Zgięłam lekko nogi, zbliżając brzuch do ziemi. Miałam świetną lokalizację. Roślinność wokół mnie była wystarczająco bujna, żebym mogła pozostać niewidoczna dla mojej przyszłej ofiary, a jednocześnie na tyle rzadka, że pozwalała mi uważnie obserwować swój cel.
Niczego nieświadomy zając szarak skubał sobie liście mizernie wyglądającej roślinki. Jego smakowicie wyglądający zadek był zwrócony w moją stronę, a jaśniejszy od reszty ciała ogonek ruszał się delikatnie na boki, co wyglądało dla mnie bardzo zachęcająco. Oczami wyobraźni już widziałam swoje zęby wbijające się w rzeczony tyłek.
Ustawiłam się odpowiednio i napięłam mięśnie do skoku. Odbiłam się od ziemi. Pech chciał, że szarak w ostatniej chwili zorientował się w sytuacji i dał nogę. Moje szczęki, zamiast na ciepłym ciele zająca, zacisnęły się na śniegu.
Wyplułam zimną substancję i bezradnie patrzyłam, jak niedoszła zdobycz ucieka w popłochu. Nie przejęłam się zbytnio niepowodzeniem, ale mój brzuch miał na ten temat inne zdanie. Zaburczał głośno, chcąc oznajmić swe niezadowolenie.
Rozejrzałam się po okolicy, szukając potencjalnego obiadu. Na śniegu dało się zauważyć całkiem sporo tropów, jednak wszystkie należały do zwierząt kopytnych, zbyt dużych dla lisa. Ptaki, które już wyczuły moją obecność, wolały trzymać się gałęzi drzew, pozostając poza moim zasięgiem. Nawet myszy wydawały się siedzieć ukryte głęboko pod ziemią.
Nie mając innego wyjścia, przykleiłam nos do ziemi i ruszyłam tropem zająca, który zapewne schował się gdzieś niedaleko. W końcu muszę coś zjeść. W pewnym momencie do moich nozdrzy dotarł inny, interesujący zapach. Zapach bardzo podobny do mojego, lisi zapach.
Dawno nie widziałam żadnego osobnika z mojego gatunku. To pewnie dlatego, że przez większość czasu chodzę z głową w chmurach i nie zwracam uwagi na to, co dzieje się wokół mnie. Kompletnie zapomniałam o zającu i skierowałam swoje kroki w stronę, w którą poszedł lis.
Mimowolnie w mojej głowie pojawiły się gorzkie wspomnienia z pewnej listopadowej nocy, kiedy to ostatni raz miałam do czynienia z innym lisem.
Tak jak co dzień ułożyłam się do snu we własnej norze, wraz z matką i rodzeństwem. Chociaż moi bracia i siostra większość czasu spędzali na dokuczaniu mi, a rodzicielka zawsze traktowała mnie jak „gorsze szczenię”, to ich obecność dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Kochałam ich całym moim szczenięcym serduszkiem.
Tej właśnie nocy moja rodzina mnie opuściła. Rano, gdy się obudziłam, zostałam sama. Byłam przekonana, że moim bliskim coś się stało. Wyszłam z nory i zaczęłam gorączkowo przeszukiwać okolicę, nie mogłam jednak natknąć się na żaden ich ślad. Ulewny deszcz sprawił, że ich zapach stał się niewyczuwalny.
Wróciłam do suchej jaskini i położyłam głowę na ziemi, wciągając do płuc zapach moich krewnych, który wtedy wydawał mi się słodki i przyjemny. Wtedy byłam przekonana, że coś im się stało. Z czasem doszłam jednak do wniosku, że po prostu mnie zostawili.
Byłabym tak sobie dalej rozmyślała, ale poczułam dość mocne uderzenie w głowę. Ach, a więc znalazłam źródło tego zapachu. Przywaliłam w miękki, futrzasty tyłek. Lisi tyłek.
(Ktokolwiek chciałby się okazać właścicielem tyłka?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz