Było ciemno, zimno i nieprzyjemnie. Wszędzie wilgoć, a co krok jakieś kości. W mojej poprzedniej watasze nie było czegoś takiego jak litość czy zrozumienie bądź "słabszych się nie bije". Każdy wilk serce miał z kamienia, a duszę lodowatą jak lód. Kiedy nie przypadłeś im do gustu lub nie byłeś kimś ważniejszym w watasze , zostawałeś zabity lub prześladowany. Tylko ci którzy potrafią się obronić byli w stanie przeżyć. Do takich wilków zaliczał się mój ojciec. Ja za to nie byłem taki. Gdy byłem szczeniakiem nie zrozumiałem słów " Każdy dba o siebie". Ciągle przeszkadzałem swemu ojcu w polowaniach, służbach i taki sprawach. Dlatego też byłem niezbyt lubiany w rodzinie. Mój ojciec był zły, że nie urodziłem się z takim charakterem jak on czyli: odważny, nieugięty, niezbyt litościwy itp. Moja matka była jedynym co obchodziło mego tatę. Starał się on jej dogadzać w zamian za wychowanie mnie. Przyznam, że mój tata nie lubił dzieci. To wyjaśnia czemu odpychał mnie, nie karmił, nie uczył, bił, gryzł i poniżał. Zawsze gdy znalazłem się w towarzystwie jego znajomych byłem po prostu deptany. Czak - mój ojciec, odpychał mnie tylną łapą z taką siłą, że niekiedy miałem poważne rany które do dziś się nie zagoiły. Stąd te czerwone ślady na ramieniu i grzbiecie. Po jednym upadku spadłem z wysokiej i stromej góry. Turlałem się obijając się o każdą napotkaną skałę. Ta zostawiała mi wyraźny ślad w postaci blizny i krwi. Me łapy, pysk i ogon mają tyle blizn i zadrapań w jednym miejscu więc na zawsze owinąłem je bandażem. Jedyną osobą która mnie znosiła była jedna z wojowniczek. Alunna (ta wojowniczka) nauczyła mnie samoobrony, najbardziej przydatnych ataków i oczywiście jak być nieugiętym, bez litościwym i kimś o kamiennym, lodowatym sercu. Ucząc się od niej wyrosłem na tego kim dzisiaj jestem. Charakter mój jednak niewiele się zmienił. Dopiero doznał transformacji kiedy przydarzyło mi się to...
Wszędzie ogień, zapach krwi i co chwila jakieś piski. Zza drzew wyglądające na ciebie wygłodniałe stwory i obce wilki. Patrzyły na ciebie czerwonymi oczami. Sam jeden będąc nad jeziorem i rozmyślając nie dostrzegłem tego co się dzieje w watasze. Dopiero gdy tuż przede mną do wody wpadła jakaś postać. Cała we krwi zostawiła na tafli wody wielką czerwoną plamę. Rozszarpane ciało pływało po wodzie. Dostrzegłem, że ta postać to Alunna. W tej chwili coś we mnie pękło. Moje serce zostało przecięte nożem bólu i boleści. Tak bliska mi osoba została zabita. Nie. Nie zostawię tego tak! Wstałem i udałem się do watahy. Wtedy dopiero spostrzegłem co się tam działo. Zacząłem biec, biec przed siebie omijając leżące i martwe ciała innych wilków. Chciałem jak najszybciej dobiec do jaskini i ochronić swą rodzinę ale gdy dobiegłem to spostrzegłem mego ojca jak zabijał jednego ze swych przyjaciół. Wściekły i pełen nienawiści rozrywał mu szyję, łamał czaszkę. Gdy skończył z nim... Spojrzał na mnie. Jego czarne puste ślepia wpatrywały się we mnie. Nagle rzucił się na mnie przewalając mnie na ziemię. Zaczął mnie gryźć po szyi. Szarpał mną, rzucał, a kiedy już ze mną skończył to postanowił powiesić mnie na drzewie. Tuż przy moim bracie. Odszedł na chwilę. Ja miałem wtedy w głowie najróżniejsze myśli; zabije mnie! Nie oszczędzi! Ale ja... Jestem jego synem! Jestem Oath! Syn wielkiego wojownika Czaka. Nie dam się tak. Pomimo ran zadanych mi przez mego ojca, podniosłem się. Moje oczy z niebieskich zmieniły kolor na krwistą czerwień. Warknąłem, a zaraz po ten rzuciłem się na mego ojca. Najpierw wgryzłem mu się w kręgosłup łamiąc mu go na tysiące kawałków. Następnie swymi wielkimi i ostrymi zębami złapałem go za szyję i rozszarpałem mu ją. Krew lała się z niego strumieniami. Z mojego pyska ściekała krew. Podeszłem do niego i powiedziałem:
- To już koniec, tato. Żegnaj.
Złapałem go za naderwany ogon i rzuciłem z całej siły o pobliskie skały zrzucając go tym samym z kanionu. Jego martwe ciało spadało zostawiając za sobą tylko czerwone ślady krwi. W końcu spadło do wrzącej wody. Tam utonęło. Z zimnym sercem przyglądałem się temu. Następnie odwrociłem się w stronę mojej matki. Wycedziłem widząc w jej oczach strach:
- Widzisz Matko. Jestem taki jak chciałaś.
Po wypowiedzeniu tych słów. Zabiłem ją jednym ale potężnym ruchem łapą. Pełen nienawiści spojrzałem na swą łapę z resztą ociekającej krwi. Machnąłem nią, a następnie rzuciłem się do biegu. Po drodze zabijałem jeszcze inne wilki. Łamałem drzewa, a te przewracały się na moich "kolegów". Przed sobą widziałem już tylko drogę usianą krwią, zniszczeniem i śmiercią. Wybiegłem z lasu zostawiając za sobą setki zabitych przeze mnie wilków. Las w którym mieszkałem pogrążył się w rozpaczy. W końcu spłoną, a wraz z nim ciało mojej matki i mego brata. To zdarzenie ukształtowało mój charakter nadal pozostawiając w nim szczyptę wrażliwości z mego dawnego życia. Teraz odmieniony biegłem przez jeszcze wiele innych lasów. W każdym z nich zostawiając ślad w postaci sześcioramiennej gwiazdy podobnej do tych które zostały mi po dzieciństwie na ramieniu i grzbiecie. Po kilku miesiącach niszczenia innych watah i stad postanowiłem znaleźć sobie jedną watahę której nie zniszczę. Wręcz przeciwnie. Spróbuje żyć normalnie. Pomimo iż zostałem przyjęty do watahy... Moje serce nadal pozostawało rozcięte i skute lodem po tym co zrobiłem...
Wszędzie ogień, zapach krwi i co chwila jakieś piski. Zza drzew wyglądające na ciebie wygłodniałe stwory i obce wilki. Patrzyły na ciebie czerwonymi oczami. Sam jeden będąc nad jeziorem i rozmyślając nie dostrzegłem tego co się dzieje w watasze. Dopiero gdy tuż przede mną do wody wpadła jakaś postać. Cała we krwi zostawiła na tafli wody wielką czerwoną plamę. Rozszarpane ciało pływało po wodzie. Dostrzegłem, że ta postać to Alunna. W tej chwili coś we mnie pękło. Moje serce zostało przecięte nożem bólu i boleści. Tak bliska mi osoba została zabita. Nie. Nie zostawię tego tak! Wstałem i udałem się do watahy. Wtedy dopiero spostrzegłem co się tam działo. Zacząłem biec, biec przed siebie omijając leżące i martwe ciała innych wilków. Chciałem jak najszybciej dobiec do jaskini i ochronić swą rodzinę ale gdy dobiegłem to spostrzegłem mego ojca jak zabijał jednego ze swych przyjaciół. Wściekły i pełen nienawiści rozrywał mu szyję, łamał czaszkę. Gdy skończył z nim... Spojrzał na mnie. Jego czarne puste ślepia wpatrywały się we mnie. Nagle rzucił się na mnie przewalając mnie na ziemię. Zaczął mnie gryźć po szyi. Szarpał mną, rzucał, a kiedy już ze mną skończył to postanowił powiesić mnie na drzewie. Tuż przy moim bracie. Odszedł na chwilę. Ja miałem wtedy w głowie najróżniejsze myśli; zabije mnie! Nie oszczędzi! Ale ja... Jestem jego synem! Jestem Oath! Syn wielkiego wojownika Czaka. Nie dam się tak. Pomimo ran zadanych mi przez mego ojca, podniosłem się. Moje oczy z niebieskich zmieniły kolor na krwistą czerwień. Warknąłem, a zaraz po ten rzuciłem się na mego ojca. Najpierw wgryzłem mu się w kręgosłup łamiąc mu go na tysiące kawałków. Następnie swymi wielkimi i ostrymi zębami złapałem go za szyję i rozszarpałem mu ją. Krew lała się z niego strumieniami. Z mojego pyska ściekała krew. Podeszłem do niego i powiedziałem:
- To już koniec, tato. Żegnaj.
Złapałem go za naderwany ogon i rzuciłem z całej siły o pobliskie skały zrzucając go tym samym z kanionu. Jego martwe ciało spadało zostawiając za sobą tylko czerwone ślady krwi. W końcu spadło do wrzącej wody. Tam utonęło. Z zimnym sercem przyglądałem się temu. Następnie odwrociłem się w stronę mojej matki. Wycedziłem widząc w jej oczach strach:
- Widzisz Matko. Jestem taki jak chciałaś.
Po wypowiedzeniu tych słów. Zabiłem ją jednym ale potężnym ruchem łapą. Pełen nienawiści spojrzałem na swą łapę z resztą ociekającej krwi. Machnąłem nią, a następnie rzuciłem się do biegu. Po drodze zabijałem jeszcze inne wilki. Łamałem drzewa, a te przewracały się na moich "kolegów". Przed sobą widziałem już tylko drogę usianą krwią, zniszczeniem i śmiercią. Wybiegłem z lasu zostawiając za sobą setki zabitych przeze mnie wilków. Las w którym mieszkałem pogrążył się w rozpaczy. W końcu spłoną, a wraz z nim ciało mojej matki i mego brata. To zdarzenie ukształtowało mój charakter nadal pozostawiając w nim szczyptę wrażliwości z mego dawnego życia. Teraz odmieniony biegłem przez jeszcze wiele innych lasów. W każdym z nich zostawiając ślad w postaci sześcioramiennej gwiazdy podobnej do tych które zostały mi po dzieciństwie na ramieniu i grzbiecie. Po kilku miesiącach niszczenia innych watah i stad postanowiłem znaleźć sobie jedną watahę której nie zniszczę. Wręcz przeciwnie. Spróbuje żyć normalnie. Pomimo iż zostałem przyjęty do watahy... Moje serce nadal pozostawało rozcięte i skute lodem po tym co zrobiłem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz