Szedłem po kamienistym zboczu, uważnie stawiając każdy krok. Naprawdę nie miałem ochoty skończyć jako pokarm dla sępów, roztrzaskany na skałach w dole. Rzuciłem spojrzenie na przepaść, szybko odwracając wzrok z powrotem. Że też musiałem wybrać akurat tą drogę! Kolejny raz przekląłem swoją upartość, po czym stanąłem wreszcie na pewniejszym gruncie. Ruszyłem dalej wąską ścieżką, biegnącą tuż przy skalnej ścianie. Co chwila spod moich łap osuwały się drobne kamienie, sprawiając, że moje serce zatrzymywało się na kilka sekund.W niektórych momentach musiałem iść przyciśnięty do chłodnej powierzchni, żeby nie zakończyć swojego żywota na dnie rwącej rzeki i ostrych skałach, które sprawiały mało pozytywne wrażenie. Odetchnąłem z ulgą, kiedy w końcu przełęcz się skończyła, a ja znalazłem się na płaskim terenie. Przede mną rozciągało się wielkie jezioro, granatowa plama na tle bieli śniegu. Ruszyłem spokojnym krokiem, moje łapy zostawiały w zaspach głębokie ślady, wyznaczające ścieżkę do przełęczy. Obejrzałem się na wąską dróżkę, którą się tu dostałem. Może była to niebezpieczna trasa, ale, tak jak słyszałem od innych członków stada, dotarłem do jeziora szybciej, niż gdybym szedł zboczem. Odgarnąłem ogonem śnieg, po czym usiadłem na odsłoniętej ziemi. Zmrużyłem oczy i pozwoliłem porywistemu wiatrowi targać moim futrem. Lekko drżałem z zimna, ale nie na tyle, żeby rezygnować z takiej przyjemności jak powiew wolności na pysku. To była moja definicja wolności - robienie tego, co się chce, gdzie oraz kiedy się chce. A ja miałem ochotę na wspięcie się na jeden z najwyższych szczytów na terenie stada. Chwilę jeszcze posiedziałem, następnie rozejrzałem się uważnie dookoła. Nie znajdując niczego wartego uwagi, postanowiłem wracać. Do mojej decyzji w dużym stopniu przyczyniło się zimno, które mimo futra zaczęło mi przeszkadzać. Z cichym westchnięciem obróciłem się, żeby odnaleźć w śniegu ślady. Były na tyle głębokie, że wiatr jeszcze nie zdążył ich całkowicie zasypać. Odnalazłem przełęcz i ruszyłem ostrożnie kamienną półką tworzącą powrotny szlak. Mając już pierwszą wędrówkę tą ścieżką za sobą, wiedziałem, gdzie mniej więcej stawiać łapy. Połowa drogi minęła bez żadnych większych zagrożeń życia czy zawałów. Nagle stanąłem jak wryty, bo na dróżce przed sobą zobaczyłem czyjąś sylwetkę. Była na tyle blisko, iż mogłem z całą pewnością stwierdzić, że była to lisia sylwetka. Przecież nie mamy szans się wyminąć - pomyślałem ze zgrozą. Niepewny co zrobić, po prostu stałem i patrzyłem na drobne, ostrożne kroki zbliżającej się samicy. Nigdy wcześniej jej nie widziałem, miała intensywnie rude futro. W pewnym momencie, gdy była już całkiem niedaleko, lisica postawiła łapę na złym kamieniu. Skalny odłamek ześlizgnął się w przepaść, wytrącając z równowagi nieznajomą. Moje serce zgubiło jedno uderzenie, a czas jakby zwolnił tempa, kiedy zachwiała się i podniosła wzrok, nareszcie mnie dostrzegając. Niewiele myśląc skoczyłem w jej stronę, jakimś cudem zdążyłem złapać za jej puszysty ogon. Po przełęczy rozniósł się urwany krzyk samicy, gdy zawisła nad urwiskiem, dotykając skalnej półki jedynie tylnymi łapami. Zaparłem się i wciągnąłem lisicę z powrotem na ścieżkę. Wypuściłem powietrze przez zęby, po czym spojrzałem na drżącą postać obok mnie, przylegającą ściśle do kamiennej ściany.
-Było blisko - odezwałem się obojętnym tonem.
< Daenerys? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz