03 stycznia 2016

Od Rubena CD Antilii

Antilia wybiegła z jaskini na ulewny deszcz. Z przerażeniem paraliżującym moje ciało oglądałem wszystko w zwolnionym tempie. Jej łzy spadające na ziemię i to okropne poczucie winy w moim sercu. Wyciągnąłem łapę w stronę wadery, ale ona już zniknęła we mgle wśród gęstego lasu. Przekląłem pod nosem, wypadając za nią z groty. Nie wiedziałem dlaczego to zrobiła ani gdzie teraz była, ale powziąłem sobie za cel znalezienia jej całej i zdrowej. Paskudna pogoda mi tego bynajmniej nie ułatwiała, już po kilku chwilach wyglądałem jak zmokła kura. Serce waliło mi jak młotem, gdy rozglądałem się w poszukiwaniu chociażby jakiegoś śladu. Żałowałem, że przyznałem się wilczycy do swoich obaw, do diabła z tym, chciałbym cofnąć czas!
- Antilia! - Wrzeszczałem, ale nie udało mi się przekrzyczeć ulewy. W oddali nienawistnie zagrzmiało burzowe niebo, rozświetlając na krótko nieboskłon. Zastanawiałem się czy po pysku ciekną mi krople deszczu, czy łzy przerażenia. Świst wiatru niemal mnie przewrócił, a wtedy parę metrów dalej dostrzegłem niewyraźny skrawek niebieskiego futra. Ze wstrzymanym oddechem przedzierałem się przez krzewy dzikich malin, byleby tylko tam dotrzeć. Uniosłem łeb, aby dojrzeć szybującą w powietrzu, walczącą z potężnymi podmuchami Antilię. Wystarczyło jedno uderzenie pioruna o pobliskie drzewo, by je złamać. Nie zdążyłem zareagować, gdy płonący konar zwalił się na lecącą waderę u kresu sił. Była tak zmęczona, że, o zgrozo, nawet nie próbowała się wydostać. Stanowczo pobiegłem jej na ratunek, który leżał w moich przywilejach. Dudniący deszcz nie ugasił ognia. Kiedy dotarłem do wilczycy, ona powoli odpływała, a jej klatka piersiowa unosiła się coraz słabiej. Nie miałem innego wyboru jak zatrzymać czas. Nie mogłem pozwolić jej zginąć. Nie w taki sposób. Z lekkim trudem wyciągnąłem ją spod złamanego pnia, modląc się aby ten nie zmiażdżył jej w międzyczasie wnętrzności, a wtedy zaklęcie się przerwało. Woda na nowo poczęła po nas ściekać, błyskawice znowu ktoś ciskał na oślep. Drżąca na całym ciele Antilia, którą przyciskałem do piersi, popatrzyła na mnie przestraszonym, choć zaskakująco trzeźwym wzrokiem. Nagle spożywana przez zdradliwą niewiarę odtrąciła mnie, chcąc ponownie mimo bólu wzbić się na niebo. Zdążyła jedynie wznieść się trochę nad ziemię, kiedy pochwyciłem ją w skoku i jakoś obróciłem się w powietrzu, aby przyjąć na siebie uderzenie o kamienisty grunt. Czułem na sobie urwany, szybki oddech szamoczącej się wilczycy. Ścisnąłem ją mocniej, a gdy odpuściła walki, nieco osłabiłem ucisk.
- Teraz cię puszczę, ale nie uciekaj, bo już nie mam siły cię gonić - Warknąłem jej do ucha, ale dla pewności przekręciłem się tak, by ona leżała pode mną. Przednie łapy położyłem po obu stronach jej głowy, żeby uniemożliwić waderze ucieczkę. Opuściłem pysk, tak że był zaledwie parę centymetrów nad jej i zużyłem resztki energii na zaklęcie uzdrawiające. Żar przenikający jej ciało zrósł wewntrzne złamania, których medycy nie daliby rady wyleczyć. Na moją korzyść Antilia zasłabnęła z wyczerpania, więc łatwiej było mi wziąć ją na grzbiet i zanieść do watahy, która wbrew pozorom nie była daleko. Grotę znachorów znalazłem bez problemu. Biały basior z nimbem nad głową, nim zabrał nieprzytomną wilczycę, rzucił mi życzliwe spojrzenie o nic nie pytając.
***
Nazajutrz pojawiłem się u wejścia do wilczej jaskini. Nadal byłem poparzony i poobijany, w dodatku nie miałem na nic sił, dlatego nie mogłem podreperować swojego zdrowia magią. Antilia leżała bezwładnie na posłaniu z traw i liści, ale była przytomna, bo widziałem ruch jej powiek. Skorzystawszy z tego, że nie ma w pobliżu medyków, podszedłem cicho i przy niej usiadłem. Bez zastanowienia nachyliłem się i oparłem swoje czoło o jej. Zamrugała ślepiami z lekką konsternacją, nic nie mówiąc.
- Żyjesz - Stwierdziłem miękkim głosem, patrząc jej w oczy. - Bałem się, że cię... stracę - Te słowa same wypłynęły z mojego pyska.

< Antilia? co ty na to? XD >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz