem z basiorem resztę dnia, z powodzeniem unikając zaprzątania sobie głowy konfliktem z pewną osobą. Było już dawno po zachodzie, kiedy wracałem do nory. Granatowe niebo pokryte było milionami świecących punktów, szczególnie wyraźnie można było podziwiać tej nocy drogę mleczną. Zadarłem łeb w górę, podziwiając mieniące się konstelacje.
Nagle usłyszałem ciche westchnięcie. Szybko spojrzałem przed siebie, gdzie zauważyłem odznaczającą się na ciemnym tle trawy sylwetkę. Skarciłem się w myślach, bo gdybym nie szedł z głową w chmurach, nie znalazłbym się w pobliżu Liselotte. Miałem jednak szczęście, gdyż lisica zdawała się być nieświadoma mojej obecności. I BUM, szczęście się ode mnie odwróciło, kiedy nadepnąłem na suchy patyk. Samica spojrzała w moją stronę. Gwałtownie uciekłem wzrokiem, udając, że jej nie zauważyłem. Postanowiłem zaczekać na ruch Liselotte.
< Liselotte? Podejdziesz czy nie? :3 >
-Witaj - powiedziała chłodno, prostując się i odwracając wzrok.
-Pochwalony - odparłem wyniośle i całkowicie poważnie.
Obróciłem się na pięcie, po czym podszedłem do uwięzionego zwierzęcia. Zacisnąłem szczęki na karku ofiary, a następnie szybko ją uśmierciłem, niszcząc przy okazji pułapkę z ziemi. Położyłem zająca przed Liselotte, która obserwowała moje działania z chłodną obojętnością.
-Proszę - podsunąłem jej zwierzynę, odsuwając się parę kroków.
-Ty go weź - odpowiedziała natychmiast, odstępując od ofiary.
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Tak się mamy bawić?
-Przez swoją dumę odrzucasz posiłek, który podstawiają ci pod nos? - prychnąłem, przyjmując maskę obojętności na pysku, jednak wewnątrz byłem mocno zirytowany.
-Sugerujesz, że sama sobie nie potrafię upolować jedzenia? - zapytała butnie, robiąc krok wprzód.
-Gdybyś umiała, to nie próbowałabyś upolować MNIE - zakpiłem, nie wytrzymując.
-Szkoda tylko, że to TY skoczyłeś na MNIE - odparowała, posyłając mi wściekłe spojrzenie.
-Chciałabyś. - Byłem pewny, że moje oczy w tamtym momencie ciskały gromy. - Może powinnaś w końcu zejść na ziemię.
-Tak się składa, że stoję na niej pewniej niż ty.
Uniosłem brwi, a na moim pysku pojawił się kpiący uśmieszek. Przywołałem moc, po chwili pod łapami Liselotte pojawił się mały kopczyk. Lisica straciła równowagę. Zaśmiałem się lekko, widząc ją zrywającą się z powrotem na cztery łapy. To, co zrobiłem było naprawdę wredne i nie w moim stylu, ale Lisa przy każdym spotkaniu wywoływała u mnie silne emocje, których nijak nie potrafiłem opanować. Zaraz jednak gorzko pożałowałem tego, co zrobiłem, kiedy zobaczyłem poniżenie oraz chłód mącące blask w jej oczach. Zraniłem ją, zdawałem sobie z tego sprawę, a nigdy nie było to moim celem. Z przeprosinami wahałem się ułamek sekundy za długo, bo kiedy otwierałem pysk, żeby coś powiedzieć, samica odwróciła się i odeszła.
Stałem przez chwilę, analizując w myślach całe zajście, uświadamiając sobie, jak wiele błędów popełniłem w ciągu tak krótkiej wymiany zdań. Miałem ochotę się spoliczkować. Zamiast tego spojrzałem ze wstrętem na zająca, jakby to on był wszystkiemu winny, po czym ruszyłem do swojej nory. Jakoś nagle straciłem apetyt oraz ochotę na czyjekolwiek towarzystwo.
~*~
Pomyliłem się. Zostanie sam na sam ze swoimi myślami nie było najlepszym pomysłem, bo za każdym razem myśl o Liselotte przebijała się przez wszystkie inne. Pomijając fakt, że za każdym razem próbowałem odpędzić niechciane wspomnienia, doszedłem do wniosku, że w sumie byłem skłonny uwierzyć lisicy. Gdy mówiła mi o tych swoich bogach, na jej pysku malowało się przekonanie i pewność swojego zdania. Poza tym, nie wkurzyłaby się tak bardzo, gdyby nie była święcie przekonana co do swojej racji. Postanowiłem jak na razie zostawić ten temat, przy okazji wyrzucając Atenę ze swojego łba, więc udałem się w miejsce, gdzie na pewno nic nie będzie mi się z nią kojarzyć. Udałem się na wilcze tereny.
Wprawdzie było to trochę niebezpieczne, bo pomimo paktu o nieagresji między stadem a watahą oraz mojej jako-takiej znajomości z Alfą, każdy lis wciąż powinien obawiać się wilka. Postanowiłem wybrać się w odwiedziny do Pivota, z którym nie rozmawiałem już naprawdę dawno, wierząc, że znajdzie dla mnie czas i jakieś ciekawe zajęcie.
Spędziłem z basiorem resztę dnia, z powodzeniem unikając zaprzątania sobie głowy konfliktem z pewną osobą. Było już dawno po zachodzie, kiedy wracałem do nory. Granatowe niebo pokryte było milionami świecących punktów, szczególnie wyraźnie można było podziwiać tej nocy drogę mleczną. Zadarłem łeb w górę, podziwiając mieniące się konstelacje.
Nagle usłyszałem ciche westchnięcie. Szybko spojrzałem przed siebie, gdzie zauważyłem odznaczającą się na ciemnym tle trawy sylwetkę. Skarciłem się w myślach, bo gdybym nie szedł z głową w chmurach, nie znalazłbym się w pobliżu Liselotte. Miałem jednak szczęście, gdyż lisica zdawała się być nieświadoma mojej obecności. I BUM, szczęście się ode mnie odwróciło, kiedy nadepnąłem na suchy patyk. Samica spojrzała w moją stronę. Gwałtownie uciekłem wzrokiem, udając, że jej nie zauważyłem. Postanowiłem zaczekać na ruch Liselotte.
< Liselotte? Podejdziesz czy nie? :3 >
Od Pivot'a CD Ishani
Kiedy zobaczyłem medyka od razu wróciły złe wspomnienia. Medykiem była moja ciotka. Przez nią wszyscy się ode mnie odwrócili i wyrzucili mnie.
Starałem się nie okazywać złości jak i rozczarowania. Udawałem, że jej nie kojarzę, z resztą wilczyca także wybrała taką taktykę. Patrzyłem na nią z lekką pogardą, ale chyba nikt tego nie zauważył oprócz niej.
Po kilkunastu minutach było po wszystkim i odeszła. Milczeliśmy. Po krótkiej chwili przyszedł do Nera jakiś wilk, powiedział mu coś cicho i razem w pośpiechu wyszli bez słowa. Wydało mi się to podejrzane. Kiedy byłem pewny, że są już na tyle daleko, że mnie nie usłyszą odetchnąłem.
- Nie wydaje Ci się to wszystko... - przerwałem by poszukać odpowiedniego słowa. - podejrzane?
Spojrzała na mnie jakby myślała podobnie.
- Trochę. - odparła.
- Wiesz... Dzięki, że ze mną jesteś... - powiedziałem niepewnie. Poczułem, że ją lubię.
<Ishani?>
Starałem się nie okazywać złości jak i rozczarowania. Udawałem, że jej nie kojarzę, z resztą wilczyca także wybrała taką taktykę. Patrzyłem na nią z lekką pogardą, ale chyba nikt tego nie zauważył oprócz niej.
Po kilkunastu minutach było po wszystkim i odeszła. Milczeliśmy. Po krótkiej chwili przyszedł do Nera jakiś wilk, powiedział mu coś cicho i razem w pośpiechu wyszli bez słowa. Wydało mi się to podejrzane. Kiedy byłem pewny, że są już na tyle daleko, że mnie nie usłyszą odetchnąłem.
- Nie wydaje Ci się to wszystko... - przerwałem by poszukać odpowiedniego słowa. - podejrzane?
Spojrzała na mnie jakby myślała podobnie.
- Trochę. - odparła.
- Wiesz... Dzięki, że ze mną jesteś... - powiedziałem niepewnie. Poczułem, że ją lubię.
<Ishani?>
Od Ishani CD Pivot'a
Naprawdę nie chciało mi się w to wierzyć. Na świecie ciągle są takie osoby? Zastanawiałam się nad tym w drodze do jaskini. Kiedy do niej dotarliśmy przestałam myśleć o tym i po pierwsze, byłam zadowolona, że według Pivot'a zrobiłam coś odważnego, co ,jakby to byli wrogowie, mogło uratować mu życie. Moja druga myśl to wygląd jaskini. Niby taka przypadkowa, a jednak cudowna! Nigdy nie miałam możliwości mieszkania w takich luksusach. Mogę opisać to mieszkanie jednym słowem: Cudo!
-Wow... -powiedziałam z podziwem. -Tu wszyscy mają takie jaskinie?
-Owszem -odpowiedział dumnie Nero. Byłam zbyt oszołomiona tym cudnym wyglądem, więc nic nie odpowiedziałam. -To ja już idę po medyka, a wy się rozgośćcie.
Kiedy wyszedł zapytałam:
-Gdzie mam spać?
-Gdzie chcesz, na tym łóżku -odpowiedział Pivot.
-O nie, to Ty musisz bardziej wypocząć ode mnie. Ty idziesz na łóżko, a ja na ten kamień, nie przywykłam do takich luksusów -rozkazałam tonem nie do sprzeciwu.
Po chwili doszedł Nero i medyk.
< Pivot? Znów, wena odeszła -_- >
-Wow... -powiedziałam z podziwem. -Tu wszyscy mają takie jaskinie?
-Owszem -odpowiedział dumnie Nero. Byłam zbyt oszołomiona tym cudnym wyglądem, więc nic nie odpowiedziałam. -To ja już idę po medyka, a wy się rozgośćcie.
Kiedy wyszedł zapytałam:
-Gdzie mam spać?
-Gdzie chcesz, na tym łóżku -odpowiedział Pivot.
-O nie, to Ty musisz bardziej wypocząć ode mnie. Ty idziesz na łóżko, a ja na ten kamień, nie przywykłam do takich luksusów -rozkazałam tonem nie do sprzeciwu.
Po chwili doszedł Nero i medyk.
< Pivot? Znów, wena odeszła -_- >
28 lutego 2016
Od Phase'a - Siedliska trolli (event)
Moja łapa z głośnym pluskiem zanurzyła się w kałuży błota. Ze wstrętem i lekkim trudem wyciągnąłem ją z obrzydliwej mazi, po czym strzepnąłem. Udało mi się pozbyć jedynie części brązowego paskudztwa, reszta, która została, przykleiła się do mojego futra. Czeka mnie zdrapywanie zaschniętego błota po powrocie, pomyślałem z przekąsem.
Zobaczyłem przed sobą mały staw, pełen zielonej rzęsy na tafli. Nie wyglądało to zachęcająco, w dodatku woda była mętna oraz miała niepokojący kolor. Rozglądnąłem się. Obejście go zajęłoby znacznie więcej czasu... Wzruszyłem łapami, i tak już śmierdzę. Wszedłem do jeziorka, zimna ciecz sięgała mi do podbrzusza. Zacząłem brnąć w mule, chcąc jak najszybciej przedostać się na drugą stronę.
Byłem pewny, że właśnie tędy wiedzie droga! To niemożliwe, żebyś się zgubił, Phase. Czy aby na pewno..? W miarę, jak zagłębiałem się w półmrok bagna, dopadało mnie coraz więcej wątpliwości. Chciałem tylko wrócić do nory, a oczywiście wyszło jak zwykle. W dodatku nie mogłem użyć swoich mocy do odszukania drogi, bo grunt był za grząski. Zakląłem głośno. Usłyszałem trzepot skrzydeł i jakiś spłoszony ptak wzniósł się w powietrze. Zazdrościłem mu w tamtym momencie, chociaż normalnie wolałem trzymać się ziemi.
Nie mając większego wyboru zacząłem podążać dalej, z, miałem wrażenie złudną, nadzieją na chociażby przypadkowe trafienie do domu. Nagle usłyszałem trzask oraz stłumione przekleństwo. Szybko obróciłem łeb w tamtą stronę, strzygąc uszami. Wyprostowałem się jak struna, wypatrując zagrożenia. Zdawało mi się, że przez gęste bagienne opary dostrzegłem jakąś sylwetkę. Nabrałem co do tego pewności, kiedy trochę się zbliżyłem. Postać była większa ode mnie, nie przypominała zwierzęcia, a bardziej... człowieka. Zastygłem w bezruchu, ale już po chwili zacząłem stawiać ostrożne kroki w tył. Na moje nieszczęście stworzenie zaczęło kierować się w moją stronę. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, znalazło się tuż obok mnie, klnąc szpetnie i głośno. Goblin zauważył mnie dopiero po chwili, po tym, jak skończył wygrzebywać z uszu woskowinę, następnie ją zjadł, po czym popatrzył się na mnie. Jego zniekształconą głowę, przypominającą kształtem krzywe jajko, nie porastał żaden włos, za to mnóstwo brodawek i chyba... grzyb? Wzdrygnąłem się zniesmaczony. Pochylił się w moim kierunku jeszcze bardziej, co tylko uwydatniło garb na jego plecach. Ciało rzeczywiście przypominało sylwetkę człowieka, jednak tylko przypominało. Zdecydowanie za długie ręce oraz wielki, obwisły brzuch. W dodatku jego skóra miała brzydki, groszkowozielony odcień, przywodzący na myśl rozmokłego brokuła. Odsunąłem się nieznacznie, obawiając się spróbować ucieczki.
-Ktoś ty? - zapytał, owiewając mnie niekoniecznie świeżym oddechem.
-Szukam drogi... - zacząłem, ale goblin mi przerwał.
-Drogi? Grumble zna każdą drogę! - ucieszył się stwór i zaklaskał w dłonie, jak dziecko. - Grumble cię zaprowadzi!
Zanim zdążyłem zaprotestować, goblin chwycił mnie swoimi łapskami z długimi, brązowymi pazurami i poniósł gdzieś. Ściskał mnie zdecydowanie za mocno, ale nie odzywałem się na wszelki wypadek.
Nie przypominałem sobie mijanego otoczenia, dlatego przypuszczałem, że jeśli nie niesie mnie właśnie prosto do kotła, to używał nieznanego mi skrótu do dostania się na terytorium stada. Swoją drogą, domyślił się skubany, że do niego należę... Nie było dla mnie mega-dużym zaskoczeniem, iż dotarliśmy na tereny w krótkim czasie. Wydukałem jakieś podziękowanie i wskoczyłem do swojej nory.
Zobaczyłem przed sobą mały staw, pełen zielonej rzęsy na tafli. Nie wyglądało to zachęcająco, w dodatku woda była mętna oraz miała niepokojący kolor. Rozglądnąłem się. Obejście go zajęłoby znacznie więcej czasu... Wzruszyłem łapami, i tak już śmierdzę. Wszedłem do jeziorka, zimna ciecz sięgała mi do podbrzusza. Zacząłem brnąć w mule, chcąc jak najszybciej przedostać się na drugą stronę.
Byłem pewny, że właśnie tędy wiedzie droga! To niemożliwe, żebyś się zgubił, Phase. Czy aby na pewno..? W miarę, jak zagłębiałem się w półmrok bagna, dopadało mnie coraz więcej wątpliwości. Chciałem tylko wrócić do nory, a oczywiście wyszło jak zwykle. W dodatku nie mogłem użyć swoich mocy do odszukania drogi, bo grunt był za grząski. Zakląłem głośno. Usłyszałem trzepot skrzydeł i jakiś spłoszony ptak wzniósł się w powietrze. Zazdrościłem mu w tamtym momencie, chociaż normalnie wolałem trzymać się ziemi.
Nie mając większego wyboru zacząłem podążać dalej, z, miałem wrażenie złudną, nadzieją na chociażby przypadkowe trafienie do domu. Nagle usłyszałem trzask oraz stłumione przekleństwo. Szybko obróciłem łeb w tamtą stronę, strzygąc uszami. Wyprostowałem się jak struna, wypatrując zagrożenia. Zdawało mi się, że przez gęste bagienne opary dostrzegłem jakąś sylwetkę. Nabrałem co do tego pewności, kiedy trochę się zbliżyłem. Postać była większa ode mnie, nie przypominała zwierzęcia, a bardziej... człowieka. Zastygłem w bezruchu, ale już po chwili zacząłem stawiać ostrożne kroki w tył. Na moje nieszczęście stworzenie zaczęło kierować się w moją stronę. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, znalazło się tuż obok mnie, klnąc szpetnie i głośno. Goblin zauważył mnie dopiero po chwili, po tym, jak skończył wygrzebywać z uszu woskowinę, następnie ją zjadł, po czym popatrzył się na mnie. Jego zniekształconą głowę, przypominającą kształtem krzywe jajko, nie porastał żaden włos, za to mnóstwo brodawek i chyba... grzyb? Wzdrygnąłem się zniesmaczony. Pochylił się w moim kierunku jeszcze bardziej, co tylko uwydatniło garb na jego plecach. Ciało rzeczywiście przypominało sylwetkę człowieka, jednak tylko przypominało. Zdecydowanie za długie ręce oraz wielki, obwisły brzuch. W dodatku jego skóra miała brzydki, groszkowozielony odcień, przywodzący na myśl rozmokłego brokuła. Odsunąłem się nieznacznie, obawiając się spróbować ucieczki.
-Ktoś ty? - zapytał, owiewając mnie niekoniecznie świeżym oddechem.
-Szukam drogi... - zacząłem, ale goblin mi przerwał.
-Drogi? Grumble zna każdą drogę! - ucieszył się stwór i zaklaskał w dłonie, jak dziecko. - Grumble cię zaprowadzi!
Zanim zdążyłem zaprotestować, goblin chwycił mnie swoimi łapskami z długimi, brązowymi pazurami i poniósł gdzieś. Ściskał mnie zdecydowanie za mocno, ale nie odzywałem się na wszelki wypadek.
Nie przypominałem sobie mijanego otoczenia, dlatego przypuszczałem, że jeśli nie niesie mnie właśnie prosto do kotła, to używał nieznanego mi skrótu do dostania się na terytorium stada. Swoją drogą, domyślił się skubany, że do niego należę... Nie było dla mnie mega-dużym zaskoczeniem, iż dotarliśmy na tereny w krótkim czasie. Wydukałem jakieś podziękowanie i wskoczyłem do swojej nory.
Od Liselotte CD Phase'a
Ruszyłam w kierunku głosu, prosto w sięgające ziemi gałęzie drzewa. Naprawdę nie zdarza mi się to często, ale byłam wzruszona tym widokiem, chociaż widziałam go już setki razy.
-To miejsce wiele dla mnie znaczy - wyznałam.
Phase uniósł pytająco brwi, chociaż znów sprawiał wrażenie, jakby pytał jedynie z grzeczności.
-Tutaj objawiła mi się bogini Atena - powiedziałam z rozmarzeniem.
Basior wybuchnął śmiechem.
-Dobrze się czujesz? - parsknął. - Greccy bogowie nie istnieją.
Obruszyłam się. Musiałam teraz wyglądać jak nastroszona kotka.
-A niby kto tak powiedział?
-No... Wszyscy. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale w naszych czasach już nikt nie wierzy w te brednie.
-W moim stadzie wierzono! - zaoponowałam.
Znów zaśmiał się chłodno.
-Jedno stado na cały świat. Rzeczywiście, rewelacyjny wynik.
Popatrzyłam na niego morderczym wzrokiem. Trafił w mój czuły punkt: wierzyłam w bogów greckich z całego serca, a już szczególnie w moją imienniczkę.
-Jesteś niemożliwy! Chłodny, arogancki i bezuczuciowy! - krzyknęłam, "minimalnie" zdenerwowana.
-Jeszcze chwilę temu słyszałem, że jestem idealny. Zdecyduj się, Mądralińska.
Skrzywił się, jakby usiłując sobie przypomnieć, jak się uśmiecha, a gdy mu się to udało, mimo uśmiechu wyglądał jeszcze mniej przyjaźnie.
Przez chwilę panowała złowroga cisza, w której po raz kolejny ledwie panowałam nad sobą, aby się na niego nie rzucić. W końcu wycedziłam, trochę łamiącym się głosem:
-Nigdy wcześniej nikomu tego nie mówiłam i była to chyba słuszna decyzja. Uznałam jednak, że mogę Ci ufać, ale najwyraźniej się myliłam. Wszyscy są tacy sami.
Rzuciłam mu ostatnie lodowate spojrzenie swoimi szarymi niczym sztorm oczami, zanim obróciłam się na pięcie i odmaszerowałam w swoją stronę.
* * *
Większość normalnych samic po kłótni zalałoby się łzami. Może byłoby lepiej. Cóż, niestety nie do końca należę do tych "normalnych".
Zamiast tego byłam chłodna i opryskliwa wobec wszystkiego i wszystkich, nie pomijając nawet zająca, którego zamierzałam upolować.
-Głupia kupo sierści, czy mogłabyś być łaskawa wreszcie ruszyć swoim miniaturowym tyłkiem? - zaczęłam zaklinać nieszczęsne zwierzę.
Gdy wreszcie "ruszyło swoim miniaturowym tyłkiem" skoczyłam na niego. Niestety, okazało się, że ktoś inny miał podobny zamiar. W powietrzu zderzyłam się z nim głową. Poczułam przez chwilę lekki mętlik, ale gdy się opanowałam, spojrzałam w oczy lisa. A któż to mógł być, zważywszy, jakie mam szczęście? No oczywiście nasz Pan Wszystkowiedzący.
<Phase? Pogodzisz nas? :3 >
-To miejsce wiele dla mnie znaczy - wyznałam.
Phase uniósł pytająco brwi, chociaż znów sprawiał wrażenie, jakby pytał jedynie z grzeczności.
-Tutaj objawiła mi się bogini Atena - powiedziałam z rozmarzeniem.
Basior wybuchnął śmiechem.
-Dobrze się czujesz? - parsknął. - Greccy bogowie nie istnieją.
Obruszyłam się. Musiałam teraz wyglądać jak nastroszona kotka.
-A niby kto tak powiedział?
-No... Wszyscy. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale w naszych czasach już nikt nie wierzy w te brednie.
-W moim stadzie wierzono! - zaoponowałam.
Znów zaśmiał się chłodno.
-Jedno stado na cały świat. Rzeczywiście, rewelacyjny wynik.
Popatrzyłam na niego morderczym wzrokiem. Trafił w mój czuły punkt: wierzyłam w bogów greckich z całego serca, a już szczególnie w moją imienniczkę.
-Jesteś niemożliwy! Chłodny, arogancki i bezuczuciowy! - krzyknęłam, "minimalnie" zdenerwowana.
-Jeszcze chwilę temu słyszałem, że jestem idealny. Zdecyduj się, Mądralińska.
Skrzywił się, jakby usiłując sobie przypomnieć, jak się uśmiecha, a gdy mu się to udało, mimo uśmiechu wyglądał jeszcze mniej przyjaźnie.
Przez chwilę panowała złowroga cisza, w której po raz kolejny ledwie panowałam nad sobą, aby się na niego nie rzucić. W końcu wycedziłam, trochę łamiącym się głosem:
-Nigdy wcześniej nikomu tego nie mówiłam i była to chyba słuszna decyzja. Uznałam jednak, że mogę Ci ufać, ale najwyraźniej się myliłam. Wszyscy są tacy sami.
Rzuciłam mu ostatnie lodowate spojrzenie swoimi szarymi niczym sztorm oczami, zanim obróciłam się na pięcie i odmaszerowałam w swoją stronę.
* * *
Większość normalnych samic po kłótni zalałoby się łzami. Może byłoby lepiej. Cóż, niestety nie do końca należę do tych "normalnych".
Zamiast tego byłam chłodna i opryskliwa wobec wszystkiego i wszystkich, nie pomijając nawet zająca, którego zamierzałam upolować.
-Głupia kupo sierści, czy mogłabyś być łaskawa wreszcie ruszyć swoim miniaturowym tyłkiem? - zaczęłam zaklinać nieszczęsne zwierzę.
Gdy wreszcie "ruszyło swoim miniaturowym tyłkiem" skoczyłam na niego. Niestety, okazało się, że ktoś inny miał podobny zamiar. W powietrzu zderzyłam się z nim głową. Poczułam przez chwilę lekki mętlik, ale gdy się opanowałam, spojrzałam w oczy lisa. A któż to mógł być, zważywszy, jakie mam szczęście? No oczywiście nasz Pan Wszystkowiedzący.
<Phase? Pogodzisz nas? :3 >
Od Hopeless CD Enceladusa
Po zniknięciu Dusa długo walczyłam ze sobą zastanawiając się jak powinnam postąpić. Bardzo chciałam go posłuchać, ale całe moje ciało zesztywniało przez przejmujący strach jaki mimowolnie wkradł się do mojego serca. Zawsze myślałam, że nie jestem tchórzem, ale teraz wiedziałam, że strach towarzyszył mi na każdym kroku i nigdy nie byłam odważna. Właśnie przerażenie kazało mi węsząc w poszukiwaniu pozostałości jego zapachu podążyć za nim. Wiedziałam, że będzie na mnie zły ponieważ go nie posłuchałam, jednak nie mogłam zostawić go samego z obcymi lisami. Nie wątpiłam w to, że doskonale poradzi sobie beze mnie, z resztą gdyby doszło do walki w jaki sposób mogłabym pomóc? Ale cokolwiek czekało na mnie gdy już go odnajdę musiałam się znaleźć obok niego, mieć pewność, że nic złego mu się nie stanie. Nie biegłam długo i już po chwili znalazłam się na dużej polanie na środku której paliło się ognisko swymi pomarańczowymi płomieniami rzucające długie cienie na czarne pnie rosnących dookoła drzew. Dostrzegłam Dusa rozmawiającego z dwójką lisów. Pozostali z grupy spali przy ogniu nie świadomi obcego pogrążonego w rozmowie z ich przyjaciółmi. W nieznacznej odległości za Enceladusem, jak ci śpiący leżał duży lis z głębokimi, krwawymi bruzdami na boku. Do puki nie zauważyłam, że jego ciało unosi się w rytm spokojnego oddechu byłam przekonana, że nie żyje. Najciszej jak potrafiłam podkradłam się do rozmawiających.
- Więc myślisz, że odpuścimy ci poranienie naszego kompana? - spytał chudy i drobny lis z pobłażliwym uśmieszkiem zerkający na Dusa.
- Zdaje się, że trochę słabo liczysz. Nas jest wielu ty jesteś sam - parsknął drugi. Miał wyjątkowo duże uszy w których tkwiło dużo srebrnych kolczyków, jak jego oczy połyskujących w świetle księżyca.
- Nie uważam, że mi odpuścicie - prychnął pogardliwie Enceladus nadzwyczaj spokojnie - Twierdzę tylko, że jeśli pragniecie podzielić jego los jestem do waszych usług.
Skłonił się prześmiewczo po czym uśmiechnął wrednie. Byłam już wystarczając blisko by móc dokładnie obserwować całą sytuację jednak pozostać niezauważoną.
- To my z powodzeniem możemy załatwić cię tak piętnie jak ty jego - szczeknął ostrzegawczo chudzielec.
- Chcę tylko żebyście zostawili m o j ą ziemię w pokoju - ton jakiego użył Enceladus był zimniejszy od dmącego coraz mocniej wiatru.
- A jeśli nie mamy na to ochoty? - sarknął ten z kolczykami - Odejdziemy kiedy będziemy chcieli, może być nawet jutro rano jeśli tak ci się spieszy, ale nie w tym momencie.
- Zróbcie to teraz - rozkazał Dus dumnie unosząc głowę. Uśmiechnęłam się pod nosem podziwiając jego odwagę. Chciałam wreszcie podejść bliżej nich, ale zanim zdążyłam zrobić choćby krok za sobą usłyszałam skrzypienie śniegu, a potem czyjaś silna łapa objęła mnie za szyję zaciskając ostre pazury na gardle.
- Mam inną propozycję - niedaleko mojego ucha rozległ się zachrypnięty lecz donośny i wyraźny głos - Wyniesiemy się jutro jeszcze przed wschodem słońca, a jedyną pamiątką po nas zostanie ślad ogniska i do tego czasu zatrzymamy sobie tą lisicę, albo zabiję ją teraz, a potem wszyscy rozprawimy się z tobą. Teraz reszta mojego stada śpi, ale wierz mi mogą być gotowi do walki w przeciągu chwili. Nie zdążysz mrugnąć, a oni staną u mojego boku gotowi by cię zabić. Wybieraj więc. Jeśli lisica nie jest dla ciebie ważna zabiję ją i od razu przejdziemy do rzeczy, jednak jeśli chcesz zachować ją przy życiu lepiej pospiesz się z decyzją.
- Przepraszam Dus - jęknęłam z trudem łapiąc oddech.
Enceladus?
- Więc myślisz, że odpuścimy ci poranienie naszego kompana? - spytał chudy i drobny lis z pobłażliwym uśmieszkiem zerkający na Dusa.
- Zdaje się, że trochę słabo liczysz. Nas jest wielu ty jesteś sam - parsknął drugi. Miał wyjątkowo duże uszy w których tkwiło dużo srebrnych kolczyków, jak jego oczy połyskujących w świetle księżyca.
- Nie uważam, że mi odpuścicie - prychnął pogardliwie Enceladus nadzwyczaj spokojnie - Twierdzę tylko, że jeśli pragniecie podzielić jego los jestem do waszych usług.
Skłonił się prześmiewczo po czym uśmiechnął wrednie. Byłam już wystarczając blisko by móc dokładnie obserwować całą sytuację jednak pozostać niezauważoną.
- To my z powodzeniem możemy załatwić cię tak piętnie jak ty jego - szczeknął ostrzegawczo chudzielec.
- Chcę tylko żebyście zostawili m o j ą ziemię w pokoju - ton jakiego użył Enceladus był zimniejszy od dmącego coraz mocniej wiatru.
- A jeśli nie mamy na to ochoty? - sarknął ten z kolczykami - Odejdziemy kiedy będziemy chcieli, może być nawet jutro rano jeśli tak ci się spieszy, ale nie w tym momencie.
- Zróbcie to teraz - rozkazał Dus dumnie unosząc głowę. Uśmiechnęłam się pod nosem podziwiając jego odwagę. Chciałam wreszcie podejść bliżej nich, ale zanim zdążyłam zrobić choćby krok za sobą usłyszałam skrzypienie śniegu, a potem czyjaś silna łapa objęła mnie za szyję zaciskając ostre pazury na gardle.
- Mam inną propozycję - niedaleko mojego ucha rozległ się zachrypnięty lecz donośny i wyraźny głos - Wyniesiemy się jutro jeszcze przed wschodem słońca, a jedyną pamiątką po nas zostanie ślad ogniska i do tego czasu zatrzymamy sobie tą lisicę, albo zabiję ją teraz, a potem wszyscy rozprawimy się z tobą. Teraz reszta mojego stada śpi, ale wierz mi mogą być gotowi do walki w przeciągu chwili. Nie zdążysz mrugnąć, a oni staną u mojego boku gotowi by cię zabić. Wybieraj więc. Jeśli lisica nie jest dla ciebie ważna zabiję ją i od razu przejdziemy do rzeczy, jednak jeśli chcesz zachować ją przy życiu lepiej pospiesz się z decyzją.
- Przepraszam Dus - jęknęłam z trudem łapiąc oddech.
Enceladus?
Od Phase'a - Wyspa kamieni (event)
Złapałem za linę i wciągnąłem tratwę na kamienistą plażę. Woda tutaj była czysta, przejrzysta, nie zabrudzał jej muł. Wyspa była dość sporej wielkości, można to było łatwo stwierdzić, bo doskonale widziałem jej przeciwległy kraniec. Wydawała się przy tym kompletnie opustoszała, nie licząc samotnego drzewa na jej środku. Poskręcany pień oraz ciemnoczerwone liście na rozłożystych konarach zdobiły szczyt pagórka niczym diadem z rubinami. Bez wahania ruszyłem w tamtą stronę, gdyż właśnie to było celem mojej wyprawy. Drobne kamyczki wbijały mi się nieprzyjemnie w łapy, na szczęście już po chwili zastąpiły je większe, gładsze. Żadna roślinność nie przebijała się przez warstwę pokruszonych skał, podłoże zaściełały tylko i wyłącznie kamienie. W miarę, jak szedłem wgłąb wyspy, robiły się one coraz większe, aż w końcu skakałem z jednego głazu, na drugi. Zadania nie ułatwiał fakt, że drzewo znajdowało się na górce. Niewielkiej, ale nie było łatwo się tam dostać ze względu na skały, oczywiście.
Byłem już prawie na miejscu, właśnie miałem przeskoczyć jedną z większych szczelin, kiedy usłyszałem głośny, ostrzegawczy skrzek. Tuż przed moim nosem przemknął żółty, rozmazany kształt. Cofnąłem się gwałtownie, zaskoczony. Poderwałem łeb do góry, a na tle powoli ciemniejącego nieba zauważyłem małego ptaszka z kanarkowym brzuszkiem. Przypominał trochę kolibra. Z jego dzióbka ponownie wydostał się charakterystyczny dźwięk, nigdy wcześniej takiego nie słyszałem. Zniżył lot, tak że znajdował się przed moim pyskiem. Zrobiłem krok w prawo, chcąc go wyminąć, ale stworzenie zrobiło to samo. Powtórzyłem czynność, tym razem w drugą stronę, jednak nic to nie dało. Wyglądało na to, że ptaszek nie chce pozwolić mi przejść.
Udałem, że rezygnuję z próby przejścia i zrezygnowany wracam na plażę. W momencie, w którym dziwny ptak odleciał, jak najszybciej pobiegłem w stronę drzewa, dość nieostrożnie przeskakując nad mijanymi przeszkodami w postaci szczelin między głazami. Kiedy znalazłem się niemal przy moim celu, usłyszałem nagle chór okropnych skrzeków. Za mną leciała cała chmura różnokolorowych strażników. Mimo, że ptaszki były małe, ich ostre dzióbki wyglądały przerażająco. Dotarłem do drzewa, za którym od razu się schowałem, chcąc uniknąć wściekłej fali ptasich strażników z morderczymi zamiarami.
Odczekałem chwilę, ale nic się nie działo, więc odważyłem się lekko wychylić. Oddział obronny zatrzymał się parę metrów od miejsca, w którym przebywałem i żaden z ptaszków nie przekraczał wyznaczonej linii. Wyglądało to tak, jakby drzewo wytwarzało jakąś barierę, której nie były w stanie przekroczyć.
Z uśmiechem pełnym wyższości wyszedłem zza pnia, pokazując się małym strażnikom w całej okazałości, po czym skierowałem wzrok na rozłożyste konary. Rozejrzałem się dookoła. Słońce chyliło się już ku zachodowi, dlatego musiałem jak najszybciej wracać... Chociaż zawsze mogłem spędzić noc tutaj, a wyruszyć dopiero rano. Wahałem się nad tą opcją, jednak ostatecznie postanowiłem ułożyć się wygodnie przy drzewie. Momentalnie zmorzył mnie sen.
Obudziłem się, kiedy słońce było już wysoko na niebie. Byłem wypoczęty i zrelaksowany, co było dziwne, bo przecież spałem na gołej skale... Ptasi strażnicy nie przeszkadzali mi w opuszczeniu wyspy, co wprawiło mnie w lekkie zdumienie. Zepchnąłem tratwę do wody, po czym ruszyłem w drogę powrotną.
Byłem już prawie na miejscu, właśnie miałem przeskoczyć jedną z większych szczelin, kiedy usłyszałem głośny, ostrzegawczy skrzek. Tuż przed moim nosem przemknął żółty, rozmazany kształt. Cofnąłem się gwałtownie, zaskoczony. Poderwałem łeb do góry, a na tle powoli ciemniejącego nieba zauważyłem małego ptaszka z kanarkowym brzuszkiem. Przypominał trochę kolibra. Z jego dzióbka ponownie wydostał się charakterystyczny dźwięk, nigdy wcześniej takiego nie słyszałem. Zniżył lot, tak że znajdował się przed moim pyskiem. Zrobiłem krok w prawo, chcąc go wyminąć, ale stworzenie zrobiło to samo. Powtórzyłem czynność, tym razem w drugą stronę, jednak nic to nie dało. Wyglądało na to, że ptaszek nie chce pozwolić mi przejść.
Udałem, że rezygnuję z próby przejścia i zrezygnowany wracam na plażę. W momencie, w którym dziwny ptak odleciał, jak najszybciej pobiegłem w stronę drzewa, dość nieostrożnie przeskakując nad mijanymi przeszkodami w postaci szczelin między głazami. Kiedy znalazłem się niemal przy moim celu, usłyszałem nagle chór okropnych skrzeków. Za mną leciała cała chmura różnokolorowych strażników. Mimo, że ptaszki były małe, ich ostre dzióbki wyglądały przerażająco. Dotarłem do drzewa, za którym od razu się schowałem, chcąc uniknąć wściekłej fali ptasich strażników z morderczymi zamiarami.
Odczekałem chwilę, ale nic się nie działo, więc odważyłem się lekko wychylić. Oddział obronny zatrzymał się parę metrów od miejsca, w którym przebywałem i żaden z ptaszków nie przekraczał wyznaczonej linii. Wyglądało to tak, jakby drzewo wytwarzało jakąś barierę, której nie były w stanie przekroczyć.
Z uśmiechem pełnym wyższości wyszedłem zza pnia, pokazując się małym strażnikom w całej okazałości, po czym skierowałem wzrok na rozłożyste konary. Rozejrzałem się dookoła. Słońce chyliło się już ku zachodowi, dlatego musiałem jak najszybciej wracać... Chociaż zawsze mogłem spędzić noc tutaj, a wyruszyć dopiero rano. Wahałem się nad tą opcją, jednak ostatecznie postanowiłem ułożyć się wygodnie przy drzewie. Momentalnie zmorzył mnie sen.
Obudziłem się, kiedy słońce było już wysoko na niebie. Byłem wypoczęty i zrelaksowany, co było dziwne, bo przecież spałem na gołej skale... Ptasi strażnicy nie przeszkadzali mi w opuszczeniu wyspy, co wprawiło mnie w lekkie zdumienie. Zepchnąłem tratwę do wody, po czym ruszyłem w drogę powrotną.
Od Enceladusa CD Hopeless
Szedłem powoli przy boku lisicy, nie dbając jakoś specjalnie
o dostojny krok czy naburmuszoną minę. Była ona więc zamyślona, bowiem w moim
umyśle od kilku dni kotłowały się nieprzyjemne myśli. Starałem się również
zignorować ukradkowe spojrzenia Hopeless w moją stronę, ale z żalem muszę
stwierdzić, że z każdą chwilą przychodziło mi to coraz trudniej. W dodatku
wiatr się wzmagał, panosząc wokół przeszywające zimno. Kiedy moje uszy zwróciły
się gwałtownie do tyłu, wyłapując gdzieś z niedaleka nieznajome, lisie głosy,
serce zamarło mi w piersi.
- Zaczekaj – Powiedziałem półszeptem, ruchem łapy
zatrzymując zaskoczoną samicę. Odruchowo zbliżyłem się do niej, wyciągając
szyję w posłyszanym kierunku. Nieświadomie uniosłem nieco ogon, jakbym zaraz
miał tam skoczyć.
- Czy… coś się stało? – Pisnęła Hope, prawie przylegając do
mnie swoim drobnym ciałkiem.
- Słyszysz? – Chciałem się upewnić. Być może przez tych
kilka ostatnich dni nabawiłem się paranoi, bo myśl, że coś może grozić stadu
pojawiała się w mojej głowie niemal bezustannie. Przeniosłem wyczekujący wzrok
na towarzyszkę.
- Co takiego? – Spytała i zebrawszy się na odwagę, również
spojrzała mi w oczy.
- Czyjeś głosy – Odparłem nie mogąc nic poradzić na dreszcz,
który przeszedł po moich grzbiecie aż po czubek ogona, jak wyładowanie
elektryczne. Nasłuchiwała jeszcze kilka sekund manewrując uszami, aż wreszcie
kiwnęła głową i to w zupełności wystarczyło, aby popchnąć mnie do działania.
- Biegnij do swojej nory i nic nikomu nie mów. Pewnie jutro
zapomnisz, że coś podobnego w ogóle miało miejsce – Mówiąc to ściągnąłem usta.
Nie jestem głupi, muszę się tylko zorientować, kim oni są.
- Ale… - Jęknęła, spuszczając ogarnięte lękiem spojrzenie. Jedną
łapę położyłem ramieniu lisicy, drugą zaś uniosłem jej podbródek. Zionął ode
mnie nieodparty spokój, czułem to, choć nie wiedziałem, co tam zastanę.
- Nic nikomu nie mów – Powtórzyłem stanowczo raz jeszcze i odsunąłem
się lekko. Zmrużyłem powieki, dając susa w krzaki, zanim bym się rozkleił i zaczął
ją przytulać. Tak jak czułem ziemię pod łapami, tak odbierałem jej cierpienie. Z
każdym krokiem w głąb lasu zauważałem, że miejsce traci całą swoją magię. Co
oni do diabła robią?! Znaleźć ich plemię było wyjątkowo prosto, gdyż na środku
sporej polany rozpalili ognisko, rzucające łunę światła w dzisiejszą bezgwiezdną
noc. Płomienie tańczące z popiołem mieniły się w różnych kolorach, począwszy od
niebieskiego i purpurowego, tak samo jak trzaskające iskry ulatujące w górę.
Coś kazało mi przypuszczać, że to właśnie dzięki ognisku magiczny las płacze. Byli
nawet dość liczni, zważywszy na to, że niektórzy pewnie śpią. Chłodno
kalkulując swoje szanse, postanowiłem udać się z powrotem do stada, przeczytać
stare księgi i wrócić tu z wojskiem, aby zetrzeć tych durni z planety.
Ostrożnie stąpając przez splątane zarośla, sunąłem cieniem rzucanym przez spróchniałe
drzewa.
- Kim jesteś?! – Usłyszałem warkot za sobą i zatrzymałem
się, spoglądając ciekawie na postać sporego, wypłowiałego lisa z żarzącymi się
jak dwa węgielki oczami.
- Władcą tych terenów, a ty przekaż swemu panu, że
nieszczęśliwie trafił do złego lasu – Uniosłem z dumą pysk. W moim spojrzeniu
była czysta pogarda, nic więcej.
- Tak cię załatwię, że zaraz ty będziesz nieszczęśliwy –
Zaskrzeczał. Celowo nie ruszałem się z miejsca, chcąc aby ujawnił mi swoje
moce. Ten jednak zamiast użyć jakiegokolwiek zaklęcia, wyjął zza siebie tępy
sztylecik i począł nim wymachiwać. Nie znają ich?
- Głupiec – Wymamrotałem tylko i użyłem własnej magii,
uznawszy, że on do niczego mi się już nie przyda. Zapadłszy natychmiast w
głęboki sen, upadł na ziemię z głuchym gruchotem. Przez mój pysk przemknął
cierpki uśmiech, kiedy zbliżałem się do jego ciała i zatopiwszy pazury w karku lisa
przeciągnąłem je aż po udo. Obudzi się nazajutrz z dziurą w brzuchu, którą
będzie wylizywać parę dobrych miesięcy. Nie użyłem jadu, ponieważ ten bałwan ma
przeżyć, aby zanieść moją wiadomość.
< Hope? >
Zakończenie eventu - puzzle
Na początku może osoby, od których Dus nie dostał ani jednego elementu:
małgosia2001, Ayavo, tinialka231, Ola od Alby, Czekolad, 200lis, Elza98, luna403, madzia923456, Qunnin, CrazyLittleWitch, Ferishia&Konikowo05
Ładnie to tak? W każdym razie wypisałyśmy was sobie teraz, bo potem będzie to bardzo istotne.
Serdecznie dziękujemy członkom, którzy wzięli udział w evencie, a w szczególności tym, co tak namęczyli się by znaleźć wszystkie puzzelki. Chwała wam za to. O nagrodach dowiecie się później, w kolejnym evencie. Mogę jedynie zdradzić, że nie będzie to następny eliksir. :D
małgosia2001, Ayavo, tinialka231, Ola od Alby, Czekolad, 200lis, Elza98, luna403, madzia923456, Qunnin, CrazyLittleWitch, Ferishia&Konikowo05
Ładnie to tak? W każdym razie wypisałyśmy was sobie teraz, bo potem będzie to bardzo istotne.
Serdecznie dziękujemy członkom, którzy wzięli udział w evencie, a w szczególności tym, co tak namęczyli się by znaleźć wszystkie puzzelki. Chwała wam za to. O nagrodach dowiecie się później, w kolejnym evencie. Mogę jedynie zdradzić, że nie będzie to następny eliksir. :D
Dziękujemy za zabawę!
Od Phase'a CD Liselotte
Liselotte parsknęła, spoglądając na mnie z gniewnymi iskierkami, które sprawiły, że jej oczy błyszczały jeszcze bardziej niż zwykle.
-Przynajmniej jakieś mam, a nie udaję wielce pokrzywdzonego przez życie włóczykija, który robi wszystkim łaskę, bo wreszcie postanowił się ustatkować i dołączyć do stada - odgryzła się, odwracając wzrok. Popatrzyłem na nią trochę inaczej, nie odzywając się już więcej. Wbrew pozorom nie chciałem się kłócić z tą lisicą, a wiedziałem, że kobiety potrafią być bardzo uparte. W pewnym stopniu imponowała mi jej zawziętość. W niedużym.
Atena... znaczy Liselotte prowadziła mnie przez tereny z pewną miną i uniesionymi uszami. Chyba cieszyła się ze swojej wygranej. Pozwoliłem jej żyć w słodkiej nieświadomości, zbywając to wzruszeniem łap. Podążałem za samicą do miejsca, które ona uznała za ciekawe. Zastanawiałem się, czy mi również przypadnie do gustu.
Teren zaczął robić się bardziej pochyły, wchodziliśmy po zboczu niewielkiego pagórka. Na jego szczycie rosła samotna wierzba płacząca i, wierzcie lub nie, wyglądała naprawdę smutno. Jej długie gałęzie zamiatały podłoże z cichym szmerem, potrącane łagodnymi podmuchami wiatru. Świst powietrza w uszach przypominał mgliste szepty, opowiadające niezwykłą historię drzewa. To miejsce wydawało się magiczne. Rozejrzałem się dookoła, zapamiętując szczegóły krajobrazu - przed nami, jak okiem sięgnąć roztaczała się trawiasta równina, wyglądająca jak sawanna. Wysokie góry otaczały ją z trzech stron, tworząc coś w rodzaju doliny o szerokim dnie. Gdzieniegdzie wśród morza traw można było zauważyć pasące się, koniopodobne zwierzęta, trzymające się w niedużej odległości od siebie.
Wiatr zawiał mocniej, a wraz z nim do mojego nosa dostał się słodki zapach. Obróciłem łeb w kierunku, z którego dmuchało, powietrze zaczęło szarpać moim futrem. Stała tam chłonąca krajobraz Liselotte, kąciki jej pyska lekko powędrowały w górę, a oczy jak zwykle błyszczały, jakby odbijając refleksy słoneczne. Potrząsnąłem łbem, odwracając się i robiąc parę kroków w stronę wierzby. Wszedłem w kurtynę gałęzi, wkraczając w półmrok. Gruby, powykręcany pień uginał się, jakby ciężar konarów go przytłaczał. Usiadłem, opierając się grzbietem o korę, po czym nie wiedzieć czemu pomyślałem, że jestem wspornikiem chroniącym drzewo przed całkowitym upadkiem.
-Phase? - usłyszałem głos Liselotte.
-Tutaj jestem - odpowiedziałem na wołanie, nie ruszając się z miejsca.
< (Wielka Wyrocznio) Liselotte? :3 >
-Przynajmniej jakieś mam, a nie udaję wielce pokrzywdzonego przez życie włóczykija, który robi wszystkim łaskę, bo wreszcie postanowił się ustatkować i dołączyć do stada - odgryzła się, odwracając wzrok. Popatrzyłem na nią trochę inaczej, nie odzywając się już więcej. Wbrew pozorom nie chciałem się kłócić z tą lisicą, a wiedziałem, że kobiety potrafią być bardzo uparte. W pewnym stopniu imponowała mi jej zawziętość. W niedużym.
Atena... znaczy Liselotte prowadziła mnie przez tereny z pewną miną i uniesionymi uszami. Chyba cieszyła się ze swojej wygranej. Pozwoliłem jej żyć w słodkiej nieświadomości, zbywając to wzruszeniem łap. Podążałem za samicą do miejsca, które ona uznała za ciekawe. Zastanawiałem się, czy mi również przypadnie do gustu.
Teren zaczął robić się bardziej pochyły, wchodziliśmy po zboczu niewielkiego pagórka. Na jego szczycie rosła samotna wierzba płacząca i, wierzcie lub nie, wyglądała naprawdę smutno. Jej długie gałęzie zamiatały podłoże z cichym szmerem, potrącane łagodnymi podmuchami wiatru. Świst powietrza w uszach przypominał mgliste szepty, opowiadające niezwykłą historię drzewa. To miejsce wydawało się magiczne. Rozejrzałem się dookoła, zapamiętując szczegóły krajobrazu - przed nami, jak okiem sięgnąć roztaczała się trawiasta równina, wyglądająca jak sawanna. Wysokie góry otaczały ją z trzech stron, tworząc coś w rodzaju doliny o szerokim dnie. Gdzieniegdzie wśród morza traw można było zauważyć pasące się, koniopodobne zwierzęta, trzymające się w niedużej odległości od siebie.
Wiatr zawiał mocniej, a wraz z nim do mojego nosa dostał się słodki zapach. Obróciłem łeb w kierunku, z którego dmuchało, powietrze zaczęło szarpać moim futrem. Stała tam chłonąca krajobraz Liselotte, kąciki jej pyska lekko powędrowały w górę, a oczy jak zwykle błyszczały, jakby odbijając refleksy słoneczne. Potrząsnąłem łbem, odwracając się i robiąc parę kroków w stronę wierzby. Wszedłem w kurtynę gałęzi, wkraczając w półmrok. Gruby, powykręcany pień uginał się, jakby ciężar konarów go przytłaczał. Usiadłem, opierając się grzbietem o korę, po czym nie wiedzieć czemu pomyślałem, że jestem wspornikiem chroniącym drzewo przed całkowitym upadkiem.
-Phase? - usłyszałem głos Liselotte.
-Tutaj jestem - odpowiedziałem na wołanie, nie ruszając się z miejsca.
< (Wielka Wyrocznio) Liselotte? :3 >
27 lutego 2016
Od Liselotte CD Phase'a
Wydęłam kąciki ust.
-Dus'owi zdarza się zapominać imiona swoich członków.
Podniósł z niedowierzaniem brwi.
-Pomylił "Atena" z "Liselotte"? Uderzające podobieństwo - mruknął sarkastycznie.
Wzruszyłam ramionami.
-Daruj sobie - polecił. - Jesteś za mądra, aby uwierzyć, że zdołam się nabrać.
Nie potrafiłam powstrzymać kącików moich warg, które nie wiedzieć czemu musiały akurat teraz powędrować w górę. Czy zrobił to przypadkowo, czy specjalnie, Phase właśnie mnie skomplementował.
-No dobra, Panie Wszystkowiedzący -warknęłam. - Atena to moja ksywa.
-Tyle, to zdążyłem się domyślić, Mądralińska.
Rzuciłam mu mordercze spojrzenie.
-Dowiem się wreszcie? - udał znudzony głos, co jeszcze bardziej doprowadziło mnie do szału.
Wyraziłam się jasno jednym słowem, na którego dźwięk moja matka z pewnością zasłoniłaby dłonią usta, a tata kazał mi siedzieć w jaskini przez resztę życia lub ewentualnie rzucić mnie lwom na pożarcie. Takie dwa typowe rodzinne zachowania.
-Ta cecha raczej nie upodabnia Cię do Ateny -zauważył rzeczowo.
-Co masz na myśli, Panie Wszystkowiedzący? - starałam się, aby mój głos nie brzmiał jak lew szykujący się do zatopienia kłów w swojej ofierze, ale chyba nie za bardzo mi się to udało.
-No... Wybuchowość.
Cieszyłam się, że nie znajduję się na konkursie "Najbardziej Czerwony Pomidor Roku", bo z pewnością bym go wygrała.
Najchętniej i najbardziej prymitywnie rzuciłabym się teraz na Phase'a i zatopiłam w nim kły niczym tyranozaur, ale jakaś bardzo odległa cząsteczka mnie podpowiadała mi, że to mogłoby się spotkać z minimalnie nieprzyjaznymi komentarzami.
-Wybacz. Każdy ma jakieś wady - Wzruszyłam ramionami, jakby ta wada w ogóle mnie nie dotknęła.
Phase pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Nigdy nie zrozumiem kobiet.
Wolałam nie wnikać, co ma na myśli. Sama nigdy nie zrozumiem facetów.
-Łatwo Ci mówić, bo Twój charakterek jest idealny - prychnęłam.
W odpowiedzi zaśmiał się tak, że rozejrzałam się wokół, jakby szukając wokół najlepiej strzeżonego psychiatryka.
-Idealny? -powtórzył, nadal się śmiejąc. - Oj, oj, Mądralińska, jeszcze wiele o mnie nie wiesz.
Rzuciłam mu zaciekawione spojrzenie, licząc, że opowie coś więcej. Ale milczał.
-Hmm, na razie wykazałeś obojętność, zdolność zachowania spokoju, złośliwość i arogancję - zaczęłam wymieniać.
Tym razem to on spojrzał na mnie z podziwem.
-Mam się bać? Ty chyba śledzisz każdy mój ruch.
Uśmiechnęłam się.
-Z jakiegoś powodu nazwano mnie Ateną.
-Jak dla mnie bardziej pasuje bóg Widzącywszystko. Chyba, że opowiesz mi o bitwie pod Kircholmem.
-Wybuchła 27 września 1605 roku w trakcie...
-Dobra, skończ. To coś takiego w ogóle istniało?
-Oczywiście. Należało do jednych...
-Koniec. Żałuję, że spytałem. Prędzej bym tu zasnął niż pojął logikę zapamiętywania tego wszystkiego.
-Przecież to bardzo pasjonujące - mruknęłam obruszonym tonem.
Przewrócił oczami i parsknął śmiechem.
-Masz ciekawe zainteresowania, zważywszy, że bardzo zróżnicowane: czasem masz chrapkę na zakatrupienie kogo innego na miejscu, innym razem na poznanie historii bitwy pod Bóg wie czym.
(Phase? c: )
-Dus'owi zdarza się zapominać imiona swoich członków.
Podniósł z niedowierzaniem brwi.
-Pomylił "Atena" z "Liselotte"? Uderzające podobieństwo - mruknął sarkastycznie.
Wzruszyłam ramionami.
-Daruj sobie - polecił. - Jesteś za mądra, aby uwierzyć, że zdołam się nabrać.
Nie potrafiłam powstrzymać kącików moich warg, które nie wiedzieć czemu musiały akurat teraz powędrować w górę. Czy zrobił to przypadkowo, czy specjalnie, Phase właśnie mnie skomplementował.
-No dobra, Panie Wszystkowiedzący -warknęłam. - Atena to moja ksywa.
-Tyle, to zdążyłem się domyślić, Mądralińska.
Rzuciłam mu mordercze spojrzenie.
-Dowiem się wreszcie? - udał znudzony głos, co jeszcze bardziej doprowadziło mnie do szału.
Wyraziłam się jasno jednym słowem, na którego dźwięk moja matka z pewnością zasłoniłaby dłonią usta, a tata kazał mi siedzieć w jaskini przez resztę życia lub ewentualnie rzucić mnie lwom na pożarcie. Takie dwa typowe rodzinne zachowania.
-Ta cecha raczej nie upodabnia Cię do Ateny -zauważył rzeczowo.
-Co masz na myśli, Panie Wszystkowiedzący? - starałam się, aby mój głos nie brzmiał jak lew szykujący się do zatopienia kłów w swojej ofierze, ale chyba nie za bardzo mi się to udało.
-No... Wybuchowość.
Cieszyłam się, że nie znajduję się na konkursie "Najbardziej Czerwony Pomidor Roku", bo z pewnością bym go wygrała.
Najchętniej i najbardziej prymitywnie rzuciłabym się teraz na Phase'a i zatopiłam w nim kły niczym tyranozaur, ale jakaś bardzo odległa cząsteczka mnie podpowiadała mi, że to mogłoby się spotkać z minimalnie nieprzyjaznymi komentarzami.
-Wybacz. Każdy ma jakieś wady - Wzruszyłam ramionami, jakby ta wada w ogóle mnie nie dotknęła.
Phase pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Nigdy nie zrozumiem kobiet.
Wolałam nie wnikać, co ma na myśli. Sama nigdy nie zrozumiem facetów.
-Łatwo Ci mówić, bo Twój charakterek jest idealny - prychnęłam.
W odpowiedzi zaśmiał się tak, że rozejrzałam się wokół, jakby szukając wokół najlepiej strzeżonego psychiatryka.
-Idealny? -powtórzył, nadal się śmiejąc. - Oj, oj, Mądralińska, jeszcze wiele o mnie nie wiesz.
Rzuciłam mu zaciekawione spojrzenie, licząc, że opowie coś więcej. Ale milczał.
-Hmm, na razie wykazałeś obojętność, zdolność zachowania spokoju, złośliwość i arogancję - zaczęłam wymieniać.
Tym razem to on spojrzał na mnie z podziwem.
-Mam się bać? Ty chyba śledzisz każdy mój ruch.
Uśmiechnęłam się.
-Z jakiegoś powodu nazwano mnie Ateną.
-Jak dla mnie bardziej pasuje bóg Widzącywszystko. Chyba, że opowiesz mi o bitwie pod Kircholmem.
-Wybuchła 27 września 1605 roku w trakcie...
-Dobra, skończ. To coś takiego w ogóle istniało?
-Oczywiście. Należało do jednych...
-Koniec. Żałuję, że spytałem. Prędzej bym tu zasnął niż pojął logikę zapamiętywania tego wszystkiego.
-Przecież to bardzo pasjonujące - mruknęłam obruszonym tonem.
Przewrócił oczami i parsknął śmiechem.
-Masz ciekawe zainteresowania, zważywszy, że bardzo zróżnicowane: czasem masz chrapkę na zakatrupienie kogo innego na miejscu, innym razem na poznanie historii bitwy pod Bóg wie czym.
(Phase? c: )
Od Liselotte CD Hopeless
-No, nie wiem - mruknęłam. - Może wtedy przynajmniej nie nazywano by mnie Ateną?
-Nie podoba mi się to przezwisko? Przecież sama go używasz? -zdziwiła się.
Pokręciłam bezradnie głową.
-Sama już nie wiem. Chyba powinnam być z niego dumna, prawda? Bogini mądrości i wojny... To chyba tytuł, na który trzeba zasłużyć. Ale to, co zrobiła z Arachne... Albo jej srogi charakter... No co?
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że Hopeless wpatruje się we mnie z pełnym satysfakcji uśmiechem na mordce.
-Ty chyba masz wykutą wiedzę z wszystkich dziedzin - uznała. - Świetne rozeznanie w terenie. Przedtem gadałaś mi o stratusach nebulocośtam, mogące spowodować preacicośtam. Teraz Mitologia. Nie zdziwię się, jeśli zaraz wyskoczysz mi z dokładnym imieniem, nazwiskiem i latami urzędowania pięćdziesiątego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Skrzywiłam się.
-Po pierwsze, stratus nebulosus. Po drugie, praecipitatio. Po trzecie, nie było pięćdziesiątego, Barack Obama jest czterdziesty czwarty...
-Widzisz! Masz w głowie Encyklopedię, a jeszcze zastanawiasz się, czy nie lepiej mieć pustą czaszkę, tak jak ja.
-To teoretycznie niemożliwe, gdyż wówczas... -Ujrzałam jej spojrzenie w stylu "znowu?!", więc zamilkłam. - Cóż, taka już nasza natura. Ten kto jest mądry, chce być piękny, ten, kto jest piękny, chce być mądry...
-Ty masz i to, i to. - Hope najwyraźniej starała się mnie dowartościować.
-To była przenośnia. -Westchnęłam.
-Tak samo jak to o pustej czaszce! - obruszyła się.
Przez chwilę panowało pełne grozy milczenie, podczas którego mierzyłyśmy się wzrokiem niczym policjant, który od dłuższego czasu nie wypisał żadnego mandatu. W końcu obie, niczym kompletnie nawalone dziwaczki, jednocześnie wybuchnęłyśmy śmiechem. Pewnie każdy, kto jest wystarczająco normalny, teraz uciekłby gdzie pieprz rośnie, a w każdym razie nie rosną zioła, które według niego z pewnością przedawkowałyśmy.
Myślę, że gdyby sama Atena nas teraz zobaczyła, załamałaby się nad tym, jak tępym trzeba być, aby nazwać mnie jej imieniem.
W końcu udało mi się stłumić śmiech, który brzmiał chyba bardziej jak rechot zamkniętej w mikrofalówce żaby.
-Chyba powinnaś przemyśleć swoją teorię o mojej inteligenci - wydusiłam w końcu z siebie.
(Hope? :3 )
-Nie podoba mi się to przezwisko? Przecież sama go używasz? -zdziwiła się.
Pokręciłam bezradnie głową.
-Sama już nie wiem. Chyba powinnam być z niego dumna, prawda? Bogini mądrości i wojny... To chyba tytuł, na który trzeba zasłużyć. Ale to, co zrobiła z Arachne... Albo jej srogi charakter... No co?
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że Hopeless wpatruje się we mnie z pełnym satysfakcji uśmiechem na mordce.
-Ty chyba masz wykutą wiedzę z wszystkich dziedzin - uznała. - Świetne rozeznanie w terenie. Przedtem gadałaś mi o stratusach nebulocośtam, mogące spowodować preacicośtam. Teraz Mitologia. Nie zdziwię się, jeśli zaraz wyskoczysz mi z dokładnym imieniem, nazwiskiem i latami urzędowania pięćdziesiątego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Skrzywiłam się.
-Po pierwsze, stratus nebulosus. Po drugie, praecipitatio. Po trzecie, nie było pięćdziesiątego, Barack Obama jest czterdziesty czwarty...
-Widzisz! Masz w głowie Encyklopedię, a jeszcze zastanawiasz się, czy nie lepiej mieć pustą czaszkę, tak jak ja.
-To teoretycznie niemożliwe, gdyż wówczas... -Ujrzałam jej spojrzenie w stylu "znowu?!", więc zamilkłam. - Cóż, taka już nasza natura. Ten kto jest mądry, chce być piękny, ten, kto jest piękny, chce być mądry...
-Ty masz i to, i to. - Hope najwyraźniej starała się mnie dowartościować.
-To była przenośnia. -Westchnęłam.
-Tak samo jak to o pustej czaszce! - obruszyła się.
Przez chwilę panowało pełne grozy milczenie, podczas którego mierzyłyśmy się wzrokiem niczym policjant, który od dłuższego czasu nie wypisał żadnego mandatu. W końcu obie, niczym kompletnie nawalone dziwaczki, jednocześnie wybuchnęłyśmy śmiechem. Pewnie każdy, kto jest wystarczająco normalny, teraz uciekłby gdzie pieprz rośnie, a w każdym razie nie rosną zioła, które według niego z pewnością przedawkowałyśmy.
Myślę, że gdyby sama Atena nas teraz zobaczyła, załamałaby się nad tym, jak tępym trzeba być, aby nazwać mnie jej imieniem.
W końcu udało mi się stłumić śmiech, który brzmiał chyba bardziej jak rechot zamkniętej w mikrofalówce żaby.
-Chyba powinnaś przemyśleć swoją teorię o mojej inteligenci - wydusiłam w końcu z siebie.
(Hope? :3 )
Od Enceladusa CD Fortis
Na widok zwijającej się w kłębek lisicy uśmiechnąłem się pod
nosem. Przymknęła lekko powieki, więc uznałem, że lepiej będzie nie narzucać
jej teraz swojej obecności. Zwykle robiłem to z dziką przyjemnością, ale dziś
postanowiłem odpuścić. Moje źrenice zwęziły się lekko, obserwując jak ruda
samica zapada w sen, z którego pewnie ciężko ją potem będzie wybudzić. Myśli
kotłujące w głowie pobudziły mnie do działania.
- Jutro poszukaj mnie, abym mógł spełnić obietnicę i
zapoznać cię z terenami – Rzuciłem na odchodne, mimo wszystko będąc świadomym,
iż Fortis tego nie usłyszy. Ciężko było też powiedzieć czy czułem z tego powodu
zawód wywołany faktem, że odebrałem to jako zignorowanie mojej osoby, czy
raczej radość, ponieważ jeżeli się nie zjawi, będę mógł uciąć sobie dłuższą drzemkę.
Chyba wszystko naraz. Za bardzo rozpraszam się rozdrabniając własne emocje. Z
frustracją położyłem tylko czarne uszy po sobie i sprężystym krokiem opuściłem korytarz,
a tym razem sunący po ziemi, puchaty ogon gonił moją postać znikającą w leśnej
gęstwinie. Tymczasem łamałem sobie łeb nad zachowaniem wilczej watahy. Te zapchlone
szczury z wesoły półgłówkiem na czele coś kombinowały. Dalsze rozważania przerwałem
układając się do odpoczynku w swojej norze. Zanim zasnąłem, w głowie pojawiła
mi myśl czy aby nie powinienem wysłać kogoś na przeszpiegi, potem nadciągnęła
ciemność.
- Enceladuuuus? – Na dźwięk znajomego głosu dobywającego się
gdzieś spod wejścia do środka, niechętnie uchyliłem jedną powiekę. Na moment
oślepiły mnie jasne promienie budzącego się słońca. Musiałem znaleźć naprawdę
dobre argumenty, których już nie pamiętam, żeby podnieść cztery litery i
pofatygować się do lisicy. Przeciągnąłem się jeszcze, umyślnie każąc gościowi
czekać. Mlasnąłem parę razy długim jęzorem i nie widząc niczego, co mogłoby opóźnić
spotkanie, wyjrzałem z nory.
- Hm? – Mruknąłem niedbale i przeniosłem zaspany wzrok na
Fortis, pokazującą kiełki w pogodnym uśmiechu. Codziennie nawiedzają mnie
przemiłe lisy. Powstrzymałem się od przewrócenia oczami z irytacją.
- Zjawiłam się, tak jak mówiłeś – Wyjaśniła, bo moja mina
raczej nie mówiła jednoznacznie, że wiem dlaczego teraz przede mną stoi. A więc
jednak słyszała. Uniosłem kącik ust z rozbawieniem.
- Najpierw śniadanie – Odparłem takim tonem, jakby się z nią
droczył.
< Fortis? >
Od Phase'a - Morze topielców (event)
Pociągnąłem trzymany w zębach, spleciony z trawy sznurek, upewniając się, że węzeł jest mocny. Nie uśmiechało mi się płynięcie przez środek morza o własnych siłach w przypadku rozwalenia tratwy, którą to miały trzymać liny. Kiedy już przekonałem się co do wytrzymałości wszystkich wiązań, zepchnąłem swoją łódź na płytką wodę, pozostawiając w piasku ślady. Po chwili po rowkach nie było śladu, ich istnienie zakończyła jedna z wielu fal uderzających o brzeg plaży.
Przepchnąłem tratwę trochę dalej, mocząc kończyny do połowy, po czym wskoczyłem na nią. Platforma zachwiała się dosyć mocno, ale udało mi się złapać równowagę. Silny podmuch wiatru szarpnął moim futrem, przy okazji nadymając przymocowaną do stojącego pala plastikową siatkę i wprawiając prowizoryczną łódź w ruch.
Po pewnym czasie dookoła rozciągało się jedynie bezkresne morze oraz błękitny widnokrąg nieba, po suchym lądzie nie było nigdzie śladu. Kierunek drogi powrotnej wyznaczało mi słońce, dlatego na razie nie obawiałem się zgubienia. Trzeba było tylko zdążyć przed zmierzchem. Mimo, że nie widziałem dookoła niczego oprócz wody, rozglądałem się uważnie. Gdzieś daleko na niebie zebrało się stado ciemnych chmur, a fale szaleńczo miotały się pod czarnymi kłębami, złudnie przypominającymi dym. Przez jakiś czas przyglądałem się sztormowi. Ogromne fale rozchodziły się na wszystkie strony, a im większa była przebyta przez nie odległość, tym mniejsze się stawały, tak, że do mojej tratwy dopływały jako niewielkie wzburzenia, kołysząc nią delikatnie. Z niepokojem obserwowałem, jak słońce coraz bardziej się zniża, jednak zależało mi na dopłynięciu do celu. Dałem sobie jeszcze chwilę i obiecałem, że zaraz będę zawracał.
W końcu wypatrzyłem na horyzoncie ciemny zarys wyspy. Uśmiechnąłem się do siebie i ustawiłem plastikowy żagiel tak, żeby płynąć w jej kierunku. Po jakichś dwudziestu minutach dotarłem nareszcie do brzegu Wyspy kamieni.
Przepchnąłem tratwę trochę dalej, mocząc kończyny do połowy, po czym wskoczyłem na nią. Platforma zachwiała się dosyć mocno, ale udało mi się złapać równowagę. Silny podmuch wiatru szarpnął moim futrem, przy okazji nadymając przymocowaną do stojącego pala plastikową siatkę i wprawiając prowizoryczną łódź w ruch.
Po pewnym czasie dookoła rozciągało się jedynie bezkresne morze oraz błękitny widnokrąg nieba, po suchym lądzie nie było nigdzie śladu. Kierunek drogi powrotnej wyznaczało mi słońce, dlatego na razie nie obawiałem się zgubienia. Trzeba było tylko zdążyć przed zmierzchem. Mimo, że nie widziałem dookoła niczego oprócz wody, rozglądałem się uważnie. Gdzieś daleko na niebie zebrało się stado ciemnych chmur, a fale szaleńczo miotały się pod czarnymi kłębami, złudnie przypominającymi dym. Przez jakiś czas przyglądałem się sztormowi. Ogromne fale rozchodziły się na wszystkie strony, a im większa była przebyta przez nie odległość, tym mniejsze się stawały, tak, że do mojej tratwy dopływały jako niewielkie wzburzenia, kołysząc nią delikatnie. Z niepokojem obserwowałem, jak słońce coraz bardziej się zniża, jednak zależało mi na dopłynięciu do celu. Dałem sobie jeszcze chwilę i obiecałem, że zaraz będę zawracał.
W końcu wypatrzyłem na horyzoncie ciemny zarys wyspy. Uśmiechnąłem się do siebie i ustawiłem plastikowy żagiel tak, żeby płynąć w jej kierunku. Po jakichś dwudziestu minutach dotarłem nareszcie do brzegu Wyspy kamieni.
Od Phase'a CD Liselotte
Zmierzyłem tego całego Alfę obojętnym spojrzeniem, nie robiąc sobie nic z jego nieprzychylnego wzroku. Z pewnością nie sprawiał przyjaznego wrażenia, a chyba tak właśnie powinna wyglądać osoba, którą potencjalni członkowie stada widzą jako pierwsi. No, ale to w końcu nie moja sprawa, przynajmniej dopóki do wyżej wspomnianej grupy nie należałem. Jeszcze. Byłem tylko ciekawy ile lisów już odstraszył swoją postawą...
-Kto to jest, Liselotte? - odezwał się samiec znudzonym głosem, jednak mojej uwagi nie zwrócił ton, którego użył, a imię, jakim zwrócił się do towarzyszącej mi lisicy. Zastrzygłem uszami, po czym popatrzyłem z lekkim wyrzutem na samicę. Ta tylko uciekła wzrokiem w kierunku Alfy.
-On chce dołączyć, Dus - odpowiedziała prędko, chyba po to, żebym nie zdążył zadać pytania.
-Świetnie. - "Dus" spojrzał na mnie, a następnie skinął łbem. - Jestem Enceladus, twój nowy władca. Które stanowisko wybierasz?
-Phase - przedstawiłem się, spoglądając kątem oka na Liselotte. - Mogę zostać szpiegiem.
-Cudownie - parsknął lis. - Gratuluję, oficjalnie zostałeś przyjęty do stada. Liselotte cię oprowadzi.
Lisica wydała z siebie coś w rodzaju "Hę?", ale Alfa zdążył się już oddalić. Zapadła chwilowa cisza, przerywana porannym śpiewem ptaków gdzieś w oddali.
-To było szybkie - wzruszyłem lekko łapami, ale samicy wydawało się to w ogóle nie ruszać, jakby każde przyjęcie wyglądało dokładnie tak samo. Może i tak było.
-Chodźmy - powiedziała, ruszając przed siebie. Bez wahania podążyłem za nią.
Szliśmy wydeptaną, leśną ścieżką w cieniu drzew. Słońce wznosiło się coraz wyżej, a las wypełniał się nowymi dźwiękami, które już po chwili tworzyły osobliwy, charakterystyczny dla tego miejsca chór. Przestrzeń pomiędzy nami wypełniała luźna rozmowa, z rodzaju tych błahych, zawierających częste przerwy w wypowiedziach. Oprowadzka przypominała bardziej przyjemny spacer po terenach mojego nowego domu.
-Są tu jakieś ciekawe miejsca? - zapytałem po obejrzeniu kolejnej łąki, co prawda pełnej kolorowych kwiatów, ale wciąż mało ekscytującej.
-Jest parę takich - odparła lisica po chwili zastanowienia. - Mogę cię zaprowadzić.
-Dlaczego nie przedstawiłaś się swoim prawdziwym imieniem? - powiedziałem, bo byłem naprawdę ciekawy. Myśl o tym krążyła mi przez całe popołudnie gdzieś z tyłu łba, ale dopiero teraz uznałem moment za odpowiedni na zadanie pytania.
< Liselotte? >
-Kto to jest, Liselotte? - odezwał się samiec znudzonym głosem, jednak mojej uwagi nie zwrócił ton, którego użył, a imię, jakim zwrócił się do towarzyszącej mi lisicy. Zastrzygłem uszami, po czym popatrzyłem z lekkim wyrzutem na samicę. Ta tylko uciekła wzrokiem w kierunku Alfy.
-On chce dołączyć, Dus - odpowiedziała prędko, chyba po to, żebym nie zdążył zadać pytania.
-Świetnie. - "Dus" spojrzał na mnie, a następnie skinął łbem. - Jestem Enceladus, twój nowy władca. Które stanowisko wybierasz?
-Phase - przedstawiłem się, spoglądając kątem oka na Liselotte. - Mogę zostać szpiegiem.
-Cudownie - parsknął lis. - Gratuluję, oficjalnie zostałeś przyjęty do stada. Liselotte cię oprowadzi.
Lisica wydała z siebie coś w rodzaju "Hę?", ale Alfa zdążył się już oddalić. Zapadła chwilowa cisza, przerywana porannym śpiewem ptaków gdzieś w oddali.
-To było szybkie - wzruszyłem lekko łapami, ale samicy wydawało się to w ogóle nie ruszać, jakby każde przyjęcie wyglądało dokładnie tak samo. Może i tak było.
-Chodźmy - powiedziała, ruszając przed siebie. Bez wahania podążyłem za nią.
Szliśmy wydeptaną, leśną ścieżką w cieniu drzew. Słońce wznosiło się coraz wyżej, a las wypełniał się nowymi dźwiękami, które już po chwili tworzyły osobliwy, charakterystyczny dla tego miejsca chór. Przestrzeń pomiędzy nami wypełniała luźna rozmowa, z rodzaju tych błahych, zawierających częste przerwy w wypowiedziach. Oprowadzka przypominała bardziej przyjemny spacer po terenach mojego nowego domu.
-Są tu jakieś ciekawe miejsca? - zapytałem po obejrzeniu kolejnej łąki, co prawda pełnej kolorowych kwiatów, ale wciąż mało ekscytującej.
-Jest parę takich - odparła lisica po chwili zastanowienia. - Mogę cię zaprowadzić.
-Dlaczego nie przedstawiłaś się swoim prawdziwym imieniem? - powiedziałem, bo byłem naprawdę ciekawy. Myśl o tym krążyła mi przez całe popołudnie gdzieś z tyłu łba, ale dopiero teraz uznałem moment za odpowiedni na zadanie pytania.
< Liselotte? >
Od Suprise - Szczyty gór (event)
-Jak tu ciemno!-zawołałam sama do siebie, żeby dodać sobie otuchy. Nic nie widziałam. Gdzie byłam? W jakiejś grocie. Jak się tam znalazłam? Słuchajcie uważnie. Wyprawa na Szczyty gór może wydawać się łatwa. Ot, trochę się pomęczyć przy wchodzeniu, zabrać kawałek chmury i zejść. Nic bardziej mylnego. Przynajmniej dla mnie. Mam wrażenie, że gdzie ostatnio pojawi się Suprise, tam pojawiają się też kłopoty. Czy zawsze tak było? A i owszem. Na drugie imię powinnam mieć kłopot. Idealnie! Suprise Kłopot! Wyruszyłam jak tylko śnieg stopniał, żeby nie utrudniał mi drogi. Tak, zadbałam o to. Tak, ja. Było to o świcie. Beznadziejna pora. Lis ziewa co chwilę i walczy z zaśnięciem. Słońce dopiero co wstało i machało do mnie wesoło promykami. Wystawiłam mu język w odpowiedzi. Stanęłam przed górami. Gdzieś w chmurach krył się szczyt. Tam właśnie musiałam dotrzeć. Zaczęłam się wspinać. Im wyżej weszłam, tym mocniej wiał wiatr. Byłam gdzieś w połowie drogi, gdy nagle kamienna półka, na której stałam, postanowiła raz na zawsze odłączyć się od góry i osunęła się ukazując piękną dziurę prowadzącą do jaskini. Ja oczywiście tam wpadłam. Tak się tam właśnie znalazłam. Kontynuuję więc. Po dodaniu sobie otuchy własnym głosem zaczęłam krążyć po grocie po omacku. Mój wzrok zaczął przyzwyczajać się powoli do egipskich ciemności tam panujących. Uniosłam łeb i zobaczyłam otwór, przez który wpadłam. Westchnęłam. Trudno będzie się stąd wydostać. Zaczęłam iść w głąb jaskini. Na ziemi drogę znaczyła mi strużka krwi. Zaschniętej. Nagle dało się słyszeć jakieś pojękiwanie czy postękiwanie z kąta groty. To właśnie do tej istoty należała krew. Był to gryf.
-Eee, cześć.-powiedziałam.
Posłał mi mordercze spojrzenie przepełnione dodatkowo bólem. Na jego skrzydle ziała wielka rana. W mojej głowie powstał pewien plan. Nie pierwszy raz spotkałam gryfa. Już wiem, jakie są te stworzenia. Żadnej litości. Żadnego współczucia. One tylko czekają, żeby was wykorzystać.
-Słuchaj, bo nie będę powtarzać. Wyleczę twoją ranę i nie pozwolę ci tu umrzeć, jeśli pomożesz mi wydostać się z tej groty.-przedstawiłam jasne warunki, prawda?-I zabierzesz mnie na szczyt tej góry.-dorzuciłam.
-Zgadzam się.
-Przysięgnij.
-Przysięgam na moje pióra i szpony.-powiedział. Jeśli gryf przysięga na swoje pióra, to macie gwarancję, że dotrzyma obietnicy, a co dopiero na swoje szpony. Przyjrzałam się uważnie jego ranie i uświadomiłam sobie, że przecież nie mam pojęcia jak to wyleczyć. Uśmiechnęłam się głupkowato.
-Serio?-gryf domyślił się.-No dobra, idź w kąt groty. Tam znajdziesz kilka buteleczek. Weź najmniejszą i wetrzyj jej zawartość w moją ranę.
Poszłam w wskazany kąt. W ciemności wyłoniły się zarysy buteleczek. Wzięłam najmniejszą i spróbowałam odkorkować. Udało mi się to za takim rozmachem, że w jednej chwili odłamki szkła rozprzestrzeniły się po całej jaskini. Płyn z buteleczki dosięgnął mnie i chociaż nic nie poczułam, wiedziałam, że coś jest nie tak. Spuściłam wzrok na swoje łapy i krzyknęłam ze zdziwienia. Moje futro stało się fioletowe. Byłam cała fioletowa.
-Nie ta butelka!-huknął gryf.
Przyjrzałam się jeszcze raz szklanym przedmiotom. Rzeczywiście, nie wzięłam najmniejszej. W końcu jakoś udało mi się wyleczyć ranę i gryf przetransportował mnie na szczyt góry. Podziękowałam nawet nie pytając o kolor futra. Wiedziałam, że mi nie pomoże. Tego nie było w umowie. Zerwałam kawałek chmury i zaczęłam schodzić z góry. Nie minęło dużo czasu, a znalazłam się w mojej norze.
-Eee, cześć.-powiedziałam.
Posłał mi mordercze spojrzenie przepełnione dodatkowo bólem. Na jego skrzydle ziała wielka rana. W mojej głowie powstał pewien plan. Nie pierwszy raz spotkałam gryfa. Już wiem, jakie są te stworzenia. Żadnej litości. Żadnego współczucia. One tylko czekają, żeby was wykorzystać.
-Słuchaj, bo nie będę powtarzać. Wyleczę twoją ranę i nie pozwolę ci tu umrzeć, jeśli pomożesz mi wydostać się z tej groty.-przedstawiłam jasne warunki, prawda?-I zabierzesz mnie na szczyt tej góry.-dorzuciłam.
-Zgadzam się.
-Przysięgnij.
-Przysięgam na moje pióra i szpony.-powiedział. Jeśli gryf przysięga na swoje pióra, to macie gwarancję, że dotrzyma obietnicy, a co dopiero na swoje szpony. Przyjrzałam się uważnie jego ranie i uświadomiłam sobie, że przecież nie mam pojęcia jak to wyleczyć. Uśmiechnęłam się głupkowato.
-Serio?-gryf domyślił się.-No dobra, idź w kąt groty. Tam znajdziesz kilka buteleczek. Weź najmniejszą i wetrzyj jej zawartość w moją ranę.
Poszłam w wskazany kąt. W ciemności wyłoniły się zarysy buteleczek. Wzięłam najmniejszą i spróbowałam odkorkować. Udało mi się to za takim rozmachem, że w jednej chwili odłamki szkła rozprzestrzeniły się po całej jaskini. Płyn z buteleczki dosięgnął mnie i chociaż nic nie poczułam, wiedziałam, że coś jest nie tak. Spuściłam wzrok na swoje łapy i krzyknęłam ze zdziwienia. Moje futro stało się fioletowe. Byłam cała fioletowa.
-Nie ta butelka!-huknął gryf.
Przyjrzałam się jeszcze raz szklanym przedmiotom. Rzeczywiście, nie wzięłam najmniejszej. W końcu jakoś udało mi się wyleczyć ranę i gryf przetransportował mnie na szczyt góry. Podziękowałam nawet nie pytając o kolor futra. Wiedziałam, że mi nie pomoże. Tego nie było w umowie. Zerwałam kawałek chmury i zaczęłam schodzić z góry. Nie minęło dużo czasu, a znalazłam się w mojej norze.
Od Hopeless CD Liselotte
- Każdy jest chociaż trochę szalony - stwierdziłam przeciągając się na przenikliwie zimnym śniegu co jednak nie motywowało nas do podniesienia się - Czasami tylko bardzo stara się to ukryć przed innymi w obawie, że jego szaleństwo zostanie wyśmiane.
- Nie mogłabym się z ciebie śmiać - Lisa pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Gdybyś poznała mnie lepiej zmieniłabyś zdanie - parsknęłam uśmiechając się szeroko - Kiedyś pod postacią człowieka schodziłam po schodach, moja mama zawołała mnie z góry, a ja obróciłam się w jej stronę potykając się o własne nogi i spadając na dół. Albo jako lisica postanowiłam popływać w rzece, ale wybrałam miejsce w którym nurt był zbyt silny i spłynęłam dziesięciometrowym wodospadem do jeziora poniżej.
- To nie jest śmieszne - zaprzeczyła choć na jej pyszczku czaił się ledwo dostrzegalny uśmieszek.
- Nawet jeśli nie, świadczy o mojej wybitnej głupocie - oznajmiłam udając dumnego z siebie liska - Z głupich inni na ogół się śmieją. To przykre, ale prawdziwe.
- Może nie jesteś głupia tylko za bardzo inteligentna? - zgadywała - W brew pozorom te dwie cechy dzieli bardzo krucha granica.
- Teraz ja zaczynam wątpić w twoją inteligencję - zaśmiałam się - To najgłupsze co kiedykolwiek słyszałam, a już wiele abstrakcyjnie idiotycznych głupot wpadło mi w ucho. Może dlatego nie jestem zbyt rozumna.
- Jak dla mnie jesteś wystarczająco mądra - zapewniła mnie Atena z pocieszającym uśmiechem.
- Nawet nie dorównuję ci intelektem - prychnęłam - Jesteś zbyt mądra.
- I może właśnie to jest problemem? - westchnęła ciężko patrząc przed siebie - Inteligentni spotykają się z nierozumieniem, a co za tym idzie potępieniem. Czy nie byłoby lepiej gdybym była głupia?
- Zdecydowanie nie - zapewniłam ją.
Liselotte?
- Nie mogłabym się z ciebie śmiać - Lisa pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Gdybyś poznała mnie lepiej zmieniłabyś zdanie - parsknęłam uśmiechając się szeroko - Kiedyś pod postacią człowieka schodziłam po schodach, moja mama zawołała mnie z góry, a ja obróciłam się w jej stronę potykając się o własne nogi i spadając na dół. Albo jako lisica postanowiłam popływać w rzece, ale wybrałam miejsce w którym nurt był zbyt silny i spłynęłam dziesięciometrowym wodospadem do jeziora poniżej.
- To nie jest śmieszne - zaprzeczyła choć na jej pyszczku czaił się ledwo dostrzegalny uśmieszek.
- Nawet jeśli nie, świadczy o mojej wybitnej głupocie - oznajmiłam udając dumnego z siebie liska - Z głupich inni na ogół się śmieją. To przykre, ale prawdziwe.
- Może nie jesteś głupia tylko za bardzo inteligentna? - zgadywała - W brew pozorom te dwie cechy dzieli bardzo krucha granica.
- Teraz ja zaczynam wątpić w twoją inteligencję - zaśmiałam się - To najgłupsze co kiedykolwiek słyszałam, a już wiele abstrakcyjnie idiotycznych głupot wpadło mi w ucho. Może dlatego nie jestem zbyt rozumna.
- Jak dla mnie jesteś wystarczająco mądra - zapewniła mnie Atena z pocieszającym uśmiechem.
- Nawet nie dorównuję ci intelektem - prychnęłam - Jesteś zbyt mądra.
- I może właśnie to jest problemem? - westchnęła ciężko patrząc przed siebie - Inteligentni spotykają się z nierozumieniem, a co za tym idzie potępieniem. Czy nie byłoby lepiej gdybym była głupia?
- Zdecydowanie nie - zapewniłam ją.
Liselotte?
26 lutego 2016
Od Hopeless CD Enceladusa
Wstrzymałam gwałtownie powietrze po czym równie nagle wpuściłam mroźny wiatr do płuc. Ton jego głosu sprawił, że wszystkie moje myśli zaczęły wirować w szaleńczym tempie. Żadnej z nich nie mogłam się uchwycić i czułam, że nie jestem w stanie myśleć trzeźwo.
- Troszeczkę - skłamałam jednak kolejny, jeszcze silniejszy podmuch wiatru popchnął mnie w kierunku Dusa i prawie przewrócił. Gdyby nie on pewnie wylądowałabym pyskiem w śniegu. Zupełnie nagle znaleźliśmy się tak blisko siebie. Poczułam jego ciepło i mocny, przyjemny zapach. Nie byłam w stanie uciszyć mocno kołaczącego serca choć bardzo się starałam. Wiedziałam, że doskonale mógł usłyszeć rytm mojego serca jak również przyśpieszony, głęboki oddech. Zrobiło mi się gorąco i duszno za razem, a mróz dookoła przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Enceladus spojrzał głęboko w moje oczy, a kiedy ja wpatrywałam się w jego dostrzegłam w nich radosne iskierki, które zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Odsunął się pospiesznie, a ja znów poczułam przenikliwe zimno.
- Powinnaś iść już spać - powiedział władczym tonem.
- Jasne - mruknęłam wciąż jeszcze oszołomiona - Odprowadzisz mnie?
Byłam tak zdekoncentrowana, że nawet nie pomyślałam o tym, jak prawdopodobne jest, że odmówi. Jednak Dus ku mojemu głębokiemu zaskoczeniu zgodził się i razem ruszyliśmy do mojej groty.
Enceladus?
- Troszeczkę - skłamałam jednak kolejny, jeszcze silniejszy podmuch wiatru popchnął mnie w kierunku Dusa i prawie przewrócił. Gdyby nie on pewnie wylądowałabym pyskiem w śniegu. Zupełnie nagle znaleźliśmy się tak blisko siebie. Poczułam jego ciepło i mocny, przyjemny zapach. Nie byłam w stanie uciszyć mocno kołaczącego serca choć bardzo się starałam. Wiedziałam, że doskonale mógł usłyszeć rytm mojego serca jak również przyśpieszony, głęboki oddech. Zrobiło mi się gorąco i duszno za razem, a mróz dookoła przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Enceladus spojrzał głęboko w moje oczy, a kiedy ja wpatrywałam się w jego dostrzegłam w nich radosne iskierki, które zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Odsunął się pospiesznie, a ja znów poczułam przenikliwe zimno.
- Powinnaś iść już spać - powiedział władczym tonem.
- Jasne - mruknęłam wciąż jeszcze oszołomiona - Odprowadzisz mnie?
Byłam tak zdekoncentrowana, że nawet nie pomyślałam o tym, jak prawdopodobne jest, że odmówi. Jednak Dus ku mojemu głębokiemu zaskoczeniu zgodził się i razem ruszyliśmy do mojej groty.
Enceladus?
Subskrybuj:
Posty (Atom)