Szłam błotnistą drogą. Czaiłam się od kilku minut na królika. W końcu zapach był na tyle mocny ,że mogłam z nim iść nawet z zamkniętymi oczami. Zauważyłam go. Jadł sobie w spokoju młodą trawkę nie wiedząc ,że za moment zginie. Zrobiłam szybki skok i zaczęłam dusić rzucającego się na wszystkie strony królika. Jego ruchy z czasem traciły swą moc aż w końcu zastygł jak kamień. Zjadłam go, i ruszyłam dalej. Sama nie wiedziałam gdzie i dokąd idę. Nagle na swej drodze spotkałam drugiego lisa.
-Hej!- powiedziałam, a wręcz krzyknęłam, dlatego że lis był dosyć daleko. Lis zaczął się rozglądać- Tutaj!-powiedziałam a lis odwrócił wzrok w moją stronę.
-Kim jesteś?
-Lisem nie widać? A! Chodzi o imię! Jestem Rinkaki.- Czułam się trochę głupio, mówiąc trzy pierwsze słowa ale co się powiedziała to się już nie odpowie. -A ty?
-Nazywam się Flame. Miło Cię poznać.
-Ciebie również, powiedz czy wiesz gdzie jesteśmy? Jestem nowa i nie za bardzo znam się na tutejszych terenach .
< Flame? >
04 kwietnia 2016
30 marca 2016
Od Fortis CD Phase'a
Liznęłam po raz ostatni futerko przygładzając szorstkim językiem odstający kłębek sierści i wyjrzałam z norki. Zamrugałam parokrotnie chcąc przyzwyczaić się do nieprzyjemnego świecenia mi słońcem prosto w oczy. Potem wciągnęłam powietrze poruszając noskiem niczym zając i wystawiłam ostrożnie prawą łapę, a potem lewą, prawą, lewą. Przeszłam tak kilka metrów, rozejrzałam się czujnie i zamiotłam za sobą puszystym ogonem, a następnie już pomaszerowałam naprzód. Poczułam nieprzyjemne uczucie pustego miejsca w żołądku, zresztą jak co dzień, więc postanowiłam złapać cokolwiek. Gdy wiatr zawiał silniej niosąc ze sobą przymrożone powietrze, wzdrygnęłam się, czułam je na nieosłoniętych futrem częściach ciała. Jak na przykład wnętrze uszu, czy też delikatny nos. Koniuszek mej kity zadrżał z niezadowolenia. ,,Naprzód!" - pomyślałam wreszcie chcąc się nieco ponaglić. - ,,Nie mam całego dnia przecież." - dodałam i jak najciszej stąpając po zamarzniętej ziemi starałam się nie spłoszyć niczego, a także wyniuchać jakiegoś roślejszego roślinożercę. Postawiłam więc pionowo uszy, które niczym radary wyszukiwały dźwięków.
Powoli przypadłam do ziemi i zamarłam w bezruchu. Ujrzałam bowiem dwie sarny. Kozę i nieostrożne młode. Westchnęłam w myśli ze zrezygnowaniem. Przecież nie zabiję dziecka! Nagle, wiatr zawiał mocniej, a coś poruszyło się w odległości kilkuset metrów. Ze zdziwieniem ujrzałam rudawobrązową postać ze skupieniem wpatrującą się w małą sarenkę. Pokręciłam w wyobraźni głową z niedowierzaniem. ,,Jak tak można?"
Przez chwilę zatrzymałam oddech, gdy mój lisi brat już miał uśmiercić niewinną dziecinkę. Wystartowałam odpychając się najpierw tylnymi łapami o konar drzewa, co dało mi szybszy start. Jakimś cudem moment potem wbiłam się moim zgrabnym pyszczkiem, a także piersią w tegoż lisa. Ten natomiast nie był z tego zadowolony.
- Co ty robisz? - powiedział z poirytowaniem.
- Niewinne dziecko nie zasługuje na śmierć dla zapełnienia czyjegoś żołądka. - odparłam z urazą.
- Ja też nie zasługuję na śmierć głodową z powodu jakiejś broniącej uciśnionych lisicy. - odciął mi drogę.
- Oczywiście, ale chyba lis z takimi umiejętnościami potrafi sobie złowić chociażby norkę? - powiedziałam unosząc lekko kąciki pyska.
- Nie próbuj słodzić. Ty wypędziłaś mi śniadanie, ty upolujesz mi drugie. - powiedział ze spokojem.
- Tak?
- Tak.
- Dobrze. - kiwnęłam głową. - Ale nie próbuj łapać drugi raz niedorosłej sarny, bo na to nie pozwolę. Nigdy. I na małe zajączki też. - wskoczyłam w zarośla i poszłam ścieżką prowadzącą do małego jeziorka w lesie. Wydeptaną przez mieszkańców lasu, oczywiście. Podążyłam truchtem z nosem przy ziemi. Za mną kroczył ów lis.
- A jak mam się do ciebie zwracać? Ja - Fortis. - odwróciłam głowę doń idąc również wolniej.
- Phase. - odparł. - Rób swoje. - przez jego pysk przemknął przebiegły uśmieszek.
Pognałam prędzej, bo wyczułam jakiś zapach. Zawsze warto iść do wodopoju.
< Phase? Mam nadzieję, że nie napisałam niczego niezgodo dnie z charakterem Phase’a..>
Powoli przypadłam do ziemi i zamarłam w bezruchu. Ujrzałam bowiem dwie sarny. Kozę i nieostrożne młode. Westchnęłam w myśli ze zrezygnowaniem. Przecież nie zabiję dziecka! Nagle, wiatr zawiał mocniej, a coś poruszyło się w odległości kilkuset metrów. Ze zdziwieniem ujrzałam rudawobrązową postać ze skupieniem wpatrującą się w małą sarenkę. Pokręciłam w wyobraźni głową z niedowierzaniem. ,,Jak tak można?"
Przez chwilę zatrzymałam oddech, gdy mój lisi brat już miał uśmiercić niewinną dziecinkę. Wystartowałam odpychając się najpierw tylnymi łapami o konar drzewa, co dało mi szybszy start. Jakimś cudem moment potem wbiłam się moim zgrabnym pyszczkiem, a także piersią w tegoż lisa. Ten natomiast nie był z tego zadowolony.
- Co ty robisz? - powiedział z poirytowaniem.
- Niewinne dziecko nie zasługuje na śmierć dla zapełnienia czyjegoś żołądka. - odparłam z urazą.
- Ja też nie zasługuję na śmierć głodową z powodu jakiejś broniącej uciśnionych lisicy. - odciął mi drogę.
- Oczywiście, ale chyba lis z takimi umiejętnościami potrafi sobie złowić chociażby norkę? - powiedziałam unosząc lekko kąciki pyska.
- Nie próbuj słodzić. Ty wypędziłaś mi śniadanie, ty upolujesz mi drugie. - powiedział ze spokojem.
- Tak?
- Tak.
- Dobrze. - kiwnęłam głową. - Ale nie próbuj łapać drugi raz niedorosłej sarny, bo na to nie pozwolę. Nigdy. I na małe zajączki też. - wskoczyłam w zarośla i poszłam ścieżką prowadzącą do małego jeziorka w lesie. Wydeptaną przez mieszkańców lasu, oczywiście. Podążyłam truchtem z nosem przy ziemi. Za mną kroczył ów lis.
- A jak mam się do ciebie zwracać? Ja - Fortis. - odwróciłam głowę doń idąc również wolniej.
- Phase. - odparł. - Rób swoje. - przez jego pysk przemknął przebiegły uśmieszek.
Pognałam prędzej, bo wyczułam jakiś zapach. Zawsze warto iść do wodopoju.
< Phase? Mam nadzieję, że nie napisałam niczego niezgodo dnie z charakterem Phase’a..>
28 marca 2016
Od Antilii CD Rubena
Nie mieliśmy wyjścia... Kula światła jażyła się jasno, jednak czułam iż moja magia jest bardzo słaba więc musimy się wydostać się jak najszybciej.
Spojrzałam na ścianę. Coś wewnątrz mnie mówiło mi że to nie był przypadek. Ten kto to zrobił- dopiął celu. Ale mieliśmy szanse na wydostanie się, więc nie wolno ją zmarnować.
Ruben ruszył przodem, kierując się w stronę kierunku przeciągu. Czuć było że w labiryncie albo znajdziemy wyjście do domu, albo zostaniemy na zawsze. Wpadłam na pewien pomysł.
-Co robisz? -zapytał Rub.
-Zaznaczm skąd przyszliśmy, by tam nie wrócić i się zgubić. -odparłam po wyskrobaniu widocznego śladu pazurów.
Ruben uśmiechnął się.
-Masz rację. -rzekł samiec. Ruszył do przodu, a ja dołączyłam chwile później. Poczółam silny ból głowy ale zignorowałam go- dla Ruba, dla niego... Szliśmy minuty, godziny, może i dnie... Straciłam poczucie czasu. Wyszliśmy zza zakrętu i coś zauważyłam...
-Rub? -
-Tak? -
-Chyba tu byliśmy... - szepnęłam, wskazując ślad naskrobany na ściane labiryntu.
Rub otworzył szeroko oczy, a potem uderzył łapą w granitową posadzkę. Ogarnełam mnie senność. Łapy mnie bolały, byłam głodna i przemarznięta. Nie chciałam martwić lisa, gdyż i tak byliśmy w wielkich tarapatach.
-Antilia? -zapytał zaniepokojony Ruben.
-Muszę... Się... Zdrzemnąć... -wysapałam. Nie miałam sił i ochoty walczyć z sennością.
Przyśnił mi się koszmar... Szłam po ciemnym lesie, po zmierzmu a mimo to było bardzo ciemno. Spojrzałam na księżyc, którego kochałam za niebiański, śnieżnobiały blask. Jednak gdy go ujrzałam, przeraziłam się. Tarcza srebnego globu była pokryta krwią. Cofnęłam się o kilka kroków. Przy czwartym poczułam coś. Coś mokrego... Kiedy się odwóciłam zobaczyłam mnóstwo ciał- jedne wilki miały niewiele śladów, inni poszarpane wnętrzności i morze krwi poległych. Nagle jedna samiczka poruszyła się. Podbiegłam do niej. Była umierająca. Na oko miała około roku.
-Co się tu stało? -zapytałam łamiącym się głosem.
-Dlaczego... -szepnęła. -Dlaczego to zrobiłaś? -
-Co? -zapytałam, odsuwając się w tył.
-Dlaczego ich zabiłaś- szlochała, patrząc w strone martwych ciał.
-T-t-t to nie ja... -wyjąkałam.
-Tak ty... -syknęła wadera, zmieniając się w istotę zbudowaną z cienia. Odwróciłam się i ruszyłam biegiem. Niestety, potwór był szybszy.
-Nie uciekniesz od przeznaczenia... -wycharczał demon. Rzucił się na mnie wraz z swoim ciemnym płaszczem.
-Nie! -krzyknęłam.
Obudził mnie mój krzyk. To był tylko sen..., powtarzałam sobie. Wstałam powoli. Ruben leżał niedaleko mnie. Majączył coś pod nosem.
-Rub? -szepnęłam. Nie budził się. Był spocony i cały czas się przewracał z jednego boku na drugi. To ta jaskinia..., pomyślałam. To prze tą jaskinie mamy koszmary!, doszłam do wniosku. Nie wiedziałam jednak ile mój przyjaciel będzie śnił swój koszmar. Nie chciałam by czuł cierpienie. Wysiliłam resztki sił i utworzyłam maleńką bańkę wody. Krzywoąc się z bólu, wypuściłam ją. Spadła wprost na twarz Rubena.
-Co do...?! -wołał. Było mi słabo i źle się czułam. Nie miałam w ogóle sił- ani do walki czy do woli życia.
-Antilia! -zawołał Rub i podszedł do mnie. Pomógł mi wstać.
-Dziękuje.- powiedział lis.
-Wynośmy się z stąd. -wyszeptałam.
-Dobrze. -odparł samiec.
(Rub? Sorki że tak długo...)
Spojrzałam na ścianę. Coś wewnątrz mnie mówiło mi że to nie był przypadek. Ten kto to zrobił- dopiął celu. Ale mieliśmy szanse na wydostanie się, więc nie wolno ją zmarnować.
Ruben ruszył przodem, kierując się w stronę kierunku przeciągu. Czuć było że w labiryncie albo znajdziemy wyjście do domu, albo zostaniemy na zawsze. Wpadłam na pewien pomysł.
-Co robisz? -zapytał Rub.
-Zaznaczm skąd przyszliśmy, by tam nie wrócić i się zgubić. -odparłam po wyskrobaniu widocznego śladu pazurów.
Ruben uśmiechnął się.
-Masz rację. -rzekł samiec. Ruszył do przodu, a ja dołączyłam chwile później. Poczółam silny ból głowy ale zignorowałam go- dla Ruba, dla niego... Szliśmy minuty, godziny, może i dnie... Straciłam poczucie czasu. Wyszliśmy zza zakrętu i coś zauważyłam...
-Rub? -
-Tak? -
-Chyba tu byliśmy... - szepnęłam, wskazując ślad naskrobany na ściane labiryntu.
Rub otworzył szeroko oczy, a potem uderzył łapą w granitową posadzkę. Ogarnełam mnie senność. Łapy mnie bolały, byłam głodna i przemarznięta. Nie chciałam martwić lisa, gdyż i tak byliśmy w wielkich tarapatach.
-Antilia? -zapytał zaniepokojony Ruben.
-Muszę... Się... Zdrzemnąć... -wysapałam. Nie miałam sił i ochoty walczyć z sennością.
Przyśnił mi się koszmar... Szłam po ciemnym lesie, po zmierzmu a mimo to było bardzo ciemno. Spojrzałam na księżyc, którego kochałam za niebiański, śnieżnobiały blask. Jednak gdy go ujrzałam, przeraziłam się. Tarcza srebnego globu była pokryta krwią. Cofnęłam się o kilka kroków. Przy czwartym poczułam coś. Coś mokrego... Kiedy się odwóciłam zobaczyłam mnóstwo ciał- jedne wilki miały niewiele śladów, inni poszarpane wnętrzności i morze krwi poległych. Nagle jedna samiczka poruszyła się. Podbiegłam do niej. Była umierająca. Na oko miała około roku.
-Co się tu stało? -zapytałam łamiącym się głosem.
-Dlaczego... -szepnęła. -Dlaczego to zrobiłaś? -
-Co? -zapytałam, odsuwając się w tył.
-Dlaczego ich zabiłaś- szlochała, patrząc w strone martwych ciał.
-T-t-t to nie ja... -wyjąkałam.
-Tak ty... -syknęła wadera, zmieniając się w istotę zbudowaną z cienia. Odwróciłam się i ruszyłam biegiem. Niestety, potwór był szybszy.
-Nie uciekniesz od przeznaczenia... -wycharczał demon. Rzucił się na mnie wraz z swoim ciemnym płaszczem.
-Nie! -krzyknęłam.
Obudził mnie mój krzyk. To był tylko sen..., powtarzałam sobie. Wstałam powoli. Ruben leżał niedaleko mnie. Majączył coś pod nosem.
-Rub? -szepnęłam. Nie budził się. Był spocony i cały czas się przewracał z jednego boku na drugi. To ta jaskinia..., pomyślałam. To prze tą jaskinie mamy koszmary!, doszłam do wniosku. Nie wiedziałam jednak ile mój przyjaciel będzie śnił swój koszmar. Nie chciałam by czuł cierpienie. Wysiliłam resztki sił i utworzyłam maleńką bańkę wody. Krzywoąc się z bólu, wypuściłam ją. Spadła wprost na twarz Rubena.
-Co do...?! -wołał. Było mi słabo i źle się czułam. Nie miałam w ogóle sił- ani do walki czy do woli życia.
-Antilia! -zawołał Rub i podszedł do mnie. Pomógł mi wstać.
-Dziękuje.- powiedział lis.
-Wynośmy się z stąd. -wyszeptałam.
-Dobrze. -odparł samiec.
(Rub? Sorki że tak długo...)
Zakończenie eventu - Misje
Dziś sucho i bez uprzejmości. :)
Misje zakańczamy nie 4.03 a 28.03. Wbrew pozorom to nie tak duża różnica. Jeżeli chcielibyście przeczytać, oto wasze prace: archiwum. Opublikujemy również stany waszych ekwipunków:
Macie jeszcze (nie wiem jak długo) szansę wykonać życiodajne mikstury stąd. Pytania, prośby etc. kierujcie do Pivota i Phase'a, który, jeśli się dobrze orientuję, jest już adminem.
Taki bonus ode mnie:
Działanie: Pozwala wskrzesić maksymalnie 1 postać, która umarła podczas czegokolwiek, z woli właściciela bądź nie. Taka uwaga, że nie musi być ona nasza.
Składniki: płatek róży, ametystowy kamyczek, pęd magicznej fasoli (nie, nie chmiel)
Kolor: ???
+ gratulacje dla Suprise za zajęcie 1 miejsca w sondzie! Możecie już przysyłać (również do powyższych adminów) propozycje na cytat miesiąca.
Misje zakańczamy nie 4.03 a 28.03. Wbrew pozorom to nie tak duża różnica. Jeżeli chcielibyście przeczytać, oto wasze prace: archiwum. Opublikujemy również stany waszych ekwipunków:
Kasandra
|
kora z drzewa snu, listek
herbaty, pieprz zielony,
złocista pszenica |
Phase
|
pieprz zielony, złocista
pszenic, świecący muchomor,
miód, liść mięty, złoty piasek, laska wanilii, płatki róż, perła z dna morskiego, sól morska, ametystowy kamyczek, kora z drzewa snu, listek herbaty, włos trolla, żabi śluz, pęd magicznej fasoli |
Annarita / Shi To Sei
|
włos trolla, żabi śluz, pęd
magicznej fasoli
|
Suprise
|
liść z krzewu jałowego, odłamek
wapiennej skały,
pieprz zielony, złocista pszenica, złoty piasek, laska wanilii, płatek róży, włos trolla, żabi śluz, pęd magicznej fasoli, chmury, kora z drzewa snu, listek herbaty |
Daenerys
|
pieprz zielony, złocista
pszenica, chmura
|
Oath/ Sally Mi
|
włos trolla, żabi śluz, pęd
magicznej fasoli
|
Liselotte/ Moonlight
|
kora z drzewa snu, listek
herbaty
|
Fortis
|
kora z drzewa snu, listek
herbaty
|
Macie jeszcze (nie wiem jak długo) szansę wykonać życiodajne mikstury stąd. Pytania, prośby etc. kierujcie do Pivota i Phase'a, który, jeśli się dobrze orientuję, jest już adminem.
Taki bonus ode mnie:
Eliksir wskrzeszenia |
Działanie: Pozwala wskrzesić maksymalnie 1 postać, która umarła podczas czegokolwiek, z woli właściciela bądź nie. Taka uwaga, że nie musi być ona nasza.
Składniki: płatek róży, ametystowy kamyczek, pęd magicznej fasoli (nie, nie chmiel)
Kolor: ???
+ gratulacje dla Suprise za zajęcie 1 miejsca w sondzie! Możecie już przysyłać (również do powyższych adminów) propozycje na cytat miesiąca.
Dziękujemy za wzięcie udziału w zabawie!
Zapomniałam o czymś?
Od Phase'a CD Liselotte
-C-co? - chwilę otwierałem i zamykałem pysk, zanim w ogóle udało mi się zadać to pytanie.
-Słyszałeś - odpowiedziała Liselotte, mrużąc delikatnie swoje piękne oczy. - Pocałuj mnie.
Trzeci raz nie trzeba mi było powtarzać. Nasze pyski się zetknęły, jednak po chwili oboje lekko się cofnęliśmy. Popatrzyłem zamglonym wzrokiem na lisicę.
-To było przyjemne - powiedziałem, uśmiechając się do Lisy.
Samica ponownie złączyła nasze wargi, tym razem na dłużej i nie powiem, że mi się to nie podobało. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, usiadłem obok Liselotte, która oparła na mnie swój ciężar ciała. Na moim pysku samoistnie pojawił się wyszczerz, gdy delikatnie się o mnie otarła.
Przez dłuższą chwilę w przyjemnej ciszy spoglądaliśmy na nocne niebo, a księżyc oświetlał nasze sylwetki.
-Gwiazdy wydają się teraz piękniejsze. - Lia zdecydowała się przerwać milczenie, chociaż nie należało ono do uciążliwych.
Przytaknąłem, wciąż wpatrując się w miliony migoczących punkcików rozsypanych po aksamitnej czerni. Spojrzałem w dół, na inny piękny widok, który miałem tuż obok i nie mogąc się powstrzymać, cmoknąłem Lisę w czoło. Ta popatrzyła się na mnie z uniesionymi kącikami pyska.
Nie chciałem psuć nastroju, ale gdzieś w mojej podświadomości cały czas nasuwało się pytanie, co dalej? Ja byłem pewny, że darzę siedzącą przy mnie lisicę głębszym uczuciem, ale czy ona czuła to samo? Bałem się zapytać.
-Poznajmy się lepiej - postanowiłem się odezwać, chociaż nie poruszyłem wspomnianej wyżej kwestii.
-Ty zaczynasz - zaśmiała się samica, przenosząc na mnie spojrzenie.
-W takim razie... urodziłem się daleko stąd, nie pamiętam dokładnie nazwy tego miejsca, ale wiem, że było ono piękne. Moja matka porzuciła miot, dlatego z całego mojego rodzeństwa do tego czasu udało się przeżyć jedynie mnie i mojej siostrze Lydianne... a przynajmniej mam nadzieję, że do tego czasu, bo nie wiem, gdzie w tej chwili znajduje się Lyddy. Rozdzieliliśmy się prawie dwa lata temu, a ostatnie półtora roku poświęciłem na szukanie jej. Niestety bezowocnie. Byliśmy z siostrą bardzo zżyci i naprawdę mi zależy na jej znalezieniu, ale po takim czasie... To chyba niemożliwe, skoro dotąd nie udało mi się trafić na żaden ślad. W każdym razie zawędrowałem aż tutaj, a resztę historii już znasz - na zakończenie uśmiechnąłem się lekko w jej stronę.
Dzisiejszej nocy uśmiechałem się więcej niż w całym swoim życiu.
-Na pewno jeszcze się spotkacie. - Dobiegł mnie głos Liselotte. Skinąłem krótko łbem. Na moment zapanowało milczenie. - Wiesz co? Zrobiłam się głodna.
Popatrzyłem na samicę z niedowierzaniem.
-Mówisz serio?
-Serio serio - odpowiedziała, posyłając mi zadziorny uśmieszek. - Chodźmy zapolować!
-No dobrze - zgodziłem się, wstając w ślad za Lisą. - Na co chcesz polować?
-Najpierw zobaczmy, co mamy do wyboru - powiedziała, ruszając wgłąb lasu.
Skradaliśmy się między smukłymi pniami sosen, a Lia chichotała za każdym razem, kiedy nieopatrznie nadeptywałem na jakiś suchy patyk, który pękał z trzaskiem, albo kamień, powodujący ból w łapie i nie wiadomo co jeszcze. Na szczęście oprócz takich drobnych pułapek, leśna ściółka świetnie tłumiła nasze kroki, dlatego przemieszczanie się przez las bezszelestnie było niemal dziecinnie proste. Niemal, pomyślałem, kiedy kolejna gałązka pękła pod moim ciężarem. Syknąłem cicho z irytacji, a Liselotte zatkała pysk łapą, powstrzymując się od śmiechu.
Gdy wreszcie się uspokoiła, gestem nakazała ciszę, po czym ruszyła dalej, strzygąc uszami. Czyżby miała już jakiś cel? Oczywiście pytanie się w tamtym momencie byłoby niewyobrażalnie głupie, więc po prostu bez słowa podążyłem za nią. Nagle do głowy wpadł mi pomysł.
-Lisa - zawołałem cicho, na co lisica się zatrzymała. Machnąłem łbem, pokazując, żeby do mnie podeszła.
W miejscu, w którym przed chwilą stała, za pomocą mocy zlikwidowałem zieleń, pozostawiając jedynie gołą ziemię, następnie na obszarze prostokąta rozsypałem ziarna trawy, wcześniej wyciągnięte z gleby. Nakazałem milczenie i ugiąłem łapy, przygotowując się do skoku.
Po niedługim czasie usłyszeliśmy szelest, a z zarośli wybiegło małe stworzonko. Chwilę potem do myszy dołączyły kolejne, od razu rzucając się na ziarna. Nie zauważyły ani mnie, używającego swojej mocy kamuflażu, ani stojącej w bezruchu lisicy. Kiedy zwierzątek zebrała się piątka, ogrodziłem prostokąt ściankami z ziemi i skoczyłem. Moment później dołączyła do mnie Lia, a parę sekund potem kolacja była gotowa.
Trzymając w pyskach myszy za ogony, wróciliśmy do poprzedniego miejsca, gdzie usiedliśmy z zamiarem zjedzenia zdobyczy.
-Teraz ty powiedz coś o sobie - odezwałem się, kiedy połowy posiłku już nie było.
< Lisa? ^^ >
-To było przyjemne - powiedziałem, uśmiechając się do Lisy.
Samica ponownie złączyła nasze wargi, tym razem na dłużej i nie powiem, że mi się to nie podobało. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, usiadłem obok Liselotte, która oparła na mnie swój ciężar ciała. Na moim pysku samoistnie pojawił się wyszczerz, gdy delikatnie się o mnie otarła.
Przez dłuższą chwilę w przyjemnej ciszy spoglądaliśmy na nocne niebo, a księżyc oświetlał nasze sylwetki.
-Gwiazdy wydają się teraz piękniejsze. - Lia zdecydowała się przerwać milczenie, chociaż nie należało ono do uciążliwych.
Przytaknąłem, wciąż wpatrując się w miliony migoczących punkcików rozsypanych po aksamitnej czerni. Spojrzałem w dół, na inny piękny widok, który miałem tuż obok i nie mogąc się powstrzymać, cmoknąłem Lisę w czoło. Ta popatrzyła się na mnie z uniesionymi kącikami pyska.
Nie chciałem psuć nastroju, ale gdzieś w mojej podświadomości cały czas nasuwało się pytanie, co dalej? Ja byłem pewny, że darzę siedzącą przy mnie lisicę głębszym uczuciem, ale czy ona czuła to samo? Bałem się zapytać.
-Poznajmy się lepiej - postanowiłem się odezwać, chociaż nie poruszyłem wspomnianej wyżej kwestii.
-Ty zaczynasz - zaśmiała się samica, przenosząc na mnie spojrzenie.
-W takim razie... urodziłem się daleko stąd, nie pamiętam dokładnie nazwy tego miejsca, ale wiem, że było ono piękne. Moja matka porzuciła miot, dlatego z całego mojego rodzeństwa do tego czasu udało się przeżyć jedynie mnie i mojej siostrze Lydianne... a przynajmniej mam nadzieję, że do tego czasu, bo nie wiem, gdzie w tej chwili znajduje się Lyddy. Rozdzieliliśmy się prawie dwa lata temu, a ostatnie półtora roku poświęciłem na szukanie jej. Niestety bezowocnie. Byliśmy z siostrą bardzo zżyci i naprawdę mi zależy na jej znalezieniu, ale po takim czasie... To chyba niemożliwe, skoro dotąd nie udało mi się trafić na żaden ślad. W każdym razie zawędrowałem aż tutaj, a resztę historii już znasz - na zakończenie uśmiechnąłem się lekko w jej stronę.
Dzisiejszej nocy uśmiechałem się więcej niż w całym swoim życiu.
-Na pewno jeszcze się spotkacie. - Dobiegł mnie głos Liselotte. Skinąłem krótko łbem. Na moment zapanowało milczenie. - Wiesz co? Zrobiłam się głodna.
Popatrzyłem na samicę z niedowierzaniem.
-Mówisz serio?
-Serio serio - odpowiedziała, posyłając mi zadziorny uśmieszek. - Chodźmy zapolować!
-No dobrze - zgodziłem się, wstając w ślad za Lisą. - Na co chcesz polować?
-Najpierw zobaczmy, co mamy do wyboru - powiedziała, ruszając wgłąb lasu.
Skradaliśmy się między smukłymi pniami sosen, a Lia chichotała za każdym razem, kiedy nieopatrznie nadeptywałem na jakiś suchy patyk, który pękał z trzaskiem, albo kamień, powodujący ból w łapie i nie wiadomo co jeszcze. Na szczęście oprócz takich drobnych pułapek, leśna ściółka świetnie tłumiła nasze kroki, dlatego przemieszczanie się przez las bezszelestnie było niemal dziecinnie proste. Niemal, pomyślałem, kiedy kolejna gałązka pękła pod moim ciężarem. Syknąłem cicho z irytacji, a Liselotte zatkała pysk łapą, powstrzymując się od śmiechu.
Gdy wreszcie się uspokoiła, gestem nakazała ciszę, po czym ruszyła dalej, strzygąc uszami. Czyżby miała już jakiś cel? Oczywiście pytanie się w tamtym momencie byłoby niewyobrażalnie głupie, więc po prostu bez słowa podążyłem za nią. Nagle do głowy wpadł mi pomysł.
-Lisa - zawołałem cicho, na co lisica się zatrzymała. Machnąłem łbem, pokazując, żeby do mnie podeszła.
W miejscu, w którym przed chwilą stała, za pomocą mocy zlikwidowałem zieleń, pozostawiając jedynie gołą ziemię, następnie na obszarze prostokąta rozsypałem ziarna trawy, wcześniej wyciągnięte z gleby. Nakazałem milczenie i ugiąłem łapy, przygotowując się do skoku.
Po niedługim czasie usłyszeliśmy szelest, a z zarośli wybiegło małe stworzonko. Chwilę potem do myszy dołączyły kolejne, od razu rzucając się na ziarna. Nie zauważyły ani mnie, używającego swojej mocy kamuflażu, ani stojącej w bezruchu lisicy. Kiedy zwierzątek zebrała się piątka, ogrodziłem prostokąt ściankami z ziemi i skoczyłem. Moment później dołączyła do mnie Lia, a parę sekund potem kolacja była gotowa.
Trzymając w pyskach myszy za ogony, wróciliśmy do poprzedniego miejsca, gdzie usiedliśmy z zamiarem zjedzenia zdobyczy.
-Teraz ty powiedz coś o sobie - odezwałem się, kiedy połowy posiłku już nie było.
< Lisa? ^^ >
26 marca 2016
Od Liselotte CD Phase'a
-Co jest? - zapytałam z ogromną podkówką na pysku.
-Jak to co? - zdziwił się.
-Wyglądasz, jakbyś siedział przez godzinę podwodą.
Zachichotałam. Phase uśmiechnął się nonszalancko.
-Masz na myśli to, że jestem tak niezwykle tajemniczy i pełen wdzięku jak podwodą? No cóż, trudno jest mi zaprzeczyć.
Parsknęłam śmiechem.
-Raczej że zrobiłeś się cały czerwony od wstrzymywania oddechu, królu piękności.
-Czyli przyznajesz, że jestem przystojniakiem? - zażartował, ukazując biel swoich zębów. W jego oczach zatańczyły wesołe iskierki, a ja przyłapałam się na tym, że wgapiam się w nie od początku tej rozmowy. Jak dla mnie wygląd był członem epizodycznym, ale... Czy to źle, że mu go nie brakowało?
Och, Liselotte, chyba rzeczywiście ten stwór pomieszał ci w głowie!
-Moooże - mruknęłam, czując, że kąciki ust mimowolnie pną mi się w górę, przywołując na mój pysk głupawy uśmieszek flirciary. Chyba powinnam pójść z tym do psychologa.
Phase wybuchnął śmiechem.
-Widzę, że druga połowa ciebie ma raczej ochotę porównać mnie z jakimś karaluchem albo starym butem.
-Skąd Ci to przyszło do głowy? - spytałam, udając urażony ton, choć częściowo miał rację: jedna część mnie wciąż miała ochotę bawić się z nim w kotka i myszkę. Byłam pewna, że nigdy z tym nie przestaniemy, ale... lubiłam to.
-Znam się na wilkach. -Mrugnął. - A już w każdym razie na tej tutaj egoistycznej waderze z wiecznie zadartym noskiem i uniesioną głową. -Zachichotał, a ja mu zawtórowałam.
Spojrzałam na niebo nad nami. Ani jednej chmurki. Cała konstelacja naszej półkuli była świetnie widoczna. Księżyc jaśniał niczym latarka, jakby promieniował własnym światłem, tworząc romantyczny klimat.
I wtedy to do mnie dotarło: jesteśmy tu tylko we dwoje. Zupełnie sami. Wcześniej w ogóle o tym nie myślałam; ot, tylko takie spotkanie kumpla z kumplem. Teraz jednak poczułam w sobie chęć zrobienia czegoś zupełnie spontanicznego, choć liczyłam na to już od dawna. Nie zastanawiając się nad tym, co może pójść nie tak (co było nietypowe dla mojej natury), powiedziałam, udając żądanie:
-Pocałuj mnie, głuptasie.
<Phase? Jaka reakcja? :3 >
-Jak to co? - zdziwił się.
-Wyglądasz, jakbyś siedział przez godzinę podwodą.
Zachichotałam. Phase uśmiechnął się nonszalancko.
-Masz na myśli to, że jestem tak niezwykle tajemniczy i pełen wdzięku jak podwodą? No cóż, trudno jest mi zaprzeczyć.
Parsknęłam śmiechem.
-Raczej że zrobiłeś się cały czerwony od wstrzymywania oddechu, królu piękności.
-Czyli przyznajesz, że jestem przystojniakiem? - zażartował, ukazując biel swoich zębów. W jego oczach zatańczyły wesołe iskierki, a ja przyłapałam się na tym, że wgapiam się w nie od początku tej rozmowy. Jak dla mnie wygląd był członem epizodycznym, ale... Czy to źle, że mu go nie brakowało?
Och, Liselotte, chyba rzeczywiście ten stwór pomieszał ci w głowie!
-Moooże - mruknęłam, czując, że kąciki ust mimowolnie pną mi się w górę, przywołując na mój pysk głupawy uśmieszek flirciary. Chyba powinnam pójść z tym do psychologa.
Phase wybuchnął śmiechem.
-Widzę, że druga połowa ciebie ma raczej ochotę porównać mnie z jakimś karaluchem albo starym butem.
-Skąd Ci to przyszło do głowy? - spytałam, udając urażony ton, choć częściowo miał rację: jedna część mnie wciąż miała ochotę bawić się z nim w kotka i myszkę. Byłam pewna, że nigdy z tym nie przestaniemy, ale... lubiłam to.
-Znam się na wilkach. -Mrugnął. - A już w każdym razie na tej tutaj egoistycznej waderze z wiecznie zadartym noskiem i uniesioną głową. -Zachichotał, a ja mu zawtórowałam.
Spojrzałam na niebo nad nami. Ani jednej chmurki. Cała konstelacja naszej półkuli była świetnie widoczna. Księżyc jaśniał niczym latarka, jakby promieniował własnym światłem, tworząc romantyczny klimat.
I wtedy to do mnie dotarło: jesteśmy tu tylko we dwoje. Zupełnie sami. Wcześniej w ogóle o tym nie myślałam; ot, tylko takie spotkanie kumpla z kumplem. Teraz jednak poczułam w sobie chęć zrobienia czegoś zupełnie spontanicznego, choć liczyłam na to już od dawna. Nie zastanawiając się nad tym, co może pójść nie tak (co było nietypowe dla mojej natury), powiedziałam, udając żądanie:
-Pocałuj mnie, głuptasie.
<Phase? Jaka reakcja? :3 >
Od Phase'a
Pierwszy raz od niemal dwóch dni wyściubiłem nos ze swojej nory, narażając lekko już odzwyczajone od światła oczy na działanie promieni słonecznych. Zastrzygłem uszami, uważnie rozglądając się po okolicy. Nie zauważywszy niczego podejrzanego, zgrabnie wydostałem się na zewnątrz, ziewając przy tym głośno. Zmuszony ssaniem w pustym żołądku, ruszyłem przed siebie w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do zjedzenia. Naprawdę nie pogardziłbym w tamtej chwili nawet marchewką, chociaż zwykle wolałem tych, którzy tą marchewkę spożywają. No cóż, nie wolno wybrzydzać, kiedy kiszki marsza grają.
Przyspieszyłem do lekkiego truchtu, gdy po dwudziestu minutach nie udało mi się trafić na ani jeden trop. Zupełnie, jakby las nagle opustoszał. Głośne burczenie brzucha przywołało moje rozbiegane myśli do porządku, pozwalając skupić się całkowicie na zadaniu.
Zatrzymałem się wpół kroku, kiedy do moich nozdrzy dotarł niewyraźny zapach. Maksymalnie wyostrzając zmysły, podążyłem za nim, aż do niewielkiego, leśnego jeziorka. Będąc niemal przy jego brzegu zacząłem poruszać się ze szczególną ostrożnością, na ugiętych łapach. Do moich nadstawionych uszu dobiegł szelest, a po chwili zobaczyłem, co go wywołało. Przez parę sekund kontemplowałem niezaprzeczalne piękno łani, jednak równocześnie krzywiłem się z zawodem.
Byłem naprawdę głodny, zresztą powinienem być po niejedzeniu przez prawie dwa dni i liczyłem na wytropienie posiłku. Pech chciał, że musiała tutaj żerować akurat sarna, która, jak wiadomo, była za duża dla lisa. Co innego młode... Zza samicy wychylił się mały łebek, zwierzę niewinnie zastrzygło uszami. Może jednak uda mi się najeść...
Jak najciszej zacząłem zbliżać się do jeleni, aż w końcu udało mi się, dzięki moim mocom, podejść na odległość kilku susów. Nie czekając na nic więcej, wyskoczyłem z zarośli, jednocześnie tworząc między matką a młodym niską ściankę z ziemi. Zadziałało i łania odbiegła w inną stronę, niż maluch, którego zacząłem gonić.
Po utworzeniu na jego drodze ucieczki paru przeszkód przy użyciu moich magicznych umiejętności, dość szybko udało mi się go dopaść. Rzuciłem się, żeby zatopić moje ostre kiełki w jego szyi, gdy nagle coś uderzyło we mnie z impetem.
Podniosłem się, po czym potrząsnąłem łbem. Kiedy obraz na powrót się wyostrzył, zarejestrowałem popychającą jelonka w krzaki rudą lisicę.
-Co ty robisz? - zawołałem z oburzeniem, bo właśnie pozbawiła mnie posiłku.
-Niewinne dziecko nie zasługuje na śmierć dla zapełnienia czyjegoś żołądka - powiedziała nieznajoma i chyba szykowała się do odejścia.
-Ja też nie zasługuję na śmierć głodową z powodu jakiejś broniącej uciśnionych lisicy - odparowałem, zastępując jej drogę. Niech teraz pomoże mi upolować coś innego!
< Fortis? Szczerze mówiąc, to nie wiem, czy to zachowanie jest zgodne z twoim charakterem. Mogę zmienić, jeśli coś jest nie tak xd >
Od Hopeless
Z głuchym jęknięciem opadłam na wilgotne liście nad którymi unosiła się leniwie poranna mgła. Już po raz trzeci poślizgnęłam się na zdradliwym wczesnowiosennym podłożu pozwalając uciec mojemu śniadaniu. Polowanie o tej porze roku było dość skomplikowane, a lis ze sprawnością fizyczną i zdolnościami łowczymi na moim poziomie nie miał szans na upolowanie choćby głupiego królika. Zrezygnowana zadowoliłam się znalezioną gdzieś myszą polną w której więcej było kości niż mięsa. Po jakże skromnym śniadaniu ruszyłam przez las w poszukiwaniu Enceladusa. Nie widziałam się z nim od dawna i teraz zżerała mnie tęsknota za nim. Chociaż chłodny wiatr dął mocno rozwiewając moje ciągle jeszcze zimowe futro nawet nie pomyślałam o przytulnej grocie w której mogłabym się teraz schować. Uniosłam głowę patrząc w poprzecinane bezlistnymi gałązkami szare niebo. Ciężkie chmury zwieszały się nisko grożąc pierwszą wiosenną burzą. Odetchnęłam głęboko znów skupiając się na leśnej ścieżce i przyśpieszając. Potykając się kolejnych parę razy obeszłam prawie całe lisie tereny, a Dusa nigdzie nie było. Zatrzymałam się po środku żółtawo zielonych pól przypominających teraz raczej bagno. Na skarpie za którą paręnaście metrów niżej rozciągała się rwąca rzeka dostrzegłam ciemny kształt mocno zarysowany na tle mlecznej mgły.
- Enceladus? - mój głos był bardziej strachliwy niżbym tego chciała więc odchrząknęłam i zmierzając w kierunku tego kogoś spróbowałam ponownie - Dus? To ty?
Odwrócił się w moją stronę, ale ciągle milczał. Dopiero kiedy znalazłam się tuż przy nim zdałam sobie sprawę, że bynajmniej nie jest to Dus. To był jakiś wilk z którym nigdy nie zamieniłam nawet słowa. Stanęłam obok niego i popatrzyłam w dół. Urwisko stromo opadało ku rzece, która podsycona przez topniejące śniegi pędziła w szaleńczym tempie swoim korytem.
- Zastanawiałeś się kiedyś nad skokiem? - spytałam nie zwracając uwagi na jego zaskoczone spojrzenie. Wcale mu się nie dziwiłam. Nawet nie znaliśmy swoich imion, a ja zaczęłam rozmowę jak gdybyśmy byli starymi przyjaciółmi.
- No wiesz... Tam w dół - sprostowałam - Jeden ruch i po wszystkim.
- Chłodne poranki budzą we mnie taki nastrój, ale nigdy nie myślałem o tym żeby ze sobą skończyć - stwierdził. Byłam mile zaskoczona słysząc jego szczerość. Choć nie zdawałam sobie z tego sprawy bardzo potrzebowałam teraz rozmowy.
- Zwykle mam podobnie, ale ten poranek jest wyjątkowo paskudny - westchnęłam siadając po czym podnosząc się natychmiast. Mokra trawa była chłodniejsza niż sądziłam. Zerknęłam na wilka nie wiedząc dlaczego akurat wobec niego zebrało mi się na wyznania, ale w końcu mruknęłam cicho - Jestem beznadziejnie zakochana.
Nie wiem czy nie usłyszał czy tylko postanowił zignorować moje słowa czy też szukał w głowie dobrej odpowiedzi.
- Mam na imię Hopeless, ale wolę jak mówią na mnie Hope - oznajmiłam uśmiechając się lekko.
- Eternal - przedstawił się patrząc gdzieś daleko na ciągle białe szczyty gór przed nami - I wolę kiedy w ogóle się do mnie nie odzywają.
< Eternal? Mam nadzieję, że dobrze oddałam Twój charakter ;) >
- Enceladus? - mój głos był bardziej strachliwy niżbym tego chciała więc odchrząknęłam i zmierzając w kierunku tego kogoś spróbowałam ponownie - Dus? To ty?
Odwrócił się w moją stronę, ale ciągle milczał. Dopiero kiedy znalazłam się tuż przy nim zdałam sobie sprawę, że bynajmniej nie jest to Dus. To był jakiś wilk z którym nigdy nie zamieniłam nawet słowa. Stanęłam obok niego i popatrzyłam w dół. Urwisko stromo opadało ku rzece, która podsycona przez topniejące śniegi pędziła w szaleńczym tempie swoim korytem.
- Zastanawiałeś się kiedyś nad skokiem? - spytałam nie zwracając uwagi na jego zaskoczone spojrzenie. Wcale mu się nie dziwiłam. Nawet nie znaliśmy swoich imion, a ja zaczęłam rozmowę jak gdybyśmy byli starymi przyjaciółmi.
- No wiesz... Tam w dół - sprostowałam - Jeden ruch i po wszystkim.
- Chłodne poranki budzą we mnie taki nastrój, ale nigdy nie myślałem o tym żeby ze sobą skończyć - stwierdził. Byłam mile zaskoczona słysząc jego szczerość. Choć nie zdawałam sobie z tego sprawy bardzo potrzebowałam teraz rozmowy.
- Zwykle mam podobnie, ale ten poranek jest wyjątkowo paskudny - westchnęłam siadając po czym podnosząc się natychmiast. Mokra trawa była chłodniejsza niż sądziłam. Zerknęłam na wilka nie wiedząc dlaczego akurat wobec niego zebrało mi się na wyznania, ale w końcu mruknęłam cicho - Jestem beznadziejnie zakochana.
Nie wiem czy nie usłyszał czy tylko postanowił zignorować moje słowa czy też szukał w głowie dobrej odpowiedzi.
- Mam na imię Hopeless, ale wolę jak mówią na mnie Hope - oznajmiłam uśmiechając się lekko.
- Eternal - przedstawił się patrząc gdzieś daleko na ciągle białe szczyty gór przed nami - I wolę kiedy w ogóle się do mnie nie odzywają.
< Eternal? Mam nadzieję, że dobrze oddałam Twój charakter ;) >
Subskrybuj:
Posty (Atom)