Obudziłam się wcześnie rano. Słoneczko budziło się powoli, jego promienie pięknie rozświetlały kołderkę z mgły. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
~Dawno się nie pokazywałam... Ciekawe czy mnie jeszcze pamiętają? ~ pomyślałam.
Wstałam i otrzepałam się z drobinek piasku. Wyszłam ze swojej ciemnej jaskini wprost w oślepiające promyki. Przez chwilę nie wiedziałam co się ze mną dzieje, oślepłam. Po paru sekundach zaczęłam coś widzieć. Zrobiłam parę kroków, chwiałam się lekko na boki. Powietrze było zimne, lecz orzeźwiające. Wiatr leciutko rozwiewał moje gęste futro.
~Idź rzesz normalnie...~ zirytowałam się sama na siebie.
Po jakimś czasie całkowicie się przyzwyczaiłam. Kroczyłam dumnie lecz powoli po terenach watahy.
*Jakiś czas później - około 2 godziny*
Nikogo nigdzie nie było, jakby wszyscy wyparowali albo wynieśli się. Westchnęłam smutno. Nudziło mi się. Pogoda z dnia na dzień się poprawiła i robiła cieplejsza. Wdrapałam się na najwyższą i dosyć grubą gałąź buku. Miałam nadzieję że kogoś ujrzę, lecz się trochę przeliczyłam. Położyłam się i zasnęłam.
*Około 30 minut później *
Spałam może 30 minut gdy nagle ktoś krzyknął. Leżałam i nic specjalnego nie robiłam. Byłam zbyt zaspana, aby zwrócić uwagę kto krzyczy.
<Ktoś? Przerwij proszę tę nudę ;) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz