Przemykam między szczytami ośnieżonych gór. Wdycham świeże, czyste powietrze. Uśmiecham się. Tak, rzeczywiście o tym marzę. Wolność. Wolność i nic ponadto.
Zostawiłem rodzinne strony gorącej Teneryfy za sobą, a wraz z nią całe swoje dzieciństwo. Zostałem tylko ja. I moje nowa przyjaciółka, Wolność, za którą tak tęskniłem, gdy byłem otoczony z każdej strony przez Ocean Atlantycki. Teraz byłem daleko od wody. Jak się z tym czułem? Dobrze. Nadzwyczajnie dobrze.
Tęskniłem za rodzinnymi stronami, ale gdybym ich nie opuścił, tęskniłbym jeszcze bardziej za Wolnością. Właściwie... za czym tęskniłem? Nie miałem rodziny. Urodziłem się samotnie, jakbym już przed urodzeniem przebył pierwszą wędrówkę, oddalając się od bliskich. Tęsknić mogłem tylko za ciepłem i różnorodnością roślin.
Rozglądam się wokół. Nie, chłód mi nie przeszkadza. Roślin właściwie prawie nie widać - są zakopane pod metrową warstwą śniegu. Ale... wolę zimę, niż wieczne lato.
Omijam zdradliwe wierzchołki skał, wystające spod śniegu, i zaczynam wędrówkę w dół. Dlaczego idę szczytami gór, zamiast obok nich? Nie lubię iść na łatwiznę. Z pozoru łatwiejsze ścieżki są często bardziej mylące, niż te trudne. Poza tym, kieruję się żelazną zasadą, że wybieranie łatwiejszej drogi jest niczym innym niż oznaką czystej słabości.
Wybrałem taką drogę życia. Wieczna tułaczka, wędrówka, jaką jest życie. Przecież, jak powiedział Jean Paul, ,,Tylko podróż jest prawdziwym życiem, jak i prawdziwe życie jest podróżą. "
Co jest moim celem? Nie wiem. Gdybym wiedział, nie błądziłbym między tyloma krajami. Jestem podróżnikiem, nie myślicielem. Sens życia zostawiam filozofom. Życie jest zbyt krótkie, aby zastanawiać się nad takimi błahostkami. Sens przyjdzie sam. Staram się po prostu robić to, co kocham, i nie myśleć o przyszłości. Przecież i tak nadejdzie, a misterne plany zniszczyć może nawet błahostka, zwykły przypadek.
Na drodze wielokrotnie spotykałem różne przeciwności, ale starałem się z nimi radzić. Każdej nie miałem jak przewidzieć. Teraz także idę naprzód, bez mapy i konkretnego celu. Taki już jestem. Nikt tego nie zmieni.
Brodzę w zaspach już wiele godzin, a nade mną widnieje rozgwieżdżone niebo. Chyba powinienem znaleźć schronienie, myślę. Wszędzie nie widzę jednak nic innego, prócz śnieżnych zasp. Nagle słyszę dziwny dźwięk, przypominający spadanie tysiąca prześcieradeł. Hałas nasila się. Odwracam się, zaniepokojony. Lawina śnieżna. A ja nie mam się gdzie schronić.
Biegnę, ile sił w łapach. Potykam się na kamieniach wystających spod śniegu. Biały kłąb śniegu przypominający dym jest coraz bliżej. Nie zdążę uciec. Przyłapuję się na cichej modlitwie. Chwilę później przed oczami zamigotał mi biały śnieg, przywalający mnie całkowicie. Zemdlałem.
* * *
Budzę się w jakiejś jaskini, obok ciepłego ogniska. Klęka nade mną smukła samica z opaską przedstawiającą czerwony krzyż, na przedniej łapie - znak ratowniczki.
-Miałeś wiele szczęścia - mówi.
Spróbowałem się podnieść, ale poczułem palący ból w okolicach piersi. Zakręciło mi się w głowie, więc szybko opadłem z powrotem na posłanie ze skóry jelenia.
-Masz złamane żebra - poinformowała mnie spokojnym, choć ostrym tonem.
-Że co? -spytałem, nie do końca przytomnym tonem.
Ignoruje to.
-Oficjalnie nie powinnam była Cię ratować. Moja organizacja pomaga tylko naszej rasie.
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że nie jest lisem, a wilkiem.
-...ale uznałam, że nie będę aż tak okrutna i nie zostawię Cię w śniegu.
Trochę zirytowało mnie, że wadera mówi to tak, jakby była najważniejszą osobą na kuli ziemskiej, ale ponieważ mnie uratowała, wycedzam krótkie "dzięki". Wzrusza ramionami.
-Znalazłam już stado lisów, do którego Cię wyślę, abyś mógł zregenerować siły.
-Nie należę do stad - powiedziałem.
-W tym stanie nie możesz wędrować - stwierdziła, jakby odgadując moje myśli.
-Skąd wiesz, że jestem podróżnikiem?
Wzrusza ramionami, a ja zdałem sobie sprawę, że mówię zaskakująco dużo, jak na mnie.
-To widać. Podróżowałeś samotnie w samym środku olbrzymiego pasma gór. Wystarczy być tylko dobrym obserwatorem -mruga.
* * *
Kilka dni później zostałem wysłany tutaj, i tak jakoś wyszło, że... zostałem tu na zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz