30 marca 2016

Od Fortis CD Phase'a

Liznęłam po raz ostatni futerko przygładzając szorstkim językiem odstający kłębek sierści i wyjrzałam z norki. Zamrugałam parokrotnie chcąc przyzwyczaić się do nieprzyjemnego świecenia mi słońcem prosto w oczy. Potem wciągnęłam powietrze poruszając noskiem niczym zając i wystawiłam ostrożnie prawą łapę, a potem lewą, prawą, lewą. Przeszłam tak kilka metrów, rozejrzałam się czujnie i zamiotłam za sobą puszystym ogonem, a następnie już pomaszerowałam naprzód. Poczułam nieprzyjemne uczucie pustego miejsca w żołądku, zresztą jak co dzień, więc postanowiłam złapać cokolwiek. Gdy wiatr zawiał silniej niosąc ze sobą przymrożone powietrze, wzdrygnęłam się, czułam je na nieosłoniętych futrem częściach ciała. Jak na przykład wnętrze uszu, czy też delikatny nos. Koniuszek mej kity zadrżał z niezadowolenia. ,,Naprzód!" - pomyślałam wreszcie chcąc się nieco ponaglić. - ,,Nie mam całego dnia przecież." - dodałam i jak najciszej stąpając po zamarzniętej ziemi starałam się nie spłoszyć niczego, a także wyniuchać jakiegoś roślejszego roślinożercę. Postawiłam więc pionowo uszy, które niczym radary wyszukiwały dźwięków.
Powoli przypadłam do ziemi i zamarłam w bezruchu. Ujrzałam bowiem dwie sarny. Kozę i nieostrożne młode. Westchnęłam w myśli ze zrezygnowaniem. Przecież nie zabiję dziecka! Nagle, wiatr zawiał mocniej, a coś poruszyło się w odległości kilkuset metrów. Ze zdziwieniem ujrzałam rudawobrązową postać ze skupieniem wpatrującą się w małą sarenkę. Pokręciłam w wyobraźni głową z niedowierzaniem. ,,Jak tak można?"
Przez chwilę zatrzymałam oddech, gdy mój lisi brat już miał uśmiercić niewinną dziecinkę. Wystartowałam odpychając się najpierw tylnymi łapami o konar drzewa, co dało mi szybszy start. Jakimś cudem moment potem wbiłam się moim zgrabnym pyszczkiem, a także piersią w tegoż lisa. Ten natomiast nie był z tego zadowolony.
- Co ty robisz? - powiedział z poirytowaniem.
- Niewinne dziecko nie zasługuje na śmierć dla zapełnienia czyjegoś żołądka. - odparłam z urazą.
- Ja też nie zasługuję na śmierć głodową z powodu jakiejś broniącej uciśnionych lisicy. - odciął mi drogę.
- Oczywiście, ale chyba lis z takimi umiejętnościami potrafi sobie złowić chociażby norkę? - powiedziałam unosząc lekko kąciki pyska.
- Nie próbuj słodzić. Ty wypędziłaś mi śniadanie, ty upolujesz mi drugie. - powiedział ze spokojem.
- Tak?
- Tak.
- Dobrze. - kiwnęłam głową. - Ale nie próbuj łapać drugi raz niedorosłej sarny, bo na to nie pozwolę. Nigdy. I na małe zajączki też. - wskoczyłam w zarośla i poszłam ścieżką prowadzącą do małego jeziorka w lesie. Wydeptaną przez mieszkańców lasu, oczywiście. Podążyłam truchtem z nosem przy ziemi. Za mną kroczył ów lis.
- A jak mam się do ciebie zwracać? Ja - Fortis. - odwróciłam głowę doń idąc również wolniej.
- Phase. - odparł. - Rób swoje. - przez jego pysk przemknął przebiegły uśmieszek.
Pognałam prędzej, bo wyczułam jakiś zapach. Zawsze warto iść do wodopoju.
< Phase? Mam nadzieję, że nie napisałam niczego niezgodo dnie z charakterem Phase’a..>

28 marca 2016

Od Antilii CD Rubena

Nie mieliśmy wyjścia... Kula światła jażyła się jasno, jednak czułam iż moja magia jest bardzo słaba więc musimy się wydostać się jak najszybciej.
Spojrzałam na ścianę. Coś wewnątrz mnie mówiło mi że to nie był przypadek. Ten kto to zrobił- dopiął celu. Ale mieliśmy szanse na wydostanie się, więc nie wolno ją zmarnować.
Ruben ruszył przodem, kierując się w stronę kierunku przeciągu. Czuć było że w labiryncie albo znajdziemy wyjście do domu, albo zostaniemy na zawsze. Wpadłam na pewien pomysł.
-Co robisz? -zapytał Rub.
-Zaznaczm skąd przyszliśmy, by tam nie wrócić i się zgubić. -odparłam po wyskrobaniu widocznego śladu pazurów.
Ruben uśmiechnął się.
-Masz rację. -rzekł samiec. Ruszył do przodu, a ja dołączyłam chwile później. Poczółam silny ból głowy ale zignorowałam go- dla Ruba, dla niego... Szliśmy minuty, godziny, może i dnie... Straciłam poczucie czasu. Wyszliśmy zza zakrętu i coś zauważyłam...
-Rub? -
-Tak? -
-Chyba tu byliśmy... - szepnęłam, wskazując ślad naskrobany na ściane labiryntu.
Rub otworzył szeroko oczy, a potem uderzył łapą w granitową posadzkę. Ogarnełam mnie senność. Łapy mnie bolały, byłam głodna i przemarznięta. Nie chciałam martwić lisa, gdyż i tak byliśmy w wielkich tarapatach.
-Antilia? -zapytał zaniepokojony Ruben.
-Muszę... Się... Zdrzemnąć... -wysapałam. Nie miałam sił i ochoty walczyć z sennością.
Przyśnił mi się koszmar... Szłam po ciemnym lesie, po zmierzmu a mimo to było bardzo ciemno. Spojrzałam na księżyc, którego kochałam za niebiański, śnieżnobiały blask. Jednak gdy go ujrzałam, przeraziłam się. Tarcza srebnego globu była pokryta krwią. Cofnęłam się o kilka kroków. Przy czwartym poczułam coś. Coś mokrego... Kiedy się odwóciłam zobaczyłam mnóstwo ciał- jedne wilki miały niewiele śladów, inni poszarpane wnętrzności i morze krwi poległych. Nagle jedna samiczka poruszyła się. Podbiegłam do niej. Była umierająca. Na oko miała około roku.
-Co się tu stało? -zapytałam łamiącym się głosem.
-Dlaczego... -szepnęła. -Dlaczego to zrobiłaś? -
-Co? -zapytałam, odsuwając się w tył.
-Dlaczego ich zabiłaś- szlochała, patrząc w strone martwych ciał.
-T-t-t to nie ja... -wyjąkałam.
-Tak ty... -syknęła wadera, zmieniając się w istotę zbudowaną z cienia. Odwróciłam się i ruszyłam biegiem. Niestety, potwór był szybszy.
-Nie uciekniesz od przeznaczenia... -wycharczał demon. Rzucił się na mnie wraz z swoim ciemnym płaszczem.
-Nie! -krzyknęłam.
Obudził mnie mój krzyk. To był tylko sen..., powtarzałam sobie. Wstałam powoli. Ruben leżał niedaleko mnie. Majączył coś pod nosem.
-Rub? -szepnęłam. Nie budził się. Był spocony i cały czas się przewracał z jednego boku na drugi. To ta jaskinia..., pomyślałam. To prze tą jaskinie mamy koszmary!, doszłam do wniosku. Nie wiedziałam jednak ile mój przyjaciel będzie śnił swój koszmar. Nie chciałam by czuł cierpienie. Wysiliłam resztki sił i utworzyłam maleńką bańkę wody. Krzywoąc się z bólu, wypuściłam ją. Spadła wprost na twarz Rubena.
-Co do...?! -wołał. Było mi słabo i źle się czułam. Nie miałam w ogóle sił- ani do walki czy do woli życia.
-Antilia! -zawołał Rub i podszedł do mnie. Pomógł mi wstać.
-Dziękuje.- powiedział lis.
-Wynośmy się z stąd. -wyszeptałam.
-Dobrze. -odparł samiec.

(Rub? Sorki że tak długo...)

Zakończenie eventu - Misje

Dziś sucho i bez uprzejmości. :)

Misje zakańczamy nie 4.03 a 28.03. Wbrew pozorom to nie tak duża różnica. Jeżeli chcielibyście przeczytać, oto wasze prace: archiwum. Opublikujemy również stany waszych ekwipunków:

Kasandra
kora z drzewa snu, listek herbaty, pieprz zielony, 
złocista pszenica
Phase
pieprz zielony, złocista pszenic, świecący muchomor, 
miód, liść mięty, złoty piasek, laska wanilii, płatki 
róż, perła z dna morskiego, sól morska, ametystowy
kamyczek, kora z drzewa snu, listek herbaty, włos
trolla, żabi śluz, pęd magicznej fasoli

Annarita / Shi To Sei
włos trolla, żabi śluz, pęd magicznej fasoli
Suprise
liść z krzewu jałowego, odłamek wapiennej skały,
pieprz zielony, złocista pszenica, złoty piasek,
laska wanilii, płatek róży, włos trolla, żabi śluz, 
pęd magicznej fasoli, chmury, kora z drzewa snu, 
listek herbaty

Daenerys
pieprz zielony, złocista pszenica, chmura
Oath/ Sally Mi
włos trolla, żabi śluz, pęd magicznej fasoli
Liselotte/ Moonlight
kora z drzewa snu, listek herbaty
Fortis
kora z drzewa snu, listek herbaty

Macie jeszcze (nie wiem jak długo) szansę wykonać życiodajne mikstury stąd. Pytania, prośby etc. kierujcie do Pivota i Phase'a, który, jeśli się dobrze orientuję, jest już adminem.
Taki bonus ode mnie:
Eliksir wskrzeszenia


Działanie: Pozwala wskrzesić maksymalnie 1 postać, która umarła podczas czegokolwiek, z woli właściciela bądź nie. Taka uwaga, że nie musi być ona nasza.

Składniki: płatek róży, ametystowy kamyczek, pęd magicznej fasoli (nie, nie chmiel)
Kolor: ???





+ gratulacje dla Suprise za zajęcie 1 miejsca w sondzie! Możecie już przysyłać (również do powyższych adminów) propozycje na cytat miesiąca.


Dziękujemy za wzięcie udziału w zabawie!
Zapomniałam o czymś?

Od Phase'a CD Liselotte

-C-co? - chwilę otwierałem i zamykałem pysk, zanim w ogóle udało mi się zadać to pytanie.
-Słyszałeś - odpowiedziała Liselotte, mrużąc delikatnie swoje piękne oczy. - Pocałuj mnie.
Trzeci raz nie trzeba mi było powtarzać. Nasze pyski się zetknęły, jednak po chwili oboje lekko się cofnęliśmy. Popatrzyłem zamglonym wzrokiem na lisicę.
-To było przyjemne - powiedziałem, uśmiechając się do Lisy.
Samica ponownie złączyła nasze wargi, tym razem na dłużej i nie powiem, że mi się to nie podobało. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, usiadłem obok Liselotte, która oparła na mnie swój ciężar ciała. Na moim pysku samoistnie pojawił się wyszczerz, gdy delikatnie się o mnie otarła.
Przez dłuższą chwilę w przyjemnej ciszy spoglądaliśmy na nocne niebo, a księżyc oświetlał nasze sylwetki.
-Gwiazdy wydają się teraz piękniejsze. - Lia zdecydowała się przerwać milczenie, chociaż nie należało ono do uciążliwych.
Przytaknąłem, wciąż wpatrując się w miliony migoczących punkcików rozsypanych po aksamitnej czerni. Spojrzałem w dół, na inny piękny widok, który miałem tuż obok i nie mogąc się powstrzymać, cmoknąłem Lisę w czoło. Ta popatrzyła się na mnie z uniesionymi kącikami pyska.
Nie chciałem psuć nastroju, ale gdzieś w mojej podświadomości cały czas nasuwało się pytanie, co dalej? Ja byłem pewny, że darzę siedzącą przy mnie lisicę głębszym uczuciem, ale czy ona czuła to samo? Bałem się zapytać.
-Poznajmy się lepiej - postanowiłem się odezwać, chociaż nie poruszyłem wspomnianej wyżej kwestii.
-Ty zaczynasz - zaśmiała się samica, przenosząc na mnie spojrzenie.
-W takim razie... urodziłem się daleko stąd, nie pamiętam dokładnie nazwy tego miejsca, ale wiem, że było ono piękne. Moja matka porzuciła miot, dlatego z całego mojego rodzeństwa do tego czasu udało się przeżyć jedynie mnie i mojej siostrze Lydianne... a przynajmniej mam nadzieję, że do tego czasu, bo nie wiem, gdzie w tej chwili znajduje się Lyddy. Rozdzieliliśmy się prawie dwa lata temu, a ostatnie półtora roku poświęciłem na szukanie jej. Niestety bezowocnie. Byliśmy z siostrą bardzo zżyci i naprawdę mi zależy na jej znalezieniu, ale po takim czasie... To chyba niemożliwe, skoro dotąd nie udało mi się trafić na żaden ślad. W każdym razie zawędrowałem aż tutaj, a resztę historii już znasz - na zakończenie uśmiechnąłem się lekko w jej stronę.
Dzisiejszej nocy uśmiechałem się więcej niż w całym swoim życiu.
-Na pewno jeszcze się spotkacie. - Dobiegł mnie głos Liselotte. Skinąłem krótko łbem. Na moment zapanowało milczenie. - Wiesz co? Zrobiłam się głodna.
Popatrzyłem na samicę z niedowierzaniem.
-Mówisz serio?
-Serio serio - odpowiedziała, posyłając mi zadziorny uśmieszek. - Chodźmy zapolować!
-No dobrze - zgodziłem się, wstając w ślad za Lisą. - Na co chcesz polować?
-Najpierw zobaczmy, co mamy do wyboru - powiedziała, ruszając wgłąb lasu.

Skradaliśmy się między smukłymi pniami sosen, a Lia chichotała za każdym razem, kiedy nieopatrznie nadeptywałem na jakiś suchy patyk, który pękał z trzaskiem, albo kamień, powodujący ból w łapie i nie wiadomo co jeszcze. Na szczęście oprócz takich drobnych pułapek, leśna ściółka świetnie tłumiła nasze kroki, dlatego przemieszczanie się przez las bezszelestnie było niemal dziecinnie proste. Niemal, pomyślałem, kiedy kolejna gałązka pękła pod moim ciężarem. Syknąłem cicho z irytacji, a Liselotte zatkała pysk łapą, powstrzymując się od śmiechu.
Gdy wreszcie się uspokoiła, gestem nakazała ciszę, po czym ruszyła dalej, strzygąc uszami. Czyżby miała już jakiś cel? Oczywiście pytanie się w tamtym momencie byłoby niewyobrażalnie głupie, więc po prostu bez słowa podążyłem za nią. Nagle do głowy wpadł mi pomysł.
-Lisa - zawołałem cicho, na co lisica się zatrzymała. Machnąłem łbem, pokazując, żeby do mnie podeszła.
W miejscu, w którym przed chwilą stała, za pomocą mocy zlikwidowałem zieleń, pozostawiając jedynie gołą ziemię, następnie na obszarze prostokąta rozsypałem ziarna trawy, wcześniej wyciągnięte z gleby. Nakazałem milczenie i ugiąłem łapy, przygotowując się do skoku.
Po niedługim czasie usłyszeliśmy szelest, a z zarośli wybiegło małe stworzonko. Chwilę potem do myszy dołączyły kolejne, od razu rzucając się na ziarna. Nie zauważyły ani mnie, używającego swojej mocy kamuflażu, ani stojącej w bezruchu lisicy. Kiedy zwierzątek zebrała się piątka, ogrodziłem prostokąt ściankami z ziemi i skoczyłem. Moment później dołączyła do mnie Lia, a parę sekund potem kolacja była gotowa.
Trzymając w pyskach myszy za ogony, wróciliśmy do poprzedniego miejsca, gdzie usiedliśmy z zamiarem zjedzenia zdobyczy.
-Teraz ty powiedz coś o sobie - odezwałem się, kiedy połowy posiłku już nie było.

< Lisa? ^^ >

26 marca 2016

Od Liselotte CD Phase'a

-Co jest? - zapytałam z ogromną podkówką na pysku.
-Jak to co? - zdziwił się.
-Wyglądasz, jakbyś siedział przez godzinę podwodą.
Zachichotałam. Phase uśmiechnął się nonszalancko.
-Masz na myśli to, że jestem tak niezwykle tajemniczy i pełen wdzięku jak podwodą? No cóż, trudno jest mi zaprzeczyć.
Parsknęłam śmiechem.
-Raczej że zrobiłeś się cały czerwony od wstrzymywania oddechu, królu piękności.
-Czyli przyznajesz, że jestem przystojniakiem? - zażartował, ukazując biel swoich zębów. W jego oczach zatańczyły wesołe iskierki, a ja przyłapałam się na tym, że wgapiam się w nie od początku tej rozmowy. Jak dla mnie wygląd był członem epizodycznym, ale... Czy to źle, że mu go nie brakowało?
Och, Liselotte, chyba rzeczywiście ten stwór pomieszał ci w głowie!
-Moooże - mruknęłam, czując, że kąciki ust mimowolnie pną mi się w górę, przywołując na mój pysk głupawy uśmieszek flirciary. Chyba powinnam pójść z tym do psychologa.
Phase wybuchnął śmiechem.
-Widzę, że druga połowa ciebie ma raczej ochotę porównać mnie z jakimś karaluchem albo starym butem.
-Skąd Ci to przyszło do głowy? - spytałam, udając urażony ton, choć częściowo miał rację: jedna część mnie wciąż miała ochotę bawić się z nim w kotka i myszkę. Byłam pewna, że nigdy z tym nie przestaniemy, ale... lubiłam to.
-Znam się na wilkach. -Mrugnął. - A już w każdym razie na tej tutaj egoistycznej waderze z wiecznie zadartym noskiem i uniesioną głową. -Zachichotał, a ja mu zawtórowałam.
Spojrzałam na niebo nad nami. Ani jednej chmurki. Cała konstelacja naszej półkuli była świetnie widoczna. Księżyc jaśniał niczym latarka, jakby promieniował własnym światłem, tworząc romantyczny klimat.
I wtedy to do mnie dotarło: jesteśmy tu tylko we dwoje. Zupełnie sami. Wcześniej w ogóle o tym nie myślałam; ot, tylko takie spotkanie kumpla z kumplem. Teraz jednak poczułam w sobie chęć zrobienia czegoś zupełnie spontanicznego, choć liczyłam na to już od dawna. Nie zastanawiając się nad tym, co może pójść nie tak (co było nietypowe dla mojej natury), powiedziałam, udając żądanie:
-Pocałuj mnie, głuptasie.

<Phase? Jaka reakcja? :3 >

Od Phase'a

Pierwszy raz od niemal dwóch dni wyściubiłem nos ze swojej nory, narażając lekko już odzwyczajone od światła oczy na działanie promieni słonecznych. Zastrzygłem uszami, uważnie rozglądając się po okolicy. Nie zauważywszy niczego podejrzanego, zgrabnie wydostałem się na zewnątrz, ziewając przy tym głośno. Zmuszony ssaniem w pustym żołądku, ruszyłem przed siebie w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do zjedzenia. Naprawdę nie pogardziłbym w tamtej chwili nawet marchewką, chociaż zwykle wolałem tych, którzy tą marchewkę spożywają. No cóż, nie wolno wybrzydzać, kiedy kiszki marsza grają. 
Przyspieszyłem do lekkiego truchtu, gdy po dwudziestu minutach nie udało mi się trafić na ani jeden trop. Zupełnie, jakby las nagle opustoszał. Głośne burczenie brzucha przywołało moje rozbiegane myśli do porządku, pozwalając skupić się całkowicie na zadaniu. 
Zatrzymałem się wpół kroku, kiedy do moich nozdrzy dotarł niewyraźny zapach. Maksymalnie wyostrzając zmysły, podążyłem za nim, aż do niewielkiego, leśnego jeziorka. Będąc niemal przy jego brzegu zacząłem poruszać się ze szczególną ostrożnością, na ugiętych łapach. Do moich nadstawionych uszu dobiegł szelest, a po chwili zobaczyłem, co go wywołało. Przez parę sekund kontemplowałem niezaprzeczalne piękno łani, jednak równocześnie krzywiłem się z zawodem.
Byłem naprawdę głodny, zresztą powinienem być po niejedzeniu przez prawie dwa dni i liczyłem na wytropienie posiłku. Pech chciał, że musiała tutaj żerować akurat sarna, która, jak wiadomo, była za duża dla lisa. Co innego młode... Zza samicy wychylił się mały łebek, zwierzę niewinnie zastrzygło uszami. Może jednak uda mi się najeść... 
Jak najciszej zacząłem zbliżać się do jeleni, aż w końcu udało mi się, dzięki moim mocom, podejść na odległość kilku susów. Nie czekając na nic więcej, wyskoczyłem z zarośli, jednocześnie tworząc między matką a młodym niską ściankę z ziemi. Zadziałało i łania odbiegła w inną stronę, niż maluch, którego zacząłem gonić.
Po utworzeniu na jego drodze ucieczki paru przeszkód przy użyciu moich magicznych umiejętności, dość szybko udało mi się go dopaść. Rzuciłem się, żeby zatopić moje ostre kiełki w jego szyi, gdy nagle coś uderzyło we mnie z impetem. 
Podniosłem się, po czym potrząsnąłem łbem. Kiedy obraz na powrót się wyostrzył, zarejestrowałem popychającą jelonka w krzaki rudą lisicę. 
-Co ty robisz? - zawołałem z oburzeniem, bo właśnie pozbawiła mnie posiłku.
-Niewinne dziecko nie zasługuje na śmierć dla zapełnienia czyjegoś żołądka - powiedziała nieznajoma i chyba szykowała się do odejścia.
-Ja też nie zasługuję na śmierć głodową z powodu jakiejś broniącej uciśnionych lisicy - odparowałem, zastępując jej drogę. Niech teraz pomoże mi upolować coś innego!

< Fortis? Szczerze mówiąc, to nie wiem, czy to zachowanie jest zgodne z twoim charakterem. Mogę zmienić, jeśli coś jest nie tak xd >

Od Hopeless

Z głuchym jęknięciem opadłam na wilgotne liście nad którymi unosiła się leniwie poranna mgła. Już po raz trzeci poślizgnęłam się na zdradliwym wczesnowiosennym podłożu pozwalając uciec mojemu śniadaniu. Polowanie o tej porze roku było dość skomplikowane, a lis ze sprawnością fizyczną i zdolnościami łowczymi na moim poziomie nie miał szans na upolowanie choćby głupiego królika. Zrezygnowana zadowoliłam się znalezioną gdzieś myszą polną w której więcej było kości niż mięsa. Po jakże skromnym śniadaniu ruszyłam przez las w poszukiwaniu Enceladusa. Nie widziałam się z nim od dawna i teraz zżerała mnie tęsknota za nim. Chociaż chłodny wiatr dął mocno rozwiewając moje ciągle jeszcze zimowe futro nawet nie pomyślałam o przytulnej grocie w której mogłabym się teraz schować. Uniosłam głowę patrząc w poprzecinane bezlistnymi gałązkami szare niebo. Ciężkie chmury zwieszały się nisko grożąc pierwszą wiosenną burzą. Odetchnęłam głęboko znów skupiając się na leśnej ścieżce i przyśpieszając. Potykając się kolejnych parę razy obeszłam prawie całe lisie tereny, a Dusa nigdzie nie było. Zatrzymałam się po środku żółtawo zielonych pól przypominających teraz raczej bagno. Na skarpie za którą paręnaście metrów niżej rozciągała się rwąca rzeka dostrzegłam ciemny kształt mocno zarysowany na tle mlecznej mgły.
- Enceladus? - mój głos był bardziej strachliwy niżbym tego chciała więc odchrząknęłam i zmierzając w kierunku tego kogoś spróbowałam ponownie - Dus? To ty?
Odwrócił się w moją stronę, ale ciągle milczał. Dopiero kiedy znalazłam się tuż przy nim zdałam sobie sprawę, że bynajmniej nie jest to Dus. To był jakiś wilk z którym nigdy nie zamieniłam nawet słowa. Stanęłam obok niego i popatrzyłam w dół. Urwisko stromo opadało ku rzece, która podsycona przez topniejące śniegi pędziła w szaleńczym tempie swoim korytem.
- Zastanawiałeś się kiedyś nad skokiem? - spytałam nie zwracając uwagi na jego zaskoczone spojrzenie. Wcale mu się nie dziwiłam. Nawet nie znaliśmy swoich imion, a ja zaczęłam rozmowę jak gdybyśmy byli starymi przyjaciółmi.
- No wiesz... Tam w dół - sprostowałam - Jeden ruch i po wszystkim.
- Chłodne poranki budzą we mnie taki nastrój, ale nigdy nie myślałem o tym żeby ze sobą skończyć - stwierdził. Byłam mile zaskoczona słysząc jego szczerość. Choć nie zdawałam sobie z tego sprawy bardzo potrzebowałam teraz rozmowy.
- Zwykle mam podobnie, ale ten poranek jest wyjątkowo paskudny - westchnęłam siadając po czym podnosząc się natychmiast. Mokra trawa była chłodniejsza niż sądziłam. Zerknęłam na wilka nie wiedząc dlaczego akurat wobec niego zebrało mi się na wyznania, ale w końcu mruknęłam cicho - Jestem beznadziejnie zakochana.
Nie wiem czy nie usłyszał czy tylko postanowił zignorować moje słowa czy też szukał w głowie dobrej odpowiedzi.
- Mam na imię Hopeless, ale wolę jak mówią na mnie Hope - oznajmiłam uśmiechając się lekko.
- Eternal - przedstawił się patrząc gdzieś daleko na ciągle białe szczyty gór przed nami - I wolę kiedy w ogóle się do mnie nie odzywają.

< Eternal? Mam nadzieję, że dobrze oddałam Twój charakter ;) >

Od Kasandry CD Pivot'a

Krzyki bardzo mnie zainteresowały i zaniepokoiły po chwili zaspana szybko ruszyłam. Ujrzałam Pivot'a i podbigłam do niego. Widok który rozciągnał się przed nami straszny. Rozszarpane wilcze ciało, wszędzie krew i sierść. Powędrowałam wzrokiem na basiora stojącego obok i w jednej sekundzie na sprawcę tego czynu.
- Musisz się stąd wynieść! - warknął Pivot
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom i uszom.
-... Zero coś ty tu zrobił!? Pogięło Cię do reszty... - krzyknęłam zdenerwowana
Na jego opanowanym pyszczku nagle pojawił się szyderczy i złowrogi uśmieszek
-No co się tak wściekliście to tylko trochę mięsa -zaśmiał się Zero
~Jak on mógł nazwać naszego "brata" członka watahy tylko mięsem!? Przecież nie był taki gdy się którego dnia razem spotkaliśmy...~ pomyślałam
-Zamknij się i wynoś się stąd teraz to nie jest twój dom -ryknął Alfa
Zero nic sobie z tego nie robił tylko się szyderczo uśmiechał.
-Dlaczego odpuściłeś się takiego czynu? Przecież nic nie zrobił! -Powiedziałam
Zero wstał jego sierść cała splamiona krwią ofiary.
-Zadawał mi tak samo głupie i denerwujące pytania jak Ty- rzekł i rzucił się prosto na mnie

<Pivot? Ratuj  ;) >

Od Pivot'a CD Kasandry

Ostatnio jakby wataha opustoszała. Jakby wszyscy nagle się wynieśli i zostałem sam. Choć dni były coraz piękniejsze i cieplejsze, życie wokół mnie jakby stawało się coraz bardziej ponure. Każdy by chyba tak powiedział. Zdawało mi się, że nawet Enceladus zniknął, ale to było nie możliwe, bo czasami widziałem w oddali kilka lisów z jego stada.
Wtem z moich zamyśleń wyrwał mnie krzyk. Wilczy krzyk. Rozpoznałem go... to Disteriozo! Szybko się zerwałem i długimi susami ruszyłem w kierunku z którego dobiegał. Przybyłem jednak za późno. Zobaczyłem go martwego, a wokół było mnóstwo krwi. Zobaczyłem ślady łap biegnące od ciała. Poszedł za nimi i po chwili zobaczyłem Zera. Czy to on to zrobił? Ślady krwi na jego sierści i pysku wszystko wyjaśniały. Wilk spokojnie leżał wpatrując się we mnie. Był zadowolony. Z tego, że zabił członka, czy z tego, że o tym wiem?
- Musisz się stąd wynieść! - warknąłem. Po chwili obok mnie pojawiła się Kasandra.

<Kasandra?>

25 marca 2016

Od Kasandry

Obudziłam się wcześnie rano. Słoneczko budziło się powoli, jego promienie pięknie rozświetlały kołderkę z mgły. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
~Dawno się nie pokazywałam... Ciekawe czy mnie jeszcze pamiętają? ~ pomyślałam.
Wstałam i otrzepałam się z drobinek piasku. Wyszłam ze swojej ciemnej jaskini wprost w oślepiające promyki. Przez chwilę nie wiedziałam co się ze mną dzieje, oślepłam. Po paru sekundach zaczęłam coś widzieć. Zrobiłam parę kroków, chwiałam się lekko na boki. Powietrze było zimne, lecz orzeźwiające. Wiatr leciutko rozwiewał moje gęste futro.
~Idź rzesz normalnie...~ zirytowałam się sama na siebie.
Po jakimś czasie całkowicie się przyzwyczaiłam. Kroczyłam dumnie lecz powoli po terenach watahy.
*Jakiś czas później - około 2 godziny*
Nikogo nigdzie nie było, jakby wszyscy wyparowali albo wynieśli się. Westchnęłam smutno. Nudziło mi się. Pogoda z dnia na dzień się poprawiła i robiła cieplejsza. Wdrapałam się na najwyższą i dosyć grubą gałąź buku. Miałam nadzieję że kogoś ujrzę, lecz się trochę przeliczyłam. Położyłam się i zasnęłam.
*Około 30 minut później *
Spałam może 30 minut gdy nagle ktoś krzyknął. Leżałam i nic specjalnego nie robiłam. Byłam zbyt zaspana, aby zwrócić uwagę kto krzyczy.

<Ktoś? Przerwij proszę tę nudę ;) >

Zero Blackfire i Disteriozo - odchodzą!

24 marca 2016

Od Phase'a CD Liselotte

Niepewnie objąłem lisicę łapami, pozwalając jej moczyć moje futro słonymi łzami. Chciałem jej pomóc, zrobić coś, żeby przestała płakać, ale zdobyłem się jedynie na przyciśnięcie jej mocniej do klatki piersiowej.
Po chwili moment załamania Liselotte minął i odsunęła się lekko, pociągając głośno nosem. Dopiero, kiedy położyła swoje łapy na moich, zorientowałem się, że cały czas ją obejmowałem. Szybko się poprawiłem, spoglądając na nią z uwagą. Starła z pyska zaschnięte już łzy, po czym wyprostowała się, wciąż z widoczną niepewnością.
-Jestem pewny, że wszystko z tobą w porządku - powiedziałem cicho, a samica drgnęła, spoglądając na mnie, jakby wcześniej zapomniała, że stałem tuż obok.
-Widziałeś, co się ze mną dzieje - odpowiedziała lekko przybita. Biorąc pod uwagę jej stan sprzed minuty, opanowała się zadziwiająco szybko.
-Każdy czasami widzi to, co chciałby widzieć. - Uniosłem kąciki pyska.
-Nie rozumiem, o czym mówisz.
-Mam na myśli to, że może podświadomie wyobraziłaś sobie niebezpieczeństwo, żeby mnie przytulić. - Poruszyłem brwiami, poszerzając swój uśmiech. Lisa zaśmiała się.
-Chciałbyś - odparła, na powrót poważniejąc. - To nie zmienia faktu, że coś jest ze mną nie tak.
-Jak to? Tak jak wszyscy inni reagujesz śmiechem na moje wybitne poczucie humoru, wszystko z tobą w porządku. - Usiadłem na trawie, a lisica zrobiła to samo. - Po prostu się nie martw, dobrze? - dodałem po chwili.
W odpowiedzi otrzymałem skinienie łebkiem, na co uśmiechnąłem się lekko. Liselotte również wyszczerzyła swoje zęby, spoglądając w górę, gdzie rozciągało się nocne niebo. Podążyłem spojrzeniem w tą samą stronę, napotykając okrągłe oblicze księżyca. Zmrużyłem nieco oczy, oślepiony jego blaskiem, ale po chwili znów chłonąłem każdy szczegół, tym razem jednak patrząc się na siedzącą obok samicę. Przyłapany na obserwowaniu odwróciłem szybko wzrok. Usłyszałem chichot. 
-Pooglądamy gwiazdy? Noc jest wyjątkowo ciepła - usłyszałem propozycję, na którą ochoczo przystałem. Kto przepuściłby okazję do spędzenia nocy, nie ważne na czym, z osobą, w której się zakochał? 
Ta myśl przemknęła przez mój łeb tak szybko, że w pierwszej chwili w ogóle nie zarejestrowałem jej znaczenia. Brzmiała tak naturalnie, jakby jej obecność w tamtym momencie była oczywista. Potem jednak dotarł do mnie jej sens i aż zapowietrzyłem się z wrażenia. 
Szlag. 

< Liselotte? :3 >

19 marca 2016

Od Liselotte CD Phase'a

-Widziałam - rzuciłam w jego stronę.
Basior nadal udawał, że nic się nie stało. Odwrócił się do mnie niechętnie, jakbym przerwała mu w śnie zimowym, i udał niezbyt przyjemne zaskoczenie na mój widok.
-Widziałaś co? - mruknął zaspanym tonem.
Przewróciłam oczami. Skoro on zgrywa niedostępnego, nie widzę powodu, abym to JA miała go przeprosić. Po moim trupie.
Nagle zobaczyłam tajemniczą postać, sunącą w pobliżu. Zbliżała się do Phase'a, najwyraźniej go nie zauważając. Nic dziwnego: miała z siedem metrów wysokości. Poruszała się nieco melancholijnie, ale może tylko sprawiała takie wrażenie przez swoje rozmiary. Zdawała się emanować delikatną poświatą, a ja miałam wrażenie, jakby od samego patrzenia piekły mnie oczy.
-Phase, uważaj! - krzyknęłam, gdy wilk był już kilka metrów (a dla postaci nawet mniej niż krok) od niego.
Basior błyskawicznie się odwrócił i spojrzał dokładnie przez nogę stworzenia. Następnie odwrócił się do mnie, nadal stojąc w tym samym miejscu, co jak dla mnie było dziwne: rozumiem być obrażonym, ale moja rada przy stworzeniu, które pewnie nawet nie zauważyłoby, kiedy go zmiażdży, jest chyba dość przydatna.
-Ha, ha, ha, ale się uśmiałem - mruknął. - Daruj sobie głupie numery.
Spojrzałam na niego, nic nie rozumiejąc. Olbrzymia łapa stanęła tuż przed nim.
-Phase! - krzyknęłam. -Nic Ci nie jest?!
Chodzące stworzenie wywołało taki hałas, że porównywałabym to z trzęsieniem ziemi.
Kiedy łapa się odsunęła, samiec stał w tym samym miejscu. Patrząc na mnie, puknął się w czoło, co miało zapewne oznaczać, że jestem głupia. Ale oryginalne.
-Przecież prawie Cię zmiażdżył! - próbowałam interweniować.
-Co mnie zmiażdżyło? Wiesz, nie mam czasu na głupią zabawę... 
Odwrócił się i zaczął odchodzić, ale dobiegłam do niego i zatrzymałam.
Musiałam wyglądać na nieźle zdesperowaną, może nawet szaloną. No wiecie: rozczochrana sierść, obłęd w oczach, butelka po Tyskie w kieszeni. Dobra, tego ostatniego nie przeczytaliście.
-Ten... Ten stwór! Naprawdę nic nie widziałeś?
Pokręcił głową, marszcząc czoło. Nie wiem, czy nie uznał mnie za wariatkę, ale w każdym razie poznał, że zobaczyłam coś, co z całą pewnością nie będzie dobrym świadkiem na ślubie.
-Och, Phase, czy ja wariuję? - jęknęłam, nagle zapominając, że jestem bardzo obrażona i "niedostępna". - W poprzednim stadzie także widziałam coś jak to stworzenie, którego nikt inny nie dostrzegał.
Następnie się rozpłakałam i przytuliłam lisa. No co? Przecież jestem samicą i mam prawo do nagłych zmian nastroju. Tym bardziej, że zaczynałam wpadać w obłęd. No już, nie patrzcie tak na mnie.

<Phase? Ta historia zaczyna się robić coraz dziwniejsza o.O >

07 marca 2016

Od Fortis CD Enceladus'a

Wypuściłam powoli powietrze. Bo skoro śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, to czemu mamy je przegapić? I po co ja wstawałam? Sądziłam, że czeka mnie jakaś.. sama nie wiem czego oczekiwałam. Fanfar z okazji mojego przybycia? Niekoniecznie.
A może właśnie śniadanie? Może to właśnie to, o czym marzyłam przez całe swoje życie? By zjeść śniadanie w obecności moich braci i sióstr lisów. 
Niech jakiś "lisi brat" trzepnie mnie w mózg. Przydałby się restart. A tak właściwie, hm.. Jestem nieco głodna.. Ale.. Czy właśnie nie mówiłam o śniadaniu? Nie pamiętam..
- Tak, jasne. Owszem. Oczywiście. - wymamrotałam z roztargnieniem i podążyłam za wyciągającym się sennie lisem, którego wąsiki drgały jeszcze nieco z rozbawienia. 
Tak, śmiej się śmiej. Ale to nie ty masz problemy z pamięcią! 
Dotarliśmy na rozległą polanką, gdzie znajdował się ogrom lisków zajadających się swoimi ofiarami. 
- Tak wypadło, że pożywiamy się tutaj. Ale musisz sama sobie cokolwiek upolować. W lesie powinna znaleźć się jakaś drobna zwierzyna. - nie ważne, że widział we mnie mistrza w dziedzinie łowów. Ważne, żebym sama dla siebie mogła wynaleźć jakieś zwierzątko. Nieważne, po co ja o tym myślę? Zając sam się nie zje. I nie upoluje. Zresztą, jeden wystarczy. Po co się tak męczyć na dwa! A może nawet komu innemu dałoby się podkraść.. A może lepiej nie.. A jak już, to dyskretnie! 
Nagle dało się dosłyszeć jakiś cichy dźwięk, skierowałam uszy w tamtą stronę i wciągnęłam powietrze, poczułam jak wąsiki zadrżały przy tym ruchu.
Maleńkie ciałko zająca skubało pobieżnie trawę. Uszy miało nastawione, nosek wibrował także. Na szczęście byłam sporawą odległość odeń, no i lekki wietrzyk wiał w moją stronę. Ależ nierozważne to zajęcze istnienie, prawda? Szkoda, że muszę je uśmiercić..
Postawiłam delikatnie łapę na miękkim runie leśnym odsuwając przedtem z tamtego miejsca kruchą gałązkę. Przeniosłam ciężar na trzy łapy i wyczułam kolejne miejsce na ustawienie łapki. Rozsunęłam niesłyszalnie gałązki jakiegoś krzewu składającego się na bujne zarośla. Byłam na małym wzniesieniu, co znaczniej ułatwiało skok. Ofiara niefortunnie ustawiła się tyłem do mnie. Tylko to wykorzystać!
Spięłam mięśnie i przysunęłam się do ziemi przygotowując się do skoku. 
Uprzedził mnie Enceladus (zapamiętałam imię!), który pochwycił ofiarę i załatwił ją szybkim gryzem. Rzuciłam mu pełne wyrzutów spojrzenie.
- Nie widziałaś mnie? - udawał zdziwienie. - Stałem tuż obok. Patrzę, a ty chcesz mi zabrać śniadanie. I teraz wyszło na odwrót. Dziwne, nie?
Zmarszczyłam brwi i posłałam mu nienawistne zerknięcie. Potem po raz kolejny wystartowałam po zająca. Pasł się spokojnie, ale gdy ujrzał cień szybującego lisa, zwiał.
Zostawił mnie bez śniadania! Bydlak, a nie zając!
A Enceladus z zadowoleniem ogryzał kości swojej ofiary. Podczas gdy mi burczało w brzuchu. Teraz to nawet myszy nie złowię, bo wszystkie uciekną! - pomyślałam ze smutkiem.

<Enceladus? XD>

01 marca 2016

Od Suprise - Wyspa Kamieni (event)

Woda obmyła moje łapy. Wzdrygnęłam się. Była lodowata. Nie da rady płynąć. W takim razie jak dostać się na Wyspę Kamieni? Można popłynąć jakąś tratwą czy żaglówką, ale ja nie mam. Musiałam więc spróbować czegoś innego. Użyłam mojej mocy i przede mną wyrósł most z ziemi, ciągnący się aż do drugiego brzegu. Uśmiechnęłam się. Cóż, przydatne. Weszłam na most i zaczęłam iść. Konstrukcja wyglądała tak, jakby była zbudowana z kamienia. Nic tylko nie skrzypiało, a powinno, jak idzie się po mostach. Szybko znalazłam się po drugiej stronie wody. Uniosłam wzrok i nagle zrozumiałam, dlaczego ta wyspa to Wyspa Kamieni. Wszędzie były kamienie. Duże i małe, płaskie i podłużne, ładne i brzydkie. Kilka nawet chciałam wziąć ze sobą, ale nie dało rady. Szukałam Drzewa Snu. W okolicy nie było żadnych drzew, więc uznałam, że będzie łatwo. Słuchajcie, nic bardziej mylnego. Obeszłam całą wyspę i nic. Żadnego drzewa czy choćby nawet listka, a co dopiero Drzewa Snu. Wcięło jak Bolka trampki. Zrezygnowana westchnęłam i już miałam wracać, gdy nagle coś szturchnęło mnie w brzuch. Był to mały, uroczy czarny ptaszek z różowym brzuszkiem. Nie ukrywam, ładne połączenie, ptaszek ma szczęście. Wszystko wskazywało na to, że nie chce mi zrobić krzywdy (No co? Ok, niby był mały, ale ostry dzióbek to on miał). Chciał mnie gdzieś zaprowadzić. Tak, Suprise zaklinaczka małych ptaszków. Idealnie. Nie, nie wiem, skąd wiedziałam, że chciał mnie gdzieś zaprowadzić. Po prostu wiedziałam i już. Pobiegłam za nim. Doprowadził mnie do groty w skale. Tam kłębiło się więcej takich ptaszków. Wszystkie były czarne, tylko brzuszki miały inne. A do czarnego każdy kolor pasuje, więc był to widok cieszący oczy. Weszłam do jaskini. W miarę jak szłam, pierzastych było coraz mniej. W końcu doszłam do końca groty. Rosło tam wielkie drzewo. Drzewo Snu. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, zapadłam w głęboki sen. Śniło mi się, że jestem w jakimś domu z mamą, tatą i siostrą. Miałam siostrę?! Byłam małym lisiątkiem. Bawiłam się z rodziną. I tyle. Obudziłam się gwałtownie, mając przed sobą gałęzie Drzewa Snu. Wzięłam trochę kory i wyszłam z jaskini. Pożegnałam ptaszki, przeszłam przez most, zburzyłam go i wróciłam do swojej nory. Tego dnia nie miałam już żadnego snu. Szkoda...