-Nie, nie wiem - spojrzałem na idącą obok mnie Dee... Dae... samicę.
-Uratowałeś mi życie - krzyknęła cicho.
-Nie musisz mi się odwdzięczać, po prostu zrobiłem to, co każdy na moim miejscu - odpowiedziałem, uśmiechając się półgębkiem.
-Znajdę sposób - powiedziała pogodnie.
Parsknąłem krótkim śmiechem. Niech próbuje... Ruszyłem przed siebie, zastanawiając się, kiedy lisica się znudzi. Jak na razie szła obok w milczeniu, ale wyraźnie miała zamiar je przerwać.
-Długo już należysz do stada? - zagadała beztroskim tonem.
Roztaczała wokół siebie tak optymistyczną aurę, że poczułem niewytłumaczalny strach przed powiedzeniem czegoś, co mogłoby ją w jakikolwiek sposób naruszyć.
-Stosunkowo niedługo - odpowiedziałem bez większych emocji i pozwoliłem jej podtrzymywać rozmowę.
-Co właściwie robiłeś tam na górze? - rzuciła mi zaciekawione spojrzenie, które odwzajemniłem.
-Byłem nad Jeziorem w górach, szedłem... krótszą drogą - poinformowałem ją. - Uwierz, widok był tego warty.
-Ach, szkoda, że nie udało mi się tam dotrzeć... Ale chyba nie chcę próbować znowu - zaśmiała się nieco nerwowo.
-Jest inny szlak, bezpieczniejszy, po zboczu - powiedziałem obojętnie. - Mnie zależało na dostaniu się tam szybko, więc wybrałem skrót.
-Naprawdę? Pokazałbyś mi go?
Wzniosłem oczy ku niebu. Tak to jest, jak próbujesz być miły - nabawiasz się zobowiązań.
-Dobrze - skinąłem łbem. - Ale jutro - dopowiedziałem jeszcze, chcąc mieć chwilę spokoju tego popołudnia.
Wciąż jeszcze lepiej się czułem w samotności, niż w przytłaczającym towarzystwie innych lisów, chociaż właśnie jego szukałem przez długi czas.
-Stoi - odparła samica i wyciągnęła w moją stronę łapę.
Niepewnie podałem swoją, potwierdzając umowę.
***
Ziewnąłem dużo głośniej, niż nakazuje to etykieta, ale nie przejąłem się tym za bardzo. W końcu znajdowałem się w swojej norze, mogłem robić co tylko mi się podobało. Po kilku minutach podniosłem się wreszcie z posłania z zajęczej skóry i przeciągnąłem. Kiedy wystawiłem łeb na zewnątrz, oślepiły mnie promienie słońca, zamieniające zalegające dookoła zaspy w stosy drobnych diamentów.
W śniegu wokół wejścia zostawione były świeże, lisie ślady. Zaciekawiony podążyłem za tropem, aż doszedłem do osobnika, który go pozostawił. Rude futro samicy, którą poznałem poprzedniego dnia odznaczało się na tle bieli.
-Witaj, Dae - pamiętałem tylko początek jej imienia, ale miałem nadzieję, że potraktuje to po protu jako użycie zdrobnienia.
Lisica skrzywiła się lekko na moje powitanie.
-Wolałabym, żebyś mówił Daenerys, nie przepadam za tym zdrobnieniem. I cześć - odpowiedziała, a na jej pysku ponownie pojawił się szeroki uśmiech. - Ruszamy w góry?
-Może najpierw śniadanie? - uniosłem brwi, patrząc na Daenerys.
< Daenerys? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz