28 marca 2016

Od Antilii CD Rubena

Nie mieliśmy wyjścia... Kula światła jażyła się jasno, jednak czułam iż moja magia jest bardzo słaba więc musimy się wydostać się jak najszybciej.
Spojrzałam na ścianę. Coś wewnątrz mnie mówiło mi że to nie był przypadek. Ten kto to zrobił- dopiął celu. Ale mieliśmy szanse na wydostanie się, więc nie wolno ją zmarnować.
Ruben ruszył przodem, kierując się w stronę kierunku przeciągu. Czuć było że w labiryncie albo znajdziemy wyjście do domu, albo zostaniemy na zawsze. Wpadłam na pewien pomysł.
-Co robisz? -zapytał Rub.
-Zaznaczm skąd przyszliśmy, by tam nie wrócić i się zgubić. -odparłam po wyskrobaniu widocznego śladu pazurów.
Ruben uśmiechnął się.
-Masz rację. -rzekł samiec. Ruszył do przodu, a ja dołączyłam chwile później. Poczółam silny ból głowy ale zignorowałam go- dla Ruba, dla niego... Szliśmy minuty, godziny, może i dnie... Straciłam poczucie czasu. Wyszliśmy zza zakrętu i coś zauważyłam...
-Rub? -
-Tak? -
-Chyba tu byliśmy... - szepnęłam, wskazując ślad naskrobany na ściane labiryntu.
Rub otworzył szeroko oczy, a potem uderzył łapą w granitową posadzkę. Ogarnełam mnie senność. Łapy mnie bolały, byłam głodna i przemarznięta. Nie chciałam martwić lisa, gdyż i tak byliśmy w wielkich tarapatach.
-Antilia? -zapytał zaniepokojony Ruben.
-Muszę... Się... Zdrzemnąć... -wysapałam. Nie miałam sił i ochoty walczyć z sennością.
Przyśnił mi się koszmar... Szłam po ciemnym lesie, po zmierzmu a mimo to było bardzo ciemno. Spojrzałam na księżyc, którego kochałam za niebiański, śnieżnobiały blask. Jednak gdy go ujrzałam, przeraziłam się. Tarcza srebnego globu była pokryta krwią. Cofnęłam się o kilka kroków. Przy czwartym poczułam coś. Coś mokrego... Kiedy się odwóciłam zobaczyłam mnóstwo ciał- jedne wilki miały niewiele śladów, inni poszarpane wnętrzności i morze krwi poległych. Nagle jedna samiczka poruszyła się. Podbiegłam do niej. Była umierająca. Na oko miała około roku.
-Co się tu stało? -zapytałam łamiącym się głosem.
-Dlaczego... -szepnęła. -Dlaczego to zrobiłaś? -
-Co? -zapytałam, odsuwając się w tył.
-Dlaczego ich zabiłaś- szlochała, patrząc w strone martwych ciał.
-T-t-t to nie ja... -wyjąkałam.
-Tak ty... -syknęła wadera, zmieniając się w istotę zbudowaną z cienia. Odwróciłam się i ruszyłam biegiem. Niestety, potwór był szybszy.
-Nie uciekniesz od przeznaczenia... -wycharczał demon. Rzucił się na mnie wraz z swoim ciemnym płaszczem.
-Nie! -krzyknęłam.
Obudził mnie mój krzyk. To był tylko sen..., powtarzałam sobie. Wstałam powoli. Ruben leżał niedaleko mnie. Majączył coś pod nosem.
-Rub? -szepnęłam. Nie budził się. Był spocony i cały czas się przewracał z jednego boku na drugi. To ta jaskinia..., pomyślałam. To prze tą jaskinie mamy koszmary!, doszłam do wniosku. Nie wiedziałam jednak ile mój przyjaciel będzie śnił swój koszmar. Nie chciałam by czuł cierpienie. Wysiliłam resztki sił i utworzyłam maleńką bańkę wody. Krzywoąc się z bólu, wypuściłam ją. Spadła wprost na twarz Rubena.
-Co do...?! -wołał. Było mi słabo i źle się czułam. Nie miałam w ogóle sił- ani do walki czy do woli życia.
-Antilia! -zawołał Rub i podszedł do mnie. Pomógł mi wstać.
-Dziękuje.- powiedział lis.
-Wynośmy się z stąd. -wyszeptałam.
-Dobrze. -odparł samiec.

(Rub? Sorki że tak długo...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz